Nagle znów wróciłam do rzeczywistości.
- Przed tobą jest jeszcze parę dobrych lekcji zanim kompletnie opanujesz sztukę oklumencji, ale nie jest źle - powiedziała do mnie nauczycielka, gdy skończyła z legilimencją, na co pokiwałam głową.
- Teraz możemy przejść do zaklęć które z pewnością przydadzą ci się podczas twojej misji. Nie, które z nich są trudne, ale za to niezwykle przydatne. Pierwsze z nich to zaklęcie, które potrafi spowolnić lub całkowicie zatrzymać ruch spadającego obiektu. Brzmi ono Arresto Momentum. Powtórz. - Poleciła a ja spełniłam jej prośbę.
- Musisz się skupić wymawiając je. Owym czarem możesz uratować czyjeś życie lub nawet swoje. Teraz spróbujmy. Upuszczę tą książkę z dużej wysokości, a ty musisz je zatrzymać lub spowolnić. Gotowa? - spytała na co ja kiwnęłam głową mając wyciągniętą różdżkę przed siebie. Nauczycielka za pomocą zaklęcia Wingardium Leviosa przelewitowała lekturę, która teraz wisiała na wysokości sufitu.
- Już! - krzyknęła, a księga zaczął szybko spadać.
- Arresto Momentum! - powiedziałam głośno jednak wykonałam zły ruch różdżką, a promień wylatujący z niej uderzył w szybę, które rozleciało się na drobne kawałeczki na, co ja instynktownie zakryłam dłonią usta. Kobieta nie zwróciła na to uwagi i kazała dalej ćwiczyć. Za drugim razem już nic nie rozbiłam, ale nie trafiłam też w obiekt. Dopiero gdzieś za czwartym razem udało mi się odpowiednio wycelować. Czarownica poleciła mi, abym powtórzyła to zaklęcie jeszcze przynajmniej z dziesięć razy, żeby lepiej sobie je utrwalić.
Z dziesięciu prób udało mi się poprawnie wykonać tylko siedem.
Z dziesięciu prób udało mi się poprawnie wykonać tylko siedem.
- Dobrze, spróbujmy teraz z mniejszym przedmiotem - mówiąc to wyczarowała małą gumową piłeczkę na, co otworzyłam szerzej oczy. Nie ma szans, żebym trafiła. Wyciągnęłam rękę, w której trzymałam różdżkę, przed siebie niemalże nie spuszczając wzroku z małej, pomarańczowej kuleczki wiszącej w powietrzu. Nie zamierzałam ośmieszyć się drugi raz. W szczególności przed taką osobą jaką jest Minerwa Mcgonagall. Zacisnęłam usta w cienką kreskę i maksymalnie się skupiłam. Gdy obiekt zaczął spadać zareagowałam natychmiast i wszystko poszło po mojej myśli.
Piłeczka zawisła w powietrzu, a ja byłam z siebie dumna.
- Spróbuj jeszcze trzy razy zawiesić ją w powietrzu. Jeśli ci się uda, przejdziemy do następnego etapu nauki - oznajmiła, lecz nie straciłam swojego zapału. Muszę się po prostu skupić. To wszystko.
Udało mi się zaliczyć te trzy próby chociaż niewiele brakowało, żebym zawaliła drugą jednak szybko naprawiłam swój błąd.
- W takim razie możemy prze... - zaczęła kobieta, ale nagle do pomieszczenia wleciała srebrny ryś.
- Minerwo jesteś nam potrzebna. Teleportuj się, proszę na Grimmauld Place 12. Kingsley Shacklebolt. - Po wypowiedzeniu tych słów patronus rozpłynął się w powietrzu.
- No cóż... wychodzi na to, że będę musiała cię niestety opuścić - powiedziała z westchnieniem.
- Mam do pani takie małe pytanie... skoro pani musi teleportować się w jakieś miejsce to czy istnieję możliwość podrzucenia mnie na ulicę Pokątną? Trochę o niej słyszałam, ale nigdy nie widziałam na żywo, a jeśli mam wypełnić misję w Anglii to chyba muszę poznać chociaż podstawowe czarodziejskie ulice. Po za tym gdyby nie mogłaby pani po mnie wrócić to zawsze mogę się prze teleportować. Prawda?
- Rzeczywiście. Ale czy to nie jest...
- Lekkomyślne? Z pewnością nie. W mojej szkole uczą od początku, że nie powinno się używać magii w środowisku osób niemagicznych jeśli nie istnieję konkretna potrzeba. Wszyscy wiedzą to doskonale i stosują się do tych zasad. Chociaż czasami zdarza się im użyć jakiegoś zaklęcia, lecz mugole nigdy tego nie zauważą - odrzekłam nie dając jej dokończyć.
- Moja droga nie mogę cię zostawić samej w miejscu, którego nie znasz. To byłoby bardzo nie rozsądne zważając na to, że mogłoby ci się coś stać...
