piątek, 18 września 2015

To już koniec...

Dość. Mam już dość.Poddaję się. Nie mam już zamiaru dłużej pisać tej historii. Coś się we mnie złamało i niestety muszę to napisać. Oficjalnie zakończyłam historię Adrianny. Już więcej o niej nie usłyszycie, przykro mi... I'm kidding! Wiem, mam spaczone poczucie humoru, ale musiałam jakoś emocjonalnie zacząć, żeby zwrócić waszą uwagę, albowiem... to co napisałam na początku ma w sobie ziarenko prawdy.
Zacznę pisać, po części nową odsłonę historii Adrianny.
No i... nadejdzie jeszcze parę zmian. Mianowicie. Po wnikliwej analizie waszych komentarzy i spojrzenia z innej strony na moje opowiadanie stwierdzam, że będę musiała pozmieniać niektóre sprawy. Zacznijmy od charakteru Adrianny. Na początku myślałam, że jest fajna i tak dalej, lecz patrząc na to z innej perspektywy to... była w większości wku*wiająca i rzeczywiście zbyt idealna. Po drugie. Strata bliskich przez Adrianna była trochę mało emocjonalna i tak dalej, więc postaram się dodać jej życiu więcej bólu, smutku, cierpienia (wiem, sadystką jestem) i tak dalej. Pewnie pozmieniam jeszcze kilka rzeczy, ale o tym później.
A, no tak. Rozdział 17 pojawi się w nieokreślonym terminie. Jeśli komuś się nie podoba ten pomysł to jego problem. Ja robię to dlatego, że chcę osiągnąć swój wewnętrzny spokój, życiową równowagę i rozpocząć po części nowy etap w moim życiu. No to... mam nadzieję, że okażecie się cierpliwe i wyrozumiałe względem mnie.
Selene Neomajni

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 16 Umiejętności

,,Ciemność... kiedy wszystko co znałeś i kochałeś zostaje ci zabrane... Myślisz jedynie o swym gniewie, nienawiści, nawet o zemście... i wtedy nikt cię nie uratuje." Autor: Masashi Kishimoto
........................................................................................

1 lipca, godzina 12:00, Londyn:

Mijałam różnych ludzi, mijałam różne budynki, ale wciąż myślałam tylko o jednym.
Nikolaj Iwanow. Będę musiała chodzić do jednej szkoły z mordercą mojej rodziny i będę musiała się powstrzymywać przed tym, żeby przy najbliższej okazji nie oderwać mu głowy. Sama nie wiedziałam, kiedy zaczęły się we mnie budzić takie mordercze instynkty. Po części to mnie trochę przerażało, ale... teraz to było częścią mnie. Powinnam to zaakceptować czy z tym walczyć?
Nawet nie zauważyłam, kiedy trafiłam do jakiegoś ciemnego zaułka.
Chciałam z niego wyjść, lecz poczułam jak ktoś przyciska mnie do ściany. Spojrzałam na tą osobę i kogo zobaczyłam? Faceta, który przegrał ze mną, gdy ścigaliśmy się na motocyklach. Uśmiechał się ironicznie, a oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem. Co prawda mogłabym go od razu odepchnąć, ale chciałam się trochę pobawić i wyzbyć negatywnych emocji, które nagromadziły się po spotkaniu z Iwanowem. Starałam się zrobić przerażoną minę po czym zaczęłam się szarpać jak... jak mała, słaba dziewczynka, którą w zasadzie nigdy nie byłam. Ten tylko zaśmiał się gardłowo i jeszcze bardziej do mnie przylgnął przytrzymując moje nadgarstki nad głową.
- I co? Teraz nie jesteś już taka harda, hmm? - wyszeptał mi do ucha podekscytowanym głosem. 
- Cz-czego chcesz?! - Świetnie udawałam przerażony ton.
- Upokorzyłaś mnie przed wszystkimi po tym wyścigu. Myślisz, że tak to zostawię? Zapłacisz mi za to... i ja już wiem jak... tak... dostaniesz nauczkę... - mówiąc to zaczął składać na mojej szyi natarczywe pocałunki, ale gdy włożył rękę pod moją sukienkę uznałam, że teraz pora zamienić się rolami. Odepchnęłam go z całej siły i teraz to ja go przygwoździłam do ściany obok. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Żałosne. Naprawdę myślisz, iż twoje groźby robią na mnie jakiekolwiek wrażenie? Gdybym chciała to z miejsca mogłabym cię zamordować, a ty nie mógłbyś zrobić nic by mnie powstrzymać. Kim ty właściwie jesteś? Małym, żałosnym mugolem. A ja...? - Jedną ręką przy trzymałam go za gardło podnosząc do góry, a drugą przejechałam mu wolno paznokciem po policzku, a na koniec palcem wskazującym podniosłam jego podbródek lekko do góry. Widziałam jak próbuje zaczerpnąć odrobinę powietrza machając przy tym bezradnie nogami chcąc poczuć grunt pod nogami. Widziałam to i delektowałam się jego bezsilnością. 
Teraz to ja panowałam nad losem tego mężczyzny. Mogłam mu podarować życie albo śmierć. Przekrzywiłam głowę delikatnie w bok po czym ze znudzeniem puściłam go, a ten upadł na ziemię dysząc ciężko rozmasowując gardło. Spoglądałam na niego z góry czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Podniósł wzrok i spojrzał na mnie z mieszaniną szoku oraz nienawiści. Rzucił się w moim kierunku, lecz ja spodziewając się tego podniosłam szybko nogę i z impetem uderzyłam stopą w twarz motocyklisty. Usłyszałam głośne chrupnięcie po czym zobaczyłam krew wytryskającą z jego nosa. Zaśmiałam się ironicznie słysząc pojękiwanie poszkodowanego.
Podeszłam do mugola i kucnęłam obok po czym zmusiłam, aby spojrzał mi w oczy. 
Patrzyłam z niezdrową fascynacją jak w jego zielono-brązowych tęczówkach widnieje strach, ból.
- Teraz powiedz mi... czy opłacało się na mnie napadać? - spytałam cicho nie spuszczając wzroku ze swojej ofiary. W jednej chwili oczy mężczyzny stały się puste, a głos wyprany z emocji.
- Nie. - Zmarszczyłam brwi dziwiąc się w duchu tą nienaturalną zmianą.
- Jak się nazywasz? - zapytałam chcąc zobaczyć co odpowie.
- Christopher Wright. - Nie wiedziałam dlaczego odpowiadał tak po prostu na moje pytania bez żadnego sprzeciwu. Coś było nie tak.
- Poklep się jedną dłonią po głowie, a drugą pogłaszcz po brzuchu - rzekłam wciąż sprawdzając "moje umiejętności". Mężczyzna zrobił to co kazałam bez żadnego narzekania. Po raz kolejny zmarszczyłam brwi.
- Przestań - powiedziałam, a on zaprzestał owej czynności. Czułam się dziwnie, lecz nie mogłabym go tutaj trzymać wieczność. W końcu nie miałam zamiaru, żeby się wykrwawił na śmierć.
- Zapomnij o mnie i o tym co tutaj robiliśmy. Wpadłeś na jakąś grupkę facetów, a oni cię pobili. Nie znałeś ich. - Przez chwilę jego oczy były zamglone, a ja w tym samym czasie stałam się niewidzialna za pomocą naszyjnika i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Wszystko wydarzyło się w ciągu kilku sekund. Poszkodowany zamrugał kilka razy po czym syknął z bólu i dotknął swojego nosa, a następnie zaczął wyklinać swoich "oprawców" podążając przy tym ku wyjściu z zaułka. Gdy zniknął za rogiem, wyszeptałam: "Invisibilis magicae" stając się dzięki temu widzialna. W głowie miałam kompletną pustkę. To co się tu przed chwilą zdarzyło... nie wiedziałam co o tym myśleć.
Potrzebowałam miejsca gdzie mogłabym odpocząć i przemyśleć... TO.
Wtedy przypomniałam sobie miejsce, do którego zabrał mnie kiedyś James. Park Narodowy Snowdonia. Po chwili jedyne co dało się słyszeć to cichy trzask towarzyszący teleportacji.


