............................................................................................................................
Obudziłam się cała obolała.
Bolał mnie każdy mięsień, bez wyjątku. Z trudem podniosłam się na łokciach mrużąc oczy przed słonecznymi promieniami. Sięgnęłam drżącą ręką w kierunku szafki próbując dosięgnąć eliksiru, lecz trąciłam fiolkę jedynie opuszkami palców, a ona zachwiała się i spadła z brzękiem, który wydawał się być głośny niczym wystrzał z armaty, na podłogę. Opadłam zrezygnowana na poduszki wpatrując się w biało-czerwone kotary. Co za ironia, akurat przypominały mi kolory flagi narodowej Polski.
Ten koszmar kompletnie mnie wycieńczył.
Ale to dopiero drugi. Nie chcę nawet sobie wyobrażać jak będą wyglądały kolejne i co gorsza, jak będę się po nich czuła. Tylko... dlaczego Eliksir Kontroli, który podarował mi profesor Dumbledore nie zadziałał? Ten sen w ogóle nie przypominał po przednich. Wcześniejsze były w pewien sposób "łagodniejsze" i z pewnością nie odczuwałam tak wielkiego bólu fizycznego jak dzisiejszej nocy.
Później czegoś o tym poszukam.
Przymknęłam na chwilę powieki jednak podniosłam się gwałtownie czego skutkiem był przeszywający ból od pięt zaczynając na czubku głowy kończąc. Mimowolnie jęknęłam i natychmiast złapałam się za gardło, w którym poczułam nieprzyjemne pieczenie oraz suchość. Nie oszczędził żadnego milimetra mojego ciała. Wszystko bolało, jak cholera, ale musiałam mimo wszystko wstać. Dzisiaj były SUMy, a ja nie wiedziałam, która godzina i chciałam coś sobie przypomnieć na wszelki wypadek. Śmieszne, jakimiś głupimi egzaminami przejmuję się bardziej niż swoją zabawą w Wonder Women i ratowaniem świata. Próbowałam wziąć głęboki wdech, ale jak mogłam się spodziewać, poczułam przeszywający ból w gardle. Przewróciłam się na bok po czym otworzyłam drzwi małej komody, w której znajdowały się eliksiry mogące uśmierzyć moje cierpienie. Leżąc na brzuchu wyciągnęłam jedną rękę przed siebie zgarniając kilka fiolek.
Zaczęłam po kolei wypijać zawartość każdej z nich.
Poczułam jak ból zaczyna częściowo znikać, jednak nie zupełnie. Na działanie niektórych mikstur będę musiała jeszcze trochę poczekać. Zacisnęłam mocno zęby po czym podniosłam się do pozycji siedzącej. Okej, to mój mały sukces. Wystarczy tylko przeżyć dzisiejszy dzień i będzie w porządku.
Wstałam z łóżka, lecz ledwo zrobiłam pierwszy krok poczułam, jak się ślizgam.
Zaczęłam wymachiwać swoimi kończynami na wszystkie strony próbując złapać równowagę lub złapać się czegokolwiek, ale skończyło się to tym, że walnęłam stopą w komodę i tyłkiem ległam na drewnianej podłodze. Mimowolnie jęknęłam rozmasowując pośladki. Cholerna niezdarność. Spojrzałam na coś dzięki czemu rozkwasiłam swoje zacne cztery litery i oniemiałam.
Na podłodze wciąż była krew. Świeża krew.
Kolejny koszmar? A może... spojrzałam na budzik i co zobaczyłam? Była trzecia piętnaście. Spałam TYLKO piętnaście minut. A może to kolejny zły sen z morderczymi lalkami w roli głównej? Potrząsnęłam mocno głową.
Jak mogłam być taka ślepa nie zauważając tego, że nawet słońce nie świeci? Co raz ze mną gorzej. Westchnęłam ciężko po czym ruszyłam w kierunku łazienki.
Pójdę z powrotem spać, jak tylko się umyję. Nie wytrzymam tego smrodu krwi. Tak, jak pomyślałam tak zrobiłam i po chwili byłam już w wannie. Gorąca woda drażniła się z moim ciałem wywołując lekkie dreszcze, a jednocześnie pozwalała się zrelaksować chociaż na chwilę.
