sobota, 23 września 2017

Nie, to nie jest wielki come back

O niebiosa, ileż czasu minęło odkąd ostatni raz cokolwiek tu opublikowałam...
W sumie nie wiem czy ktokolwiek jeszcze pamięta o tym jakże cudownym blogasku (jakby nie było, ,,zniknął" z blogsfery na prawie rok, so) i nawet nie wiem po co piszę tego posta.
Chciałabym po prostu podziękować
Podziękować za te wszystkie miłe komentarze, które od was kiedykolwiek otrzymałam, za cudowne chwile spędzone razem, a co najważniejsze, za rady oraz krytykę. Bo to właśnie one tak wiele zmieniły w moim życiu, pozwoliły mi się kształtować swoje zdolności pisarskie, moje aktualne ,,ja".
Niejednokrotnie myślałam: ,,Co byłoby gdybym ich nie otrzymała lub nie potrafiła przyjąć? Czy jednak skończyłabym historię o tej nadzwyczaj merysujkowatej Adriannie? Co robiłabym teraz?".
I choć do tej pory strasznie mnie ciekawi ta kwestia, nie żałuję, iż jednak posłuchałam tego głosu rozsądku, mierząc się ze swoimi niedoskonałościami twarzą w twarz.
Jak dobrze wiecie, po Melodiach Przeszłości próbowałam napisać kolejne opko, które również nie wypaliło, więc je usunęłam (a tej niedojrzałej decyzji będę żałować po kres mych dni).
Później nawet nie wiem, kiedy straciłam zainteresowanie fandomem Harry'ego Pottera, przechodząc gdzie indziej. Moje horyzonty znacznie się poszerzyły, poznałam sporo ciekawych ludzi, odkryłam w sobie nowe talenty...
I szczerze mówiąc, nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze wrócę do Harry'ego *choć gdzieś w głębi mego serduszka żywię taką nadzieję, ponieważ właśnie od tego wszystko się zaczęło i szkoda zostawiać go teraz tak bez słowa*. Kontynuowanie tego bloga również nie ma raczej większego sensu, musiałabym wprowadzić bardzo, bardzo poważne zmiany, na które nie mam ani sił, ani pomysłów, ani niczego.
Kończąc mój nużący wywód: po raz kolejny dziękuję wszystkim Potterheadom, którzy towarzyszyli mi przez ten cały czas. Naprawdę dziękuję, za wszystko.

Na zawsze wasza,
Selene



sobota, 14 listopada 2015

Taki tam, żarcik.

Żeby jakoś emocjonalnie zacząć ten post zacznę od... ja pierdolę.
Tak, chyba tylko te słowa potrafią opisać to co teraz czuję. Napisałam dwadzieścia rozdziałów. Dwadzieścia bitych rozdziałów, poprawiałam je wszystkie niezliczoną ilość razy, niedawno przywróciłam dostęp do bloga i co? Gówno. Mimo tylu poprawek Adrianna wciąż nie jest taką postacią jaką sobie wyobraziłam, co mnie wkurza niesamowicie. Damian wychodzi na zbyt idealnego. Relacje głównej bohaterki z resztą jej rodziny są po prostu ukazane jako dobre, świetne, kochająca się familia, ale wciąż są za mało opisane. Tak samo jak jej siostra, rodzice.
Za dużo czasu poświęciłam Adriannie oraz Damianowi.
Nawet nie zwracałam uwagi na to, że ta rodzina jest w pewnym sensie... bez wyrazu. Nie wiele wiecie o reszcie Orłowskich. Ba, zostali wspomniani dużą ilość razy, ale nie wystarczy to, żeby wyobrazić ich sobie. Krócej mówiąc, zawaliłam na całej linii. Chciałabym zrobić to inaczej, lecz nie mam wyboru. Usuwam tego bloga i już nigdy więcej nie powrócę na blogspota... I'm kidding!
Ha, ha! Przyznać, kto się na brał?!
Okej, pomijając moje zwalone poczucie humoru i wasze zawały oraz złość przejdę do sedna sprawy. Zawieszam tego bloga. Jestem już zmęczona ciągłym tym poprawianiem. Muszę odpocząć. Ale nie myślcie, że tak łatwo się mnie pozbędziecie! Niedługo powracam do Was z nową historią! Mam już większość rzeczy obmyślonych, więc kto wie. Może się wyrobię w tym miesiącu, a najpóźniej to w grudniu powrócę. Zostawcie proszę swoje adresy e-mail pod tym postem.
Osoby, które skomentowały większość rozdziałów na sto procent dostaną nowy adres, ale te co komentują raz na ruski rok (tak, Laughing Quinn, Ciebie również się to tyczy. No wybacz, ale sprawiedliwość musi być)... jeszcze pomyślę czy dać im dostęp. Naprawdę mi szkoda tak zostawiać tego bloga, ale psychicznie to ja nie dałabym rady go dalej prowadzić. Po prostu nie i koniec.

(Tak, Stefek... to koniec. Błagam, tylko nie płacz, bo ja też zaraz się poryczę...)



poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 18 Egzaminy

,,Odwaga - sztuka bania się, aby bania nikt nie zauważył." - Pierre Veron
............................................................................................................................

1 sierpnia, 03:15

Obudziłam się cała obolała.
Bolał mnie każdy mięsień, bez wyjątku. Z trudem podniosłam się na łokciach mrużąc oczy przed słonecznymi promieniami. Sięgnęłam drżącą ręką w kierunku szafki próbując dosięgnąć eliksiru, lecz trąciłam fiolkę jedynie opuszkami palców, a ona zachwiała się i spadła z brzękiem, który wydawał się być głośny niczym wystrzał z armaty, na podłogę. Opadłam zrezygnowana na poduszki wpatrując się w biało-czerwone kotary. Co za ironia, akurat przypominały mi kolory flagi narodowej Polski.
Ten koszmar kompletnie mnie wycieńczył.
Ale to dopiero drugi. Nie chcę nawet sobie wyobrażać jak będą wyglądały kolejne i co gorsza, jak będę się po nich czuła. Tylko... dlaczego Eliksir Kontroli, który podarował mi profesor Dumbledore nie zadziałał? Ten sen w ogóle nie przypominał po przednich. Wcześniejsze były w pewien sposób "łagodniejsze" i z pewnością nie odczuwałam tak wielkiego bólu fizycznego jak dzisiejszej nocy. 
Później czegoś o tym poszukam.
Przymknęłam na chwilę powieki jednak podniosłam się gwałtownie czego skutkiem był przeszywający ból od pięt zaczynając na czubku głowy kończąc. Mimowolnie jęknęłam i natychmiast złapałam się za gardło, w którym poczułam nieprzyjemne pieczenie oraz suchość. Nie oszczędził żadnego milimetra mojego ciała. Wszystko bolało, jak cholera, ale musiałam mimo wszystko wstać. Dzisiaj były SUMy, a ja nie wiedziałam, która godzina i chciałam coś sobie przypomnieć na wszelki wypadek. Śmieszne, jakimiś głupimi egzaminami przejmuję się bardziej niż swoją zabawą w Wonder Women i ratowaniem świata. Próbowałam wziąć głęboki wdech, ale jak mogłam się spodziewać, poczułam przeszywający ból w gardle. Przewróciłam się na bok po czym otworzyłam drzwi małej komody, w której znajdowały się eliksiry mogące uśmierzyć moje cierpienie. Leżąc na brzuchu wyciągnęłam jedną rękę przed siebie zgarniając kilka fiolek.
Zaczęłam po kolei wypijać zawartość każdej z nich.
Poczułam jak ból zaczyna częściowo znikać, jednak nie zupełnie. Na działanie niektórych mikstur będę musiała jeszcze trochę poczekać. Zacisnęłam mocno zęby po czym podniosłam się do pozycji siedzącej. Okej, to mój mały sukces. Wystarczy tylko przeżyć dzisiejszy dzień i będzie w porządku.
Wstałam z łóżka, lecz ledwo zrobiłam pierwszy krok poczułam, jak się ślizgam.
Zaczęłam wymachiwać swoimi kończynami na wszystkie strony próbując złapać równowagę lub złapać się czegokolwiek, ale skończyło się to tym, że walnęłam stopą w komodę i tyłkiem ległam na drewnianej podłodze. Mimowolnie jęknęłam rozmasowując pośladki. Cholerna niezdarność. Spojrzałam na coś dzięki czemu rozkwasiłam swoje zacne cztery litery i oniemiałam.
Na podłodze wciąż była krew. Świeża krew.
Kolejny koszmar? A może... spojrzałam na budzik i co zobaczyłam? Była trzecia piętnaście. Spałam TYLKO piętnaście minut. A może to kolejny zły sen z morderczymi lalkami w roli głównej? Potrząsnęłam mocno głową.
Jak mogłam być taka ślepa nie zauważając tego, że nawet słońce nie świeci? Co raz ze mną gorzej. Westchnęłam ciężko po czym ruszyłam w kierunku łazienki.
Pójdę z powrotem spać, jak tylko się umyję. Nie wytrzymam tego smrodu krwi. Tak, jak pomyślałam tak zrobiłam i po chwili byłam już w wannie. Gorąca woda drażniła się z moim ciałem wywołując lekkie dreszcze, a jednocześnie pozwalała się zrelaksować chociaż na chwilę.
Ciekawe ile jeszcze czasu wytrzymam.
W końcu to niemożliwe, żebym po zakończeniu misji wróciła do domu bez szwanku. Miałam wrażenie, że po każdym koszmarze wszystkie moje blizny, zarówno te w duszy jak i na ciele, otwierają się na nowo nie pozwalając o sobie zapomnieć. No cóż, widocznie jestem masochistką, pomyślałam odchylając głowę do tyłu. W końcu sama wydałam na siebie wyrok powolnej oraz bolesnej śmierci zgadzając się wracać do przeszłości. Do przeszłości, do swojego małego królestwa koszmarów. Jedni nazwą to odwagą, drudzy głupotą, a ja? Ja to nazwę to szansą na wypełnienie zemsty i niezłą zabawą. Jakby nie było, to są jednak lata siedemdziesiąte, prawda? Czasy, w których powstawały jedne z najlepszych, najbardziej kultowych zespołów, muzyka miała w sobie "to coś", a imprezy i koncerty... właśnie. Skoro już tu jestem będzie trzeba z tego skorzystać.
Ale to później. Teraz przede wszystkim muszę się wyspać.
Chcę zasnąć normalnie. Nie mieć żadnych koszmarów. Po prostu czuć się rano wypoczęta. Wyszłam z wanny po czym wyczyściłam swoją koszulkę za pomocą zaklęcia i z powrotem ubrałam się w czyste już ubrania ubrania. Mimochodem zerknęłam w lustro i ogarnął mnie strach.
Nie widziałam w nim tylko siebie. Była też ONA. Jej powieki oraz usta były zaszyte czarnymi nićmi, a twarz wyrażała... spokój, obojętność?


Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła, jednak obróciłam się powoli do tyłu nie ośmielając się nawet wziąć najmniejszego oddechu, lecz nikogo nie zobaczyłam. Miałam ochotę krzyczeć i płakać ze strachu, z frustracji. To wszystko było CHORE. Mimo tego, że teraźniejszy Iwanow jeszcze mnie nie znał wciąż miałam te cholerne koszmary. Może to był kolejny? Może tak naprawdę wcale się nie wybudziłam, tylko nadal śnię? Już sama nie wiedziałam, co było prawdą, a co fikcją. Starając się uspokoić skołatane nerwy wzięłam głęboki oddech mocno zaciskając powieki. Spokój.
Muszę się przede wszystkim uspokoić.
Jak tak dalej pójdzie, to dostanę bilet w jedną stronę do cudownej krainy zwanej Wariatkowem. Przeczesałam włosy palcami wciąż nie otwierając oczu. Bałam się tego, co ujrzę, gdy je otworzę. Ale musiałam. Nie mogę żyć w strachu. Nie mogę sprawić mu przyjemności i się poddać. Wzięłam ostatni głęboki wdech po czym otworzyłam oczy i z dumnie uniesioną głową wyszłam z pomieszczenia. Nie będę tchórzem. Już nigdy. Mój strach, mój ból będą pokutą za tchórzostwo, którego dopuściłam się w przeszłości. Muszę to znieść jak człowiek honoru. Jak Polka.
Muszę się poświęcić dla wyższych celów.
Gdy doszłam do łóżka odwróciłam się w stronę okna. Księżyc świecił jasno oświetlając niemalże cały pokój. Światło. Ono dawało nadzieję. Człowiek bez nadziei byłby niczym. Byłby pusty.
Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież pozwalając wkraść się ciepłym powiewom wiatru do środka. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka jednak nie wykonałam żadnego ruchu. Patrzyłam się z nadzieją na gwiazdy. Pragnęłam w tej chwili na zawsze zatrzymać czas. Żyć w błogiej nieświadomości zapominając o niebezpieczeństwie i próbach, które mnie czekają.
No cóż, chcieć każdy może.
Z ciężkim westchnieniem zamknęłam okno i oparłam się o ścianę szukając różdżki w kieszeni... zaraz, ja nie mam kieszeni. Mimowolnie poczułam jak oblewa mnie panika. Różdżka. Gdzie ja ją położyłam?! Musiałam teraz ją znaleźć i sprzątnąć ten cały, krwawy bałagan. Omiotłam szybkim spojrzeniem pomieszczeniem starając się dostrzec miejsce, w którym leży moja zguba.
Wtedy sobie przypomniałam. Łazienka.
Super, kolejne spotkanie z tą dziewczyną. A może tym razem zastanę tam lalkę-psychopatkę? Z takimi myślami weszłam do toalety uprzednio zapalając światło. Na szczęście nic tam nie zobaczyłam. JESZCZE. Zauważyłam różdżkę leżącą na podłodze obok wanny.
Znalazłam cię mój skarbie!
Chyba zaczyna mi powoli odbijać. A nie, mi zawsze odwalało. W końcu jestem szurniętą wariatką. Tak przynajmniej twierdzili ludzie, którzy wcześniej uczęszczali ze mną do IMiBC, No cóż... nie przeszkadza mi zbytnio ta opinia. To nawet komplement. Kurde, naprawdę zaczyna mi odwalać.
Kiedy przechodziłam obok lustra nawet nie zerknęłam w jego stronę.
Wolałam nie wiedzieć, co zobaczę tam tym razem. Gdy z powrotem poczułam w swojej dłoni rękojeść różdżki po moim ciele rozlało się ciepłe uczucie ulgi. Rzadko, kiedy się z nią rozstawałam. Kiedy nie miałam jej przy sobie czułam się jakbym była bez ubrania. Ten magiczny patyk był częścią mojego życia, mojego ubioru i mnie samej. Łza Angeliona*, rdzeń ze smoczego serca, dziesięć cali. Nie mająca sobie równych w ataku.
Dokładnie pamiętam wszystko, co pani Lewandowska powiedziała o niej w dniu, kiedy zostałam wybrana na właścicielkę owego przedmiotu. "Na całym świecie istniały tylko dwie różdżki o tak wielkiej mocy, pomijając oczywiście Czarną Różdżkę. Nikt, ale to nikt. od ponad pięciuset lat nie potrafił jej okiełznać. Ona jest wyjątkowa, stworzona do wielkich rzeczy. Gdy nadejdzie dzień, w którym zetknie się ze swoją rówieśniczką..." i w tym momencie historia się urywa. Tylko tyle o niej wiem, ale mi to nie przeszkadza. I tak ją kocham. Kurczę. Naprawdę powinnam udać się do psychiatry, bo na psychologa już za późno.
Wyszłam z pomieszczenie mocno ściskając swój magiczny ośrodek mocy w dłoni.
Mając ją przy sobie czułam się spokojniejsza, silniejsza i bardziej pewna siebie. Dodawała mi odwagi oraz wiary w siebie. Jednak nie potrafiła mi zastąpić Damiana. Jego kochałam ponad życie i nic tego nie zmieni. Właśnie, Damian. Musiałam z nim porozmawiać.
On był zdecydowanie lepszy od tych wszystkich eliksirów regenerujących. Tylko, że teraz nie mógł być przy mnie materialnie mimo, iż tak tego pragnęłam. Pokręciłam mocno głową wyrywając się z zamyśleń po czym posprzątałam bałagan, który po sobie zostawiłam i otworzyłam okno, żeby to wszystko wywietrzyć. Jednak na wszelki wypadek rzuciłam kilka zaklęć ochronnych na framugi, swoje łóżko oraz ogólnie pokój. W razie czego będę słyszała, gdy przybędzie tu ktoś niepożądany.
Dopiero teraz poczułam, jak zmęczona jestem.
Powlokłam się w stronę swojego legowiska i padłam na nie nawet nie zawracając sobie głowy przykrywaniem się kołdrą. Nim się obejrzałam ogarnął mnie silny sen.


Nie wierzyłem, że to może być ona.
Po tych latach poszukiwań, po tych wszystkich porażkach i załamaniach... ona sama do mnie przyszła. Obserwowałem ją. Znałem praktycznie każdy szczegół jej twarzy. Miękkie i lśniące czarne loki sięgające za łopatki, śnieżnobiała skóra bez prawie żadnej skazy, pomijając kilka blizn, niewielki nos zadarty do góry, malinowe usta niegdyś wyginające się w najpiękniejszym uśmiechu jaki miałem szansę widzieć i najważniejsze. Jej piękne, lazurowe oczy. Pamiętam, że zawsze, kiedy na mnie patrzyła były błyszczące, roześmiane, pełne życia. A teraz? Teraz nie różniły się od arktycznego lodu. 
Ona sama była niczym lód. Zimna oraz twarda.
Nie pozwalała innym bliżej siebie poznać. Odtrącała ludzi. Traktowała ich z największą obojętnością. Ale kiedyś taka nie była. Widziałem to. Śmiała się, kochała, ŻYŁA. A gdy to, co było dla niej najważniejsze zostało jej odebrane ona sama przestała żyć. Po prostu funkcjonowała.  
Nie czerpała radości z życia.
Moja mała, słodka Luna. Zrobię co tylko w mojej mocy, żeby z powrotem ją przywrócić. Choćbyś miała mnie ranić. Choćbym miał stracić wszystko... nie poddam się. Jesteś dla mnie najważniejsza, kochana. Zobaczę twój uśmiech. Znowu będziesz się do mnie uśmiechała w sposób, w który tylko ty potrafisz stopić moje serce. Moja piękna. Wkrótce się spotkamy. Znowu. Przyrzekam. 
Chociaż tak ciężko było mi ją zostawiać to musiałem. Ale nie odchodzę na zawsze. Wrócę po ciebie moja Luno, pomyślałem składając na jej czole delikatny pocałunek, a w moich oczach pojawiło się coś o czym myślałem, że zapomniałem. Łzy. Szczere łzy kapały z moich oczu na jej skórę. Cierpiałem, a jednocześnie cieszyłem się patrząc na jej twarz. Czy to znaczy, że jednak jestem człowieka? Czy to znaczy, że naprawdę coś czuję po tych wszystkich latach? Z trudem obróciłem się do niej tyłem i cicho ruszyłem w stronę okna. Mimochodem uśmiechnąłem się. Moja sprytna Luna. 
Widać, że jest utalentowaną oraz inteligentną czarownicą.
Trochę się natrudziłem, żeby złamać te zaklęcia, które nałożyła na pokój, ale to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że jest naprawdę silną oraz niesamowitą młodą kobietą. Była kobietą, którą kochałem całym sercem. Ostatni raz spojrzałem w jej kierunku i z cichym westchnieniem opuściłem posiadłość pogrążając się w mroku nocy...