Park Narodowy Snowdonia, godzina 12:10:

Wylądowałam na niewielkim pagórku.
To miejsce zachwycało mnie tak jak wtedy, gdy przybyłam tu za pierwszym razem z Jamesem. Jezioro odbijało widok gór i pagórków. Ciepłe promienie słońca padały na wszystko co znajdowało się w ich zasięgu. Natomiast zielona oraz miejscami żółta trawa wyglądała na przyjemnie miękką.


Usiadłam na niej i wpatrywałam się w zaśnieżone góry rozpamiętując jednocześnie tamto wydarzenie. Zrobiłam krzywdę temu człowiekowi, ale... nie czułam się źle z tego powodu. Wręcz przeciwnie. Czułam... satysfakcję? W głębi duszy wiedziałam jednak, że posunęłam się zbyt daleko. Lecz głosik, który to mówił był cichy, słaby. Był zagłuszany przez coś innego.
To coś wewnątrz  mnie pochwalało to co zrobiłam. Uważało w dodatku, że takie szumowiny jak on nie powinny chodzić po ziemi. Nie chodziło o to, że był mugolem. Nie mogłam powstrzymać swoich instynktów. Pewnie, gdyby nie te moje dziwne "umiejętności" zabawiłabym się z nim dłużej. I wątpię, żeby wyszło z tego coś dobrego. Westchnęłam cicho przymykając przy tym powieki.
Gorący, letni wiatr targał moje włosy na wszystkie strony i powoli zaczynało mnie to irytować, bo co chwilę musiałam poprawiać swoje loki, by nie wchodziły mi w twarz.
W końcu warknęłam wściekle, a w tej samej chwili wiatr zniknął*.
Zadowolona takim obrotem spraw położyłam się na trawie zamykając oczy. Takie miejsca jak to potrafiły mnie zrelaksować. Mogłam pozwolić myślom odpłynąć. Mogłam sama odpłynąć, odpocząć od problemów, których ostatnimi czasy miałam jednak nie mało. Musiałam porozmawiać z Damianem. Tylko on mógł mi pomóc. Tylko on mnie rozumiał. W tej samej chwili ogarnął mnie sen.