Ciekawe ile jeszcze czasu wytrzymam.
W końcu to niemożliwe, żebym po zakończeniu misji wróciła do domu bez szwanku. Miałam wrażenie, że po każdym koszmarze wszystkie moje blizny, zarówno te w duszy jak i na ciele, otwierają się na nowo nie pozwalając o sobie zapomnieć. No cóż, widocznie jestem masochistką, pomyślałam odchylając głowę do tyłu. W końcu sama wydałam na siebie wyrok powolnej oraz bolesnej śmierci zgadzając się wracać do przeszłości. Do przeszłości, do swojego małego królestwa koszmarów. Jedni nazwą to odwagą, drudzy głupotą, a ja? Ja to nazwę to szansą na wypełnienie zemsty i niezłą zabawą. Jakby nie było, to są jednak lata siedemdziesiąte, prawda? Czasy, w których powstawały jedne z najlepszych, najbardziej kultowych zespołów, muzyka miała w sobie "to coś", a imprezy i koncerty... właśnie. Skoro już tu jestem będzie trzeba z tego skorzystać.
Ale to później. Teraz przede wszystkim muszę się wyspać.
Chcę zasnąć normalnie. Nie mieć żadnych koszmarów. Po prostu czuć się rano wypoczęta. Wyszłam z wanny po czym wyczyściłam swoją koszulkę za pomocą zaklęcia i z powrotem ubrałam się w czyste już ubrania ubrania. Mimochodem zerknęłam w lustro i ogarnął mnie strach.
Nie widziałam w nim tylko siebie. Była też ONA. Jej powieki oraz usta były zaszyte czarnymi nićmi, a twarz wyrażała... spokój, obojętność?
Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła, jednak obróciłam się powoli do tyłu nie ośmielając się nawet wziąć najmniejszego oddechu, lecz nikogo nie zobaczyłam. Miałam ochotę krzyczeć i płakać ze strachu, z frustracji. To wszystko było CHORE. Mimo tego, że teraźniejszy Iwanow jeszcze mnie nie znał wciąż miałam te cholerne koszmary. Może to był kolejny? Może tak naprawdę wcale się nie wybudziłam, tylko nadal śnię? Już sama nie wiedziałam, co było prawdą, a co fikcją. Starając się uspokoić skołatane nerwy wzięłam głęboki oddech mocno zaciskając powieki. Spokój.
Muszę się przede wszystkim uspokoić.
Jak tak dalej pójdzie, to dostanę bilet w jedną stronę do cudownej krainy zwanej Wariatkowem. Przeczesałam włosy palcami wciąż nie otwierając oczu. Bałam się tego, co ujrzę, gdy je otworzę. Ale musiałam. Nie mogę żyć w strachu. Nie mogę sprawić mu przyjemności i się poddać. Wzięłam ostatni głęboki wdech po czym otworzyłam oczy i z dumnie uniesioną głową wyszłam z pomieszczenia. Nie będę tchórzem. Już nigdy. Mój strach, mój ból będą pokutą za tchórzostwo, którego dopuściłam się w przeszłości. Muszę to znieść jak człowiek honoru. Jak Polka.
Muszę się poświęcić dla wyższych celów.
Gdy doszłam do łóżka odwróciłam się w stronę okna. Księżyc świecił jasno oświetlając niemalże cały pokój. Światło. Ono dawało nadzieję. Człowiek bez nadziei byłby niczym. Byłby pusty.
Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież pozwalając wkraść się ciepłym powiewom wiatru do środka. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka jednak nie wykonałam żadnego ruchu. Patrzyłam się z nadzieją na gwiazdy. Pragnęłam w tej chwili na zawsze zatrzymać czas. Żyć w błogiej nieświadomości zapominając o niebezpieczeństwie i próbach, które mnie czekają.
No cóż, chcieć każdy może.
Z ciężkim westchnieniem zamknęłam okno i oparłam się o ścianę szukając różdżki w kieszeni... zaraz, ja nie mam kieszeni. Mimowolnie poczułam jak oblewa mnie panika. Różdżka. Gdzie ja ją położyłam?! Musiałam teraz ją znaleźć i sprzątnąć ten cały, krwawy bałagan. Omiotłam szybkim spojrzeniem pomieszczeniem starając się dostrzec miejsce, w którym leży moja zguba.