Kilka godzin później, 07:55

Po raz pierwszy obudziłam się wyspana.
Dzięki eliksirom, które zażyłam kilka godzin wcześniej nie czułam bólu i byłam gotowa stawić czoła egzaminom czekających mnie już za godzinę. Przewróciłam się na brzuch po czym zatopiłam głowę w poduszce zamykając oczy. Spotkanie z Damianem zdecydowanie poprawiło mi nastrój. 
Tak bardzo na nim polegam... może czas to zmienić?
Sama myśl o tym sprawiła, że wybuchłam kpiącym śmiechem. Nie wytrzymałabym bez niego nawet dnia. Był częścią mojego życia czy tego chciał czy nie. Był jak powietrze. Nie widziałam go, ale czułam, że jest obok. Wstałam z łóżka przeciągając się rozkosznie. Naprawdę, jeszcze nigdy tak dobrze nie spałam. Ledwo zrobiłam pierwszy krok, a do moich nozdrzy dotarł jakiś obcy zapach.
Czułam... wilczą woń.
Ale ona była inna od tych, które znałam. Znajomy zapach lasu po deszczu kolidował z czymś innym. Z czymś pociągającym, niebezpiecznym. Nigdy nie czułam czegoś tak przyjemnego, znajomego, a jednocześnie dzikiego oraz nieposkromionego. Ktoś tu był. Złapałam szybko za swoją różdżkę sprawdzając swoje zaklęcia. To niemożliwe, żebym nic nie usłyszała. Mam przecież lekki sen.
Rejestr moich czarów jednak nic nie wykazał.
Zakrył odpowiednio swoją obecność. Mądrze. Ale ja się nie poddam. Pobiegłam szybko do łazienki uprzednio biorąc ze sobą ubrania, które wcześniej przygotowałam sobie na egzaminy. Ogarnęłam się szybko i zaczęłam zakładać swój dzisiejszy strój. Cienka, biała koszula z szerokimi rękawami prześwitująca w miejscu gdzie znajdował się obojczyk, czarne rurki i wygodne baletki w kolorze spodni. Hogwarckiej szaty jeszcze nie miałam, ale profesor Mcgonagall powiedziała mi, że mogę się ubrać w strój galowy. Całe szczęście, iż zabrałam ze sobie jakąś elegancką koszulę! W zasadzie... to chyba zabrałam ze sobą całą zawartość swojej szafy. Ale teraz to nie było ważne. Egzaminy.
Spojrzałam na budzik i oniemiałam.
Była równo ósma. Śniadanie. Powtórzenie. Stres. Egzaminy. Stres. Stres. Obiad. Stres. Tym dziwnym zapachem będę musiała się zająć potem. Przecież nic mi się nie stało. Wyszłam z pokoju i popędziłam schodami na dół omal się nie wywalając (znowu), ale mój refleks szukającej czasami się ujawnia, więc na szczęście nie doszło do bliskiego spotkania z podłogą. Tym razem. Przechodząc przez salon zauważyłam, że panuje w nim dziwna cisza... mimowolnie się wzdrygnęłam zaciskając mocniej palce na różdżce. Przez te koszmary stałam się bardzo wyczulona na takie rzeczy.
Skrzypienie towarzyszące schodzeniu po schodach bądź najnormalniejsze w świecie gwizdanie doprowadzało do tego, że zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia.
Wariowałam. Kompletnie wariowałam.
Westchnęłam ciężko i starałam się spokojnym krokiem ruszyć w kierunku kuchni jednak cały czas miałam oczy szeroko otwarte i nasłuchiwałam każdego podejrzanego dźwięku. Nie mogłam się powstrzymać. Cały czas miałam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował, lecz gdy doszłam do miejsca swojej podróży moje wątpliwości częściowo się rozwiały, kiedy zobaczyłam Kasztanka oraz profesor Mcgonagall. Przywitałam się z nimi po czym usiadłam przy stole czekając na śniadanie.
- Jak minęła ci noc, Adrienne? - zapytała kobieta przyglądając mi się tak jakby... matczynym wzrokiem pełnym troskliwości. Poczułam się trochę nieswojo.
- W porządku, dzięki eliksirowi dyrektora Dumbledore'a. Czuję się dobrze i jestem gotowa do pisania egzaminów. - Kłamstwo. Czarownica kiwnęła głową na znak, że rozumie.
- Tak, Albus jest naprawdę silnym czarodziejem - powiedziała poważnym tonem, po czym zwróciła się do skrzata - Kasztanku, możesz już podać śniadanie? - W tej samej chwili na stole pojawiło się jedzenie wyglądające niezwykle smakowicie. Czyli tak jak zawsze odkąd tu jestem.
- Powiedz mi, Adrienne... - zaczęła nie spuszczając ze mnie wzroku - Jakie to uczucie... tkwić cały czas w koszmarze i nawet o tym nie wiedzieć? - W jednej chwili jej głos zmienił się nie do poznania. Natychmiast podniosłam głowę, ale zamiast szarych tęczówek profesorki napotkałam dwie, przekrwione gałki oczne. Cholera. Nie, tylko nie to. Chciałam natychmiast wstać od stołu, lecz poczułam jak kobieta wbija mi widelec w dłoń. Z mojego gardła wydarł się okropny wrzask pełen bólu. Spanikowana, spojrzałam szybko na czarownicę, która uśmiechała się przerażająco trzymając w ręce ostry nóż. Pragnęłam uciec, ale im bardziej się szarpałam tym mocniej narzędzie wbijało się w moją dłoń sprawiając mi jeszcze więcej cierpienia. Wtedy zobaczyłam jak sobowtór profesorki bierze zamach i... wszystko się rozpłynęło. Przez jeszcze chwilę byłam w pustce, a potem obudziłam się obolała w swoim tymczasowym pokoju oddychając ciężko, rozglądając się spłoszonym i przerażonym wzrokiem wokoło. To był kolejny koszmar.
Cała się trzęsłam zaciskając mocno powieki.
Co jest z tym pieprzonym, niewyżytym psychopatą, nie tak?! Wszystko w tym koszmarze wydawało się być takie prawdziwe, realne. W ogóle nie dawał mi odczuć, że coś nie gra (pomijając tą akcję z sobowtórem Mcgonagall). Stworzył idealny świat fikcji, a ja uwierzyłam w to, że mój koszmar się już skończył. Zaśmiałam się cicho ze swojej głupoty. Tyle, że ten śmiech nie należał do mnie.
Był śmiechem szaleńca. Ale czy ja nie byłam już szalona?
Gdy podciągałam nogi pod brodę słyszałam nieprzyjemny chrupot kości i ból rozchodzący się po całym ciele, lecz zignorowałam go obejmując swoje dolne kończyny ramionami po czym zaczęłam kiwać się raz w tył raz w przód. Dawało mi to pewne poczucie bezpieczeństwa oraz spokoju. Fałszywe, ale to zawsze coś, prawda?
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi i natychmiast zamarłam. Czy to kolejny zły sen?
Ogarnął mnie blady strach jednak mimo wszystko postanowiłam nie okazywać słabości. Nawet jeśli to była kolejna iluzja. Nie będę pokazywać stanu w jakim teraz jestem. Co jeśli to nie jest sen? Nie chcę, żeby profesorka się o mnie martwiła. Poza tym, nawet gdyby się dowiedziała nie mogłaby zrobić nic, aby ulżyć mi w cierpieniu. Klątwa, którą  na mnie rzucona miała takie działanie, iż chociaż raz w miesiącu musiałam przeżywać PRAWDZIWY koszmar. Nic nie mogło mi pomóc. Zauważyłam różdżkę leżącą na komodzie.
Natychmiast złapałam ją i w miarę możliwości zaczęłam sprzątać swój mały, krwawy bałagan wołając w między czasie, że za chwilę otworzę. Łyknęłam pierwsze lepsze eliksiry stojące na szafce po czym pobiegłam w kierunku łazienki. Wbiegłam tam niczym huragan mało się nie wywalając.
Cholerna równowaga.
Zerknęłam szybko w lustro oceniając stan, w którym się znajduję. Połowa twarzy we krwi, cała szyja, częściowo ręce, częściowo nogi, zafajdana koszulka plus wystraszony wzrok oraz ptasie gniazdo na głowie. Odkręciłam kran szybko się ogarniając. Za pomocą zaklęcia oczyściłam bluzkę i jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie. Zostało tylko ptasie gniazdo oraz mój wzrok.
Dobra, włosy później ogarnę.
Wzięłam kilka głębokich oddechów przybierając swoją maskę po czym wyszłam z łazienki i spostrzegłam, że w pokoju już znajduje się już czarownica. Starając się przybrać zdziwiony ton głosu zapytałam.
- Czy coś się stało, pani profesor? - spytałam przyglądając się jej uważnie. Z satysfakcją stwierdziłam, że mój głos ani na chwilę nie zadrżał.
- Chciałam po prostu sprawdzić jak się czujesz... po tym - odpowiedziała odwzajemniając spojrzenie. Okej, teraz nadeszło zagrać rolę mojego życia.
- Nie jest źle. Czuję lekki dyskomfort i dreszcze związane z przejściami po koszmarze, ale to powoli zaczyna mijać. Eliksir, który dał mi dyrektor Dumbledore był niezwykle pomocny niestety w moim śnie nie widziałam nic, co mogłoby dać nam wskazówkę w poszukiwaniu horkruksów. Przepraszam, że się pytam, ale mogę wiedzieć, która jest godzina? Zaczynam egzaminy o dziewiątej, tak? - odpowiedziałam grzecznie. Patrząc na jej twarz wiedziałam, że mi uwierzyłam. Gdyby moje życie było filmem, a ja aktorką z pewnością dostałabym Oscara. Bez dwóch zdań.
- Jest szósta czterdzieści pięć. Wybacz, że naszłam cię o tak wczesnej porze. Z pewnością chciałaś jeszcze odpocząć - powiedziała
- Nic się nie stało. Poza tym obudziłam się jeszcze za nim pani przyszła. Dziękuję za troską, ale nie musi się pani martwić. Jeszcze żyję i miejmy nadzieję, że tak pozostanie przez jeszcze jakiś czas - odrzekłam na co kobieta kiwnęła głową i wyszła z pokoju, a gdy ucichły jej kroki na schodach padłam na ziemię wznosząc głowę do góry.
- Ona uwierzyła. Uwierzyła w moje kłamstwa - pomyślałam uśmiechając się kpiąco - Jak wiele osób uda mi się jeszcze okłamać? Jak wielu będę w stanie omotać? Zaczyna się robić naprawdę ciekawie...