Sen:
Wciąż byłam w Parku Narodowym Snwodonia.
Tylko, że teraz był ze mną Damian. Uśmiechnął się delikatnie i w tej samej chwili znalazłam się w jego objęciach.
- Chcesz o czymś pogadać? - zapytał, gdy już mnie puścił. Niepewnie kiwnęłam głową, a on wskazał dłonią, żebyśmy się przeszli. Nie zaprzeczałam. Przez kilka minut panowała cisza, aż w końcu postanowiłam się odezwać.
- Widziałam go dzisiaj. Widziałam... Iwanowa. Będę musiała z nim chodzić do szkoły. - Nazwisko Rosjanina wymówiłam z największą pogardą i obrzydzeniem. Damian westchnął po czym współczująco objął mnie ramieniem i wyszeptał:
- Wiem o tym, siostrzyczko. Wiem i rozumiem twój gniew, ale pamiętaj. Nie rób czegoś czego będziesz później żałować. 
- Nie wiem o czym ty mówisz. To morderca i zasługuje na coś gorszego niż śmierć. Nie widziałeś go, nie wiesz do czego jest zdolny. On nie ma serca. Cierpienie niewinnych sprawia mu radość. Czy Ania i rodzice zasłużyli na to co ten psychol im zgotował? Pomyśl ilu ludzi musiał skrzywdzić! Teraz to ja zrobię piekło z jego życia. Będzie błagał o śmierć, będzie skomlał o wybaczenie niczym kundel. Ale go nie dostanie. Prędzej umrę. - Mój głos był kompletnie pusty. Nie było w nim słychać złości, bólu czy żalu. 
- Nie pozwól by zawładnęła tobą nienawiść. Ona wyniszcza ludzi i nigdy nie przynosi nic dobrego. - Spojrzałam na niego po części urażonym i smutnym wzrokiem.
- Jesteś jedyną osobą, której mogę w pełni zaufać. Z którą mogę porozmawiać o tym co czuję. Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że nie mogę tak tego zostawić? Nie rozumiesz, że gdybym pozwoliła mu odejść w spokoju to przeze mnie zginęłoby wielu niewinnych ludzi? Nie rozumiesz, że złamałabym słowo danej samej sobie? Wybaczenie dla tego mordercy nie leży w mojej naturze. - Oddaliłam się od niego spoglądając na jezioro, w którym widziałam najpierw swoje odbicie, a potem Damiana.
- Ja po prostu nie chcę, żebyś potem tego żałowała. Nie chcę, żebyś była taka jak on. Chciałbym z powrotem zobaczyć twój uśmiech. Chciałbym usłyszeć twój śmiech...
- Nigdy nie uśmiechnę ani nie zaśmieję się szczerze dopóki wiem, iż on żyje. A ty powinieneś to rozumieć. Jako osoba, która podaje się za członka mojej rodziny... powinieneś mnie zrozumieć. Ale najwyraźniej zbyt dużo od ciebie wymagam...

Koniec snu

Obudziłam się z niemiłym, kującym uczuciem w klatce piersiowej.
Starałam się je zignorować, lecz z trudem mi się to udawało. Wstałam po czym otrzepałam się z trawy i nagle poczułam burczenie w brzuchu. Tak, zdecydowanie nadszedł czas by coś zjeść. Starając się ignorować natarczywy głosik w mojej głowie, który mówił, że źle potraktowałam Damiana teleportowałam się do tego samego zaułka w Londynie gdzie miał miejsce niezbyt miły incydent. 
Ostatni raz poprawiłam sukienkę oraz włosy po czym wyszłam na chodnik.
Samochody głośno trąbiły, ludzie rozmawiali i przechadzali się ulicami stolicy, a ja starając się wtopić w tłum ruszyłam przed siebie chcąc znaleźć jakąkolwiek knajpkę z jedzeniem. Nie musiałam długo szukać. Weszłam do jakiegoś pubu i już po chwili zajadałam Fish & Chips.
Gdy skończyłam jeść wybrałam się jeszcze na przechadzkę po Londynie.
Starałam się oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli jednak nie potrafiłam. Wciąż byłam lekko pod denerwowana rozmową z Damianem. Dlaczego on nie mógł mnie zrozumieć? Gdyby był na moim miejscu na pewno zrobiłby tak samo! Zmieniałam się. Czułam to.
Odkąd po raz pierwszy zobaczyłam Iwanowa nie mogłam przestać o nim myśleć.
Wciąż wyobrażałam sobie jakie tortury będę mu zadawać. Na moją twarz wpłynął ironiczny uśmiech. Nadal się nad tym zastanawiałam. W mojej misji nie chodziło już tylko o ratowanie świata. Tu chodziło o zemstę. Ona mnie zmieniała. Ale na lepsze, bo wiedziałam, że muszę się postarać. Nie mogłam się poddać. Nagle do moich nozdrzy doleciał zapach maciejki, wiciokrzewu i lawendy.
Wdychałam go pełną piersią.
Tak bardzo przypominał mi rodzinny dom. Ale to właśnie przez Iwanowa straciłam swoją rodzinę. A czegoś takiego nie można wybaczyć i zapomnieć, ponieważ zawsze będzie podążało za nami widmo tego co utraciliśmy przypominając tym samym, że mogliśmy coś zrobić, lecz tego nie zrobiliśmy. Dlatego właśnie nie mogę pozwolić Iwanowi żyć.
Bo wtedy to widmo będzie podążać za mną. Westchnęłam ciężko. Czemu to wszystko musiało zwalić się akurat na mnie? Zwykłą, piętnastoletnią czarownicę. Lecz teraz miałam okazję zmienić życie wielu ludzi. Czy na dobre czy na złe. To się okaże, gdy zakończę swoją misję. Misję podczas, której mogę umrzeć. Pomyśleć, iż kiedyś narzekałam na to, że muszę posprzątać w pokoju! Teraz, to wydaje się być takie odległe... otrząsnęłam się z rozmyślań i przypomniałam sobie o SUMach. Przydałoby się trochę po uczyć.
Weszłam w jakiś zaułek, a następnie znikłam z cichym trzaskiem.