Wtedy sobie przypomniałam. Łazienka.
Super, kolejne spotkanie z tą dziewczyną. A może tym razem zastanę tam lalkę-psychopatkę? Z takimi myślami weszłam do toalety uprzednio zapalając światło. Na szczęście nic tam nie zobaczyłam. JESZCZE. Zauważyłam różdżkę leżącą na podłodze obok wanny.
Znalazłam cię mój skarbie!
Chyba zaczyna mi powoli odbijać. A nie, mi zawsze odwalało. W końcu jestem szurniętą wariatką. Tak przynajmniej twierdzili ludzie, którzy wcześniej uczęszczali ze mną do IMiBC, No cóż... nie przeszkadza mi zbytnio ta opinia. To nawet komplement. Kurde, naprawdę zaczyna mi odwalać.
Kiedy przechodziłam obok lustra nawet nie zerknęłam w jego stronę.
Wolałam nie wiedzieć, co zobaczę tam tym razem. Gdy z powrotem poczułam w swojej dłoni rękojeść różdżki po moim ciele rozlało się ciepłe uczucie ulgi. Rzadko, kiedy się z nią rozstawałam. Kiedy nie miałam jej przy sobie czułam się jakbym była bez ubrania. Ten magiczny patyk był częścią mojego życia, mojego ubioru i mnie samej. Łza
Angeliona*, rdzeń ze smoczego serca, dziesięć cali. Nie mająca sobie równych w ataku.
Dokładnie pamiętam wszystko, co pani Lewandowska powiedziała o niej w dniu, kiedy zostałam wybrana na właścicielkę owego przedmiotu. "Na całym świecie istniały tylko dwie różdżki o tak wielkiej mocy, pomijając oczywiście Czarną Różdżkę. Nikt, ale to nikt. od ponad pięciuset lat nie potrafił jej okiełznać. Ona jest wyjątkowa, stworzona do wielkich rzeczy. Gdy nadejdzie dzień, w którym zetknie się ze swoją rówieśniczką..." i w tym momencie historia się urywa. Tylko tyle o niej wiem, ale mi to nie przeszkadza. I tak ją kocham. Kurczę. Naprawdę powinnam udać się do psychiatry, bo na psychologa już za późno.
Wyszłam z pomieszczenie mocno ściskając swój magiczny ośrodek mocy w dłoni.
Mając ją przy sobie czułam się spokojniejsza, silniejsza i bardziej pewna siebie. Dodawała mi odwagi oraz wiary w siebie. Jednak nie potrafiła mi zastąpić Damiana. Jego kochałam ponad życie i nic tego nie zmieni. Właśnie, Damian. Musiałam z nim porozmawiać.
On był zdecydowanie lepszy od tych wszystkich eliksirów regenerujących. Tylko, że teraz nie mógł być przy mnie materialnie mimo, iż tak tego pragnęłam. Pokręciłam mocno głową wyrywając się z zamyśleń po czym posprzątałam bałagan, który po sobie zostawiłam i otworzyłam okno, żeby to wszystko wywietrzyć. Jednak na wszelki wypadek rzuciłam kilka zaklęć ochronnych na framugi, swoje łóżko oraz ogólnie pokój. W razie czego będę słyszała, gdy przybędzie tu ktoś niepożądany.
Dopiero teraz poczułam, jak zmęczona jestem.
Powlokłam się w stronę swojego legowiska i padłam na nie nawet nie zawracając sobie głowy przykrywaniem się kołdrą. Nim się obejrzałam ogarnął mnie silny sen.
Nie wierzyłem, że to może być ona.
Po tych latach poszukiwań, po tych wszystkich porażkach i załamaniach... ona sama do mnie przyszła. Obserwowałem ją. Znałem praktycznie każdy szczegół jej twarzy. Miękkie i lśniące czarne loki sięgające za łopatki, śnieżnobiała skóra bez prawie żadnej skazy, pomijając kilka blizn, niewielki nos zadarty do góry, malinowe usta niegdyś wyginające się w najpiękniejszym uśmiechu jaki miałem szansę widzieć i najważniejsze. Jej piękne, lazurowe oczy. Pamiętam, że zawsze, kiedy na mnie patrzyła były błyszczące, roześmiane, pełne życia. A teraz? Teraz nie różniły się od arktycznego lodu.