17:30, zakończenie egzaminu, pokój Adrianny:

Kilka godzin wcześniej skończyłam pisać egzamin.
Tak, w końcu nadszedł koniec. Napisałam dzisiaj część teoretyczną i wykonałam część praktyczną. Już nawet mnie nie obchodziło jak mi poszło. Miałam to w dupie i byłam szczęśliwa, że już nie muszę się więcej stresować. Znaczy, jutro pewnie będę się stresować wynikami, ale teraz byłam w stanie całkowitego spokoju duszy. Potrzebowałam jakiejś rozrywki po tym wszystkim. Może pójdę na jakiś koncert? Byłoby fajnie, ale nie chce mi się sprawdzać gdzie gra jakiś porządny zespół. Impreza nie wchodziła w grę.
W chwili obecnej byłam zbyt leniwa i zmęczona, żeby pójść do jakiegoś klubu, żeby znowu zmęczyć się tańcem. Poza tym, należycie uczciłam dzisiejszy dzień. Pierwszy dzień Powstania Warszawskiego. Wspomnieniami wróciłam do tamtych chwil, które odbyły się zaledwie trzydzieści minut wcześniej. Już od dawna przygotowałam do obchodów pierwszego sierpnia, a dzisiaj wcieliłam swój plan w życie.

Będąc niewidzialną obserwowałam swoje dzieło z ukrycia
 czując, jak me serce przepełnia duma. Ulice Warszawy były skąpane w dwóch kolorach. Bieli i czerwieni. Na większości murów widniały znaki Polski walczącej, a obok rok Powstania Warszawskiego. Całe miasto wydawało się być wymarłe. Zapadła cisza. Wszędzie było słychać tylko mój donośny (lekko zmodyfikowany) głos.
- Pierwszego sierpnia, tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku o godzinie siedemnastej na ulicach Warszawy wybuchło legendarne Powstanie Warszawskie. Tego dnia, ludzie postanowili wyjść z ukrycia. Tego dnia, postanowili poświęcić swoje życie dla najpiękniejszej idei. Dla idei wolności. Tego dnia nadszedł czas walki. Oni wszyscy. Mężczyźni, kobiety, dzieci stanęli jak równi w walce przeciw wspólnemu wrogowi. Ich serca przepełniały nadzieja. Każdy z nich był człowiekiem.
Tak jak my, oni też kochali, wierzyli, umierali. Ale było coś co ich wyróżniało. 
Wiara, chęć walki oraz gotowość do najwyższych poświęceń w imię swej ojczyzny. Powstanie zakończyło się porażką, ale to nie koniec! Wyjdźmy z ukrycia, pomścijmy swych rodaków, bo wojna się wcale nie skończyła! Ona wciąż trwa! Nie milczmy jeśli znamy prawdę! Pamiętajmy o naszych bohaterach! Warszawo, walcz! - Po moim przemówieniu ludność chwilowo zamarła. Większość uczcili minutą ciszy poległych bohaterów, jednak były osoby biegnące w różnych kierunkach i wykrzykujący coś. Komunistom z pewnością nie spodobało się moje wystąpienie. No trudno. Gdy upłynęło równo sześćdziesiąt sekund znowu rozległ się mój głos. Tym razem jednak nie mówiłam, tylko zaśpiewałam hymn Polski.
Większość ludzi stanęła teraz na baczność z dumnie podniesionymi głowami.
Ten widok ścisnął mnie za serce. Oni wciąż chcieli walczyć. Nie poddadzą się tak jak i ja. Uśmiechnęłam się szczerze po raz pierwszy od... dawna, a w moich oczach pojawiły się łzy, które zaczęły powoli spływać po mojej twarzy jednak ich nie zatrzymywałam. Pozwoliłam im płynąć. Mój śpiew był oczywiście nagrany, a było go słychać w większości miast Polski dzięki długiemu studiowaniu różnych ksiąg oraz metodzie prób i błędów. Zajęło mi to kilka tygodni, ale wiedziałam, że było warto. Ostatni raz spojrzałam w dół (stałam na szczycie Pałacu Kultury) i uśmiechnęłam się po czym teleportowałam się z powrotem do Anglii, gdy skończył się hymn. 


No cóż... na hymnie się nie skończyło.
Zaśpiewałam jeszcze kilkanaście utworów typu: Rota, Hej, tam pod Warszawą czy Szara piechota.
Musiałam nieźle rozzłościć komunistów. Najlepsze było jednak to, że wszystkie te piosenki powtarzały się wkoło, aż do godziny osiemnastej. Wtedy same się wyłączą. Sama nie wiem, jakim cudem udało mi się to wszystko dobrze zmontować, ale byłam z siebie naprawdę, naprawdę dumna.
Osobiście to nigdy nie lubiłam śpiewać, ale słyszałam wiele pochlebnych opinii na temat mojego głosu, więc postanowiłam spróbować. Chyba nawet dobrze mi poszło.
Leżąc tak i rozmyślając doszłam do wniosku, że powinnam jakoś uczcić napisane egzaminy i utarcie nosów dla komunistów, więc postanowiłam, że wieczorem wyjdę na miasto. A gdzie konkretnie?
Jak na razie to sama nie wiedziałam, lecz później nad tym pomyślę. Teraz się trochę poobijam.

20:35 pokój Adrianny:

Wybrałam swój cel.
Przechadzka po ulicach oraz plażach Hiszpanii. Idealny sposób na uczczenie egzaminów. Spojrzałam na swój strój, który wyglądał bardzo optymistycznie i wprost zachęcał do poznania mnie bliżej. Składał się on z czarnej bluzki, czarnej kraciastej koszuli, czarnych spodenek, czarnej torebki oraz butów w najpiękniejszym odcieniu jaki kiedykolwiek ludzkie oko miało szanse widzieć. 
W odcieniu klasycznej czerni.
Spojrzałam ostatni raz w lustro i stwierdziłam, że wezmę jeszcze okulary przeciwsłoneczne i będę gotowa do wyjścia. Miałam wrażenie, że nie będę się nudziła tej nocy. I jak można było się spodziewać, mój instynkt mnie nie zawiódł...
.........................................................................................
Dzień dobry....
Bon Jovi... matulu, jak ja ich kocham! 
Praktycznie cały ten rozdział pisałam słuchając ich piosenek! <3
Dałabym w tym rozdziale odpocząć Adriannie od koszmarów, ale aktualnie znajduję się w głębokiej depresji po przeczytaniu trzeciej części trylogii Więźnia Labiryntu i jestem w trakcie podlewania swoich rzęs, a ona była najbliższą osobą, na której mogłam się wyżyć i nie pójść za to do więzienia, więc... no wiecie.. Ja wciąż cierpię, a moje serduszko jeszcze się nie zagoiło. O ile kiedykolwiek się zagoi. ,,Kill me. If you've ever been my friend, kill me." ,,Please, Tommy. Please." 
Dobra, spadam dalej ryczeć, a wam pozostawiam skomentowanie rozdziału.
Smarkająca i z czerwoną twarzą,
Selene Neomajni

PS: Może i mam jeden dzień spóźnienia, ale patrzcie jaki długi rozdział! Dawno takich nie pisałam!
PS2: Dla dociekliwych. Eliksir Kontroli, który Dumbel podarował Adriannie działał bez zarzutów, aż do trzydziestego pierwszego sierpnia. Ta mikstura będzie bezużyteczna ostatniego dnia miesiąca, ponieważ klątwa, którą rzucił Iwanow na Adriannę była czarnoksiężna i miała niezwykle silną moc, więc jakby to powiedzieć... przełamuje ona działanie Eliksiru Kontroli tylko jednego dnia.

1. Strój Adrianny:


wtorek, 13 października 2015

Rozdział 17 Rozrywka

,,Dziękuję wam drogie koszmary – pomyślałam ponuro – za to, że nieustannie dostarczacie mi rozrywki." - Tara Hudson – Pomiędzy
................................................................................

Trzydziesty pierwszy lipca, pokój Adrianny:


Sumy. Jedno słowo, a wywołało we mnie tyle negatywnych emocji.
Dzisiejszy dzień cały spędziłam na powtarzaniu materiału. Mimo tego, że ten test w zasadzie nie powinien być dla mnie ważny, ba. W zasadzie w ogóle nie powinien mnie obchodzić, bo przybyłam tu tylko na jakiś czas a nie na zawsze, to mimo tego okropnie się stresowałam. Zawsze się stresowałam przed każdym ważnym egzaminem. Byłam wtedy bardzo drażliwa, niemiła, nerwowa i nadpobudliwa. Przynajmniej tak twierdziły moje byłe współlokatorki. Nie mogłam w ogóle usiedzieć w miejscu. Przy powtarzaniu różnych zagadnień z Transmutacji oblałam się gorącą kawą, potem prawie spadłam ze schodów biegnąc po podręcznik do Astronomii, który myślałam, że zostawiłam w łazience, a potem okazało się, iż położyłam go jednak na stole w kuchni. Podsumowując.
Ten dzień był istną serią katastrof.
W chwili obecnej natomiast, próbowałam zapamiętać jedną, bardzo ważną rzecz, która z pewnością przyda mi się w przyszłym życiu. Mianowicie, gdzie miał miejsce pierwszy Bunt Goblinów. Chyba w miejscowości Garwald... a może w Great Orton? Nie mogłam nawet doczytać prawidłowej nazwy w książce. Ziewnęłam potężnie mlaskając przy tym i spojrzałam w stronę okna. Tyle, że zamiast pięknego, błękitnego nieba ujrzałam nocny nieboskłon i gwiazdy świecące na niebie. To już jest noc?
Ciekawe, kiedy to zleciało...
Spojrzałam leniwie na budzik i skamieniałam. Była tylko minuta do północy. Minuta do koszmaru, który może nie był, aż tak bolesny i przerażający jak zwykle, ale wciąż wywoływał gęsią skórkę na moim ciele. Umyłam się kilka godzin wcześniej, więc teraz zostało mi tylko sprzątnąć książki z łóżka, zażyć eliksir i po sprawie. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Noc była bardzo ciepła, więc nie przykrywałam się kołdrą. Ledwie moja głowa dotknęła poduszki, a mnie już ogarnął sen.