Rezydencja Mcgonagall, pokój Adrianny, godzina 13:00:

W jednej sekundzie pojawiłam się w moim, tymczasowym pokoju.
Zdjęłam buty po czym usiadłam na łóżku biorąc podręcznik do Transmutacji dla klas piątych.
"The Vanishing  Spell (Evanesco) is a  a Transfiguration spell used to vanish both animate and inanimate objects "into non-being, which is to say, everything". Łatwe. Wzięłam różdżkę, skierowałam ją na pościel i machnęłam nią raz wymawiając przy tym formułkę. W tej samej chwili zobaczyłam jak pościel błyskawicznie się zwija zrzucając mnie przy tym na podłogę, a ja sekundę wcześniej w akcie desperacji chwyciłam jedną z kotar. Po chwili usłyszałam odgłos rozrywanego materiału i niepokojący dźwięk, którego nie mogłam zidentyfikować. 
Biały, delikatny materiał opadł na moją głowę. 
Wzniosłam oczy ku górze i zobaczyłam spadającą na mnie, jakby w spowolnionym tempie, cienką drewnianą belkę. W ostatniej sekundzie podniosłam rękę do góry łapiąc owy przedmiot w swoją dłoń. W tej samej chwili na moje łóżko oraz podłogę po drugiej stronie łóżka z dosyć głośnym łoskotem spadły kolejne belki. Westchnęłam sfrustrowana. I jak ja to teraz naprawię?!
Wstałam z podłogi otrzepując się jednocześnie z niewidzialnego pyłku.
Spojrzałam na moje "dzieło" zdegustowana. Jednym zaklęciem przywróciłam kotary do poprzedniego stanu, ale umieszczenie tych belek już stanowiło dla mnie wyzwanie. Czy istnieje w ogóle jakieś zaklęcie, które może mi w tej chwili pomóc? W tej samej chwili usłyszałam pukanie do drzwi, a nawet nie zdążyłam się obejrzeć, gdy w pokoju usłyszałam głos profesorki.
- Co tu się stało? - spytała zdziwiona. Odwróciłam się do niej po czym powiedziałam:
- To trochę skomplikowane, ale... wie pani jak ustawić te belki na swoich wcześniejszych miejscach? Nie mogę sobie przypomnieć żadnego takiego zaklęcia. - Kobieta spojrzała raz na mnie raz na łóżko po czym wyciągnęła różdżkę i mrucząc coś pod nosem ustawiła wszystko tak jak było na początku. Już chciałam coś powiedzieć, gdy mi przerwała.
- Kasztanek mówił mi, że wyszłaś. Nie mam zamiaru ci niczego zabraniać. Jedynie chciałabym cię prosić żebyś uważała na siebie, gdy wybierasz się do Londynu bądź w inne miejsce. 
- Nie musi się pani o to martwić. Zawsze noszę przy sobie różdżkę chociaż mogłabym też poradzić sobie bez niej - odpowiedziałam. Czarownica zmierzyła mnie wzrokiem po czym dodała:
- Czy jadłaś coś na obiad?
- Można by tak powiedzieć. Zjadłam w Londynie - odrzekłam trochę zdziwiona, że kobieta mnie o to pyta.
- Rozumiem, w razie czego możesz wezwać Kasztanka. Widzę, że powtarzasz materiał, więc nie będę ci już więcej przeszkadzać. - Nie minęło kilka sekund, a zostałam sama w pokoju.
Położyłam się na łóżku po czym wyjęłam różdżkę.
- Expecto patronum - wyszeptałam, a z mojego magicznego ośrodka mocy wyleciał srebrno-biały promień, który po chwili uformował się w dużą wilczycę. Ta jak na zawołanie położyła się obok mnie patrząc na mnie swoimi bystrymi oczami, w których było widać przywiązanie i lojalność.
Gdy tak na nią patrzyłam uświadomiłam sobie jedną rzecz.
Ja sama zaczynam się zachowywać jak zwierzę. Rządziły mną instynkty. Na pewno nie wyniknie z tego nic dobrego, ale nie potrafiłam lub nie chciałam, nad nimi zapanować. Czułam się jakbym odkryła w sobie pokłady nowej siły. Momentami myślałam, iż mogę zrobić wszystko i nikt ani nic, mi w tym nie przeszkodzi. To było fascynujące oraz przerażające zarazem. Tylko, że ja nie chciałam, aby dawna ja powróciła. Teraz nadchodzą zmiany. Tylko czy będą dobre. Tego nie wiedziałam.
......................................................................................................
*Ten moment będzie miał dosyć dużo wspólnego z tym co się wydarzyło ze Śmierciożercami w tamtej chatce gdzie Adrianna razem ze swoją rodziną była torturowana.

Witam!
Tak jak widzicie w tym rozdziale Adrianna została pokazana w dosyć mrocznym i trochę przerażającym świetle (przynajmniej mam taką nadzieję). Czy myślicie, iż te jej mordercze zapędy i tak dalej można uznać za wadę? Jeszcze będę się starała dodać jej jakieś wady chociaż będzie to trochę trudne, zważając na to, że... no cóż... jej największą ambicją jest dorwanie Iwanowa i torturowanie go, ale się postaram. 
Selene Neomajni

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 15 Koszmar powraca

,,Przeszłość to sen, z którego nigdy się nie budzimy." Christopher Golden - Łowcy mitów
........................................................................................