- Nie musi pani się martwić. Nie mam zamiaru oddalać się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu lub wychodzić do Londynu. Mam różdżkę i znam wiele przydatnych zaklęć, które mogłyby mi pomóc w razie potrzeby. Można mi zaufać - wtrąciłam przekonującym tonem.
- Zaczynam się robić na to za stara... no dobrze. Złap moje ramię. - Zrobiłam tak jak mi kazała i po chwili wszystko zaczęło wirować, a ja poczułam szarpnięcie w okolicach brzucha.
- Oto Ulica Pokątna - powiedziała, gdy stanęłyśmy na średnio zatłoczonej ulicy. Wyglądała dosyć ciekawie jednak nigdy nie dorównałaby Ulicy Odnowiciela, u nas w Polsce. Brakowało jej tego czegoś.
- Zostawiam cię tu samą i ufam, że będziesz na siebie uważała. W przypadku problemów możesz wysłać mi patronusa. Wiesz jak to zrobić, prawda? - mówiła tonem na w pół opiekuńczym na w pół zdenerwowanym.
- Oczywiście, niech pani nie zawraca sobie mną głowy. Dam radę - odrzekłam przekonująco.
- Jesteś bardzo ważna dla twojej misji. Jeśli coś...
- Powinna pani już chyba ruszać. Przeze mnie jeszcze się pani spóźni - wtrąciłam delikatnie.
- Starość na prawdę mi nie służy. Uważaj na siebie i baw się dobrze. Do Hogwartu wróć najpóźniej o piętnastej. Do zobaczenia, Adrianno - powiedziała po czym zniknęła z cichym trzaskiem. Teraz w mojej głowie była tylko jedna myśl...
- Anglio, przybywam! -Pomyślałam i ruszyłam przed siebie. Ludzie patrzyli na mnie tak jakoś... dziwnie. Jak bym była okazem w zoo. Prychnęłam pod nosem i szłam dalej. Nagle przed oczyma mignął mi napis ,,Magiczne Dowcipy Weasley'ów".
Cofnęłam się kilka kroków w tył i zobaczyłam duży sklep, który z pewnością robił wrażenie. Mnóstwo kolorów, cały czas coś błyskało, świeciło. No po prostu przyciągało uwagę.Ledwo weszłam do środka, a już usłyszałam krzyk:
- Uważaj! - Nagle w moją stronę poleciało Zębate Frysbi. Wyciągnęłam szybko rękę przed siebie i zręcznie złapałam. Nie na darmo byłam szukającą w naszej szkolnej drużynie. Większość zaniemówiła, a na moją twarz wpłynął uśmiech satysfakcji po czym odrzuciłam przedmiot w stronę właściciela. Nie wiedziałam czy to frysbi go pogryzło czy nie i szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to. Ruszyłam w stronę różnych półek mijając wciąż zszokowanych nastolatków.
Zauważyłam Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności i wzięłam pięć sztuki owego produktu. Zakupiłam również Uszy Dalekiego Zasięgu i U-No-Poo (w polskim tłumaczeniu: Q-Py-Blok dop.autorka) i ruszyłam do kasy.
- Witam piękną panią. W czym mogę służyć? - Trochę oniemiałam, gdy zobaczyłam kto stoi za ladą. Mianowicie ten sam chłopak, który wcześniej nazwał mnie "psem". Jednak szybko się ogarnęłam i wskazałam bez słowa na zakupy. Chyba mnie nie poznał. Na jego twarz wpłynął szeroki uśmiech. Dopiero teraz miałam okazję bardziej mu się przypatrzeć i muszę przyznać, że brzydki to on nie był. Miał śniadą cerę, delikatne rysy twarzy, średniej wielkości oczy w kolorze gorzkiej czekolady, w których było teraz widać figlarne ogniki, krótko przystrzyżone, ciemno-brązowe włosy i był bardzo wysoki dlatego musiałam zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Przeklęte metr sześćdziesiąt pięć!
- Bardzo ciekawy wybór. Dziewczyny rzadko wybierają takie rzeczy. Najczęściej biorą produkty z serii Cud-Miód-Czarownica - rzekł od razu skierowując wzrok na mnie.
- W zasadzie... - przewróciłam oczami, gdy zaczęłam mówić po polsku - Wybacz, nie jestem stąd i zdarza mi się powiedzieć coś w moim języku. Produktami z serii "Miód-Cud-Czarownica" interesują się głównie dziewczyny. Kurde. Nie zabrzmiało to dobrze. Po prostu one nie są dla mnie. Wolę wydać pieniądze na coś bardziej pożytecznego - odpowiedziałam wyciągając portfel z pieniędzmi.