Znowu byłam w tej samej chatce. 
Wspomnienia odżyły na nowo. Czułam jakby jakaś niewidzialna, zimna ręka ścisnęła mnie za gardło i serce. Mimo tego zrobiłam pierwszy krok. Drewniana podłoga zaskrzypiała w tym samym momencie. Przełknęłam ślinę i postawiłam drugi krok. Teraz usłyszałam ciche łkanie. Trzeci krok. Zacisnęłam mocniej zęby. Czwarty krok. Szydercze śmiechy i wyzwiska. Piąty krok. Krzyk. Szósty krok. Chcę zawrócić. Siódmy krok. Nie mogę. Ósmy. To się niedługo skończy. Dziewiąty. Wytrzymam. Dziesiąty. Okłamuję samą siebie. Jedenasty. Boję się. Dwunasty. Jestem co raz bliżej. Trzynasty. Nie zapomnę. To co zobaczyłam wmurowało mnie w podłogę.
Wszystko wyglądało tak jak WTEDY. Identycznie. Żaden szczegół nie został pominięty. 
Nienaturalnie blada, czarnowłosa dziewczyna siedziała na drewnianym krześle. W jej przedramiona zostały wbite dwa ostre noże. Z każdym jej ruchem wbijały się one co raz dalej i co raz głębiej. Nie było można zobaczyć jej koloru oczu. Być może dlatego, że ich nawet NIE MIAŁA.* Widoczne były tylko zakrwawione oczodoły. Bordowa ciecz ściekała po jej rękach i policzkach spadając na brudną podłogę bądź strzępki ubrań, ale ona się tym nie przejmowała. Wciąż się szarpała chcąc się uwolnić chociaż dobrze wiedziała, że jej próba ucieczki jest nierealna i tylko pogarsza stan, w którym się znajdowała. Mimo tego, że po jej przedramionach spływało co raz więcej krwi ona się nie poddawała. Walczyła. A co było w tym takiego straszne? Tą dziewczyną byłam JA.
- Crucio! - Usłyszałam. A potem zaległa cisza. Wiedziałam co to oznacza. Tak bardzo nie chciałam odwracać głowy w tamtą stronę, ale jakaś siła mnie do tego zmusiła. Nie chciałam tego widzieć. Osoba, którą od zawsze uważałam za ojca... była martwa. Chciałam, żeby umarł od zwykłej Avady Keadavry. Chciałam, żeby się tak nie męczył. Ale ONI mu na to nie pozwolili. 
Ciało mojego ojca, a raczej to co z niego zostało było obdarte ze skóry, która leżała obok niego starannie poskładana. Jego orzechowe oczy były szeroko otwarte, lecz nie dało się w nich zauważyć bólu raczej... zmęczenie i ulgę. W końcu mógł odpocząć, mógł wrócić do mamy, Ani...
- Widzisz do czego doprowadziło twoje tchórzostwo? Oni cię kochali. Oni uczynili wszystko, aby cię uszczęśliwić. Traktowali cię jak PRAWDZIWEGO członka rodziny, którym tak naprawdę nigdy nie byłaś. A ty jak im odpłaciłaś? Pozwoliłaś im zginąć, Adrianno. Pozwoliłaś im cierpieć. Nie zrobiłaś nic by im pomóc. Jesteś winna ich śmierci... - pomieszczenie wypełniły przeraźliwe, oskarżycielskie szepty. Podniosłam głowę do góry i powiedziałam głośno to co miałam na myśli.
- Oni zginęli przez ciebie Iwanow. Nie twierdzę, że jestem całkowicie bez winy, ale to ty doprowadziłeś do ich śmierci. Doprowadziłeś do tego, a teraz za to zapłacisz. Jesteś tylko i wyłącznie koszmarem. Koszmary w końcu się kończą tak jak niedługo skończy się twoje życie. Ale nie myśl, że dam ci umrzeć tak  szybko i bezboleśnie - mówiąc to na moją twarz wpłynął ironiczny uśmiech, a oczy rozbłysły niezdrowym blaskiem - Zabawię się twoim kosztem. Zrobię , żeby zniszczyć ciebie i twoje teraźniejsze życie. Zapłacisz za wszystkie krzywdy, które kiedykolwiek, komukolwiek wyrządziłeś... - nie zdążyłam jednak powiedzieć nic więcej, bo znowu poczułam ten sam, znajomy ból. Straciłam całkowitą widoczność, a z moich oczu zaczęły wypływać, gorące potoki krwi parzące skórę. Po moich przedramionach także zaczęła spływać bordowa ciecz. Gdy próbowałam się poruszyć poczułam jak jestem do czegoś przywiązana... to jakieś jaja. Próbowałam wstać, lecz to jedynie pogorszyło sprawę, a z mojego gardła wyrwał się okrzyk ból. Moja głowa także była przywiązana tyle, że do jakiegoś drewnianego pala skórzanym pasem tak, iż w ogóle nie mogłam nią poruszać. 
- Myślałaś, że będę taki dobry pozwalając ci na spokojny, łagodny sen? Byłaś, aż taka naiwna wierząc w słowa, które wypowiadał Dumbledore? Zrozum, że chcesz czy nie chcesz ja będę z tobą do końca. Na zawsze. - W przestrzeni rozległ się ochrypły oraz kpiący głos Iwanowa. Moje ciało natychmiast się spięło. Nagle zapadła cisza i jedyne, co było słychać to głuche odgłosy wody uderzającej w czubek mojej głowy. Początkowo byłam zdziwiona, że tak po prostu sobie zamilkł, ale po godzinie zrozumiałam, dlaczego. Najpierw nie zwracałam zbytnio uwagi na odgłosy skapującej krwi tylko czekałam, aż koszmar się skończył, lecz ten czas wyjątkowo mi się dłużył, a odgłosy kapiących kropli zaczęły być irytujące. Z każdą minutą było jednak, co raz gorzej. Teraz uświadomiłam sobie, dlaczego panowała tutaj taka cisza. To była jedna z tortur jaką stosowano kiedyś na Żołnierzach Wyklętych. Dokładnie znałam jej działanie. Głowa więźnia byłą przymocowana ściśle do drewnianego pala, tak, że torturowany nie mógł nią w ogóle poruszać. Na głowę, po sznurku, ściekały mu po sznurku,  uderzając zawsze w to samo miejsce, krople wody. Po pewnym czasie więzień miał wrażenie jakby dostawał maczugą po głowie.**  
Właśnie to mnie czekało. Wybrał idealną torturę. 
Wydawała się być nieszkodliwa, łagodna wręcz, lecz tak naprawdę miała na celu wyniszczenia mnie psychicznie. Zaśmiałam się szalenie oddychając ciężko. Ciekawe, jak długo wytrzymam. Ponoć nawet najwięksi twardziele nie byliby w stanie sprostać temu zadaniu, a co dopiero ja. 
Mała, słaba dziewczynka. 
Ale nie pozwolę mu na to. Nie mogę. Jeśli się poddam nie będę w stanie wypełnić mojej misji. Polegnę. Zawiodę. Stracę swoją szansę na zmienienie wszystkiego. Nie chciałam tego, lecz czy miałam jakiś wybór? W tamtej chwili pragnęłam stracić słuch, aby nie wysłuchiwać tego dźwięku. Nawet nie wiem, kiedy z moich oczu zaczęły wypływać łzy, których za nic nie mogłam powstrzymać.
- I, co? Myślisz, że tym mnie powstrzymasz? Prędzej czy później... za rok czy dziesięć lat, to nieważne... w końcu cię zniszczę... nie odpuszczę ci... - wycharczałam połykając słone krople spływające po mojej twarzy. Teraz byłam słaba, bezbronna. Ale czy młodsza wersja Iwanowa też taka nie była? Nie wiedziała, co ją czeka, podczas gdy ja obmyślałam już idealny plan zemsty. Tworzenie makabrycznych scenariuszy z Rosjaninem w roli głównej o dziwo przynosiło mi w pewien sposób ulgę. Niewielką, ale jednak. Moje myśli tak mnie pochłonęły, że nawet nie zwracałam zbytniej uwagi na otoczenie. Po chwili moje ciało przeszył ostry ból. Najwyraźniej mój spokój zdenerwował tego mordercę, który nie mógł odpuścić sobie dręczenia mojej osobie. Ciekawe, co on czuł, gdy mnie torturował? Zadowolenie, patrząc na mój ból? Satysfakcję, sprawiając cierpienie dziewczynie dzięki, której był martwy? Rozdrażnienie, bo po koszmarze wciąż będę żywa?
A, co ja będę czuła, gdy mu się za to odpłacę?
Nagle sceneria się zmieniła, a ja odzyskałam wzrok. Zamrugałam kilkukrotnie po czym spojrzałam szybko na pomieszczenie, w którym obecnie się znajdowałam. Niewielki, obskurny korytarz wyjęty rodem z horroru. Mimowolnie na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Ten skurwiel doskonale wiedział, jak wywołać odpowiedni nastrój. Nagle usłyszałam ciche skrzypienie towarzyszące człowiekowi przy schodzeniu po drewnianych schodach.
Obróciłam się w stronę skąd dobiegał dźwięk, ale nic nie zauważyłam. Kolejne, ciche skrzypienie dobiegało jakby z mojej prawej strony, jednak i tym razem pustka. Bawił się moim strachem.
W tej samej chwili poczułam, jak ktoś kuksa mnie w ramię.
Nie. Nie odwrócę się. Nie zrobię tego. Nagle do moich uszu dobiegł śmiech dziecka, który teraz wydawał się być wyjątkowo przerażający. Zacisnęłam mocno powieki po czym znowu otworzyłam oczy. To nie potrwa długo. To jest gra, której nie mogę przegrać. Nim się obejrzałam, kilka metrów przede mną pojawiła się mała dziewczynka, której widok mroził krew w żyłach. Wyglądała trochę jak ja, gdy byłam w jej wieku. Z małym szczegółem, że ja nie uśmiechałam się wtedy jakbym miała ochotę kogoś zabić i nie trzymałam w rękach przerażających lalek. Ale to taki mały szczegół. Świetnie. Nawet w takim momencie nie mogę się wyzbyć ironii.
- Pobawisz się ze mną? - zapytała cicho nie spuszczając ze mnie wzroku. Milczałam. To było chyba jedyna, najrozsądniejsza decyzja jaką podjęłam w całym swoim życiu. Miałam nieodparte wrażenie, że zabawka tej psychicznej dziewczynki cały czas się na mnie gapi. A może jestem przewrażliwiona? Tak, chyba powinnam pójść na terapię. Nagle lalka poruszyła głową nie spuszczając wzroku z mojej twarzy zupełnie jak jej właścicielka. W końcu postanowiłam przemówić.