- Czy to był... - zaczęłam trochę niewyraźnie jednak przerwał mi dyrektor patrząc na mnie współczującym spojrzeniem swoich błękitnych tęczówek.
- Tak, Adrianno. To był koszmar, ale nie ostatni. Będzie ich więcej. - Poczułam jakby ktoś trzasnął mi z liścia w twarz. Już kiedyś przechodziłam przez ten koszmar, ale nie trwało to długo, a teraz? Nie wiedziałam jak sobie z tym poradzę. Bałam się, że nie dam rady. Że się poddam.
- Jaki dzisiaj jest dzień? - spytałam bezbarwnie. Mężczyzna i kobieta wymienili między sobą spojrzenia.
- 1 lipca, poniedziałek. - Kiwnęłam powoli głową. Czyli te sny będą się pojawiały w każdą niedzielę i ostatni dzień miesiąca. Tak jak w przyszłości ustalił Iwanow. Bosko. Świetnie. Już nie mogę się doczekać następnego. Zapadła niezręczna cisza.
- Adrianno, wiem, że źle się teraz czujesz, lecz mogłabyś powiedzieć czy we śnie widziałaś... - zaczął Dumbledore ostrożnie jednak mu przerwałam.
- Raczej nie widziałam niczego szczególnego. Głównie byłam torturowana - odpowiedziałam pustym głosem, a po chwili dodałam: - Jak obudziłam się tak szybko? W przyszłości nic ani nikt nie potrafił mnie wybudzić. Jak to się stało?
- Profesor Dumbledore użył jednego z pradawnych zaklęć, by Cię wybudzić. To bardzo stara i potężna magia. Może wybudzić każdego ze snu, nawet jeśli na tą osobę została nałożona wieczna klątwa - wyjaśniła Mcgonagall, a ja niemrawo pokiwałam głową.
- Nie chcę być więcej wybudzana z tych koszmarów. Nieważne co by się działo. One mogą zawierać ważne wskazówki dotyczące horkruksów. Normalnie moje sny trwają od północy do trzeciej nad ranem, spróbuję wytrzymać. Nie mogę się poddać dopóki Voldemort nie zostanie pokonany - powiedziałam twardo jednak w głębi moje serce trzęsło się ze strachu. Po chwili dodałam - Przepraszam, że zakłóciłam państwu sen. Następnym razem nałożę na pokój zaklęcie wyciszające. - Gdy wypowiedziałam te słowa nauczycielka transmutacji spojrzała na mnie wzrokiem pełnym troski, oraz zdziwienia.
- Twoja decyzja jest godna podziwu, jednakże nie nadszedł jeszcze odpowiedni czas na takie poświęcenia. Żyjąc w naszych czasach spotka cię wiele trudnych wyborów, które będziesz musiała podjąć nie zważając na swoje cierpienie. Teraz jednak, nie jest to konieczne. Oto Eliksir Kontroli. Zażywaj go godzinę przed koszmarami. Powinien ci ulżyć chociaż częściowo - rzekł dyrektor kładąc na szafce nocnej fiolkę z jakąś substancją w środku.
- Dziękuję - powiedziałam głosem pełnym wdzięczności. Może rzeczywiście nie będzie tak źle? Może przeżyję i nie wyląduję na oddziale zamkniętym św. Munga (tak jak kochana autorka tego opowiadania... dop.autorka)? Czarodziej uśmiechnął się delikatnie.
- Nie musisz dziękować Adrianno, bo nie masz za co. No, na mnie już chyba czas. Za każdym razem, gdy wypijesz całą zawartość tej buteleczki ona ponownie zapełni się eliksirem. Życzę dobrej nocy. Minerwo, Adrianno - mówiąc to skinął głową w naszym kierunku po czym zniknął z cichym trzaskiem. Szarooka spojrzała na mnie tak troskliwym i współczującym wzrokiem, że pewnie gdybym umiała się rumienić to bym się zarumieniła.
- Accio moja torba z eliksirami! - powiedziała machając różdżką, a po kilku sekundach w jej rękach znalazł się owy przedmiot. Wyjęła z niego kilka fiolek i położyła je na moim łóżku.
- Dzięki nim poczujesz się znacznie lepiej. Jeśli chcesz zostawiam ci tutaj Eliksir Słodkiego Snu. Dobranoc - rzekła po czym jakby nigdy nic wyszła z pokoju. Od razu rzuciłam się na Eliksir Wiggenowy, który wypiłam jednym duszkiem. Nie minęło kilka sekund, a już poczułam skutki wypicia tego napoju. Ból, który wcześniej rozsadzał mi całe ciało zniknął natychmiast, a ja z westchnieniem opadłam na poduszki. Na początku obawiałam się, że sobie nie poradzę z misją, horkruksami, a teraz doszły mi jeszcze koszmary. Ciekawe co będzie dalej. Może króliczek-morderca Filch? Pokręciłam głową i sięgnęłam po resztę mikstur. Zostawiłam tylko Eliksir Natychmiastowego Snu. Sama nie wiedziałam czy go wziąć. Jednocześnie się trochę bałam, ale tak bardzo chciałam zobaczyć Damiana... po krótkim namyśle wypiłam eliksir i natychmiast zasnęłam pełna obaw.