Ona sama była niczym lód. Zimna oraz twarda.
Nie pozwalała innym bliżej siebie poznać. Odtrącała ludzi. Traktowała ich z największą obojętnością. Ale kiedyś taka nie była. Widziałem to. Śmiała się, kochała, ŻYŁA. A gdy to, co było dla niej najważniejsze zostało jej odebrane ona sama przestała żyć. Po prostu funkcjonowała.
Nie czerpała radości z życia.
Moja mała, słodka Luna. Zrobię co tylko w mojej mocy, żeby z powrotem ją przywrócić. Choćbyś miała mnie ranić. Choćbym miał stracić wszystko... nie poddam się. Jesteś dla mnie najważniejsza, kochana. Zobaczę twój uśmiech. Znowu będziesz się do mnie uśmiechała w sposób, w który tylko ty potrafisz stopić moje serce. Moja piękna. Wkrótce się spotkamy. Znowu. Przyrzekam.
Chociaż tak ciężko było mi ją zostawiać to musiałem. Ale nie odchodzę na zawsze. Wrócę po ciebie moja Luno, pomyślałem składając na jej czole delikatny pocałunek, a w moich oczach pojawiło się coś o czym myślałem, że zapomniałem. Łzy. Szczere łzy kapały z moich oczu na jej skórę. Cierpiałem, a jednocześnie cieszyłem się patrząc na jej twarz. Czy to znaczy, że jednak jestem człowieka? Czy to znaczy, że naprawdę coś czuję po tych wszystkich latach? Z trudem obróciłem się do niej tyłem i cicho ruszyłem w stronę okna. Mimochodem uśmiechnąłem się. Moja sprytna Luna.
Widać, że jest utalentowaną oraz inteligentną czarownicą.
Trochę się natrudziłem, żeby złamać te zaklęcia, które nałożyła na pokój, ale to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że jest naprawdę silną oraz niesamowitą młodą kobietą. Była kobietą, którą kochałem całym sercem. Ostatni raz spojrzałem w jej kierunku i z cichym westchnieniem opuściłem posiadłość pogrążając się w mroku nocy...
Kilka godzin później, 07:55
Po raz pierwszy obudziłam się wyspana.
Dzięki eliksirom, które zażyłam kilka godzin wcześniej nie czułam bólu i byłam gotowa stawić czoła egzaminom czekających mnie już za godzinę. Przewróciłam się na brzuch po czym zatopiłam głowę w poduszce zamykając oczy. Spotkanie z Damianem zdecydowanie poprawiło mi nastrój.
Tak bardzo na nim polegam... może czas to zmienić?
Sama myśl o tym sprawiła, że wybuchłam kpiącym śmiechem. Nie wytrzymałabym bez niego nawet dnia. Był częścią mojego życia czy tego chciał czy nie. Był jak powietrze. Nie widziałam go, ale czułam, że jest obok. Wstałam z łóżka przeciągając się rozkosznie. Naprawdę, jeszcze nigdy tak dobrze nie spałam. Ledwo zrobiłam pierwszy krok, a do moich nozdrzy dotarł jakiś obcy zapach.
Czułam... wilczą woń.
Ale ona była inna od tych, które znałam. Znajomy zapach lasu po deszczu kolidował z czymś innym. Z czymś pociągającym, niebezpiecznym. Nigdy nie czułam czegoś tak przyjemnego, znajomego, a jednocześnie dzikiego oraz nieposkromionego. Ktoś tu był. Złapałam szybko za swoją różdżkę sprawdzając swoje zaklęcia. To niemożliwe, żebym nic nie usłyszała. Mam przecież lekki sen.
Rejestr moich czarów jednak nic nie wykazał.