- Słuchaj, przerażająca dziewczynko nie istniejąca w prawdziwym życiu i ty także, psychiczna laleczko. Przekażcie wujkowi Iwanow, że mam w dupie jego, was i ten cały pieprzony świat fikcji. I nie. Nie waż się ryczeć, bo cię osobiście wypie*dolę przez najbliższe okno jakie uda mi się znaleźć razem ze swoją zabawką. Czaisz? - Zwróciłam się do dziecka, które wciąż uśmiechało się w TEN sposób. Coś było nie tak. Nim zdążyłam mrugnąć okiem dziewczynka ruszyła w moim kierunku, a ja nie mogłam się nawet ruszyć. Czułam się jakbym była przyklejona do podłogi. Mimowolnie obleciał mnie strach. Gdy była już prawie metr przede mną poczułam, jak ktoś steruje moim ciałem. Wbrew swojej woli zaczęłam uciekać. Nie zatrzymywałam się ani na chwilę mijając różne korytarze nie wyglądające zbyt przyjemnie. Na prawie każdej ścianie widniały jakieś słowa z pewnością napisane ręką dziecka. Biegnąc wychwyciłam tylko "JESTEM ZA TOBĄ", "ZABIJĘ CIĘ", "NIE UCIEKNIESZ". Nagle niespodziewanie poczułam ogarniające mnie zmęczenie.
Dyszałam ciężko rozglądając się wystraszonym wzrokiem po wszystkim.
Cały czas słyszałam ciche kroki jakby ona była tuż za mną, ale za każdym razem, gdy się odwracałam nikogo nie widziałam. Iwanow bawił się w kotka i myszkę. Wiedziałam, że nie znajdę żadnej kryjówki, w której on mnie nie znajdzie. Mój sen był teatrem należącym do niego, a  ja byłam marionetką i póki się nie obudzę przedstawienie będzie trwać. Przełknęłam ślinę na myśl o tej przerażającej rzeczywistości. Niestety, musiałam wytrzymać, inaczej moja misja nie miałaby sensu. Nim zdążyłam mrugnąć okiem przede mną pojawiła się kolejna lalka. Miała średniej długości proste włosy w kolorze popielatego blondu, niebieskie tęczówki, czerwoną sukienkę sięgającą przed lekko za kolano, białe mankiety i kołnierzyk. Tak bardzo chciałam, żeby to była tylko zwykła zabawka. Ale nie była.
Nagle zaczęła powoli podnosić rękę, którą mi pomachała.



Chciałam się ruszyć, zrobić cokolwiek byleby na nią nie patrzeć.
- Znalazłam cię, Ari. Przegrałaś, więc musisz ponieść karę. - Usłyszałam dziecięcy głos za sobą. Ledwo się odwróciłam, a już poczułam przeraźliwy ból. Z mojego gardła wyrwał się wrzask przypominający ryk zranionego zwierzęcia. Czułam, jak ktoś kciukami "wyciska" moje gałki oczne, a ból który przy tym czułam był do nieopisania. Upadłam na kolana nie przestając krzyczeć, natomiast z moich oczodołów wypływały ogromne ilości krwi. Ta substancja tryskała z mych oczodołów niczym jakaś pieprzona fontanna. Świetnie, nawet w takiej chwili nie mogę się powstrzymać od ironii. Nagle poczułam jak z ust zaczyna mi wypływać krew. Z każdą chwilą było jej co raz więcej, a powietrza, co raz mniej. Zaczęłam tracić dech przewracając się przy tym na podłogę. Umrzeć, chciałam umrzeć...

Obudziłam się w swoim tymczasowym pokoju wypluwając resztki krwi z ust.
Kiedy skończyłam odetchnęłam głęboka nabierając w płuca świeżego powietrza. To było takie miłe uczucie czuć, że znowu żyję i nie śnię. Kto, by pomyślał, że kiedyś chciałam zrobić wszystko, aby dłużej spać. Zazdrościłam ludziom budzącym się koło jedenastej. A teraz? Teraz chcę robić wszystko, żeby obudzić się jak najszybciej. Pokręciłam mocno głową i natychmiast się za nią złapałam. Nie wiedzieć czemu strasznie mnie bolała tak, jak każdy mięsień mojego ciała.
Czułam się wykończona i potrzebowałam eliksirów.
W końcu jak miałam zdawać egzaminy w takim stanie? Doczołgałam się do torby, w której trzymałam swoją apteczkę. Wyciągnęłam z niej kilka fiolek i wypiłam bez zastanowienia ich zawartość. Od razu poczułam, jak odzyskuję całą swoją siłę. Wstałam prędko po czym zerknęłam na łóżko, na którego widok niemal nie odskoczyłam. Pościel oraz gdzie nie gdzie kotary były obryzgane ciemno-czerwoną substancją. Aha, czyli rzygałam krwią podczas koszmarów i dlatego jest tu brudno. Skoro tak to... nagle usłyszałam odgłos kapiących kropli. Mimowolnie wzdrygnęłam się.
Spojrzałam na swoją piżamę, która wcale nie wyglądała wiele lepiej.
Koszulka sięgająca do połowy ud z podobizną członków zespołu The Who była cała czerwona. Wybaczcie chłopaki, nie chciałam. Czym prędzej pobiegłam do łazienki chcąc się oczyścić. Gdy dobiegłam na miejsce widok, który zastałam był jeszcze gorszy niż się spodziewałam. Odkręciłam kurek z zimną wodą po czym przemyłam twarz, szyję i ręce. Wyczyściłam koszulkę za pomocą zaklęcia i wróciłam do pokoju, który wydawał się być trochę... upiorny? Teraz cały czas wydawało mi się jakby ktoś mnie obserwował. Moja podświadomość ubzdurała sobie, że słychać kroki na schodach, a wokół rozbrzmiewa śmiech dziecka. Mimowolnie wzdrygnęłam się. A ludzie mówią, iż śmiech dziecka jest najpiękniejszym dźwiękiem na świecie. Ugh, nigdy nie przepadałam za dziećmi.
Nawet, gdy sama nim byłam.
Potrząsnęłam mocno głową. Zbyt wiele wrażeń, jak na jedną noc. Jeszcze raz pójdę spać i spotkam się z Damianem... tak, potrzebowałam rozmowy z nim. Ruszyłam w stronę łóżka. Leniwym ruchem ręki odgarnęłam kotarę i już chciałam się położyć, gdy zobaczyłam... lalkę. Tą samą, która mi wcześniej machała. Odskoczyłam od mojego legowiska z piskiem natychmiast zaciskając mocno powieki. Nie, to tylko moje chore przewidzenia. Tylko przewidzenia, pomyślałam. Wzięłam głęboki wdech po czym ruszyłam bardzo powolnym i niepewnym krokiem w stronę łóżka. Drżącą dłonią szarpnęłam za cienki, biały materiał, jednak nic już nie zobaczyłam.
Odetchnęłam z ulgą przecierając oczy.
Gdy oderwałam dłonie od powiek na łóżku pojawiło się stado lalek. Wszystkie patrzyły na mnie. Nie no, to jakieś jaja. Nie... zrobiłam jeden krok w tył i poczułam jak coś obija mi się o nogi. Odwróciłam się z trudem i spojrzałam w dół. Zobaczyłam kolejną lalkę z mnóstwem blizn na twarzy, przerażającym uśmiechem i nożem w swojej małej, plastikowej dłoni.
- To jeszcze nie koniec zabawy, Ari. To dopiero początek - powiedział, a ja znowu przeniosłam się do mojego koszmaru. Do mojego małego, wesołego miasteczka.
Na brak rozrywki nie mogłam narzekać...

.....................................................................................................
*Dla dociekliwych. Adrianna wciąż miała oczy, dlatego że dostała zaklęciem powodującym coś w stylu iluzji, która działała na nią i na ludzi, którzy ją otaczali (czyli oni mieli wrażenie jakby ona faktycznie nie posiadała gałek ocznych tylko zakrwawione oczodoły, a ona miała wrażenie, że rzeczywiście ich nie ma). Tak naprawdę to ona miała oczy, ale to była tylko iluzja i... no wiecie, o co chodzi, nie?
**Opis tej tortury zaczerpnęłam ze strony: http://www.deportacje.eu/index.php?option=com_content&view=article&id=39&Itemid=33

Witam!
Wybaczcie za to karygodne opóźnienie!
Ledwo wróciłam i znowu zrobiłam sobie przerwę. Wiem, jestem straszną jędzą, ale wszyscy o tym wiemy, więc przejdźmy do rozdziału. Jak widzicie, rozdział był dosyć psychiczny i nienormalny (tak jak ja), a poza tym zrobiłam dosyć spory przeskok w czasie, lecz uznałam, że tak będzie lepiej (żartuję, po prostu jestem strasznym leniem i nie chciało mi się opisywać tych wszystkich dni xd) i mam nadzieję, iż to wam nie będzie przeszkadzać.
Selene Neomajni

niedziela, 11 października 2015

'- After all this time? Always.'

Hej... pamięta mnie ktoś jeszcze?To ja, ta zła, co zawiesiła bloga na praktycznie trzy tygodnie i dopiero teraz wróciła. Ale wróciłam! Ja zawsze wracam! Nie mogłabym tak zostawić tego bloga i was po tym całym czasie! <3
,.- After all this time?
- Always." 
Bez zbędnego gadania. Znacząca większość rozdziałów została poprawiona, więc zacznijcie czytać od pierwszego rozdziału. Przy okazji, napiszcie mi tutaj wasze opinie o tej "nowej" odsłonie historii Adrianny. Która wam się bardziej podoba, stara czy nowa? Jeśli jeszcze coś wam nie będzie podobać to postaram się to w miarę poprawić. Rozdział siedemnasty pojawi się... w następnym tygodniu, w niedzielę lub sobotę (przynajmniej mam taką nadzieję). Trzymajcie za mnie kciuki wy moje mugole kochane! <3
Selene Neomajni

piątek, 18 września 2015

To już koniec...

Dość. Mam już dość.Poddaję się. Nie mam już zamiaru dłużej pisać tej historii. Coś się we mnie złamało i niestety muszę to napisać. Oficjalnie zakończyłam historię Adrianny. Już więcej o niej nie usłyszycie, przykro mi... I'm kidding! Wiem, mam spaczone poczucie humoru, ale musiałam jakoś emocjonalnie zacząć, żeby zwrócić waszą uwagę, albowiem... to co napisałam na początku ma w sobie ziarenko prawdy.
Zacznę pisać, po części nową odsłonę historii Adrianny.
No i... nadejdzie jeszcze parę zmian. Mianowicie. Po wnikliwej analizie waszych komentarzy i spojrzenia z innej strony na moje opowiadanie stwierdzam, że będę musiała pozmieniać niektóre sprawy. Zacznijmy od charakteru Adrianny. Na początku myślałam, że jest fajna i tak dalej, lecz patrząc na to z innej perspektywy to... była w większości wku*wiająca i rzeczywiście zbyt idealna. Po drugie. Strata bliskich przez Adrianna była trochę mało emocjonalna i tak dalej, więc postaram się dodać jej życiu więcej bólu, smutku, cierpienia (wiem, sadystką jestem) i tak dalej. Pewnie pozmieniam jeszcze kilka rzeczy, ale o tym później.
A, no tak. Rozdział 17 pojawi się w nieokreślonym terminie. Jeśli komuś się nie podoba ten pomysł to jego problem. Ja robię to dlatego, że chcę osiągnąć swój wewnętrzny spokój, życiową równowagę i rozpocząć po części nowy etap w moim życiu. No to... mam nadzieję, że okażecie się cierpliwe i wyrozumiałe względem mnie.
Selene Neomajni

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 16 Umiejętności

,,Ciemność... kiedy wszystko co znałeś i kochałeś zostaje ci zabrane... Myślisz jedynie o swym gniewie, nienawiści, nawet o zemście... i wtedy nikt cię nie uratuje." Autor: Masashi Kishimoto
........................................................................................

1 lipca, godzina 12:00, Londyn:

Mijałam różnych ludzi, mijałam różne budynki, ale wciąż myślałam tylko o jednym.
Nikolaj Iwanow. Będę musiała chodzić do jednej szkoły z mordercą mojej rodziny i będę musiała się powstrzymywać przed tym, żeby przy najbliższej okazji nie oderwać mu głowy. Sama nie wiedziałam, kiedy zaczęły się we mnie budzić takie mordercze instynkty. Po części to mnie trochę przerażało, ale... teraz to było częścią mnie. Powinnam to zaakceptować czy z tym walczyć?
Nawet nie zauważyłam, kiedy trafiłam do jakiegoś ciemnego zaułka.
Chciałam z niego wyjść, lecz poczułam jak ktoś przyciska mnie do ściany. Spojrzałam na tą osobę i kogo zobaczyłam? Faceta, który przegrał ze mną, gdy ścigaliśmy się na motocyklach. Uśmiechał się ironicznie, a oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem. Co prawda mogłabym go od razu odepchnąć, ale chciałam się trochę pobawić i wyzbyć negatywnych emocji, które nagromadziły się po spotkaniu z Iwanowem. Starałam się zrobić przerażoną minę po czym zaczęłam się szarpać jak... jak mała, słaba dziewczynka, którą w zasadzie nigdy nie byłam. Ten tylko zaśmiał się gardłowo i jeszcze bardziej do mnie przylgnął przytrzymując moje nadgarstki nad głową.
- I co? Teraz nie jesteś już taka harda, hmm? - wyszeptał mi do ucha podekscytowanym głosem. 
- Cz-czego chcesz?! - Świetnie udawałam przerażony ton.
- Upokorzyłaś mnie przed wszystkimi po tym wyścigu. Myślisz, że tak to zostawię? Zapłacisz mi za to... i ja już wiem jak... tak... dostaniesz nauczkę... - mówiąc to zaczął składać na mojej szyi natarczywe pocałunki, ale gdy włożył rękę pod moją sukienkę uznałam, że teraz pora zamienić się rolami. Odepchnęłam go z całej siły i teraz to ja go przygwoździłam do ściany obok. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Żałosne. Naprawdę myślisz, iż twoje groźby robią na mnie jakiekolwiek wrażenie? Gdybym chciała to z miejsca mogłabym cię zamordować, a ty nie mógłbyś zrobić nic by mnie powstrzymać. Kim ty właściwie jesteś? Małym, żałosnym mugolem. A ja...? - Jedną ręką przy trzymałam go za gardło podnosząc do góry, a drugą przejechałam mu wolno paznokciem po policzku, a na koniec palcem wskazującym podniosłam jego podbródek lekko do góry. Widziałam jak próbuje zaczerpnąć odrobinę powietrza machając przy tym bezradnie nogami chcąc poczuć grunt pod nogami. Widziałam to i delektowałam się jego bezsilnością. 
Teraz to ja panowałam nad losem tego mężczyzny. Mogłam mu podarować życie albo śmierć. Przekrzywiłam głowę delikatnie w bok po czym ze znudzeniem puściłam go, a ten upadł na ziemię dysząc ciężko rozmasowując gardło. Spoglądałam na niego z góry czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Podniósł wzrok i spojrzał na mnie z mieszaniną szoku oraz nienawiści. Rzucił się w moim kierunku, lecz ja spodziewając się tego podniosłam szybko nogę i z impetem uderzyłam stopą w twarz motocyklisty. Usłyszałam głośne chrupnięcie po czym zobaczyłam krew wytryskającą z jego nosa. Zaśmiałam się ironicznie słysząc pojękiwanie poszkodowanego.
Podeszłam do mugola i kucnęłam obok po czym zmusiłam, aby spojrzał mi w oczy. 
Patrzyłam z niezdrową fascynacją jak w jego zielono-brązowych tęczówkach widnieje strach, ból.
- Teraz powiedz mi... czy opłacało się na mnie napadać? - spytałam cicho nie spuszczając wzroku ze swojej ofiary. W jednej chwili oczy mężczyzny stały się puste, a głos wyprany z emocji.
- Nie. - Zmarszczyłam brwi dziwiąc się w duchu tą nienaturalną zmianą.
- Jak się nazywasz? - zapytałam chcąc zobaczyć co odpowie.
- Christopher Wright. - Nie wiedziałam dlaczego odpowiadał tak po prostu na moje pytania bez żadnego sprzeciwu. Coś było nie tak.
- Poklep się jedną dłonią po głowie, a drugą pogłaszcz po brzuchu - rzekłam wciąż sprawdzając "moje umiejętności". Mężczyzna zrobił to co kazałam bez żadnego narzekania. Po raz kolejny zmarszczyłam brwi.
- Przestań - powiedziałam, a on zaprzestał owej czynności. Czułam się dziwnie, lecz nie mogłabym go tutaj trzymać wieczność. W końcu nie miałam zamiaru, żeby się wykrwawił na śmierć.
- Zapomnij o mnie i o tym co tutaj robiliśmy. Wpadłeś na jakąś grupkę facetów, a oni cię pobili. Nie znałeś ich. - Przez chwilę jego oczy były zamglone, a ja w tym samym czasie stałam się niewidzialna za pomocą naszyjnika i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Wszystko wydarzyło się w ciągu kilku sekund. Poszkodowany zamrugał kilka razy po czym syknął z bólu i dotknął swojego nosa, a następnie zaczął wyklinać swoich "oprawców" podążając przy tym ku wyjściu z zaułka. Gdy zniknął za rogiem, wyszeptałam: "Invisibilis magicae" stając się dzięki temu widzialna. W głowie miałam kompletną pustkę. To co się tu przed chwilą zdarzyło... nie wiedziałam co o tym myśleć.
Potrzebowałam miejsca gdzie mogłabym odpocząć i przemyśleć... TO.
Wtedy przypomniałam sobie miejsce, do którego zabrał mnie kiedyś James. Park Narodowy Snowdonia. Po chwili jedyne co dało się słyszeć to cichy trzask towarzyszący teleportacji.


Park Narodowy Snowdonia, godzina 12:10:

Wylądowałam na niewielkim pagórku.
To miejsce zachwycało mnie tak jak wtedy, gdy przybyłam tu za pierwszym razem z Jamesem. Jezioro odbijało widok gór i pagórków. Ciepłe promienie słońca padały na wszystko co znajdowało się w ich zasięgu. Natomiast zielona oraz miejscami żółta trawa wyglądała na przyjemnie miękką.


Usiadłam na niej i wpatrywałam się w zaśnieżone góry rozpamiętując jednocześnie tamto wydarzenie. Zrobiłam krzywdę temu człowiekowi, ale... nie czułam się źle z tego powodu. Wręcz przeciwnie. Czułam... satysfakcję? W głębi duszy wiedziałam jednak, że posunęłam się zbyt daleko. Lecz głosik, który to mówił był cichy, słaby. Był zagłuszany przez coś innego.
To coś wewnątrz  mnie pochwalało to co zrobiłam. Uważało w dodatku, że takie szumowiny jak on nie powinny chodzić po ziemi. Nie chodziło o to, że był mugolem. Nie mogłam powstrzymać swoich instynktów. Pewnie, gdyby nie te moje dziwne "umiejętności" zabawiłabym się z nim dłużej. I wątpię, żeby wyszło z tego coś dobrego. Westchnęłam cicho przymykając przy tym powieki.
Gorący, letni wiatr targał moje włosy na wszystkie strony i powoli zaczynało mnie to irytować, bo co chwilę musiałam poprawiać swoje loki, by nie wchodziły mi w twarz.
W końcu warknęłam wściekle, a w tej samej chwili wiatr zniknął*.
Zadowolona takim obrotem spraw położyłam się na trawie zamykając oczy. Takie miejsca jak to potrafiły mnie zrelaksować. Mogłam pozwolić myślom odpłynąć. Mogłam sama odpłynąć, odpocząć od problemów, których ostatnimi czasy miałam jednak nie mało. Musiałam porozmawiać z Damianem. Tylko on mógł mi pomóc. Tylko on mnie rozumiał. W tej samej chwili ogarnął mnie sen.