Sen:
Znowu byłam na jakiejś górze chociaż nie tak wysokiej jak ta wcześniejsza.
Tym razem nie słyszałam muzyki. Jedynie wiatr i szum fal. Zacisnęłam mocniej pięści i spojrzałam w dół. Ujrzałam wspaniałe, błękitne jezioro, a wokół niego góry pokryte gdzieniegdzie śniegiem. Na niebie było parę chmur, ale nie zmieniało to faktu, że było tu pięknie. Starałam się zachować spokój, lecz wewnątrz mnie toczyła się bitwa. Nie wiedziałam w co wierzyć. 
Wytężyłam słuch chcąc usłyszeć cokolwiek, ale odpowiedziała mi cisza. 
Byłam zdenerwowana i czekałam.  Nagle usłyszałam jak ktoś mnie woła. Ktoś, czyli Damian albo Iwanow podający się za niego. Odwróciłam się w stronę, z której dochodziły głosy. 
Ujrzałam swojego brata machającego do mnie zachęcająco. 
Stał kilkanaście metrów przede mną, lecz nie wykonałam żadnego ruchu. Czekałam. Nawet z takiej odległości widziałam jak marszczy brwi w geście niezrozumienia. Ruszył powoli w moją stronę. Zacisnęłam pięści tak mocno, że poczułam jak paznokcie wbijają mi się boleśnie w dłonie. Po kilkunastu minutach stanął przede mną przyglądając mi się uważnie. Nic nie mówił tylko mnie obserwował, a ja jego. Spodziewałam się jakiegokolwiek ruchu, lecz on wciąż stał.
- Wróciły? - zapytał chwilę później nie spuszczając ze mnie wzroku swoich opiekuńczych, orzechowych tęczówek. Kiwnęłam niepewnie głową, na co on natychmiast przyciągnął mnie do siebie. Czułam jak moje ciało drętwieje. Nawet jeśli chciałabym się ruszyć to i tak nic by z tego nie wyszło, bo teraz w porównaniu do niego byłam cholernie słaba. Już nic nie mówił, tylko był.
Po kilku albo kilkunastu minutach w końcu się przemogłam i wtuliłam się w niego ufnie.
Tylko jemu potrafiłam tak zaufać. 
On wiedział, że czasami słowa nie pomagają, więc zawsze znajdował inny sposób, aby mi pokazać, że choć nie zna mojego bólu to mimo wszystko jest, był i będzie za mną. A to mi w zupełności wystarczało. To była właśnie jedna z rzeczy, za które go uwielbiałam. 
- Spokojnie, siostrzyczko. Już dobrze, nie skrzywdzę cię - powtarzał cicho, gdy nagle zaczęłam się trząść. Sama nie wiem dlaczego, ale głos Damiana działał na mnie kojąco. Nie wiem ile czasu minęło, kiedy się od niego oderwałam, lecz już nie czułam lęku.
- I co dzieciaku? Jak tam życie w latach siedemdziesiątych? - spytał już wesołym głosem kucając przy mnie jakbym miała z pięć lat. Zmrużyłam oczy i popchnęłam go, a on stracił równowagę. Roześmiałam się głośno, lecz on podniósł się szybko.
Przy moim metr 65, a jego metr dziewięćdziesiąt sześć czułam się takim... karzełkiem. Wiecie jakie to głupie uczucie, gdy muszę zadzierać głowę do góry, żeby złapać z nim kontakt wzrokowy? W bądź każdym razie nie polecam. On uśmiechnął się pobłażliwie i poczochrał mi włosy. Znowu go popchnęłam i prawie spadł do wody, ale oczywiście musiał mnie pociągnąć za sobą. Zaczęłam się drzeć jak opętana, a moim wrzaskom akompaniował śmiech tego... tego... Damiana.  Może byłoby to fajne i w ogólnie gdyby nie jeden znaczący fakt jak to, że... ja nie umiem pływać! Zacisnęłam mocno powieki, a po chwili rozległ się głośny plusk. Gdy znaleźliśmy się w wodzie zaczęłam nerwowo wymachiwać wszystkimi swoimi kończynami starając się nie otwierać ust. 
Myślałam, że się utopię, ale poczułam jak nagle wynurzam się z wody.
Zobaczyłam obok brata i widząc w nim swoją ostatnią deskę ratunku (dosłownie) oplotłam go niczym Diabelskie Sidła i nie puszczałam dopóki nie wyszliśmy na brzeg. A na brzegu...
- Czy ciebie do reszty popiep*zyło, tak się grzecznie spytam?! - krzyknęłam widząc w jego oczach rozbawienie.
- Pamiętaj, że to ty mnie popchnęłaś. Ja tylko się broniłem - odpowiedział na swoją obronę.
- Pamiętaj, że to ty mnie pierwszy sprowokowałeś. Ja tylko broniłam swojego honoru - odrzekłam podobnie wyciskając wodę z włosów i częściowo z sukni.
- No, ale to prawda. Ty jesteś dzieciakiem. A jeszcze, że jesteś taka niska... - spojrzałam na niego wzrokiem, którego nie powstydziłby się nawet sam Voldemort i zaczęłam się stopniowo do niego zbliżać jednak on patrzył na mnie z rozbawieniem.
- Ja. Nie. Jestem. Niska. Albowiem, mam swoje szlachetne metr sześćdziesiąt pięć - rzekłam i odwróciłam się do niego plecami po czym przeszłam parę kroków dalej.
- Ale nie zaprzeczyłaś, że jesteś dzieckiem. Takim małym, wrednym... - droczył się ze mną, a ja nie zamierzałam być gorsza.
- Lepiej być dzieckiem wiekowo niż dzieckiem umysłowo. Tak jak... no nie wiem... ty na przykład - odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem odwracając się do niego jednak natrafiłam na jego klatkę piersiową. Cofnęłam się kilka kroków w tył, żeby nie zadzierać głowy, a on wybuchnął głośnym śmiechem, który udzielił się także mi. Po chwili zwijaliśmy się na ziemi trzymając za brzuchy, aż Damian doczołgał się do mnie i zatkał mi buzię swoją dłonią, która praktycznie zakrywała mi całą twarz. Wzięłam głęboki wdech zaciskając mocno powieki.
- To, że to jest sen nie znaczy, że przez ciebie nie umrzemy tutaj ze śmiechu. Weź się już opanuj - wydyszał zmęczony ciągłym rechotaniem. Wzniosłam oczy ku niebu jakby to była moja wina, że mam taki zaraźliwy śmiech.
- To co, skaczemy jeszcze raz? - zapytał po kilku minutach.
- Mam marnować swoje życie, żeby zrobić coś tak głupiego i nieodpowiedzialnego...? No to czemu siedzisz?! Skaczemy jeszcze raz!