Zakrył odpowiednio swoją obecność. Mądrze. Ale ja się nie poddam. Pobiegłam szybko do łazienki uprzednio biorąc ze sobą ubrania, które wcześniej przygotowałam sobie na egzaminy. Ogarnęłam się szybko i zaczęłam zakładać swój dzisiejszy strój. Cienka, biała koszula z szerokimi rękawami prześwitująca w miejscu gdzie znajdował się obojczyk, czarne rurki i wygodne baletki w kolorze spodni. Hogwarckiej szaty jeszcze nie miałam, ale profesor Mcgonagall powiedziała mi, że mogę się ubrać w strój galowy. Całe szczęście, iż zabrałam ze sobie jakąś elegancką koszulę! W zasadzie... to chyba zabrałam ze sobą całą zawartość swojej szafy. Ale teraz to nie było ważne. Egzaminy.
Spojrzałam na budzik i oniemiałam.
Była równo ósma. Śniadanie. Powtórzenie. Stres. Egzaminy. Stres. Stres. Obiad. Stres. Tym dziwnym zapachem będę musiała się zająć potem. Przecież nic mi się nie stało. Wyszłam z pokoju i popędziłam schodami na dół omal się nie wywalając (znowu), ale mój refleks szukającej czasami się ujawnia, więc na szczęście nie doszło do bliskiego spotkania z podłogą. Tym razem. Przechodząc przez salon zauważyłam, że panuje w nim dziwna cisza... mimowolnie się wzdrygnęłam zaciskając mocniej palce na różdżce. Przez te koszmary stałam się bardzo wyczulona na takie rzeczy.
Skrzypienie towarzyszące schodzeniu po schodach bądź najnormalniejsze w świecie gwizdanie doprowadzało do tego, że zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia.
Wariowałam. Kompletnie wariowałam.
Westchnęłam ciężko i starałam się spokojnym krokiem ruszyć w kierunku kuchni jednak cały czas miałam oczy szeroko otwarte i nasłuchiwałam każdego podejrzanego dźwięku. Nie mogłam się powstrzymać. Cały czas miałam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował, lecz gdy doszłam do miejsca swojej podróży moje wątpliwości częściowo się rozwiały, kiedy zobaczyłam Kasztanka oraz profesor Mcgonagall. Przywitałam się z nimi po czym usiadłam przy stole czekając na śniadanie.
- Jak minęła ci noc, Adrienne? - zapytała kobieta przyglądając mi się tak jakby... matczynym wzrokiem pełnym troskliwości. Poczułam się trochę nieswojo.
- W porządku, dzięki eliksirowi dyrektora Dumbledore'a. Czuję się dobrze i jestem gotowa do pisania egzaminów. - Kłamstwo. Czarownica kiwnęła głową na znak, że rozumie.
- Tak, Albus jest naprawdę silnym czarodziejem - powiedziała poważnym tonem, po czym zwróciła się do skrzata - Kasztanku, możesz już podać śniadanie? - W tej samej chwili na stole pojawiło się jedzenie wyglądające niezwykle smakowicie. Czyli tak jak zawsze odkąd tu jestem.
- Powiedz mi, Adrienne... - zaczęła nie spuszczając ze mnie wzroku - Jakie to uczucie... tkwić cały czas w koszmarze i nawet o tym nie wiedzieć? - W jednej chwili jej głos zmienił się nie do poznania. Natychmiast podniosłam głowę, ale zamiast szarych tęczówek profesorki napotkałam dwie, przekrwione gałki oczne. Cholera. Nie, tylko nie to. Chciałam natychmiast wstać od stołu, lecz poczułam jak kobieta wbija mi widelec w dłoń. Z mojego gardła wydarł się okropny wrzask pełen bólu. Spanikowana, spojrzałam szybko na czarownicę, która uśmiechała się przerażająco trzymając w ręce ostry nóż. Pragnęłam uciec, ale im bardziej się szarpałam tym mocniej narzędzie wbijało się w moją dłoń sprawiając mi jeszcze więcej cierpienia. Wtedy zobaczyłam jak sobowtór profesorki bierze zamach i... wszystko się rozpłynęło. Przez jeszcze chwilę byłam w pustce, a potem obudziłam się obolała w swoim tymczasowym pokoju oddychając ciężko, rozglądając się spłoszonym i przerażonym wzrokiem wokoło. To był kolejny koszmar.