Sen:
Wciąż byłam w Parku Narodowym Snwodonia.
Tylko, że teraz był ze mną Damian. Uśmiechnął się delikatnie i w tej samej chwili znalazłam się w jego objęciach.
- Chcesz o czymś pogadać? - zapytał, gdy już mnie puścił. Niepewnie kiwnęłam głową, a on wskazał dłonią, żebyśmy się przeszli. Nie zaprzeczałam. Przez kilka minut panowała cisza, aż w końcu postanowiłam się odezwać.
- Widziałam go dzisiaj. Widziałam... Iwanowa. Będę musiała z nim chodzić do szkoły. - Nazwisko Rosjanina wymówiłam z największą pogardą i obrzydzeniem. Damian westchnął po czym współczująco objął mnie ramieniem i wyszeptał:
- Wiem o tym, siostrzyczko. Wiem i rozumiem twój gniew, ale pamiętaj. Nie rób czegoś czego będziesz później żałować. 
- Nie wiem o czym ty mówisz. To morderca i zasługuje na coś gorszego niż śmierć. Nie widziałeś go, nie wiesz do czego jest zdolny. On nie ma serca. Cierpienie niewinnych sprawia mu radość. Czy Ania i rodzice zasłużyli na to co ten psychol im zgotował? Pomyśl ilu ludzi musiał skrzywdzić! Teraz to ja zrobię piekło z jego życia. Będzie błagał o śmierć, będzie skomlał o wybaczenie niczym kundel. Ale go nie dostanie. Prędzej umrę. - Mój głos był kompletnie pusty. Nie było w nim słychać złości, bólu czy żalu. 
- Nie pozwól by zawładnęła tobą nienawiść. Ona wyniszcza ludzi i nigdy nie przynosi nic dobrego. - Spojrzałam na niego po części urażonym i smutnym wzrokiem.
- Jesteś jedyną osobą, której mogę w pełni zaufać. Z którą mogę porozmawiać o tym co czuję. Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że nie mogę tak tego zostawić? Nie rozumiesz, że gdybym pozwoliła mu odejść w spokoju to przeze mnie zginęłoby wielu niewinnych ludzi? Nie rozumiesz, że złamałabym słowo danej samej sobie? Wybaczenie dla tego mordercy nie leży w mojej naturze. - Oddaliłam się od niego spoglądając na jezioro, w którym widziałam najpierw swoje odbicie, a potem Damiana.
- Ja po prostu nie chcę, żebyś potem tego żałowała. Nie chcę, żebyś była taka jak on. Chciałbym z powrotem zobaczyć twój uśmiech. Chciałbym usłyszeć twój śmiech...
- Nigdy nie uśmiechnę ani nie zaśmieję się szczerze dopóki wiem, iż on żyje. A ty powinieneś to rozumieć. Jako osoba, która podaje się za członka mojej rodziny... powinieneś mnie zrozumieć. Ale najwyraźniej zbyt dużo od ciebie wymagam...

Koniec snu

Obudziłam się z niemiłym, kującym uczuciem w klatce piersiowej.
Starałam się je zignorować, lecz z trudem mi się to udawało. Wstałam po czym otrzepałam się z trawy i nagle poczułam burczenie w brzuchu. Tak, zdecydowanie nadszedł czas by coś zjeść. Starając się ignorować natarczywy głosik w mojej głowie, który mówił, że źle potraktowałam Damiana teleportowałam się do tego samego zaułka w Londynie gdzie miał miejsce niezbyt miły incydent. 
Ostatni raz poprawiłam sukienkę oraz włosy po czym wyszłam na chodnik.
Samochody głośno trąbiły, ludzie rozmawiali i przechadzali się ulicami stolicy, a ja starając się wtopić w tłum ruszyłam przed siebie chcąc znaleźć jakąkolwiek knajpkę z jedzeniem. Nie musiałam długo szukać. Weszłam do jakiegoś pubu i już po chwili zajadałam Fish & Chips.
Gdy skończyłam jeść wybrałam się jeszcze na przechadzkę po Londynie.
Starałam się oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli jednak nie potrafiłam. Wciąż byłam lekko pod denerwowana rozmową z Damianem. Dlaczego on nie mógł mnie zrozumieć? Gdyby był na moim miejscu na pewno zrobiłby tak samo! Zmieniałam się. Czułam to.
Odkąd po raz pierwszy zobaczyłam Iwanowa nie mogłam przestać o nim myśleć.
Wciąż wyobrażałam sobie jakie tortury będę mu zadawać. Na moją twarz wpłynął ironiczny uśmiech. Nadal się nad tym zastanawiałam. W mojej misji nie chodziło już tylko o ratowanie świata. Tu chodziło o zemstę. Ona mnie zmieniała. Ale na lepsze, bo wiedziałam, że muszę się postarać. Nie mogłam się poddać. Nagle do moich nozdrzy doleciał zapach maciejki, wiciokrzewu i lawendy.
Wdychałam go pełną piersią.
Tak bardzo przypominał mi rodzinny dom. Ale to właśnie przez Iwanowa straciłam swoją rodzinę. A czegoś takiego nie można wybaczyć i zapomnieć, ponieważ zawsze będzie podążało za nami widmo tego co utraciliśmy przypominając tym samym, że mogliśmy coś zrobić, lecz tego nie zrobiliśmy. Dlatego właśnie nie mogę pozwolić Iwanowi żyć.
Bo wtedy to widmo będzie podążać za mną. Westchnęłam ciężko. Czemu to wszystko musiało zwalić się akurat na mnie? Zwykłą, piętnastoletnią czarownicę. Lecz teraz miałam okazję zmienić życie wielu ludzi. Czy na dobre czy na złe. To się okaże, gdy zakończę swoją misję. Misję podczas, której mogę umrzeć. Pomyśleć, iż kiedyś narzekałam na to, że muszę posprzątać w pokoju! Teraz, to wydaje się być takie odległe... otrząsnęłam się z rozmyślań i przypomniałam sobie o SUMach. Przydałoby się trochę po uczyć.
Weszłam w jakiś zaułek, a następnie znikłam z cichym trzaskiem.

Rezydencja Mcgonagall, pokój Adrianny, godzina 13:00:

W jednej sekundzie pojawiłam się w moim, tymczasowym pokoju.
Zdjęłam buty po czym usiadłam na łóżku biorąc podręcznik do Transmutacji dla klas piątych.
"The Vanishing  Spell (Evanesco) is a  a Transfiguration spell used to vanish both animate and inanimate objects "into non-being, which is to say, everything". Łatwe. Wzięłam różdżkę, skierowałam ją na pościel i machnęłam nią raz wymawiając przy tym formułkę. W tej samej chwili zobaczyłam jak pościel błyskawicznie się zwija zrzucając mnie przy tym na podłogę, a ja sekundę wcześniej w akcie desperacji chwyciłam jedną z kotar. Po chwili usłyszałam odgłos rozrywanego materiału i niepokojący dźwięk, którego nie mogłam zidentyfikować. 
Biały, delikatny materiał opadł na moją głowę. 
Wzniosłam oczy ku górze i zobaczyłam spadającą na mnie, jakby w spowolnionym tempie, cienką drewnianą belkę. W ostatniej sekundzie podniosłam rękę do góry łapiąc owy przedmiot w swoją dłoń. W tej samej chwili na moje łóżko oraz podłogę po drugiej stronie łóżka z dosyć głośnym łoskotem spadły kolejne belki. Westchnęłam sfrustrowana. I jak ja to teraz naprawię?!
Wstałam z podłogi otrzepując się jednocześnie z niewidzialnego pyłku.
Spojrzałam na moje "dzieło" zdegustowana. Jednym zaklęciem przywróciłam kotary do poprzedniego stanu, ale umieszczenie tych belek już stanowiło dla mnie wyzwanie. Czy istnieje w ogóle jakieś zaklęcie, które może mi w tej chwili pomóc? W tej samej chwili usłyszałam pukanie do drzwi, a nawet nie zdążyłam się obejrzeć, gdy w pokoju usłyszałam głos profesorki.
- Co tu się stało? - spytała zdziwiona. Odwróciłam się do niej po czym powiedziałam:
- To trochę skomplikowane, ale... wie pani jak ustawić te belki na swoich wcześniejszych miejscach? Nie mogę sobie przypomnieć żadnego takiego zaklęcia. - Kobieta spojrzała raz na mnie raz na łóżko po czym wyciągnęła różdżkę i mrucząc coś pod nosem ustawiła wszystko tak jak było na początku. Już chciałam coś powiedzieć, gdy mi przerwała.
- Kasztanek mówił mi, że wyszłaś. Nie mam zamiaru ci niczego zabraniać. Jedynie chciałabym cię prosić żebyś uważała na siebie, gdy wybierasz się do Londynu bądź w inne miejsce. 
- Nie musi się pani o to martwić. Zawsze noszę przy sobie różdżkę chociaż mogłabym też poradzić sobie bez niej - odpowiedziałam. Czarownica zmierzyła mnie wzrokiem po czym dodała:
- Czy jadłaś coś na obiad?
- Można by tak powiedzieć. Zjadłam w Londynie - odrzekłam trochę zdziwiona, że kobieta mnie o to pyta.
- Rozumiem, w razie czego możesz wezwać Kasztanka. Widzę, że powtarzasz materiał, więc nie będę ci już więcej przeszkadzać. - Nie minęło kilka sekund, a zostałam sama w pokoju.
Położyłam się na łóżku po czym wyjęłam różdżkę.
- Expecto patronum - wyszeptałam, a z mojego magicznego ośrodka mocy wyleciał srebrno-biały promień, który po chwili uformował się w dużą wilczycę. Ta jak na zawołanie położyła się obok mnie patrząc na mnie swoimi bystrymi oczami, w których było widać przywiązanie i lojalność.
Gdy tak na nią patrzyłam uświadomiłam sobie jedną rzecz.
Ja sama zaczynam się zachowywać jak zwierzę. Rządziły mną instynkty. Na pewno nie wyniknie z tego nic dobrego, ale nie potrafiłam lub nie chciałam, nad nimi zapanować. Czułam się jakbym odkryła w sobie pokłady nowej siły. Momentami myślałam, iż mogę zrobić wszystko i nikt ani nic, mi w tym nie przeszkodzi. To było fascynujące oraz przerażające zarazem. Tylko, że ja nie chciałam, aby dawna ja powróciła. Teraz nadchodzą zmiany. Tylko czy będą dobre. Tego nie wiedziałam.
......................................................................................................
*Ten moment będzie miał dosyć dużo wspólnego z tym co się wydarzyło ze Śmierciożercami w tamtej chatce gdzie Adrianna razem ze swoją rodziną była torturowana.

Witam!
Tak jak widzicie w tym rozdziale Adrianna została pokazana w dosyć mrocznym i trochę przerażającym świetle (przynajmniej mam taką nadzieję). Czy myślicie, iż te jej mordercze zapędy i tak dalej można uznać za wadę? Jeszcze będę się starała dodać jej jakieś wady chociaż będzie to trochę trudne, zważając na to, że... no cóż... jej największą ambicją jest dorwanie Iwanowa i torturowanie go, ale się postaram. 
Selene Neomajni