1 lipca, pokój Adrianny, godzina 08:00:

Obudziło mnie jakieś szturchanie.
Powoli zaczęłam otwierać oczy, które jednak mówiły "śpij sobie jeszcze, śpij. Wstaniesz później". Były bardzo przekonujące jednak wiedziałam, że już pora wstawać skoro ktoś się pofatygował, żeby mnie obudzić. Gdy mój wzrok się wyostrzył odskoczyłam z piskiem na drugą stronę łóżka.
- Kasztanek przeprasza! Kasztanek nie chciał panienki Adrianny wystraszyć, tylko przyszedł, żeby powiedzieć, że śniadanie jest już gotowe! - pisnął skrzat, a ja niemrawo pokiwałam głową zwlekając się z łóżka. Mało nie padłam na zawał, gdy zobaczyłam zaraz po obudzeniu twarz Kasztanka obok mojego łóżka.
- Zaraz zejdę. Możesz już iść - mruknęłam niewyraźnie, a po chwili usłyszałam odgłos towarzyszący aportacji. Zmrużyłam oczy, bo promienie słońca postanowiły mnie oślepić jeszcze za nim zacznę ten dzień. Przymknęłam oczy po czym ziewnęłam mlaskając przy tym. Ciekawe, która była godzina... otworzyłam szafę wyjmując z niej ubrania, a następnie weszłam nieśpiesznie do łazienki. 
Stanęłam przed lustrem i jedną ręką, w której miałam szczoteczkę zaczęłam myć zęby, a drugą, gdzie miałam grzebień, rozczesywać włosy. Całe szczęście, że byłam oburęczna.
Gdy skończyłam obie czynności postanowiłam zobaczyć jakie ubrania ze sobą wzięłam.
Czarna sukienka na ramiączkach sięgająca do połowy uda, dżinsowa kurtka z ćwiekami i czarne buty. Co prawda, rzadko nosiłam sukienki, bo nie były zbyt praktyczne, ale tym razem... postanowiłam zaryzykować. Włosy zaplotłam w zwykły warkocz i wyszłam z łazienki po czym zbiegłam szybko po schodach. Co jak co, ale punktualność nie była moją mocną stroną. Po kilku sekundach znalazłam się w kuchni.
- Przepraszam za... - już chciałam dokończyć swoją wypowiedź, gdy zobaczyłam, że jestem sama w pomieszczeniu. Na stole leżało tylko jedno nakrycie i Full English Breakfast. Wzruszyłam ramionami uznając, że Minerwa miała pewnie coś do zrobienia. Zasiadłam do stołu i wzięłam się za jedzenie. Po kilkunastu minutach, gdy skończyłam konsumpcję poszłam z powrotem do swojego pokoju. Spojrzałam na dosyć dużą stertę książek leżących niedaleko mojego łóżka.
Westchnęłam ciężko. Jeśli chcę zdać w miarę dobrze sumy muszę się postarać. Chociaż... mam pewne wątpliwości co do Astronomii, z której delikatniej mówiąc, jestem beznadziejna. Zielarstwo też nie szło mi na jakimś wysokim poziomie, ale jakoś szło. Przynajmniej nadrabiałam to resztą przedmiotów. Wzięłam do ręki podręcznik od Zielarstwa dla klasy drugiej i zagłębiłam się w jakże ciekawej lekturze...

Pokój Adrianny, godzina 11:30:

Dość. Miałam dość.
Właśnie skończyłam czytać podręcznik od Astronomii dla klas czwartych i stwierdziłam, że ta książka wystarczająco mnie zniechęciła do dalszego przypominania sobie wszystkiego z poprzednich klas jak na ten dzień. Już wstawałam z łóżka, gdy natychmiast opadłam na nie ponownie. Skrzywiłam się trochę czując nieprzyjemne mrowienie w dolnych kończynach.
Oto skutki zbyt długiego siedzenia w jednej pozycji. Po kilku minutach w końcu udało mi się wstać na nogi, które były jak z waty. Przeszłam kilka razy wzdłuż pokoju starając się przy tym nie wywalić.
Gdy odzyskałam czucie w nogach znowu zaczęłam przechadzać się po pomieszczeniu. Zastanawiałam się gdzie mogłabym teraz pójść albo co zrobić. Wtedy mnie olśniło. Wzięłam swoją ulubioną, czarną torebkę i zaczęłam do niej wkładać pieniądze i inne niezbędne dla mnie rzeczy.
Różdżkę schowałam w wewnętrznej kieszeni kurtki, żeby w razie czego mieć ją pod ręką. Gdy byłam już gotowa do wyjścia przypomniałam sobie o jednej, dosyć ważnej rzeczy.
- Kasztanku! - zawołałam, a przede mną aportował się skrzat - Teraz wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę, ale w razie czego mógłbyś przekazać profesor Mcgonagall, aby się nie martwiła, dobrze?
- A czy panienka Adrianna wróci na obiad? - spytało stworzenie wlepiając we mnie swoje małe, szare oczka.
- Wątpię. Pewnie zjem coś na mieście. Nie przejmuj się mną, niedługo wrócę! - mówiąc to aportowałam się z cichym trzaskiem na Ulicę Pokątną. Wylądowałam na samym środku ulicy. Prędko się stamtąd zabrałam chcąc nie wzbudzać zbyt dużej uwagi (co było trudne zważając na moją przeraźliwie bladą skórę i lazurowe oczy) i skierowałam swoje kroki do sklepu ze sprzętem do Quidditcha. Nigdy w życiu tam nie byłam, więc dotarcie do tamtej księgarni może być całkiem ciekawe. Aktualnie, przeklinałam się za to, że nie wzięłam okularów przeciwsłonecznych lub czegokolwiek co by chociaż częściowo zasłoniło moją twarz. Ludzie gapili, a w szczególności faceci patrzyli się na mnie jakbym była jakimś okazem w zoo. Jak najszybciej chciałam się znaleźć w Esach i Floresach, by nie skupiać na sobie, aż tylu spojrzeń. 
Odetchnęłam z ulgą widząc szyld "Quality Quidditch Supplies".
Weszłam do środka z przyjemnością wciągając do nozdrzy zapach drewna i pasty do polerowania rączki miotły. Praktycznie nic się tu nie zmieniło. Ignorując wszystkie spojrzenia ruszyłam w kierunku strojów do Quidditcha. Moje stare rękawice już się trochę podniszczyły i postanowiłam, że skorzystam z okazji kupując rękawice w latach siedemdziesiątych.
Może wtedy produkowali trwalsze modele?
- Przepraszam. Moglibyście się przesunąć? - zwróciłam się do dwójki facetów stojących przede mną, gdy stanęłam przed działem gdzie było można kupić strój do Quidditcha. Odwrócili się w moim kierunku, a ja niemalże ich ignorując odepchnęłam ich lekko po czym zaczęłam szukać tego po co tu przyszłam. W końcu znalazłam mój rozmiar i nie zwracając na nich uwagi podeszłam do kasy, przy której stała gdzieś na około dwudziestoletnia kobieta mierząca mnie zimnym wzrokiem.
Spojrzałam na nią obojętnie z lekkim znudzeniem i położyłam rękawice na ladzie.
- Galeon i trzy sykle - rzekła, a ja wyciągnęłam z torebki należną sumę i już chciałam oddać ją sprzedawczyni, gdy na ladzie wylądowały dwie, złote monety.
- Ja zapłacę. - Usłyszałam przy uchu męski głos, w którym było słychać rosyjski akcent. Mimowolnie skrzywiłam się.
- Nie ma takiej potrzeby. Dziękuję, do widzenia - powiedziałam obojętnie wciskając czarownicy pieniądze zabierając przy tym rękawice. Ledwo wyszłam ze sklepu, a poczułam jak ktoś łapie mnie za dłoń. Wyrwałam ją z uścisku i już chciałam ruszyć dalej, gdy tym razem poczułam męską rękę na swoim ramieniu. To już zaczynało robić się irytujące. Chcąc nie chcąc odwróciłam się w stronę człowieka, który mnie zatrzymał. Oczywiście najpierw musiałam zadrzeć głowę do góry, bo owy osobnik był bardzo wysoki. Cofnęłam się kilka kroków i zlustrowałam mężczyznę wzrokiem. Miał krótkie, złociste włosy, małe, jasno-niebieskie, trochę skośne oczy, szlachetny, prosty nos, delikatnie opaloną cerę i całkiem wydatną szczękę. Zdawało mi się, że skądś go znałam...
- Potrzebujesz czegoś? - spytałam znudzona. Nie przepadałam za facetami, którzy chcieli mnie koniecznie poznać. Wciąż pamiętam jak potraktowałam młodego Malfoya. Chociaż to nie było jeszcze takie specjalnie bolesne. Robiłam o wiele gorsze rzeczy.
- Nie pochodzisz stąd, prawda? Nigdy nie widziałem cię w Hogwarcie, a taką dziewczynę trudno byłoby przeoczyć - rzekł z delikatnym uśmiechem, a ja zauważyłam jak na jego policzkach pojawiają się urocze dołeczki.
- Z kim mam przyjemność rozmawiać? - zapytałam z dystansem nie odpowiadając na jego pytanie.
- Wybacz, gdzie są moje maniery. Nikolaj Iwanow. - Próbował mnie przy tym szarmancko chwycić za dłoń jednak nie pozwoliłam mu na to. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a ja myślałam, że zaraz się na niego rzucę i rozerwę mu gardło. Zacisnęłam mocno zęby próbując opanować siebie i swoje wilcze instynkty. Musiałam się powstrzymać. Przynajmniej na razie. Odwróciłam się z zamiarem odejścia bądź teleportacji jednak znowu mnie zatrzymał. Już miałam coś powiedzieć, lecz usłyszałam kolejny męski głos.
- O! Iwanow! Kto by pomyślał, że się tak szybko spotkamy? Stęskniłeś się za nami? - Usłyszałam ich kroki i zorientowałam się, że ci faceci stoją teraz przed tym przyszłym mordercą.
- Nie bardziej niż wy za mną - warknął oschle mocniej zaciskając dłoń na moim ramieniu.
- Wciąż masz na mam za złe, że sprzątnęliśmy wam sprzed nosa Puchar Quidditcha, co? Może następnym razem postawcie na umiejętności graczy, a nie na ich krew, hmm? Puść tą biedną dziewczynę, Iwanow - odezwał się inny głos. Prychnęłam wściekle pod nosem.
- Bohater się znalazł - syknęłam, po czym wykręciłam rękę Rosjaninowi może trochę za mocno niż zamierzałam.
- Już nie długo znów się spotkamy, Iwanow. Jeszcze będziesz żałował, że mnie poznałeś - wyszeptałam po rosyjsku w jego kierunku po czym puściłam go i teleportowałam się w jeden z zakamarków Londynu. Krew buzowała mi w żyłach a w uszach wciąż słyszałam te cholerne dwa słowa "Nikolaj Iwanow". Jakim cudem mam z nim wytrzymać dziesięć miesięcy w jednym zamku i nie oderwać mu głowy przy najbliższej okazji? Tego nie wiedziałam, ale jednego byłam pewna. Ten rok szkolny będzie niezapomniany...
................................................................................................
Witam!
No! Chociaż raz dodałam rozdział na czas. Jestem z siebie dumna.
Parę spraw dla wyjaśnienia, żeby nikt się mnie nie czepiał. Adrianna z początku nie poznawała Iwanowa, bo gdy go widziała za pierwszym razem wyglądał o wiele inaczej niż tak jak teraz, a jego głos był bardziej... inny. Punkt drugi. W moim opowiadaniu mogą pojawiać się niektóre elementy z przyszłości. Na przykład inny strój, czy daję jakieś zespoły, które nie istniały w latach 70 i tak dalej.
Domyśla się ktoś kim byli ci faceci na końcu rozdziału? Podpowiem, że jeden nazywa się James, a drugi Syriusz (♥). Kojarzycie może tych panów?
Selene Neomajni

1. Miejsce gdzie byli Damian i Adrianna we śnie (Jezioro Kraterowe, stan Oregon, Kanada):



2. Strój Adrianny:





















3. Nikolaj Iwanow.