Cała się trzęsłam zaciskając mocno powieki.
Co jest z tym pieprzonym, niewyżytym psychopatą, nie tak?! Wszystko w tym koszmarze wydawało się być takie prawdziwe, realne. W ogóle nie dawał mi odczuć, że coś nie gra (pomijając tą akcję z sobowtórem Mcgonagall). Stworzył idealny świat fikcji, a ja uwierzyłam w to, że mój koszmar się już skończył. Zaśmiałam się cicho ze swojej głupoty. Tyle, że ten śmiech nie należał do mnie.
Był śmiechem szaleńca. Ale czy ja nie byłam już szalona?
Gdy podciągałam nogi pod brodę słyszałam nieprzyjemny chrupot kości i ból rozchodzący się po całym ciele, lecz zignorowałam go obejmując swoje dolne kończyny ramionami po czym zaczęłam kiwać się raz w tył raz w przód. Dawało mi to pewne poczucie bezpieczeństwa oraz spokoju. Fałszywe, ale to zawsze coś, prawda?
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi i natychmiast zamarłam. Czy to kolejny zły sen?
Ogarnął mnie blady strach jednak mimo wszystko postanowiłam nie okazywać słabości. Nawet jeśli to była kolejna iluzja. Nie będę pokazywać stanu w jakim teraz jestem. Co jeśli to nie jest sen? Nie chcę, żeby profesorka się o mnie martwiła. Poza tym, nawet gdyby się dowiedziała nie mogłaby zrobić nic, aby ulżyć mi w cierpieniu. Klątwa, którą na mnie rzucona miała takie działanie, iż chociaż raz w miesiącu musiałam przeżywać PRAWDZIWY koszmar. Nic nie mogło mi pomóc. Zauważyłam różdżkę leżącą na komodzie.
Natychmiast złapałam ją i w miarę możliwości zaczęłam sprzątać swój mały, krwawy bałagan wołając w między czasie, że za chwilę otworzę. Łyknęłam pierwsze lepsze eliksiry stojące na szafce po czym pobiegłam w kierunku łazienki. Wbiegłam tam niczym huragan mało się nie wywalając.
Cholerna równowaga.
Zerknęłam szybko w lustro oceniając stan, w którym się znajduję. Połowa twarzy we krwi, cała szyja, częściowo ręce, częściowo nogi, zafajdana koszulka plus wystraszony wzrok oraz ptasie gniazdo na głowie. Odkręciłam kran szybko się ogarniając. Za pomocą zaklęcia oczyściłam bluzkę i jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie. Zostało tylko ptasie gniazdo oraz mój wzrok.
Dobra, włosy później ogarnę.
Wzięłam kilka głębokich oddechów przybierając swoją maskę po czym wyszłam z łazienki i spostrzegłam, że w pokoju już znajduje się już czarownica. Starając się przybrać zdziwiony ton głosu zapytałam.
- Czy coś się stało, pani profesor? - spytałam przyglądając się jej uważnie. Z satysfakcją stwierdziłam, że mój głos ani na chwilę nie zadrżał.
- Chciałam po prostu sprawdzić jak się czujesz... po tym - odpowiedziała odwzajemniając spojrzenie. Okej, teraz nadeszło zagrać rolę mojego życia.
- Nie jest źle. Czuję lekki dyskomfort i dreszcze związane z przejściami po koszmarze, ale to powoli zaczyna mijać. Eliksir, który dał mi dyrektor Dumbledore był niezwykle pomocny niestety w moim śnie nie widziałam nic, co mogłoby dać nam wskazówkę w poszukiwaniu horkruksów. Przepraszam, że się pytam, ale mogę wiedzieć, która jest godzina? Zaczynam egzaminy o dziewiątej, tak? - odpowiedziałam grzecznie. Patrząc na jej twarz wiedziałam, że mi uwierzyłam. Gdyby moje życie było filmem, a ja aktorką z pewnością dostałabym Oscara. Bez dwóch zdań.