- Dwa galeony i trzy sykle. Rzeczywiście. Zauważyłam twój akcent. Z jakiego kraju pochodzisz? - Spytał, gdy już zapłaciłam. Uśmiechnęłam się tajemniczo i skierowałam się w stronę drzwi chowając jednocześnie swoje zakupy.- Zaczekaj! - Usłyszałam głos młodego sprzedawcy jednak nie zatrzymałam się tylko wyszłam ze sklepu. Obróciłam głowę w prawo i w lewo myśląc nad tym gdzie teraz pójść. Zdecydowałam, że pójdę w lewo. Ledwo przeszłam kilka kroków, a poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Instynktownie przerzuciłam tą osobę przez ramię jak uczył mnie nasz instruktor.
- Cześć, Fred jestem. - Patrząc na sprzedawcę, który leżał teraz na ziemi wyszczerzony uniosłam jedną brew do góry i westchnęłam podając mu przy tym swoją dłoń. Złapał ją, a ja z łatwością postawiłam go do pionu. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Czy ty nie powinieneś być w sklepie? - Uprzedziłam go zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
- To jest sklep mojego ojca, a ja go zawiadomiłem, że wychodzę i takim o to trafem spędzam czas z piękną panią... - tutaj spojrzał na mnie wymownie pokazując tym samym, żebym powiedziała jak się nazywam.
- Dlaczego tak bardzo chcesz poznać moje imię? Nie jestem odpowiednią dziewczyną do gadania o jakiś pierdołach. Ale te, które stoją pod sklepem i pożerają cię wzrokiem, a mnie nim sztyletują to pewnie tak. - Wskazałam dyskretnie głową na powyżej wymienione. Ten jak nigdy nic pomachał im śmiejąc się przy tym wesoło na co one się zmieszały i odwróciły głowy w inną stronę.
- Nie przejmuj się nimi - mówiąc to machnął niedbale ręką jakby nie wiele go obchodziły - Po prostu są zazdrosne o ciebie.
- O mnie? - Gdy kiwnął głową wybuchnęłam śmiechem jednak równie szybko przestałam kręcąc przy tym głową z pobłażaniem. Co się dzieje z tymi ludźmi...
- Czemu się śmiejesz? Myślisz, że nie mają powodu do zazdrości? Jesteś śliczna i rozmawiasz teraz ze mną, więc traktują cię jak konkurencję - powiedział, ale w jego głosie nie wykryłam żadnego fałszu.
- W takim razie ja spadam, bo będą mi gotowe wydrapać oczy swoimi szponami - rzekłam spoglądając ze zgrozą na długie, niebieskie i ostro zakończone paznokcie jednej z dziewczyn po czym obróciłam się i chciałam odejść, ale chłopak mnie zatrzymał.
- Zostawisz mnie samego, bezbronnego na pastwę tych napalonych, różowych lalek? Czy ty masz w ogóle serce, dziewczyno? Chodź ze mną, to cię trochę oprowadzę, a ty w ramach zapłaty powiesz mi trochę o sobie - mówiąc to wziął mnie pod ramię, a ja prychnęłam rozbawiona jednak pozwoliłam się prowadzić chłopakowi. Wydawał się być nawet miły. Gdy znikliśmy z zasięgu "napalonych, różowych lalek" jak to poetycko określił Fred zatrzymałam się.
- Wiesz, było miło i w ogóle, ale nie potrzebuję przewodnika. Dam sama sobie radę - rzekłam wyrywając rękę z uścisku Freda. Ten jednak spojrzał na mnie czymś co zapewne miało być troskliwym spojrzeniem.
- A co jak cię ktoś napadnie i ty nie będziesz mogła się obronić? To będzie moja wina, bo zostawiłem taką samą, samotną, bezbronną... nie przerywaj mi - powiedział, gdy już otwierałam usta, ale na powrót je zamknęłam i postanowiłam zobaczyć co ma mi do powiedzenia - Tak jak wspominałem. Samą, samotną, bezbronną dziewczynkę jak ty na pastwę jakiś... szalonych i napalonych samców. Jak Malfoy na przykład, który przykładowo, pożerał cię wzrokiem, a mnie nim sztyletował.
- Aha. Więc ty nie jesteś szalonym i napalonym samcem, który pożera mnie wzrokiem? - zapytałam patrząc na niego uważnie. Bawiło mnie jego zachowanie.
- Wiesz, kochana. Ja to robię dyskretniej - mówiąc to puścił mi oczko uśmiechając się przy tym flirciarsko. Chcąc nie chcąc zachichotałam. Już chciał coś powiedzieć, ale usłyszałam jak ktoś woła go po imieniu i odgłosy kroków.
- No, na mnie już czas. Cześć, Fred. - I nie czekając na nic teleportowałam się do pierwszego miejsca, które przychodziło mi na myśl. Czyli do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Wyszłam ze sklepu starając się nie zwracać na siebie uwagi co było trudne, gdy zauważyłam, że ze wszystkich stron otoczyło mnie istne stadko różowych flamingów. Znanych również jako adoratorki Freda. Westchnęłam ciężko, gdy wszystkie stanęły przede mną. Mogłam jednak zostać w Hogwarcie.
- Potrzebujecie czegoś, że taranujecie mi drogę? Naprawdę, śpieszy mi się - powiedziałam w połowie znudzona, a w połowie rozbawiona patrząc na złość w ich oczach.
- Nie rozumiem co jest w niej takiego wyjątkowego. Co Fred w niej widzi?! - powiedziała zdegustowanym tonem jedna z nich, a ja z trudem próbowałam powstrzymać śmiech.
- W przeciwieństwie do was, drogie koleżanki, mam mózg i potrafię go poprawnie używać nie czytając przy tym instrukcji. Długo będziecie tak stały? Nie, żeby coś, ale z sekundy na sekundy co raz bardziej się pogrążacie pokazując jak mało macie szacunku do siebie samych - powiedziałam głośno próbując zapanować nad śmiechem na co one posłały mi oburzone spojrzenia.
- I ten akcent! Ugh! Jakaś przybłęda! Skąd ty w ogóle jesteś?
- Z Polski - odparłam z dumą na co ona parsknęła wyśmiewczym śmiechem. Poczułam jak coś się we mnie zagotowało i przestałam się uśmiechać.
- Z tej dziury?! Ha, ha! To już tłumaczy twój brak gustu! Co, twoi rodzice są, aż tak biedni, że nie mogą kupić ci porządnych ubrań? A może w tej dziurze, która nawet nie powinna się nazywać krajem nie mają... - nie zdążyła dokończyć, bo w jej stronę pomknęło z co najmniej pięć kolorowych promieni, które w nią trafiły, a ona sama odleciała kilka metrów dalej. Jej koleżaneczki wydały z siebie zbiorowy pisk jednak żadna z nich nie podbiegła do niej, aby pomóc. Podeszłam do niej zaciskając mocno palce na różdżce, z której nadal sypały się kolorowe iskry. Widziałam w oczach tej farbowanej blondyny strach.
- Jeśli jeszcze raz usłyszę, że obrażasz MÓJ kraj lub MOJĄ rodzinę to gwarantuję ci, iż następnym razem będziesz miała poważniejsze zmartwienie niż rogi wyrastające z czubka głowy. Życzę powodzenia w usuwaniu skutków moich zaklęć. To może trochę potrwać. Łysolku - rzekłam po czym wybuchnęłam szyderczym śmiechem patrząc na moje dzieło. To już nie była ta sama, pewna siebie farbowana blondynka, którą widziałam jeszcze kilka chwil temu. Teraz widziałam jedynie jakąś przerażoną łysą nastolatkę z porożem jelenia na głowie, gęstymi włosami wystającymi z uszu i stadem pryszczy na twarzy. Odwróciłam się do nich tyłem i zaczęłam iść przed siebie starając się, żeby po drodze nie przewrócić się ze śmiechu. Ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę, ale po kilku chwilach uspokoiłam się i znowu zaczęłam rechotać zupełnie jakbym dostała Rictusemprą.
Oparłam się o ścianę jakiegoś budynku i wzięłam kilka głębokich wdechów.
Od razu się uspokoiłam i ruszyłam przed siebie ściągając na siebie spojrzenia osób, które widziały jak zbombardowałam tamtą dziewczynę zaklęciami. Westchnęłam i starając się nie zwracać na nie uwagi ruszyłam dalej chcąc pozwiedzać sklepy. Wszystkie przyciągały uwagę chociaż ten Weasleyów wyróżniał się zdecydowanie najbardziej. Oglądałam wszystko zafascynowana widok Pokątnej w filmie nie równał się z tym co widziałam tutaj! Wszystko wręcz kipiało magią. Było ją czuć w powietrzu. Czasami mijałam jakiś nastolatków chociaż w większości byli to dorośli ludzie.
Nawet nie wiem, kiedy trafiłam w jakąś ciemną ulicę.
Nie było tu zbyt sympatycznie. Zero śmiechów, kolorów. Panował tu głównie mrok i niezbyt przyjemna atmosfera. Odwróciłam się z zamiarem odejścia, ale wpadłam na kogoś. Instynktownie zacisnęłam pięści w każdej chwili gotowa do ataku. Podniosłam głowę i zobaczyłam jakiegoś nastolatka, chyba w moim wieku. W głębi duszy odetchnęłam z ulgą, bo niezbyt lubiłam używać przemocy. Nawet jeśli miałabym jej użyć w przypadku ochrony życia. Zgrabnie ominęłam chłopaka jednak w duchu pamiętając o tym co powtarzał mój mentor: "Nigdy nie lekceważ przeciwnika".
Nagle poczułam dłoń blondyna na swoim ramieniu. Nie ruszałam i nie odzywałam się. Czekałam na jego kolejny ruch napinając przy tym wszystkie mięśnie.
- Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy. - Usłyszałam tuż przy swoim uchu, a oddech nieznajomego owionął mój kark. Mimowolnie dostałam gęsiej skórki. Nienawidziłam, gdy ktoś obcy naruszał moją przestrzeń osobistą. Nienawidziłam w szczególności, gdy robili to faceci. Do nich nie miałam za grosz zaufania. Większość z nich wydawała się być egoistycznymi dupkami myślącymi tylko o swoich potrzebach. Może i to było dziwne, ale w całym swoim życiu zaufałam tylko dwóm facetom: przyszywanemu ojcu i przyszywanemu bratu, bo wiedziałam, że oni nigdy by mnie nie skrzywdzili.
- Skąd mam to wiedzieć? Nie znam cię i wątpię, żebym chciała poznać - powiedziałam chłodno po czym dodałam - Puść mnie, nie mam czasu na użeranie się z kimś takim jak ty. - Ale jedyne co usłyszałam to śmiech. Tyle, że było w nim słychać jedynie rozbawienie, nic więcej jednak nie zabrał swojej dłoni, więc wzniosłam oczy ku niebu i sama nie wiem jakim cudem z łatwością ja strzepnęłam mimo, że trzymał mnie mocno. Zmarszczyłam brwi i ruszyłam szybko przed siebie chcąc się pozbyć chłopaka jednak tym razem złapał moją dłoń. Warknęłam już lekko zirytowana.
- Nie wiem kim jesteś, dlaczego nie pozwalasz mi w spokoju odejść i szczerze mówiąc nic mnie to nie obchodzi. Jestem raczej cierpliwa, ale ty już zaczynasz nadużywać mojej cierpliwości. Odejdź - powiedziałam zimno i ruszyłam przed siebie wyrywając dłoń z jego uścisku. Nagle poczułam, że przygwożdża moje ciało do ściany. Teraz trochę bardziej przyjrzałam się natrętowi.
Miał krótkie, platynowe włosy i grzywkę lekko opadającą na czoło, srebrne oczy, w których nie dało się zobaczyć ani odrobiny błękitu tak jak u innych osób posiadających szare tęczówki, cienkie wargi, skórę w kolorze kości słoniowej i tak jak Fred wysoką oraz lekko umięśnioną budowę. Czy nie ma tu chłopaka, który nie miałby tych głupich metr osiemdziesiąt? Spojrzałam na niego znudzona.
- Jesteś, aż tak zdesperowany, że musisz przygwożdżać dziewczynę do muru, aby nie odeszła? Serio? Spotykałam się z różnymi metodami podrywu, ale twoja jest tak trochę bardzo banalna. Niech zgadnę, gdy na dziewczynie nie działa ta twój sposób to musisz na nią rzucać Imperio, żeby ci nie dała z liścia w twarz i odeszła, tak? Anglicy... - powiedziałam z ciężkim westchnieniem nie spuszczając z niego wzroku. Chłopak patrzył na mnie zaciekawiony, a po chwili na jego twarzy pojawił się rozbawiony i pełen satysfakcji uśmiech.
- Nie jesteś taka jak inne dziewczyny. Normalna powiedziałaby, żebym ją puścił, a ty... - zaczął jednak mu przerwałam.
- A ja, jako, że nie jestem normalna, strzelam ripostami na prawo i lewo zamiast się rumienić prosząc przy tym, żebyś mnie wypuścił. Wybacz, nie potrafię zgrywać tępej idiotki, która nie potrafi sobie poradzić z natrętnym facetem - powiedziałam ze słodkim uśmiechem. Blondyn wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale ktoś nam przerwał.
- Puść ją Malfoy. - Usłyszałam Freda i kątem oka zerknęłam w stronę skąd wydobywał się jego głos. Zobaczyłam go razem z jakimś chłopakiem. Westchnęłam zawiedziona.
- Czy ty musisz mi psuć zabawę? Gdybyś nie przyszedł mogłoby być całkiem zabawnie - powiedziałam znudzona.
- Zabawnie? Zabawnie? Jesteś przygwożdżona do muru przez tego idiotę i ty... - nie zdążył dokończyć, bo pozbyłam się "natręta" jedną z metod, których uczył kiedyś w IMiBC nasz instruktor samoobrony. Andrzeju, byłbyś ze mnie dumny.
- Doprawdy, dzisiejsi chłopcy są tacy zniewieściali - powiedziałam zdegustowana po czym wsadziłam dłonie w kieszenie spodenek i ruszyłam z lekceważącym uśmiechem przed siebie mijając po drodze Weasleya i jego kolegę. Jednak nie uszłam daleko, bo jak się spodziewałam, bo ktoś mi na to nie pozwolił.
- Fred - rzekłam ostrzegawczo odwracając się w kierunku bruneta, który nie przejmował się moim tonem głosu.
- Bezimienna - odpowiedział poważnie chociaż jego oczy były wciąż roześmiane. Podniosłam jedną brew do góry patrząc na niego z politowaniem po czym westchnęłam.
- Adrianna - rzekłam znudzona.
- Co? - spytał lekko zdezorientowany nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- Tak mam na imię. Już lepiej, żebyś się tak do mnie zwracał niż per "Bezimienna".
- Adrianna? Tak samo jak ta dzie... - zaczął jego kolega, lecz wiedząc do czego zmierza wtrąciłam.
- Zbieg okoliczności. No, to... chcesz czegoś konkretnego, że mnie zatrzymałeś? - zwróciłam się do Freda po czym przeniosłam wzrok na chłopaka, któremu przerwałam i doznałam kolejnego szoku. Czarne, rozwichrzone włosy, ciepłe, czekoladowe tęczówki, oliwkowa cera, szlachetny, prosty nos i wysoki wzrost. James Potter II. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, on posłał mi zniewalający uśmiech na co ja zmarszczyłam brwi wpatrując się w niego uważnie. On chyba też mnie nie pamiętał i całe szczęście. Uspokojona, leniwie przeniosłam spojrzenie z niego na Freda, który przypatrywał się nam z dziwnym uśmiechem. Widząc moje pytające spojrzenie brunet od razu się odezwał.
- Moglibyśmy ci pokazać wiele ciekawych miejsc, jeślibyś chciała. W towarzystwie jest weselej, nie?
- Wolałabym nie. Z natury jestem samotniczką, więc mi nie przeszkadza zbytnio brak towarzystwo - odpowiedziałam na co Potter przypatrzył mi się uważnie.
- Dlaczego tak bardzo chcesz zostać sama? Nie ufasz nam?
- Nie ufam praktycznie nikomu, a żeby zdobyć moje zaufanie trzeba się trochę napracować. Jestem bardzo ostrożna i nieufna w kontaktach z obcymi facetami. Powiedzmy, że z jednym miałam nie do końca miłe przejścia - odrzekłam zdawkowo, a on kiwnął głowie i od razu powiedział.
- Powiedziałaś praktycznie... czyli istnieje jednak osoba, której ufasz?
- Tak, ale powiedz mi, jaki jest dalszy sens naszej konwersacji? Co to ci da?
- W zasadzie nic. Chciałem po prostu powiedzieć, że z nami nic ci nie grozi i byłoby fajnie gdybyś jednak się zgodziła na wcześniejsze propozycje Freda. Oczywiście, możesz tego nie robić. W końcu jesteśmy dla ciebie obcy, ale ponoć bez ryzyka nie ma zabawy, hmm? To jak? - odezwał się James, a jego bystre, czekoladowe tęczówki wyglądały jakby chciały prześwietlić mi duszę. Zastanowiłam się chwilę. Może powinnam się zgodzić? W końcu to tylko dwójka nastolatków. Raczej nie mogliby mi zrobić nic poważnego...
- Uznajemy twoje milczenie za zgodę. - Usłyszałam jedynie głos Jamesa i poczułam jak ktoś chwyta mnie za ramię po lewej i prawej stronie. Westchnęłam ciężko.
- Mam nadzieję, że nie będę tego żałować - powiedziałam cicho sama do siebie, ale (o dziwo), doczekałam się odpowiedzi.- Na brak rozrywki nie będziesz musiała narzekać! - Radosny głos Freda bardzo bił po uszach i muszę przyznać, że nawet mi się podobał jego optymizm.
Jakiś czas później...
- Jaki ty masz... zaraźliwy... śmiech... - wysapał Fred, gdy zaczęłam cicho chichotać pod nosem próbując stłumić śmiech co nie za bardzo mi wyszło, bo po chwili rechotałam na cały regulator. Chłopaki postanowili zabawić się moim kosztem i podetknęli mi pod nos magiczny proszek, zwany inaczej "Diabelskim Rechotem". Ale ponieważ miałam niezwykle zaraźliwy śmiech musieli oni do mnie chcąc nie chcąc dołączyć. Nagle Weasley się gdzieś ulotnił i zostałam sama z Potter'em. Spojrzeliśmy na siebie po czym znów zaczęliśmy się śmiać. Oparłam się o jego ramię, by nie stracić równowagi jednak on sam zaczął się powoli chwiać. Nagle mój śmiech został zagłuszony, a ja poczułam przyjemne zimno wokół moich ust. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Freda, który wepchał mi loda do buzi tym samym mnie uciszając. Złapałam rożek i odstawiłam go od mojej twarzy oddychając głęboko napawając się chwilą spokoju po czym spojrzałam pytająco na chłopaka.
- Tylko coś zimnego może zakłócić działanie tego proszku - odpowiedział na moje niezadane pytanie. Podniosłam brwi do góry wzruszając ramionami, chciałam wyjąć różdżkę, aby wyczyścić twarz, lecz uprzedził mnie James. Wyciągnął chusteczkę i wytarł mi nią delikatnie twarz. Spojrzałam na niego w rozbawiona.
- Taa... dzięki za wytarcie twarzy, ale nie rób tego więcej, bo chcę mi się śmiać, a brzuch wciąż mnie boli - powiedziałam zakrywając usta dłonią, a wargi James'a wygięły się w czarujący uśmiech.
- Dobraaa, nie słodźcie mi tutaj. Adrie jeszcze nic nie zwiedziła - wtrącił swoje trzy grosze Fred.
- Przez ten cały czas nie zdążyłem się ciebie nawet spytać. Pochodzisz z Polski?
- Tak, dlaczego pytasz?
- Bo chyba tylko tam są takie piękne kobiety - odpowiedział uśmiechając się czarująco na co ja podniosłam jedną brew do góry przyglądając się mu z pobłażaniem.
- James! Fred! - Usłyszałam jakiś dziewczęcy głosik. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam małą, rudowłosą dziewczynkę biegnącą w naszą stronę, a za nią czarnowłosego chłopaka, kobietę i... Harry'ego Potter'a. Zamarłam dosłownie na chwilę. Pamiętam w jakich okolicznościach zobaczyłam na żywo Chłopca-Który-Przeżył. Nigdy ich nie zapomnę. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Osobą wpatrującą się we mnie była mała Lily Potter II. Ją także pamiętam z Hogsmeade. Wkrótce doszli do nas rodzice tej dwójki. Mężczyzna także spiął się lekko na mój widok.
- Witam panie Potter. Z pewnością jeszcze mnie pan pamięta, prawda? Chciałam podziękować za uratowanie mojego życia. Niestety wcześniej nie mogłam tego zrobić zważając na pewne niesprzyjające okoliczności - powiedziałam w miarę uprzejmie chociaż wątpię, by tak wyszło. Jego cholerna ekipa szukała mojej rodziny przez cały tydzień i dlatego teraz nie żyją. Spóźnili się.
- Tato o co chodzi? - zapytał zdziwiony syn Wybrańca. Zielonooki nie wiedział co powiedzieć, wiec ja to zrobiłam.
- Twój ojciec z grupą aurorów uratował mnie, kiedy byłam torturowana przez Śmierciożerców niespełna sześć miesiący temu. Z pewnością słyszałeś o polskiej rodzinie Orłowskich, która została bestialsko zamordowana, prawda? Jednak jednej osobie udało się wyjść żywcem z tej masakry.Tą osobą byłam ja. Tylko ja przeżyłam - wtrąciłam sucho. Prawie wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem i współczuciem.
- Ja... - zaczął James, lecz przerwał mu kobiecy krzyk.
- Harry Potter i Adrianna Orłowska! To dopiero będzie artykuł! - Zobaczyłam kobietę z blond włosami, czerwonymi długimi paznokciami ubraną w okropną fioletową sukienkę.
- Mogę... - nie usłyszałam co dalej powiedziała, bo teleportowałam się. Nie chciałam tego słuchać.
Perspektywa James'a:
Stałem tam oniemiały.
- Adrianna. To ona była jedyną ocalałą. - Taka myśl kłębiła się w mojej głowie. Byłem całkowicie zszokowanym tym co usłyszałem. Ta dziewczyna przeżyła piekło, a mimo tego wciąż potrafiła normalnie żyć, funkcjonować. Wciąż była sobą chociaż tamto wydarzenie musiało okropnie wpłynąć na jej psychikę. Podziwiałem jej siłę..
- Jak... - zaczęła Skeeter, lecz ojciec jej przerwał.
- Bądź z siebie dumna Rito! Będziesz miała świetny pomysł na artykuł! - ofuknął ją, a kobieta lekko się zmieszała co było do niej zupełnie niepodobne. W jej oczach przez chwilę chyba nawet było widać skruchę, ale nie zdążyłem się dokładniej przyjrzeć, bo teleportowała się z cichym trzaskiem.
- Czyli ona... - zaczął nadal zszokowany, a jednocześnie zasmucony Fred, lecz ojciec mu przerwał.
- Tak, to ona była tą, która przeżyła - odpowiedział z powagą oraz nutką współczucia.
Perspektywa Harry'ego:
Pamiętam moment, w którym ją znaleźliśmy.
To był jeden z najtragiczniejszych widoków jakie miałem szanse widzieć. Nigdy go nie zapomnę.
Przemierzaliśmy las w poszukiwaniu porwanej rodziny mugoli i dwójki Śmierciożerców, którzy ją porwali. Kto by pomyślał, że po tylu latach będą chcieli podnieść bunt. Porwanie tych ludzi było dla nas znakiem, że oni wciąż żyją i się nie poddadzą, wciąż popierając ideę Voldemorta.
Cruel i Iwanow. Ich dwójka była nierozłączna, wszędzie razem.
Nieważne czy na polu bitwy czy w więzieniu. Nigdy się nie rozdzielali i przez to byli jeszcze bardziej niebezpieczni. Nikt nie wykonywał swoich misji lepiej od nich oraz Bellatrix. Jako jedni z nielicznych byli lojalni do końca swojemu panu. Myślałem, że po tak długim czasie od zniszczenia Riddle'a nie utrzymał się już żaden Śmierciożerca gotowy na nowo rozniecić chaos. Myliłem się. Przerwałem swoje rozmyślania, bo nagle naszym oczom ukazał się gęsty, czarny dym. Pobiegliśmy w tamtym kierunku, ale jedyne co zobaczyliśmy to wielką kulę ognia, która otaczała... nicość.
Cruel i Iwanow. Ich dwójka była nierozłączna, wszędzie razem.
Nieważne czy na polu bitwy czy w więzieniu. Nigdy się nie rozdzielali i przez to byli jeszcze bardziej niebezpieczni. Nikt nie wykonywał swoich misji lepiej od nich oraz Bellatrix. Jako jedni z nielicznych byli lojalni do końca swojemu panu. Myślałem, że po tak długim czasie od zniszczenia Riddle'a nie utrzymał się już żaden Śmierciożerca gotowy na nowo rozniecić chaos. Myliłem się. Przerwałem swoje rozmyślania, bo nagle naszym oczom ukazał się gęsty, czarny dym. Pobiegliśmy w tamtym kierunku, ale jedyne co zobaczyliśmy to wielką kulę ognia, która otaczała... nicość.
- Exponere veritatem - powiedziałem i wtedy naszym oczom ukazała się płonącą chatka. Próbowaliśmy ją ugasić, lecz bez skutku. Nie mogliśmy się w żaden sposób tam przedostać, więc zaczęliśmy krzyczeć. Nagle ogień ustał, a my wbiegliśmy do pomieszczenia. To co tam zostaliśmy przerosło nasze oczekiwania. Trzy zmasakrowane ciała leżące na podłodze, a jedni z najgroźniejszych popleczników Voldemorta zwijali się z bólu na podłodze. Moją uwagę przykuła jednak dziewczyna siedząca na krześle. Była bardzo chuda. Miała mnóstwo ran na ciele natomiast włosy zakrywały jej pół twarzy. Reszta aurorów unieszkodliwiła dwójkę Śmierciożerców, a ja podszedłem do dziewczyny chcąc sprawdzić czy żyję. Gdy zbliżyłem rękę do jej twarzy, ona wolno podniosła głowę a to co zobaczyłem ścisnęło mi serce. Nie wiedziałem jaki kolor mają jej tęczówki, bo jedyne, co widziałem to zakrwawione oczodoły i krew ściekająca z policzków dziewczyny.
- Dlaczego pozwoliliście im zginąć? Dlaczego nie przybyliście wcześniej? Dlaczego... - nagle zemdlała, a Iwanow i Cruel przestali wić się z bólu.
Perspektywa Adrianny:
Teleportowałam się i wylądowałam na szkolnych błoniach Hogwartu.
- Brawo Adrianno! Już nie będziesz anonimowa! Teraz wszyscy będą wiedzieli kim jesteś! - skarciłam siebie w myślach idąc w stronę zamku. Sama nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam ujawniając się. Jeśli ktoś, by mnie znalazł nie miałabym życia. Postanowiłam pójść do biblioteki i poszukać czegoś o wilkołakach. Przesiedziałam tam, aż dwie godziny, kiedy natrafiłam na ciekawy tytuł: "Wszystkie sekrety likantropii". Zaczęłam przekartkowywać wszystkie strony. Nagle zobaczyłam napis: "Czy to możliwe, że ludzie ugryzieni przez wilkołaka nie zmienią się w niego?".
Czytając nie mogłam uwierzyć, że to przytrafiło się akurat mi. Byłam... Zszokowana?
,,Od wieków było mówione, że osoby ukąszone przez wilkołaka staną się takie jak on. Ale czy to prawda? Został znaleziony przypadek gdzie czarodziej nie zmieniał się podczas pełni w tą krwiożerczą bestię, jednak zachował cechy, które posiadają te magiczne stworzenia. Miał wyostrzone zmysły, posiadał także niesamowitą siłę oraz szybkość. Mógł porozumieć się z wilkołakami pod postacią człowieka nie narażając swojego życia. Takie przypadki są spotykane u osób..."
Nie mogłam doczytać co dalej, ponieważ kartka była w tym miejscu wyrwana.
Odłożyłam książkę na półkę i usiadłam na podłodze chcąc przeanalizować to czego się dowiedziałam. Czy to jest normalne? Czy ja jestem normalna? Nagle usłyszałam jakieś szybkie kroki i zobaczyłam...
...........................................................................................................
Witam!
O to kolejny rozdział! Zdjęć nie będzie!
Selene Neomajni