- Jest szósta czterdzieści pięć. Wybacz, że naszłam cię o tak wczesnej porze. Z pewnością chciałaś jeszcze odpocząć - powiedziała
- Nic się nie stało. Poza tym obudziłam się jeszcze za nim pani przyszła. Dziękuję za troską, ale nie musi się pani martwić. Jeszcze żyję i miejmy nadzieję, że tak pozostanie przez jeszcze jakiś czas - odrzekłam na co kobieta kiwnęła głową i wyszła z pokoju, a gdy ucichły jej kroki na schodach padłam na ziemię wznosząc głowę do góry.
- Ona uwierzyła. Uwierzyła w moje kłamstwa - pomyślałam uśmiechając się kpiąco - Jak wiele osób uda mi się jeszcze okłamać? Jak wielu będę w stanie omotać? Zaczyna się robić naprawdę ciekawie...
17:30, zakończenie egzaminu, pokój Adrianny:
Kilka godzin wcześniej skończyłam pisać egzamin.
Tak, w końcu nadszedł koniec. Napisałam dzisiaj część teoretyczną i wykonałam część praktyczną. Już nawet mnie nie obchodziło jak mi poszło. Miałam to w dupie i byłam szczęśliwa, że już nie muszę się więcej stresować. Znaczy, jutro pewnie będę się stresować wynikami, ale teraz byłam w stanie całkowitego spokoju duszy. Potrzebowałam jakiejś rozrywki po tym wszystkim. Może pójdę na jakiś koncert? Byłoby fajnie, ale nie chce mi się sprawdzać gdzie gra jakiś porządny zespół. Impreza nie wchodziła w grę.
W chwili obecnej byłam zbyt leniwa i zmęczona, żeby pójść do jakiegoś klubu, żeby znowu zmęczyć się tańcem. Poza tym, należycie uczciłam dzisiejszy dzień. Pierwszy dzień Powstania Warszawskiego. Wspomnieniami wróciłam do tamtych chwil, które odbyły się zaledwie trzydzieści minut wcześniej. Już od dawna przygotowałam do obchodów pierwszego sierpnia, a dzisiaj wcieliłam swój plan w życie.
Będąc niewidzialną obserwowałam swoje dzieło z ukrycia
czując, jak me serce przepełnia duma. Ulice Warszawy były skąpane w dwóch kolorach. Bieli i czerwieni. Na większości murów widniały znaki Polski walczącej, a obok rok Powstania Warszawskiego. Całe miasto wydawało się być wymarłe. Zapadła cisza. Wszędzie było słychać tylko mój donośny (lekko zmodyfikowany) głos.
- Pierwszego sierpnia, tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku o godzinie siedemnastej na ulicach Warszawy wybuchło legendarne Powstanie Warszawskie. Tego dnia, ludzie postanowili wyjść z ukrycia. Tego dnia, postanowili poświęcić swoje życie dla najpiękniejszej idei. Dla idei wolności. Tego dnia nadszedł czas walki. Oni wszyscy. Mężczyźni, kobiety, dzieci stanęli jak równi w walce przeciw wspólnemu wrogowi. Ich serca przepełniały nadzieja. Każdy z nich był człowiekiem.
Tak jak my, oni też kochali, wierzyli, umierali. Ale było coś co ich wyróżniało.
Wiara, chęć walki oraz gotowość do najwyższych poświęceń w imię swej ojczyzny. Powstanie zakończyło się porażką, ale to nie koniec! Wyjdźmy z ukrycia, pomścijmy swych rodaków, bo wojna się wcale nie skończyła! Ona wciąż trwa! Nie milczmy jeśli znamy prawdę! Pamiętajmy o naszych bohaterach! Warszawo, walcz! - Po moim przemówieniu ludność chwilowo zamarła. Większość uczcili minutą ciszy poległych bohaterów, jednak były osoby biegnące w różnych kierunkach i wykrzykujący coś. Komunistom z pewnością nie spodobało się moje wystąpienie. No trudno. Gdy upłynęło równo sześćdziesiąt sekund znowu rozległ się mój głos. Tym razem jednak nie mówiłam, tylko zaśpiewałam hymn Polski.
Większość ludzi stanęła teraz na baczność z dumnie podniesionymi głowami.
Ten widok ścisnął mnie za serce. Oni wciąż chcieli walczyć. Nie poddadzą się tak jak i ja. Uśmiechnęłam się szczerze po raz pierwszy od... dawna, a w moich oczach pojawiły się łzy, które zaczęły powoli spływać po mojej twarzy jednak ich nie zatrzymywałam. Pozwoliłam im płynąć. Mój śpiew był oczywiście nagrany, a było go słychać w większości miast Polski dzięki długiemu studiowaniu różnych ksiąg oraz metodzie prób i błędów. Zajęło mi to kilka tygodni, ale wiedziałam, że było warto. Ostatni raz spojrzałam w dół (stałam na szczycie Pałacu Kultury) i uśmiechnęłam się po czym teleportowałam się z powrotem do Anglii, gdy skończył się hymn.
No cóż... na hymnie się nie skończyło.
Zaśpiewałam jeszcze kilkanaście utworów typu: Rota, Hej, tam pod Warszawą czy Szara piechota.
Musiałam nieźle rozzłościć komunistów. Najlepsze było jednak to, że wszystkie te piosenki powtarzały się wkoło, aż do godziny osiemnastej. Wtedy same się wyłączą. Sama nie wiem, jakim cudem udało mi się to wszystko dobrze zmontować, ale byłam z siebie naprawdę, naprawdę dumna.
Osobiście to nigdy nie lubiłam śpiewać, ale słyszałam wiele pochlebnych opinii na temat mojego głosu, więc postanowiłam spróbować. Chyba nawet dobrze mi poszło.
Leżąc tak i rozmyślając doszłam do wniosku, że powinnam jakoś uczcić napisane egzaminy i utarcie nosów dla komunistów, więc postanowiłam, że wieczorem wyjdę na miasto. A gdzie konkretnie?
Jak na razie to sama nie wiedziałam, lecz później nad tym pomyślę. Teraz się trochę poobijam.
20:35 pokój Adrianny:
Wybrałam swój cel.
Przechadzka po ulicach oraz plażach Hiszpanii. Idealny sposób na uczczenie egzaminów. Spojrzałam na swój strój, który wyglądał bardzo optymistycznie i wprost zachęcał do poznania mnie bliżej. Składał się on z czarnej bluzki, czarnej kraciastej koszuli, czarnych spodenek, czarnej torebki oraz butów w najpiękniejszym odcieniu jaki kiedykolwiek ludzkie oko miało szanse widzieć.
W odcieniu klasycznej czerni.
Spojrzałam ostatni raz w lustro i stwierdziłam, że wezmę jeszcze okulary przeciwsłoneczne i będę gotowa do wyjścia. Miałam wrażenie, że nie będę się nudziła tej nocy. I jak można było się spodziewać, mój instynkt mnie nie zawiódł...
.........................................................................................
Dzień dobry....
Bon Jovi... matulu, jak ja ich kocham!
Praktycznie cały ten rozdział pisałam słuchając ich piosenek! <3
Dałabym w tym rozdziale odpocząć Adriannie od koszmarów, ale aktualnie znajduję się w głębokiej depresji po przeczytaniu trzeciej części trylogii Więźnia Labiryntu i jestem w trakcie podlewania swoich rzęs, a ona była najbliższą osobą, na której mogłam się wyżyć i nie pójść za to do więzienia, więc... no wiecie.. Ja wciąż cierpię, a moje serduszko jeszcze się nie zagoiło. O ile kiedykolwiek się zagoi. ,,Kill me. If you've ever been my friend, kill me." ,,Please, Tommy. Please."
Dobra, spadam dalej ryczeć, a wam pozostawiam skomentowanie rozdziału.
Smarkająca i z czerwoną twarzą,
Selene Neomajni
PS: Może i mam jeden dzień spóźnienia, ale patrzcie jaki długi rozdział! Dawno takich nie pisałam!
PS2: Dla dociekliwych. Eliksir Kontroli, który Dumbel podarował Adriannie działał bez zarzutów, aż do trzydziestego pierwszego sierpnia. Ta mikstura będzie bezużyteczna ostatniego dnia miesiąca, ponieważ klątwa, którą rzucił Iwanow na Adriannę była czarnoksiężna i miała niezwykle silną moc, więc jakby to powiedzieć... przełamuje ona działanie Eliksiru Kontroli tylko jednego dnia.
1. Strój Adrianny: