niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 4 Pokątna

Nagle znów wróciłam do rzeczywistości.
- Przed tobą jest jeszcze parę dobrych lekcji zanim kompletnie opanujesz sztukę oklumencji, ale nie jest źle - powiedziała do mnie nauczycielka, gdy skończyła z legilimencją, na co pokiwałam głową.
- Teraz możemy przejść do zaklęć które z pewnością przydadzą ci się podczas twojej misji. Nie, które z nich są trudne, ale za to niezwykle przydatne.  Pierwsze z nich to zaklęcie, które potrafi spowolnić lub całkowicie zatrzymać ruch spadającego obiektu. Brzmi ono Arresto Momentum. Powtórz. - Poleciła a ja spełniłam jej prośbę.
- Musisz się skupić wymawiając je. Owym czarem możesz uratować czyjeś życie lub nawet swoje. Teraz spróbujmy. Upuszczę tą książkę z dużej wysokości, a ty musisz je zatrzymać lub spowolnić. Gotowa? - spytała na co ja kiwnęłam głową mając wyciągniętą różdżkę przed siebie. Nauczycielka za pomocą zaklęcia Wingardium Leviosa przelewitowała lekturę, która teraz wisiała na wysokości sufitu.
- Już! - krzyknęła, a księga zaczął szybko spadać.
- Arresto Momentum! - powiedziałam głośno jednak wykonałam zły ruch różdżką, a promień wylatujący z niej uderzył w szybę, które rozleciało się na drobne kawałeczki na, co ja instynktownie zakryłam dłonią usta. Kobieta nie zwróciła na to uwagi i kazała dalej ćwiczyć. Za drugim razem już nic nie rozbiłam, ale nie trafiłam też w obiekt. Dopiero gdzieś za czwartym razem udało mi się odpowiednio wycelować. Czarownica poleciła mi, abym powtórzyła to zaklęcie jeszcze przynajmniej z dziesięć razy, żeby lepiej sobie je utrwalić.
Z dziesięciu prób udało mi się poprawnie wykonać tylko siedem. 
- Dobrze, spróbujmy teraz z mniejszym przedmiotem - mówiąc to wyczarowała małą gumową piłeczkę na, co otworzyłam szerzej oczy. Nie ma szans, żebym trafiła. Wyciągnęłam rękę, w której trzymałam różdżkę, przed siebie niemalże nie spuszczając wzroku z małej, pomarańczowej kuleczki wiszącej w powietrzu. Nie zamierzałam ośmieszyć się drugi raz. W szczególności przed taką osobą jaką jest Minerwa Mcgonagall. Zacisnęłam usta w cienką kreskę i maksymalnie się skupiłam. Gdy obiekt zaczął spadać zareagowałam natychmiast i wszystko poszło po mojej myśli. 
Piłeczka zawisła w powietrzu, a ja byłam z siebie dumna. 
- Spróbuj jeszcze trzy razy zawiesić ją w powietrzu. Jeśli ci się uda, przejdziemy do następnego etapu nauki - oznajmiła, lecz nie straciłam swojego zapału. Muszę się po prostu skupić. To wszystko.
Udało mi się zaliczyć te trzy próby chociaż niewiele brakowało, żebym zawaliła drugą jednak szybko naprawiłam swój błąd. 
- W takim razie możemy prze... - zaczęła kobieta, ale nagle do pomieszczenia wleciała srebrny ryś.
- Minerwo jesteś nam potrzebna. Teleportuj się, proszę na Grimmauld Place 12. Kingsley Shacklebolt. - Po wypowiedzeniu tych słów patronus rozpłynął się w powietrzu.
- No cóż... wychodzi na to, że będę musiała cię niestety opuścić - powiedziała z westchnieniem.
- Mam do pani takie małe pytanie... skoro pani musi teleportować się w jakieś miejsce to czy istnieję możliwość podrzucenia mnie na ulicę Pokątną? Trochę o niej słyszałam, ale nigdy nie widziałam na żywo, a jeśli mam wypełnić misję w Anglii to chyba muszę poznać chociaż podstawowe czarodziejskie ulice. Po za tym gdyby nie mogłaby pani po mnie wrócić to zawsze mogę się prze teleportować. Prawda?
- Rzeczywiście. Ale czy to nie jest...
- Lekkomyślne? Z pewnością nie. W mojej szkole uczą od początku, że nie powinno się używać magii w środowisku osób niemagicznych jeśli nie istnieję konkretna potrzeba. Wszyscy wiedzą to doskonale i stosują się do tych zasad. Chociaż czasami zdarza się im użyć jakiegoś zaklęcia, lecz mugole nigdy tego nie zauważą - odrzekłam nie dając jej dokończyć.
- Moja droga nie mogę cię zostawić samej w miejscu, którego nie znasz. To byłoby bardzo nie rozsądne zważając na to, że mogłoby ci się coś stać...
- Nie musi pani się martwić. Nie mam zamiaru oddalać się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu lub wychodzić do Londynu. Mam różdżkę i znam wiele przydatnych zaklęć, które mogłyby mi pomóc w razie potrzeby. Można mi zaufać - wtrąciłam przekonującym tonem.
- Zaczynam się robić na to za stara... no dobrze. Złap moje ramię. - Zrobiłam tak jak mi kazała i po chwili wszystko zaczęło wirować, a ja poczułam szarpnięcie w okolicach brzucha.
- Oto Ulica Pokątna - powiedziała, gdy stanęłyśmy na średnio zatłoczonej ulicy. Wyglądała dosyć ciekawie jednak nigdy nie dorównałaby Ulicy Odnowiciela, u nas w Polsce. Brakowało jej tego czegoś.
- Zostawiam cię tu samą i ufam, że będziesz na siebie uważała. W przypadku problemów możesz wysłać mi patronusa. Wiesz jak to zrobić, prawda? - mówiła tonem na w pół opiekuńczym na w pół zdenerwowanym.
- Oczywiście, niech pani nie zawraca sobie mną głowy. Dam radę - odrzekłam przekonująco.
- Jesteś bardzo ważna dla twojej misji. Jeśli coś...
- Powinna pani już chyba ruszać. Przeze mnie jeszcze się pani spóźni - wtrąciłam delikatnie.
- Starość na prawdę mi nie służy. Uważaj na siebie i baw się dobrze. Do Hogwartu wróć najpóźniej o piętnastej. Do zobaczenia, Adrianno - powiedziała po czym zniknęła z cichym trzaskiem. Teraz w mojej głowie była tylko jedna myśl...
- Anglio, przybywam! -Pomyślałam i ruszyłam przed siebie. Ludzie patrzyli na mnie tak jakoś... dziwnie. Jak bym była okazem w zoo. Prychnęłam pod nosem i szłam dalej. Nagle przed oczyma mignął mi napis ,,Magiczne Dowcipy Weasley'ów".
Cofnęłam się kilka kroków w tył i zobaczyłam duży sklep, który z pewnością robił wrażenie. Mnóstwo kolorów, cały czas coś błyskało, świeciło. No po prostu przyciągało uwagę.
Ledwo weszłam do środka, a już usłyszałam krzyk:
- Uważaj! - Nagle w moją stronę poleciało Zębate Frysbi. Wyciągnęłam szybko rękę przed siebie i zręcznie złapałam. Nie na darmo byłam szukającą w naszej szkolnej drużynie. Większość zaniemówiła, a na moją twarz wpłynął uśmiech satysfakcji po czym odrzuciłam przedmiot w stronę właściciela. Nie wiedziałam czy to frysbi go pogryzło czy nie i szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to. Ruszyłam w stronę różnych półek mijając wciąż zszokowanych nastolatków.
Zauważyłam Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności i wzięłam pięć sztuki owego produktu. Zakupiłam również Uszy Dalekiego Zasięgu i U-No-Poo (w polskim tłumaczeniu: Q-Py-Blok dop.autorka)  i ruszyłam do kasy.
- Witam piękną panią. W czym mogę służyć? - Trochę oniemiałam, gdy zobaczyłam kto stoi za ladą. Mianowicie ten sam chłopak, który wcześniej nazwał mnie "psem". Jednak szybko się ogarnęłam i wskazałam bez słowa na zakupy. Chyba mnie nie poznał. Na jego twarz wpłynął szeroki uśmiech. Dopiero teraz miałam okazję bardziej mu się przypatrzeć i muszę przyznać, że brzydki to on nie był. Miał śniadą cerę, delikatne rysy twarzy, średniej wielkości oczy w kolorze gorzkiej czekolady, w których było teraz widać figlarne ogniki, krótko przystrzyżone, ciemno-brązowe włosy i był bardzo wysoki dlatego musiałam zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Przeklęte metr sześćdziesiąt pięć!
- Bardzo ciekawy wybór. Dziewczyny rzadko wybierają takie rzeczy. Najczęściej biorą produkty z serii Cud-Miód-Czarownica - rzekł od razu skierowując wzrok na mnie.
- W zasadzie... - przewróciłam oczami, gdy zaczęłam mówić po polsku - Wybacz, nie jestem stąd i zdarza mi się powiedzieć coś w moim języku. Produktami z serii "Miód-Cud-Czarownica" interesują się głównie dziewczyny. Kurde. Nie zabrzmiało to dobrze. Po prostu one nie są dla mnie. Wolę wydać pieniądze na coś bardziej pożytecznego - odpowiedziałam wyciągając portfel z pieniędzmi.
- Dwa galeony i trzy sykle. Rzeczywiście. Zauważyłam twój akcent. Z jakiego kraju pochodzisz? - Spytał, gdy już zapłaciłam. Uśmiechnęłam się tajemniczo i skierowałam się w stronę drzwi chowając jednocześnie swoje zakupy.
- Zaczekaj! - Usłyszałam głos młodego sprzedawcy jednak nie zatrzymałam się tylko wyszłam ze sklepu. Obróciłam głowę w prawo i w lewo myśląc nad tym gdzie teraz pójść. Zdecydowałam, że pójdę w lewo. Ledwo przeszłam kilka kroków, a poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Instynktownie przerzuciłam tą osobę przez ramię jak uczył mnie nasz instruktor.
- Cześć, Fred jestem. - Patrząc na sprzedawcę, który leżał teraz na ziemi wyszczerzony uniosłam jedną brew do góry i westchnęłam podając mu przy tym swoją dłoń. Złapał ją, a ja z łatwością postawiłam go do pionu. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Czy ty nie powinieneś być w sklepie? - Uprzedziłam go zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
- To jest sklep mojego ojca, a ja go zawiadomiłem, że wychodzę i takim o to trafem spędzam czas z piękną panią... - tutaj spojrzał na mnie wymownie pokazując tym samym, żebym powiedziała jak się nazywam.
- Dlaczego tak bardzo chcesz poznać moje imię? Nie jestem odpowiednią dziewczyną do gadania o jakiś pierdołach. Ale te, które stoją pod sklepem i pożerają cię wzrokiem, a mnie nim sztyletują to pewnie tak. - Wskazałam dyskretnie głową na powyżej wymienione. Ten jak nigdy nic pomachał im śmiejąc się przy tym wesoło na co one się zmieszały i odwróciły głowy w inną stronę.
- Nie przejmuj się nimi - mówiąc to machnął niedbale ręką jakby nie wiele go obchodziły - Po prostu są zazdrosne o ciebie.
- O mnie? - Gdy kiwnął głową wybuchnęłam śmiechem jednak równie szybko przestałam kręcąc przy tym głową z pobłażaniem. Co się dzieje z tymi ludźmi...
- Czemu się śmiejesz? Myślisz, że nie mają powodu do zazdrości? Jesteś śliczna i rozmawiasz teraz ze mną, więc traktują cię jak konkurencję - powiedział, ale w jego głosie nie wykryłam żadnego fałszu.
- W takim razie ja spadam, bo będą mi gotowe wydrapać oczy swoimi szponami - rzekłam spoglądając ze zgrozą na długie, niebieskie i ostro zakończone paznokcie jednej z dziewczyn po czym obróciłam się i chciałam odejść, ale chłopak mnie zatrzymał.
- Zostawisz mnie samego, bezbronnego na pastwę tych napalonych, różowych lalek? Czy ty masz w ogóle serce, dziewczyno? Chodź ze mną, to cię trochę oprowadzę, a ty w ramach zapłaty powiesz mi trochę o sobie - mówiąc to wziął mnie pod ramię, a ja prychnęłam rozbawiona jednak pozwoliłam się prowadzić chłopakowi. Wydawał się być nawet miły. Gdy znikliśmy z zasięgu "napalonych, różowych lalek" jak to poetycko określił Fred zatrzymałam się.
- Wiesz, było miło i w ogóle, ale nie potrzebuję przewodnika. Dam sama sobie radę - rzekłam wyrywając rękę z uścisku Freda. Ten jednak spojrzał na mnie czymś co zapewne miało być troskliwym spojrzeniem.
- A co jak cię ktoś napadnie i ty nie będziesz mogła się obronić? To będzie moja wina, bo zostawiłem taką samą, samotną, bezbronną... nie przerywaj mi - powiedział, gdy już otwierałam usta, ale na powrót je zamknęłam i postanowiłam zobaczyć co ma mi do powiedzenia - Tak jak wspominałem. Samą, samotną, bezbronną dziewczynkę jak ty na pastwę jakiś... szalonych i napalonych samców. Jak Malfoy na przykład, który przykładowo, pożerał cię wzrokiem, a mnie nim sztyletował.
- Aha. Więc ty nie jesteś szalonym i napalonym samcem, który pożera mnie wzrokiem? - zapytałam patrząc na niego uważnie. Bawiło mnie jego zachowanie.
- Wiesz, kochana. Ja to robię dyskretniej - mówiąc to puścił mi oczko uśmiechając się przy tym flirciarsko. Chcąc nie chcąc zachichotałam. Już chciał coś powiedzieć, ale usłyszałam jak ktoś woła go po imieniu i odgłosy kroków.
- No, na mnie już czas. Cześć, Fred. - I nie czekając na nic teleportowałam się do pierwszego miejsca, które przychodziło mi na myśl. Czyli do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Wyszłam ze sklepu starając się nie zwracać na siebie uwagi co było trudne, gdy zauważyłam, że ze wszystkich stron otoczyło mnie istne stadko różowych flamingów. Znanych również jako adoratorki Freda. Westchnęłam ciężko, gdy wszystkie stanęły przede mną. Mogłam jednak zostać w Hogwarcie.
- Potrzebujecie czegoś, że taranujecie mi drogę? Naprawdę, śpieszy mi się - powiedziałam w połowie znudzona, a w połowie rozbawiona patrząc na złość w ich oczach.
- Nie rozumiem co jest w niej takiego wyjątkowego. Co Fred w niej widzi?! - powiedziała zdegustowanym tonem jedna z nich, a ja z trudem próbowałam powstrzymać śmiech.
- W przeciwieństwie do was, drogie koleżanki, mam mózg i potrafię go poprawnie używać nie czytając przy tym instrukcji. Długo będziecie tak stały? Nie, żeby coś, ale z sekundy na sekundy co raz bardziej się pogrążacie pokazując jak mało macie szacunku do siebie samych - powiedziałam głośno próbując zapanować nad śmiechem na co one posłały mi oburzone spojrzenia.
- I ten akcent! Ugh! Jakaś przybłęda! Skąd ty w ogóle jesteś?
- Z Polski - odparłam z dumą na co ona parsknęła wyśmiewczym śmiechem. Poczułam jak coś się we mnie zagotowało i przestałam się uśmiechać.
- Z tej dziury?! Ha, ha! To już tłumaczy twój brak gustu! Co, twoi rodzice są, aż tak biedni, że nie mogą kupić ci porządnych ubrań? A może w tej dziurze, która nawet nie powinna się nazywać krajem nie mają... - nie zdążyła dokończyć, bo w jej stronę pomknęło z co najmniej pięć kolorowych promieni, które w nią trafiły, a ona sama odleciała kilka metrów dalej. Jej koleżaneczki wydały z siebie zbiorowy pisk jednak żadna z nich nie podbiegła do niej, aby pomóc. Podeszłam do niej zaciskając mocno palce na różdżce, z której nadal sypały się kolorowe iskry. Widziałam w oczach tej farbowanej blondyny strach.
- Jeśli jeszcze raz usłyszę, że obrażasz MÓJ kraj lub MOJĄ rodzinę to gwarantuję ci, iż następnym razem będziesz miała poważniejsze zmartwienie niż rogi wyrastające z czubka głowy. Życzę powodzenia w usuwaniu skutków moich zaklęć. To może trochę potrwać. Łysolku - rzekłam po czym wybuchnęłam szyderczym śmiechem patrząc na moje dzieło. To już nie była ta sama, pewna siebie farbowana blondynka, którą widziałam jeszcze kilka chwil temu. Teraz widziałam jedynie jakąś przerażoną łysą nastolatkę z porożem jelenia na głowie, gęstymi włosami wystającymi z uszu i stadem pryszczy na twarzy. Odwróciłam się do nich tyłem i zaczęłam iść przed siebie starając się, żeby po drodze nie przewrócić się ze śmiechu. Ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę, ale po kilku chwilach uspokoiłam się i znowu zaczęłam rechotać zupełnie jakbym dostała Rictusemprą.
Oparłam się o ścianę jakiegoś budynku i wzięłam kilka głębokich wdechów.
Od razu się uspokoiłam i ruszyłam przed siebie ściągając na siebie spojrzenia osób, które widziały jak zbombardowałam tamtą dziewczynę zaklęciami. Westchnęłam i starając się nie zwracać na nie uwagi ruszyłam dalej chcąc pozwiedzać sklepy. Wszystkie przyciągały uwagę chociaż ten Weasleyów wyróżniał się zdecydowanie najbardziej. Oglądałam wszystko zafascynowana widok Pokątnej w filmie nie równał się z tym co widziałam tutaj! Wszystko wręcz kipiało magią. Było ją czuć w powietrzu. Czasami mijałam jakiś nastolatków chociaż w większości byli to dorośli ludzie.
Nawet nie wiem, kiedy trafiłam w jakąś ciemną ulicę.
Nie było tu zbyt sympatycznie. Zero śmiechów, kolorów. Panował tu głównie mrok i niezbyt przyjemna atmosfera. Odwróciłam się z zamiarem odejścia, ale wpadłam na kogoś. Instynktownie zacisnęłam pięści w każdej chwili gotowa do ataku. Podniosłam głowę i zobaczyłam jakiegoś nastolatka, chyba w moim wieku. W głębi duszy odetchnęłam z ulgą, bo niezbyt lubiłam używać przemocy. Nawet jeśli miałabym jej użyć w przypadku ochrony życia. Zgrabnie ominęłam chłopaka jednak w duchu pamiętając o tym co powtarzał mój mentor: "Nigdy nie lekceważ przeciwnika".
Nagle poczułam dłoń blondyna na swoim ramieniu. Nie ruszałam i nie odzywałam się. Czekałam na jego kolejny ruch napinając przy tym wszystkie mięśnie.
- Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy. - Usłyszałam tuż przy swoim uchu, a oddech nieznajomego owionął mój kark. Mimowolnie dostałam gęsiej skórki. Nienawidziłam, gdy ktoś obcy naruszał moją przestrzeń osobistą. Nienawidziłam w szczególności, gdy robili to faceci. Do nich nie miałam za grosz zaufania. Większość z nich wydawała się być egoistycznymi dupkami myślącymi tylko o swoich potrzebach. Może i to było dziwne, ale w całym swoim życiu zaufałam tylko dwóm facetom: przyszywanemu ojcu i przyszywanemu bratu, bo wiedziałam, że oni nigdy by mnie nie skrzywdzili.
- Skąd mam to wiedzieć? Nie znam cię i wątpię, żebym chciała poznać - powiedziałam chłodno po czym dodałam - Puść mnie, nie mam czasu na użeranie się z kimś takim jak ty. - Ale jedyne co usłyszałam to śmiech. Tyle, że było w nim słychać jedynie rozbawienie, nic więcej jednak nie zabrał swojej dłoni, więc wzniosłam oczy ku niebu i sama nie wiem jakim cudem z łatwością ja strzepnęłam mimo, że trzymał mnie mocno. Zmarszczyłam brwi i ruszyłam szybko przed siebie chcąc się pozbyć chłopaka jednak tym razem złapał moją dłoń. Warknęłam już lekko zirytowana.
- Nie wiem kim jesteś, dlaczego nie pozwalasz mi w spokoju odejść i szczerze mówiąc nic mnie to nie obchodzi. Jestem raczej cierpliwa, ale ty już zaczynasz nadużywać mojej cierpliwości. Odejdź - powiedziałam zimno i ruszyłam przed siebie wyrywając dłoń z jego uścisku. Nagle poczułam, że przygwożdża moje ciało do ściany. Teraz trochę bardziej przyjrzałam się natrętowi.
Miał krótkie, platynowe włosy i grzywkę lekko opadającą na czoło, srebrne oczy, w których nie dało się zobaczyć ani odrobiny błękitu tak jak u innych osób posiadających szare tęczówki, cienkie wargi, skórę w kolorze kości słoniowej i tak jak Fred wysoką oraz lekko umięśnioną budowę. Czy nie ma tu chłopaka, który nie miałby tych głupich metr osiemdziesiąt? Spojrzałam na niego znudzona.
- Jesteś, aż tak zdesperowany, że musisz przygwożdżać dziewczynę do muru, aby nie odeszła? Serio? Spotykałam się z różnymi metodami podrywu, ale twoja jest tak trochę bardzo banalna. Niech zgadnę, gdy na dziewczynie nie działa ta twój sposób to musisz na nią rzucać Imperio, żeby ci nie dała z liścia w twarz i odeszła, tak? Anglicy... - powiedziałam z ciężkim westchnieniem nie spuszczając z niego wzroku. Chłopak patrzył na mnie zaciekawiony, a po chwili na jego twarzy pojawił się rozbawiony i pełen satysfakcji uśmiech.
- Nie jesteś taka jak inne dziewczyny. Normalna powiedziałaby, żebym ją puścił, a ty... - zaczął jednak mu przerwałam.
- A ja, jako, że nie jestem normalna, strzelam ripostami na prawo i lewo zamiast się rumienić prosząc przy tym, żebyś mnie wypuścił. Wybacz, nie potrafię zgrywać tępej idiotki, która nie potrafi sobie poradzić z natrętnym facetem - powiedziałam ze słodkim uśmiechem. Blondyn wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale ktoś nam przerwał.
- Puść ją Malfoy. - Usłyszałam Freda i kątem oka zerknęłam w stronę skąd wydobywał się jego głos. Zobaczyłam go razem z jakimś chłopakiem. Westchnęłam zawiedziona.
- Czy ty musisz mi psuć zabawę? Gdybyś nie przyszedł mogłoby być całkiem zabawnie - powiedziałam znudzona.
- Zabawnie? Zabawnie? Jesteś przygwożdżona do muru przez tego idiotę i ty... - nie zdążył dokończyć, bo pozbyłam się "natręta" jedną z metod, których uczył kiedyś w IMiBC nasz instruktor samoobrony. Andrzeju, byłbyś ze mnie dumny.
- Doprawdy, dzisiejsi chłopcy są tacy zniewieściali - powiedziałam zdegustowana po czym wsadziłam dłonie w kieszenie spodenek i ruszyłam z lekceważącym uśmiechem przed siebie mijając po drodze Weasleya i jego kolegę. Jednak nie uszłam daleko, bo jak się spodziewałam, bo ktoś mi na to nie pozwolił.
- Fred - rzekłam ostrzegawczo odwracając się w kierunku bruneta, który nie przejmował się moim tonem głosu.
- Bezimienna - odpowiedział poważnie chociaż jego oczy były wciąż roześmiane. Podniosłam jedną brew do góry patrząc na niego z politowaniem po czym westchnęłam.
- Adrianna - rzekłam znudzona.
- Co? - spytał lekko zdezorientowany nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- Tak mam na imię. Już lepiej, żebyś się tak do mnie zwracał niż per "Bezimienna".
- Adrianna? Tak samo jak ta dzie... - zaczął jego kolega, lecz wiedząc do czego zmierza wtrąciłam.
- Zbieg okoliczności. No, to... chcesz czegoś konkretnego, że mnie zatrzymałeś? - zwróciłam się do Freda po czym przeniosłam wzrok na chłopaka, któremu przerwałam i doznałam kolejnego szoku. Czarne, rozwichrzone włosy, ciepłe, czekoladowe tęczówki, oliwkowa cera, szlachetny, prosty nos i wysoki wzrost. James Potter II. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, on posłał mi zniewalający uśmiech na co ja zmarszczyłam brwi wpatrując się w niego uważnie. On chyba też mnie nie pamiętał i całe szczęście. Uspokojona, leniwie przeniosłam spojrzenie z niego na Freda, który przypatrywał się nam z dziwnym uśmiechem. Widząc moje pytające spojrzenie brunet od razu się odezwał.
- Moglibyśmy ci pokazać wiele ciekawych miejsc, jeślibyś chciała. W towarzystwie jest weselej, nie?
- Wolałabym nie. Z natury jestem samotniczką, więc mi nie przeszkadza zbytnio brak towarzystwo - odpowiedziałam na co Potter przypatrzył mi się uważnie.
- Dlaczego tak bardzo chcesz zostać sama? Nie ufasz nam?
- Nie ufam praktycznie nikomu, a żeby zdobyć moje zaufanie trzeba się trochę napracować. Jestem bardzo ostrożna i nieufna w kontaktach z obcymi facetami. Powiedzmy, że z jednym miałam nie do końca miłe przejścia - odrzekłam zdawkowo, a on kiwnął głowie i od razu powiedział.
- Powiedziałaś praktycznie... czyli istnieje jednak osoba, której ufasz?
- Tak, ale powiedz mi, jaki jest dalszy sens naszej konwersacji? Co to ci da?
- W zasadzie nic. Chciałem po prostu powiedzieć, że z nami nic ci nie grozi i byłoby fajnie gdybyś jednak się zgodziła na wcześniejsze propozycje Freda. Oczywiście, możesz tego nie robić. W końcu jesteśmy dla ciebie obcy, ale ponoć bez ryzyka nie ma zabawy, hmm? To jak? - odezwał się James, a jego bystre, czekoladowe tęczówki wyglądały jakby chciały prześwietlić mi duszę. Zastanowiłam się chwilę. Może powinnam się zgodzić? W końcu to tylko dwójka nastolatków. Raczej nie mogliby mi zrobić nic poważnego...
- Uznajemy twoje milczenie za zgodę. - Usłyszałam jedynie głos Jamesa i poczułam jak ktoś chwyta mnie za ramię po lewej i prawej stronie. Westchnęłam ciężko.
- Mam nadzieję, że nie będę tego żałować - powiedziałam cicho sama do siebie, ale (o dziwo), doczekałam się odpowiedzi.
- Na brak rozrywki nie będziesz musiała narzekać! - Radosny głos Freda bardzo bił po uszach i muszę przyznać, że nawet mi się podobał jego optymizm.
Jakiś czas później...

- Jaki ty masz... zaraźliwy... śmiech... - wysapał Fred, gdy zaczęłam cicho chichotać pod nosem próbując stłumić śmiech co nie za bardzo mi wyszło, bo po chwili rechotałam na cały regulator. Chłopaki postanowili zabawić się moim kosztem i podetknęli mi pod nos magiczny proszek, zwany inaczej "Diabelskim Rechotem". Ale ponieważ miałam niezwykle zaraźliwy śmiech musieli oni do mnie chcąc nie chcąc dołączyć.  Nagle Weasley się gdzieś ulotnił i zostałam sama z Potter'em. Spojrzeliśmy na siebie po czym znów zaczęliśmy się śmiać. Oparłam się o jego ramię, by nie stracić równowagi jednak on sam zaczął się powoli chwiać. Nagle mój śmiech został zagłuszony, a ja poczułam przyjemne zimno wokół moich ust. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Freda, który wepchał mi loda do buzi tym samym mnie uciszając. Złapałam rożek i odstawiłam go od mojej twarzy oddychając głęboko napawając się chwilą spokoju po czym spojrzałam pytająco na chłopaka.
- Tylko coś zimnego może zakłócić działanie tego proszku - odpowiedział na moje niezadane pytanie. Podniosłam brwi do góry wzruszając ramionami, chciałam wyjąć różdżkę, aby wyczyścić twarz, lecz uprzedził mnie James. Wyciągnął chusteczkę i wytarł mi nią delikatnie twarz. Spojrzałam na niego w rozbawiona.
- Taa... dzięki za wytarcie twarzy, ale nie rób tego więcej, bo chcę mi się śmiać, a brzuch wciąż mnie boli - powiedziałam zakrywając usta dłonią, a wargi James'a wygięły się w czarujący uśmiech.
- Dobraaa, nie słodźcie mi tutaj. Adrie jeszcze nic nie zwiedziła - wtrącił swoje trzy grosze Fred.
- Przez ten cały czas nie zdążyłem się ciebie nawet spytać. Pochodzisz z Polski?
- Tak, dlaczego pytasz? 
- Bo chyba tylko tam są takie piękne kobiety - odpowiedział uśmiechając się czarująco na co ja podniosłam jedną brew do góry przyglądając się mu z pobłażaniem.
- James! Fred! - Usłyszałam jakiś dziewczęcy głosik. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam małą, rudowłosą dziewczynkę biegnącą w naszą stronę, a za nią czarnowłosego chłopaka, kobietę i... Harry'ego Potter'a. Zamarłam dosłownie na chwilę. Pamiętam w jakich okolicznościach zobaczyłam na żywo Chłopca-Który-Przeżył. Nigdy ich nie zapomnę. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Osobą wpatrującą się we mnie była mała Lily Potter II. Ją także pamiętam z Hogsmeade. Wkrótce doszli do nas rodzice tej dwójki. Mężczyzna także spiął się lekko na mój widok.
- Witam panie Potter. Z pewnością jeszcze mnie pan pamięta, prawda? Chciałam podziękować za uratowanie mojego życia. Niestety wcześniej nie mogłam tego zrobić zważając na pewne niesprzyjające okoliczności - powiedziałam w miarę uprzejmie chociaż wątpię, by tak wyszło. Jego cholerna ekipa szukała mojej rodziny przez cały tydzień i dlatego teraz nie żyją. Spóźnili się.
- Tato o co chodzi? - zapytał zdziwiony syn Wybrańca. Zielonooki nie wiedział co powiedzieć, wiec ja to zrobiłam.
- Twój ojciec z grupą aurorów uratował mnie, kiedy byłam torturowana przez Śmierciożerców niespełna sześć miesiący temu. Z pewnością słyszałeś o polskiej rodzinie Orłowskich, która została bestialsko zamordowana, prawda? Jednak jednej osobie udało się wyjść żywcem z tej masakry.Tą osobą byłam ja. Tylko ja przeżyłam - wtrąciłam sucho. Prawie wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem i współczuciem.
- Ja... - zaczął James, lecz przerwał mu kobiecy krzyk.
- Harry Potter i Adrianna Orłowska! To dopiero będzie artykuł! - Zobaczyłam kobietę z blond włosami, czerwonymi długimi paznokciami ubraną w okropną fioletową sukienkę.
- Mogę... - nie usłyszałam co dalej powiedziała, bo teleportowałam się. Nie chciałam tego słuchać.

Perspektywa James'a:

Stałem tam oniemiały.
- Adrianna. To ona była jedyną ocalałą. - Taka myśl kłębiła się w mojej głowie. Byłem całkowicie zszokowanym tym co usłyszałem. Ta dziewczyna przeżyła piekło, a mimo tego wciąż potrafiła normalnie żyć, funkcjonować. Wciąż była sobą chociaż tamto wydarzenie musiało okropnie wpłynąć na jej psychikę. Podziwiałem jej siłę..
- Jak... - zaczęła Skeeter, lecz ojciec jej przerwał.
- Bądź z siebie dumna Rito! Będziesz miała świetny pomysł na artykuł! - ofuknął ją, a kobieta lekko się zmieszała co było do niej zupełnie niepodobne. W jej oczach przez chwilę chyba nawet było widać skruchę, ale nie zdążyłem się dokładniej przyjrzeć, bo teleportowała się z cichym trzaskiem.
- Czyli ona... - zaczął nadal zszokowany, a jednocześnie zasmucony Fred, lecz ojciec mu przerwał.
- Tak, to ona była tą, która przeżyła - odpowiedział z powagą oraz nutką współczucia.

Perspektywa Harry'ego:

Pamiętam moment, w którym ją znaleźliśmy. 
To był jeden z najtragiczniejszych widoków jakie miałem szanse widzieć. Nigdy go nie zapomnę.

Przemierzaliśmy las w poszukiwaniu porwanej rodziny mugoli i dwójki Śmierciożerców, którzy ją porwali. Kto by pomyślał, że po tylu latach będą chcieli podnieść bunt. Porwanie tych ludzi było dla nas znakiem, że oni wciąż żyją i się nie poddadzą, wciąż popierając ideę Voldemorta. 
Cruel i Iwanow. Ich dwójka była nierozłączna, wszędzie razem. 
Nieważne czy na polu bitwy czy w więzieniu. Nigdy się nie rozdzielali i przez to byli jeszcze bardziej niebezpieczni. Nikt nie wykonywał swoich misji lepiej od nich oraz Bellatrix. Jako jedni z nielicznych byli lojalni do końca swojemu panu. Myślałem, że po tak długim czasie od zniszczenia Riddle'a nie utrzymał się już żaden Śmierciożerca gotowy na nowo rozniecić chaos. Myliłem się. Przerwałem swoje rozmyślania, bo nagle naszym oczom ukazał się gęsty, czarny dym. Pobiegliśmy w tamtym kierunku, ale jedyne co zobaczyliśmy to wielką kulę ognia, która otaczała... nicość.
- Exponere veritatem - powiedziałem i wtedy naszym oczom ukazała się płonącą chatka. Próbowaliśmy ją ugasić, lecz bez skutku. Nie mogliśmy się w żaden sposób tam przedostać, więc zaczęliśmy krzyczeć. Nagle ogień ustał, a my wbiegliśmy do pomieszczenia. To co tam zostaliśmy przerosło nasze oczekiwania. Trzy zmasakrowane ciała leżące na podłodze, a jedni z najgroźniejszych popleczników Voldemorta zwijali się z bólu na podłodze. Moją uwagę przykuła jednak dziewczyna siedząca na krześle. Była bardzo chuda. Miała mnóstwo ran na ciele natomiast włosy zakrywały jej pół twarzy. Reszta aurorów unieszkodliwiła dwójkę Śmierciożerców, a ja podszedłem do dziewczyny chcąc sprawdzić czy żyję.  Gdy zbliżyłem rękę do jej twarzy, ona wolno podniosła głowę a to co zobaczyłem ścisnęło mi serce. Nie wiedziałem jaki kolor mają jej tęczówki, bo jedyne, co widziałem to zakrwawione oczodoły i krew ściekająca z policzków dziewczyny.
- Dlaczego pozwoliliście im zginąć? Dlaczego nie przybyliście wcześniej? Dlaczego... - nagle zemdlała, a Iwanow i Cruel przestali wić się z bólu.

Perspektywa Adrianny:

Teleportowałam się i wylądowałam na szkolnych błoniach Hogwartu.
- Brawo Adrianno! Już nie będziesz anonimowa! Teraz wszyscy będą wiedzieli kim jesteś! - skarciłam siebie w myślach idąc w stronę zamku. Sama nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam ujawniając się. Jeśli ktoś, by mnie znalazł nie miałabym życia. Postanowiłam pójść do biblioteki i poszukać czegoś o wilkołakach. Przesiedziałam tam, aż dwie godziny, kiedy natrafiłam na ciekawy tytuł: "Wszystkie sekrety likantropii". Zaczęłam przekartkowywać wszystkie strony. Nagle zobaczyłam napis: "Czy to możliwe, że ludzie ugryzieni przez wilkołaka nie zmienią się w niego?".
Czytając nie mogłam uwierzyć, że to przytrafiło się akurat mi. Byłam... Zszokowana?
,,Od wieków było mówione, że osoby ukąszone przez wilkołaka staną się takie jak on. Ale czy to prawda? Został znaleziony przypadek gdzie czarodziej nie zmieniał się podczas pełni w tą krwiożerczą bestię, jednak zachował cechy, które posiadają te magiczne stworzenia. Miał wyostrzone zmysły, posiadał także niesamowitą siłę oraz szybkość. Mógł porozumieć się z wilkołakami pod postacią człowieka nie narażając swojego życia. Takie przypadki są spotykane u osób..."
Nie mogłam doczytać co dalej, ponieważ kartka była w tym miejscu wyrwana.
Odłożyłam książkę na półkę i usiadłam na podłodze chcąc przeanalizować to czego się dowiedziałam. Czy to jest normalne? Czy ja jestem normalna? Nagle usłyszałam jakieś szybkie kroki i zobaczyłam...

...........................................................................................................
Witam!
O to kolejny rozdział! Zdjęć nie będzie!
Selene Neomajni

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 3 Szkolenie



Pomimo tego, że wróciłam wczoraj bardzo późno to wstałam o wyjątkowo wcześnie.
Zbyt wcześnie. Przetarłam leniwie oczy ziewając przy tym przeciągle. Wtedy zaczęłam sobie wszystko przypominać. Mcgonagall, Hogwart, Zakazany Las, polana, Hogsmeade, jacyś ludzie... o kurde. Tego ostatniego punktu nie powinno być na mojej liście zwiedzania. Na następny raz muszę bardziej uważać. Moje rozmyślania przerwało jednak głośne burczenie brzucha. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo jestem głodna. Wczorajsze lody, które jadłam z Damianem były moim ostatnim posiłkiem tamtego dnia. Tak bardzo byłam przejęta zwiedzaniem zamku, że nawet nie miałam czasu zjeść. Teraz tego żałuję.
Wstałam szybko z łóżka, poszłam do łazienki gdzie wykonałam podstawowe czynności i nałożyłam czarną bluzkę bez ramiączek, granatowe spodenki, cienką kurtkę w stylu militarnym i czarne buty, natomiast włosy związałam jak zwykle w warkocza. Wyszłam z pomieszczenia orzeźwiona oraz gotowa do jedzenia. No i do szkolenia. Zbiegłam szybko klatką schodową po czym od razu pobiegłam w stronę kuchni. Dzięki temu, że wcześniej przestudiowałam mapę znałam na pamięć podstawowe korytarze oraz pokoje na pamięć. Trochę się nabiegałam, ale po jakimś czasie dotarłam na miejsce. Podeszłam do obrazu łaskocząc gruszkę. Ta zzieleniała po czym zamieniła się w klamkę. Nacisnęłam na nią, a następnie niepewnie weszłam do środka. Pomieszczenie było niezwykle duże i przytulnie urządzone, lecz panowała tu ogromna cisza.
- Skrzaty pewnie śpią. - Pomyślałam wzruszając ramionami. Mogę sama sobie zrobić śniadanie tylko co... podeszłam do szafek chcąc zobaczyć składniki, gdy nagle...
- Niech panienka nie dotyka! - Usłyszałam cienki, damski głosik. Wystraszona odskoczyłam szybko od szafki, ale ja i moja równowaga pozostawiały wiele do życzenia... więc wylądowałam tyłkiem na podłodze. Mimowolnie skrzywiłam się.
- Pestka przeprasza, Pestka nie chciała! - Wtedy zobaczyłam stojącą obok mnie małą skrzatkę z ogromnymi niebiesko-szarymi, które patrzyły w moją stronę z przerażeniem.
- Spokojnie. Mogło być gorzej - rzekłam do niej uspokajająco, kiedy próbowała pomóc mi wstać
- Myślałam, że wszystkie skrzaty śpią o tej porze. Byłam głodna, więc przyszłam tutaj i chciałam zrobić sobie coś do jedzenia...
- Panienko! Proszę tak nie mówić! To obowiązek skrzatów! - pisnęła cichutko.
- Mów mi po imieniu. Adrianna. - Uśmiechnęłam się do niej ciepło. Na początku była zdziwiona, jednak po chwili nieśmiało odwzajemniła uśmiech.
- Co pa... Adrianne* sobie życzy? - zapytała wymawiając moje imię z trochę śmiesznym akcentem.
- Ja sama sobie coś ugotuję nie musisz się męczyć... - próbowałam ją przekonać, lecz moje próby kończyły się niepowodzeniem.
- Ależ to będzie dla mnie przyjemność! - wtrąciła zanim zdążyłam dokończyć zdanie.
- Na prawdę nie mu...
- Proponuję jajecznicę z jajek perliczki z pomidorem i świeżą kolendrą, do tego chleb z twarożkiem oraz sok dyniowy. - Pokręciłam delikatnie głową z pobłażaniem.
- Po proszę - mówiąc to siadając przy jednym ze stołów. Kilkanaście sekund później przede mną stał talerz wypełniony pysznościami.
- Jak zrobiłaś to tak szybko? - spytałam patrząc na nią z lekkim podziwem.
- Skrzaty mogą używać magii, dlatego tak prędko potrafią przygotować jedzenie. Smacznego. - Podziękowałam po czym zaczęłam jeść śniadanie przygotowane przez Pestkę, które notabene, było niebiańskie.
- Dziękuję, to było przepyszne - powiedziałam zgodnie z prawdą, kiedy skończyłam.
- Pan... Adrianne nie musi dziękować. Czy Adrianne potrzebuję czegoś jeszcze?
- Nie, dziękuję - odpowiedziałam, a skrzatka wzięła naczynia.
- Dlaczego wstałaś tak wcześnie? Przecież jest dopiero czwarta rano - zapytałam zaciekawiona.
- W wakacje mogą spać ile chcą i z tego korzystają. Ale nie Pestka. Pestka nie lubi długo spać.
- Pestko mogłabyś usiąść? Lepiej, by się nam rozmawiało. - Ona natomiast posłała mi trochę nieśmiały uśmiech.
- Adrianna jest bardzo miła i uprzejma dla Pestki - rzekła zajmując miejsce przy stole.
- Jest wielu takich czarodziejów - odrzekłam.
- Tak, ale Adrianna traktuję skrzaty jak równych sobie. To bardzo miłe.
- Umm... tak... wybacz, po prostu jeszcze nie słyszałam takich komplementów - powiedziałam trochę zmieszana owym wyznaniem, więc od razu dodałam:
- A co robicie przez całe dnie? - spytałam próbując zmienić temat.
- Głównie to bawimy się w różne gry. W czasie tych dwóch miesięcy nie mamy zbytnio co robić. Hogwart jest taki cichy, opustoszały. No chyba, że Irytek rozrabia.
- Irytek? - Czyli książki mówiły prawdę...
- To taki duch. Wielki psotnik, rozrabiaka. Uprzykrza życie uczniom oraz nauczycielom. Słucha się tylko Krwawego Barona oraz profesor Mcgonagall. Lepiej żebyś na niego uważała - ostrzegła mnie.
- On powinien uważać na mnie. Dosyć często potrafię być na prawdę wredna. Niestety, chyba muszę już iść. Jeszcze raz dziękuję za przepyszne śniadanie. - Odsunęłam delikatnie krzesło.
- Niech Adriwnnw jeszcze tu wróci! Pestka będzie czekać! - Usłyszałam, kiedy byłam już w drzwiach. Kiwnęłam głową po czym wyszłam na korytarz.
Ledwo zrobiłam kilka kroków, a poczułam ten znajomy chłodny dreszcz.
- O! A kim ty jesteś? Nie powinnaś być w szkole! - Do moich uszu dotarł zdziwiony, skrzekliwy głos. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam cudacznie ubranego małego ducha z lekko pożółkłą cerą, skośnymi, zielonymi oczami i długim nosem.
- No to wywołałyśmy z Pestką wilka z lasu - szepnęłam po polsku do siebie opuszczając głowę w dół.
- Co tam mamroczesz? HA! Już wiem kim jesteś! Szalona topielica nie chcę pokazać swojego lica! - krzyknął uradowany klaskając przy tym w dłonie.
- Widzę, że z wiekiem stajesz się co raz mniej zabawny, Irytku. Starość nie radość, hmm?
- Ja. Zawsze. Byłem. I. Jestem. Zabawny! - zawołał wyraźnie oburzony po czym dodał - Czekaj... skąd ty znasz moje imię? - Spytał podejrzliwie.
- Jak można cię nie znać? Takiego pajaca dawno nie widziałam - odpowiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w język. Niestety, czasami najpierw robię potem myślę. Duch wyglądał jakby się zapowietrzył. Najwyraźniej nikt wcześniej tak się do niego nie zwracał. Jak fajnie! Jestem pierwsza!
 Nagle, nie wiadomo skąd, w moim kierunku pomknęła jakaś galaretkowa, zielona maź, lecz zdążyłam zrobić szybki unik. 
- Colovaria!* - powiedziałam wyciągając różdżkę i strumień różowego światła trafił prosto w ubranie Irytka, które zmieniło kolor na rażący róż. Nie mogąc wytrzymać wybuchnęłam głośnym śmiechem. Duch wyglądał jakby miał coś zrobić lub powiedzieć, ale on także, chcąc nie chcąc, dołączył do mnie. Efektu zaraźliwego śmiechu.
- Weź... się... już zamknij... - wysapał próbując się uspokoić, jednak nie wiele to dało.
- Ciszej tam!
- Inni próbują spać!
- Co za nie wychowane... - obrazy zaczęły się budzić wyrażając przy tym swoje głębokie niezadowolenie tą ranną pobudką, lecz nie trwało to długo i mimowolnie dołączyli do nas. Z pewnością było nas słychać w całym zamku.
Powoli zaczęłam tracić dech, gdy na korytarz wpadł woźny.
- Co tu się wyrabia?! - wrzasnął, a wszyscy ucichli oprócz mnie i Irytka. Spojrzałam na Flich'a po czym próbowałam zachować powagę, ale widząc jego pidżamę znów zaczęłam rechotać, a reszta się do mnie przyłączyła. Mężczyzna miał na sobie koszulę oraz spodnie w białe króliczki na różowym tle w dodatku posiadał identyczne kapcie. Widząc dlaczego się śmiejemy poróżowiał delikatnie na twarzy.
- Króliczki? Serio? - zapytał między salwami poltergeist.
- Ona jest bardzo wygodna... - mruknął ledwie dosłyszalnie pod nosem co jeszcze bardziej nas rozbawiło - Zakłócacie ciszę nocną! - krzyknął, a my zaczęliśmy chichotać.
- Niech tylko profesor Mcgonagall się dowie! Ty! Idziesz ze mną! - powiedział do mnie srogim tonem.
- Ale przecież pani dyrektor nie ma w zamku...
- No to na nią poczekamy - warknął. Wtedy wszystkie duchy oraz obrazy rzekły bezgłośnie: wiej. Nie myślałam długo nad tym co robię.
Po prostu zaczęłam biec chichocząc przy tym pod nosem i nie zważałam na odległe wrzaski Filch'a czy śmiechy mieszkańców Hogwartu. Biegłam jeszcze trochę, a mój śmiech wypełniał puste korytarze zamku, aż sobie coś przypomniałam. Przejechałam sobie dłonią po twarzy przecież mam naszyjnik.
- Invisibilis magicae - szepnęłam. W tej samej chwili z zakrętu wypadł starszy mężczyzna. Wciągnęłam cicho powietrze zagryzając dodatkowo dolną wargę, aby nie wybuchnąć śmiechem.
- Niech ja ją tylko dorwę. Czwarta nad ranem, a ona pobudki robi! Starszy człowiek już nie może spokojnie pospać! - Mój oddech na chwilę zamarł jednak, kiedy Filch odszedł wypuściłam cicho powietrze, Na moją twarz wpłynął delikatny uśmieszek. Uwielbiałam denerwować innych.
Swoje kroki skierowałam do wieży Gryfonów, nieśpiesznie wchodząc na górę.
Po drodze podziwiałam architekturę zamku oraz cicho się śmiałam chociaż brzuch mnie bolał cholernie. Gdy weszłam do Pokoju Wspólnego od razu padłam na kanapę oddychając ciężko. Gdy już się uspokoiłam wstałam z trudem z kanapy. Wtedy zobaczyłam kotarę z lwem Gryffindoru wiszącą obok kominka. Zaciekawiona podeszłam do kotary po czym zaczęłam ostrożnie oglądać. Wyglądał dosyć staro, jednak miał swój urok. Dotknęłam delikatnie tkaniny przejeżdżając po niej palcami. Była bardzo miła w dotyku, więc jeszcze trochę przy niej zostałam rysując różne wzory, lecz kiedy narysowałam literę "G" usłyszałam ciche chrobotanie w... ścianie? Ostrożnie podniosłam kotarę i zobaczyłam... schody prowadzące w dół.
- Może nie powinnam wchodzić? Co jeśli to jakaś pułapka? Powinnam zachować się jak odpowiedzialna, rozważna czarownica. - Pomyślałam w myślach i parsknęłam śmiechem na to określenie. Dziarskim krokiem ruszyłam w stronę przejścia po czym zaczęłam schodzić w dół.
Schodki były dosyć wysokie oraz strome, jednak nie przejmowała się tym.
Kiedy byłam już na dole znów narysowałam tamtą literę i w jednej chwili przede mną pojawił się otwór. Wyszłam przez niego tym samym wchodząc na błonia.
- Czyli to tajemne przejście. Super! Może z niego jeszcze skorzystam? - Rozmyślałam chodząc po błoniach i wzdychając zapach porannej rosy. Przypominało mi to trochę rodzinną Polskę. Rano zawsze spacerowałam po polnych ścieżkach wdychając różne zapachy zależnie od pory roku. Uwielbiałam się tak przechadzać.
Mogłam wtedy spokojnie pomyśleć na łonie natury i nie przejmować się natrętnymi spojrzeniami.
Nagle poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i zobaczyłam małego wilczka stojącego u progu lasu. To ten sam, który na mnie wpadł zeszłej nocy. Wolnym krokiem ruszyłam w jego kierunku. Ten z początku się cofał jednak później przestał. Gdy byłam metr przed nim wyciągnęłam delikatnie rękę w kierunku szczeniaka. Ten z początku ani drgnął, lecz po chwili zaczął iść w moją stronę. Niepewnie, ale jednak. Obwąchał moją dłoń jak pies i liznął ją.
Pogłaskałam wilczka z czułością. Postanowiłam się z nim porozumieć telepatią.
- Co tu robisz mały?
- Ty... używasz telepatii? Przecież mogą tak tylko wilki...
- To skomplikowane. Dlaczego tu jesteś? - Wilczątko spojrzało na mnie zdumione
- Bawiłem się z innymi wilkami z mojego stada i...
- Odłączyłeś się?
- Nie z własnej woli! A teraz nie wiem jak wrócić - odparł. Pomyślałam chwilę i doszłam do wniosku, że...
- Pomogę ci - rzekłam wstając po czym obeszłam drzewo, wyostrzyłam zmysły i stałam na czterech łapach.
- Wiedziałem, że skądś cię znam! - Malec szczeknął wesoło. Pokręciłam łbem z pobłażaniem.
- Może powiesz mi chociaż jak brzmi twoje imię? - zapytałam.
- Riven. A twoje? - Spytał stając obok mnie.
- Adrianna. Chodź. Odprowadzę cię i zaraz będę wracać. Tylko się nie zgub - rzekłam w myślach po czym zaczęłam biec upewniając się, iż Riven jest tuż za mną. Gdzieniegdzie w moją sierść wpadały jakieś listki lub drobne gałązki, jednak próbowałam na to nie zwracać uwagi i doprowadzić młodego do swoich. Nagle stanęłam w środku lasu tak gwałtownie, że mój towarzysz na mnie wpadł. Zaczęłam węszyć. Zdawało mi się, że gdzieś poczułam obcą, wilczą woń. W tej samej chwili z zarośli wyskoczył duży basior (inaczej rodzaj męski wilka dop. autorka).
Od razu najeżyłam sierść i zaczęłam warczeć. Zwierzę nie było mi dłużne. Szczerze myśląc to on wyglądał groźniej niż ja. Zaczęłam się trochę obawiać.
- Kim on jest? - spytało mnie w myślach szczenię.
- Riven uciekaj. Już!
- Ale...
- Słuchaj, nie wiem jak długo będę mogła go powstrzymać, więc zmiataj w tej chwili! - Wtedy poczułam na sobie zrozpaczone spojrzenie młodego. Spojrzałam na niego kątem oka i zauważyłam jak zaczął uciekać w bok. Nagle wilk skoczył w kierunku małego, ale zdążyłam go powstrzymać.
Opadliśmy oboje na ziemię.
Widziałam bezwzględność w jego ślepiach. Zaczęliśmy krążyć wokół siebie, a żadne z nas nie spuściło wzroku z przeciwnika. Nie chciałam walczyć, lecz nie miałam wyboru. Nie zdążyłabym nawet przemienić się w człowieka, a już byłabym martwa. Wtedy on rzucił się na mnie, ale w porę odskoczyłam i ugryzłam go w łapę natomiast on odwdzięczył mi się tym samym, gdy wstał.
Kiedy chciał zrobić kolejny krok zachwiał się i upadł.
Stałam kilkanaście sekund w bezruchu, aż postanowiłam do niego podejść. Wyglądał na nieżywego. Słyszałam jego chrapliwy, urywany oddech. Był jak sparaliżowany. Mój wzrok powędrował do zranionej łapy. Co dziwne nie zauważyłam tam tylko krwi, była tam jakaś granatowa, błyszcząca maź. Wyglądem przypominała bezgwiezdne niebo nocą, przeraziłam się.
- Czy to moja wina? - Taka myśl zaprzątała mój umysł. Zwierzę spojrzał na mnie, ale zamiast żółtych ślepi ujrzałam granatowe oczy, z których wyciekła jedna łza, zarazem ostatnia. Spojrzał ostatni raz w niebo po czym skonał. Zlękniona cofnęłam się w tył. Co to do cholery było?! Czułam jak moje zwierzęce serce łomocze w niezwykle szybkim tempie. Czy to ja go zabiłam? Chciałam uciec z tego miejsca i zapomnieć. Zawsze uważałam, iż jestem nienormalna, ale to przegięcie. Zawyłam krótko, a po chwili usłyszałam odpowiedź od Riven'a. Był bezpieczny.
Wtedy zaczęłam uciekać. Wiatr przyjemnie muskał mi sierść dając ukojenie skołatanym nerwom.
Nie myślałam o niczym, oczyściłam umysł. Teraz liczyło się to, żeby stąd wyjść. Żeby zdać sobie sprawę z faktu, iż zabiłam. Zabiłam nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Nagle przede mną pojawił się kolejny wilk, a za nim reszta.
No to pięknie. Jedna na całą watahę. Chociaż wiedziałam, że moje szanse na przeżycie są mniejsze niż jeden na milion to przyjęłam postawę obronną czekając na ruch ze strony przeciwników. Było ich więcej. Znacznie więcej. Nagle do moich uszu dotarło szczeknięcie. Kątem oka zauważyłam Riven'a.
- Spokojnie! Oni nic ci nie zrobią! - Użył telepatii, ale ja wciąż nie byłam pewna. Patrzyłam na nich podejrzliwie jakby mieli mnie zaraz zaatakować. W tej samej chwili do przodu wystąpił duży samiec. - Czarna Wilczyco uratowałaś życie jednemu z nas. Nie bój się, nie skrzywdzimy cię. Masz naszą wdzięczność - rzekł w myślach.
- Nie boję się - odpowiedziałam.
- Z jakiego klanu pochodzisz? Nigdy cię nie widziałem, a trudno jest cię przeoczyć.
- Nie pochodzę z żadnego klanu, można by powiedzieć, że jestem animagiem.
- Skoro jesteś animagiem to jak możesz się z nami porozumieć? Telepatii używają jedynie prawdziwe wilki.
- Sama nie wiem. Potrafię porozumieć się ze zwierzętami odkąd ukończyłam 6 lat wtedy też po raz pierwszy doszło do przemiany.
- Jesteś niezwykle intrygująca, Czarna Wilczyco. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebować pomocy wtedy przybędziemy. Wataha Srebrnej Łzy wędruję po całej Anglii.
- Jak możecie się poruszać skoro praktycznie wszędzie są ludzie? - zapytałam powoli nabierając do niego zaufania.
- Mamy swoje sposoby. Twój uczynek względem Riven'a został przez nas zapamiętany. Będziesz mogła zawsze liczyć na naszą pomoc. Zgaduję, że nie będziesz chciała się do nas przyłączyć.
- Niestety masz rację. Przybyłam do Anglii, by wypełnić swoje przeznaczenie. Nie mogę od niego uciec - odpowiedziałam.
- Żegnaj, więc Czarna Wilczyco - powiedział, a ja opuściłam ten teren.
- Czemu to zawsze mnie przydarzają się takie nienormalne rzeczy?! - sapnęłam po czym zaczęłam biec. Kiedy dotarłam na próg Zakazanego Las stałam się niewidzialna i przemieniłam się w człowieka. Popędziłam jak najszybciej umiałam w kierunku tajnego przejścia. Kilka minut później siedziałam już w PWG (Pokój Wspólny Gryfonów). To co się dzisiaj stało było takie... dziwne, nienormalne. W zasadzie, to praktycznie wszystko co związane ze mną takie było, ale to... jak udało mi się zabić tego wilka? Przecież ja go tylko ugryzłam w łapę. Nie powinien umierać. Wtedy przypomniałam sobie o swojej dłoni. Cała była zakrwawiona. Zaklęłam szpetnie i pobiegłam szybko do dormitorium. Wzięłam swoją torbę i zaczęłam w niej wyszukiwać apteczki. Po chwili ją znalazłam. Wyjmowałam z niej po kolei różne maści z etykietami. Trochę mi zajęło, aż znalazłam odpowiednią.
"Maść na ugryzienia i zadrapania"

Tak pisało na etykiecie, więc miałam pewność, że to jest ta, której szukałam.
Wzięłam jej trochę i posmarowałam nią ślad po ugryzienie. Zawartość pudełeczka była dosyć kleista, lepka i nie miała zbyt przyjemnego zapachu, ale przynajmniej dawała odpowiedni efekt. Gdy owa substancja wsiąkła w skórę obwinęłam dłoń bandażem po czym schowałam wszystko do apteczki, którą następnie schowałam do torby. Spojrzałam na budzik, który stał na stoliku nocnym obok mojego tymczasowego łóżka i zamarłam. Została tylko minuta do dziewiątej. Minuta do rozpoczęcia ćwiczeń. Nie czekając na nic, wybiegłam z pokoju i popędziłam schodami na dół. Na wszelki wypadek otrzepałam swoje ubrania z niewidzialnego pyłku i poprawiłam włosy, w których znalazłam parę listków. Gdy skończyłam wyjmować je z włosów do Pokoju Wspólnego weszła profesor Mcgonagall.
- Dzień dobry Adria... co ci się stało w rękę? - zapytała zdziwiona, a ja natychmiast odpowiedziałam.
- To nic wielkiego. Gdy chodziłam po błoniach upadłam i moja dłoń natrafiła na dosyć ostry kamień, to wszystko. - Miałam szczęście, że kłamanie przychodziło mi wyjątkowo łatwo. Kolejny mój talent.
- Jesteś pewna, że to nic poważnego? - Zadała kolejne pytanie przeszywając mnie uważnym wzrokiem. Kiwnęłam głową, a ona dodała - Dobrze, chodź za mną. Dzisiaj będziemy ćwiczyć Oklumencję - powiedziała po czym wyszłyśmy z salonu i zaczęłyśmy schodzić po schodach na dół. W tym czasie Mcgonagall tłumaczyła mi wszystkie ważne rzeczy związane z magiczną obroną umysłu. Po kilku minutach dotarłyśmy na miejsce i weszłyśmy do jakiejś klasy.
- To jest sala Transmutacji - rzekła po czym, jednym machnięciem różdżki usunęła wszystkie ławki w bok zostawiając na środku tylko jedno krzesło.
- Usiądź proszę. Tak jak mówiłam Oklumencja jest trudną sztuką. Musisz oczyścić umysł ze wszystkich myśli oraz emocji inaczej ktoś będzie mógł się wedrzeć do twojego umysłu. Gotowa? - Zapytała. Pokiwałam niepewnie głową.
- Legilimens. - powiedziała, a ja czułam jak coś próbuję się przedrzeć do mojej głowy. Próbowałam wytworzyć barierę jednak nie udało mi się. Widziałam jak dyrektorka sięga do moich wspomnień z IMIBC. Widziałam swoich dawnych przyjaciół, rodzinę. Nagle w moim umyśle pojawiła się czerwona lampka. Jeśli ona zauważy dzisiejsze wspomnienia to po mnie. W końcu, jak wytłumaczę fakt, iż kiedy chcę mogę przemieniać się w wilka i hasam z innymi wilkami po Zakazanym Lesie?
Z całych sił próbowałam zataić swoje myśli.
Przez chwilę mi się to udało. Przez jedną, krótką chwilę miałam władzę, lecz szybko ją straciłam. Nagle wróciłam do rzeczywistości. Znów byłam w tej samej klasie razem z profesor Mcgonagall oddychając ciężko.
- Nie jest źle. Raz udało ci się odzyskać kontrolę, ale musisz jeszcze dużo poćwiczyć - powiedziała patrząc na mnie uważnie.
- Wiem, postaram się - odparłam.
- Teraz? - spytała na co kiwnęłam głową. Odpychałam tą siłę przez kilka sekund. Dalej już nie dałam rady.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - Usłyszałam swój głos przesiąknięty ironią. Wtedy zobaczyłam moją najlepszą przyjaciółkę odrywającą usta od Igora.
- Ada, skarbie, to nie...
- Zamknij się. Chociaż raz w życiu, zamknij się. Po tobie można było się spodziewać wszystkiego, ale ty... nigdy bym nie pomyślała, że możesz upaść, aż tak nisko, Dominika. Jestem tylko ciekawa jak Adrian zareaguje, gdy dowie się, że jego WSPANIAŁA dziewczyna pieprzyła się* z jego NAJLEPSZYM PRZYJACIELEM. Macie dopiero piętnaście lat i... to jest... jesteście jacyś popierdoleni! A! Zapomniałabym. - Wtedy druga ja podeszła do chłopaka i walnęła go z pięści w twarz. Z nosa od razu pociekła krew.
- To na pamiątkę, żebyś o mnie nie zapomniał, SKARBIE - powiedziałam po czym z uśmiechem opuściłam pomieszczenie.

***

- Nie waż się nazywać siebie przybłędą! Byłaś, jesteś i będziesz członkiem naszej rodziny choćby nie wiem co! Nawet nie próbuj myśleć, iż jest inaczej, głuptasie! - Tym razem ukazała się scena, która miała miejsce wczoraj. Damian patrzył na inną wersję mnie wyraźnie oburzona, a druga ja westchnęła ciężko.
- Myślę, że nadszedł już czas mojego powrotu. Będąc tutaj będę ci jedynie przeszkadzał, a skoro twoim zadaniem jest ratowanie świata to musisz coś umieć, prawda? Nie wybaczyłbym sobie gdyby stało ci się tam coś poważnego z mojej winy. Poza tym, nie mogę zostawić naszego domu na pastwę losu, Przydałoby się tam trochę posprzątać, nie sądzisz? - zapytał z uśmiechem po czym złożył na czole dawnej mnie iście ojcowski pocałunek i razem z nim zeszłam do Pokoju Wspólnego. 


- Żałuję, że musiała pani to widzieć - odpowiedziałam, gdy znów byłyśmy w sali.
- To są twoje wspomnienia nie powinnam oceniać twojego życia. Chociaż... całkiem nieźle załatwiłaś tego chłopaka - rzekła i uśmiechnęła się do mnie, a ja wytrzeszczyłam oczy.
- Mogłybyśmy wrócić do ćwiczeń? - Zapytałam, kiedy otrząsnęłam się z szoku. Szarooka kiwnęła głową i znów próbowałam odepchnąć ją, lecz tym razem poszło mi jeszcze gorzej niż wcześniej.


- Ciociu! Ciociu Moniko co się dzieję?! - Tym razem byliśmy w gustownie urządzonej kuchni. Trzynastoletnia ja siedziała przerażona przy kobiecie, która aktualnie leżała bez ruchu na podłodze.
- Karetka... - wyszeptała ledwie dosłyszalnie i zemdlała. Dziewczyna popędziła do telefonu i zaczęła drżącymi palcami wciskać klawisze.
- Halo...
- Moja ciocia umiera! Lublin, Ulica Akacjowa, drugie piętro, mieszkanie nr 55. Pośpieszcie się! - rzekła i się rozłączyła. Pobiegła z powrotem do kuchni i trzęsącymi dłońmi ściskała rękę szatynki powtarzając wciąż te same słowa:
- Oni już jadą, oni już jadą...
Wiedziałam co będzie dalej. Skupiłam się i stworzyłam barierę po czym wróciłam do rzeczywistości.

Koniec retrospekcji

Znowu byłyśmy w sali, jednak żadna z nas się nie odezwała.
- Niech pani się nie przejmuję. To było już dawno. - Zaczęłam pierwsza starając się nadać obojętny ton swojemu głosowi.
- Czy ona...
- Miała wylew krwi do mózgu, nie przeżyła - odpowiedziałam pusto. Nauczycielka pokiwała współczująco głową.
- Możemy kontynuować - powiedziałam chcąc przerwać niezręczną ciszę.
- Zaraz do tego wrócimy, lecz najpierw muszę cię o coś zapytać. Czy potrafisz wyczarować zaklęcie Patronusa? - spytała.
- Umiem.
- Potrafisz zaklęcia niewerbalne?
- Kiedyś umiałam całkiem sporo, jednak dużo czasu minęło odkąd ostatni raz je rzucałam - przyznałam szczerze.
- Coś czuję, że twoje szkolenie nie potrwa Adrianne. Jesteś bardzo utalentowaną czarownicą - powiedziała z delikatnym uśmiechem.
- Czy w twojej dawnej szkole mieliście jakieś zajęcia dodatkowe? - zapytała po chwili.
- Owszem. Są tam zajęcia z jazdy konnej, łucznictwa, samoobrony, zajęcia artystyczne i parę innych. Ja uczęszczałam na zajęcia z samoobrony - odpowiedziałam płynnie. Kobieta kiwnęła głową po czym znowu podniosła różdżkę i wycelowała ją we mnie wdzierając się do mojego umysłu.
........................................................................................
*Ponieważ polskie imię "Adrianna" brzmi inaczej niż to angielskie, zdecydowałam, że od teraz wszyscy Anglicy będą mówili do niej Adrienne.
**Żeby nie było nieporozumień. Adrianna wcześniej dowiedziała się, że jej chłopak ją zdradzał no... w ten sposób, więc nie chodziło jej o tą sytuację gdzie ta dwójka się całowała.

Witam!
Mam takie jedno małe, ale dosyć ważne ogłoszenie. Proszę was, żebyście nie zostawiali komentarzy typu: "Pierwsza" czy coś jeśli potem nie komentujecie. To tak troszkę mnie denerwuję ;)
A teraz tradycyjnie zdjęcia, bo nie umiem pisać długich przemów:

1. Strój Adrianny:



2. Śniadanie:



3. A o to Irytek według mnie xd


niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 2 Wycieczka

,,Pożegnania są najtrudniejsze nie dla tych co odchodzą, ale dla tych, którzy zostają." Autor: ?
.................................................................................

- Wiem, że może być to nieprawdopodobne, lecz musisz mi zaufać. - W mojej głowie była tylko jedna myśl...
- Zgadzam się, ale chcę, żeby mój brat pojechał ze mną zobaczyć jak tam jest. Proszę mi wybaczyć, jestem w stosunku do osób obcych bardzo uprzedzona. Mam nadzieję, że to nie będzie problem? - spytałam po krótkim przemyśleniu czując na sobie spojrzenie Damiana.
- Rozumiem, nie widzę żadnej przeszkody, żebyś zabrała ze sobą brata. Proszę jednak, żebyś się spakowała. W Hogwarcie nie ma niczego czego można byłoby się obawiać, a ja także nie mam zamiaru zrobić wam krzywdy - rzekła, a ja niepewnie skinęłam głową po czym ruszyłam w stronę schodów. Weszłam do pokoju lekko zdenerwowana. Czy podjęłam dobrą decyzję? Myślę, że tak. Przecież nie odchodzę na zawsze. To wszystko będzie jak sen. W końcu się z niego wybudzę i będę z moją PRAWDZIWĄ rodziną. Otworzyłam delikatnie drzwi i weszłam do środka. Tyle wspomnień dobrych i złych. Wzięłam swoją torbę na, którą rzuciłam zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, a następnie zaczęłam wkładać do niej... w zasadzie wszystko co miało dla mnie jakieś znaczenie. Włożyłam tam praktycznie całą zawartość mojej szafy, albumy ze zdjęciami, przedmioty osobiste, książki, eliksiry, miotłę i inne potrzebne rzeczy. Zeszłam na dół i po chwili stałam wraz z Mcgonagall oraz Damianem.
- Gotowi? - Usłyszałam głos Minerwy Mcgonagall. Razem z Damianem kiwnęliśmy twierdząco głowami i nagle poczułam szarpnięcie w okolicach brzucha. Chwilę później staliśmy na szkolnych błoniach Hogwartu. Wyglądała identycznie jak opisała je pani Rowling...*
- Proszę za mną. - Z transu wybudziło mnie ponaglające spojrzenie profesorki. Zaczęliśmy iść w kierunku zamku. Kątem oka widziałam jak blondyn rozgląda się wokoło z zaciekawieniem, które próbował ukryć jednak kompletnie mu to nie wychodziło. Sama też podziwiałam widoki jednak w kieszeni spodenek wciąż ściskałam mocno palce na mojej różdżce.
- Mam jedno pytanie... - zaczęłam niepewnie.
- Słucham - powiedziała kierując na mnie wzrok swoich surowych, stalowo-szarych tęczówek.
- Czego użyję, aby przenieść się do roku 1975? Bo raczej nie mógłby to być Zmieniacza Czasu, ponieważ można go użyć, by wrócić maksymalnie pięć godzin wstecz, a w dodatku wszystkie zostały zniszczone w waszym Ministerstwie Magii w 1996 roku...
- Widzę, że wiesz dosyć dużo. Twoje uwagi są trafne, ale nie do końca. Albus Dumbledore przed swoją śmiercią zrobił nową wersję tego urządzenia i sprytnie je ukrył. Każdy myślał, że nie istnieję już żaden Zmieniacz Czasu. Sama tak myślałam do dzisiaj. Przeszukując swój gabinet, który należał pierwotnie do niego natknęłam się na ten wynalazek oraz list. Napisał w nim abym cię znalazła - odrzekła spokojnie. Po kilku minutach byłyśmy już w zamku.
- Od jutra zaczniemy przygotowania do twojej misji. Dzisiaj możesz zwiedzić Hogwart jeśli chcesz. Będziesz spała w dormitorium Gryfonek z siódmego roku, które opuściły już szkołę. Zajęcia zaczniemy od dziewiątej rano a skończymy koło piętnastej. W szkole oprócz nas będzie jeszcze woźny, pan Filch.Tutaj zamieszkasz. Jeśli będziesz głodna zejdź do kuchni. Oto podstawowych i najważniejszych korytarzy - powiedziała, gdy byliśmy już na górze po czym dała mi mapę z podstawowymi korytarzami oraz pomieszczeniami Hogwartu.
- Widzę, że raczej nic ci nie będzie tu grozić, więc myślę, że mogę zostawić cię pod opieką profesor Mcgonagall - odezwał się Damian, swoim jak zwykle, opanowanym głosem. Spojrzałam na niego trochę zawiedziona.
- Już chcesz wracać? - zapytałam smutno, a on uśmiechnął się pokrzepiająco i poklepał mnie po głowie jakbym była niesfornym dzieciakiem. Chociaż, dla niego byłam niesfornym dzieciakiem.
- Zostawię was na chwilę samych. W razie czego będę w Pokoju Wspólnym. - Usłyszałam głos Mcgonagall i po chwili, gdy jej kroki całkowicie ucichły rzuciłam się na Damiana obejmując go mocno.
- Nie chcę cię zostawiać, Damian. Nie chcę... - szeptałam w jego klatkę piersiową mocno zaciskając palce na koszuli brata. Wtedy poczułam jak silne ręce obejmują mnie w talii, a jego policzek ociera się o czubek mojej głowy.
- Nic się nie stało, Ari. Rozumiem, dlaczego postąpiłaś tak, a nie inaczej. Wiedziałem jaką decyzję podejmiesz, jak tylko ta kobieta wytłumaczyła nam, po co przybyła. Ale właśnie stało się coś czego zawsze się tak bardzo obawiałem. Coś o czym nigdy nie potrafiłem nawet myśleć... stracę cię, a to będzie gorsze od śmierci - powiedział cicho poluźniając uścisk. Mimowolnie w moich oczach pojawiły się łzy. Od kiedy ja jestem taka wrażliwa?
- Chyba sobie żartujesz. Nie myśl, że ja cię tutaj zostawię samego na zawsze. Jak tylko wrócę będziesz miał dość mojej osoby i zrobisz wszystko, żeby się mnie pozbyć! - Zaśmiałam się przez łzy, które jednak nie zaczęły spływać po mojej twarzy. Za bardzo się szanuję, aby płakać w czyjejś obecności. Podniosłam głowę do góry po czym zaczęłam szybko mrugać chcąc się pozbyć zbędnej wody z moich oczu. Gdy już byłam lekko uspokojona spojrzałam na  Damiana, który kręcił głową z pobłażaniem.
- Co? - spytałam nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Po prostu... patrzę na ciebie i stwierdzam, że już dorosłaś. Dla wszystkich jesteś samowystarczalną, silną dziewczyną, a dla mnie? Ja wciąż, głupi widzę w tobie tą słodką, małą dziewczynkę z dwoma kucykami, która zawsze potrzebowała pomocy swojego starszego brata. Irytujące jest to, że podczas, gdy ty będziesz walczyła ze złem ja nie będę mógł cię nawet wspierać - wydusił z siebie, a ja uśmiechnęłam się delikatnie i znowu go przytuliłam.
- To prawda, dorosłam. Stałam się silniejsza i stałam się jeszcze większą jędzą niż kiedyś, ale nic nie zmieni faktu, że ty na zawsze zostaniesz moim bohaterem, wzorem do naśladowania. Chciałam tak jak ty, sama radzić sobie ze swoimi słabościami, chciałam tak jak ty, pomagać innym nieważne czy naraziłabym przy tym własne życie, chciałam być taka jak ty. Chciałam być tak silną oraz dobrą osobą. Teraz będę miała okazję odwdzięczyć się tobie, rodzicom, Ani za to co dla mnie robiliście. Zrobiliście tak wiele dla takiej zwykłej przybłędy jak ja... - zaczęłam jednak Damian mi przerwał.
- Nie waż się nazywać siebie przybłędą! Byłaś, jesteś i będziesz członkiem naszej rodziny choćby nie wiem co! Nawet nie próbuj myśleć, iż jest inaczej, głuptasie! - Powiedział wyraźnie oburzony na co ja westchnęłam ciężko.
- Myślę, iż nadszedł już czas mojego powrotu. Będąc tutaj będę ci jedynie przeszkadzał, a skoro twoim zadaniem jest ratowanie świata to musisz coś umieć, prawda? Nie wybaczyłbym sobie gdyby stało ci się tam coś poważnego z mojej winy. Poza tym, nie mogę zostawić naszego domu na pastwę losu, Przydałoby się tam trochę posprzątać, nie sądzisz? - zapytał z uśmiechem po czym złożył na moim czole iście ojcowski pocałunek i razem z nim zeszłam do Pokoju Wspólnego. Posłałam mu jeszcze jedno zawiedzione spojrzenie zanim się teleportował razem z profesor Mcgonagall i usiadłam na krwistoczerwonej kanapie rozglądając się wkoło. To pomieszczenie wyglądało o wiele inaczej niż w filmie. Było większe, bardziej przytulne, ale jedno zostało nie zmienne.
Panowały tutaj rubinowa czerwień oraz kolor złota.
Praktycznie wszystkie meble zostały obite czerwoną skórą. Kanapa, fotele. Przede mną natomiast znajdował się średniej wielkości, okrągły, drewniany stolik oraz kominek. Nagle usłyszałam cichy trzask towarzyszący teleportacji. Odwróciłam się i zobaczyłam profesor Mcgonagall natychmiast wstałam.
- Niestety będę musiała cię teraz zostawić. Mam nadzieję, że to nie problem? Zajęcia zaczynamy jutro o dziewiątej rano, a skończymy pewnie gdzieś po południu. Jeśli będziesz głodna możesz zejść do kuchni. Poradzisz sobie? - spytała i ledwo skinęłam głową, a już zniknęła. Westchnęłam po czym ruszyłam na górę w stronę dormitorium. W głowie wciąż miałam moje pożegnanie z Damianem. Cały czas coś ściskało moje serce. Nie chciałam go zostawiać, ale to był jedyny sposób, żeby zapobiec temu co się wydarzyło w teraźniejszości, To był jedyny sposób, żebym mogła odpokutować swoje winy. Nim się obejrzałam już byłam przy swoim tymczasowym dormitorium. Weszłam do środka od razu stwierdzając, że ten pokój niewiele się różni od Pokoju Wspólnego. Jedyne co psuło tą idealną podobiznę to cztery łóżka, cztery szafki nocne stojące obok nich oraz dwie drewniane szafy. Odłożyłam torbę na bok i padłam na pierwsze posłanie stojące najbliżej mnie.
Teraz miałam czas przemyśleć wszystko czego się dzisiaj dowiedziałam. Dostałam szansę. Szansę, aby zmienić tak wiele... gdy usłyszałam co wcześniej powiedziała dyrektorka poczułam strach, lecz także ekscytację. Jednak w większej mierze strach. W końcu to ode mnie zależało życie tylu ludzi!
W tym członków mojej rodziny...
Wyjęłam zza koszulki naszyjnik i lekko zdenerwowana zaczęłam się nim bawić. W srebrnej oprawce widniał piękny, zimowy krajobraz. Ale nie to było w nim niezwykłe. Kiedy państwo Orłowscy znaleźli moją skromną osobę pod drzwiami swojego domu zauważyli w moim małym posłaniu także ten medalion. Była to pewnie pamiątka po moich prawdziwych rodzicach. Jeśli ten wisiorek wisiał na szyi właściciela mógł uczynić daną osobę niewidzialnym. Wystarczyło powiedzieć: Invisibilis magicae. Może wydać się to dziwne. W końcu skąd wiedziałam jak odblokowuje się moce tego naszyjnika? Gdy miałam może z pięć sześć lat na wisiorku pojawił się napis: Invisibilis magicae. Gdy przeczytałam te dwa słowa na głos stałam się niewidzialna chociaż początkowo o tym nie wiedziałam. Dopiero, kiedy mama weszła do mojego pokoju i "niewidzialne coś" rzuciło się na nią, żeby ją uściskać. Do dziś pamiętam jej minę i chyba nigdy nie zapomnę. Kiedy znowu stałam się widzialna, a mam chciała dotknąć naszyjnika ten ją poparzył i odrzucił na kilka metrów. Wychodziło na to, iż chyba tylko ja mogłam go swobodnie dotykać, bo dla innych... nie był zbyt przyjazny. O ile rzecz może być przyjazna. To coś podobnego do peleryny-niewidki. tyle, że lepsza wersja. W środku biżuterii był natomiast napis: ,,Na zawsze razem". Zostało to napisane po polsku, więc moi rodzice musieli urodzić się w Polsce. To dlatego mogłam używać magii po za szkołą.
Z medalionu korzystałam czasami w IMIBC (Instytut Magii imienia Bolesława Chrobrego) podczas robienia różnych kawałów dla tych, którzy sobie na to zasłużyli. Te dowcipy zawsze uchodziły mi płazem, ponieważ nikt nie wiedział o zdolnościach owego łańcuszka ani kto był twórcą tych wszystkich psikusów. Po za tym podpisywałam się moimi inicjałami od tyłu. Granatowe litery błyszczały przez chwilę po czym zmieniały się w szary dym. Tych żartów nie robiłam jakoś strasznie często, ale gdy już je robiłam to zawsze z hukiem. Ach, te słodkie, spokojne czasy.
- Dobra! Koniec rozmyślań! Jestem w Hogwarcie, a taka okazja może się już nie powtórzyć, więc trzeba trochę pozwiedzać ten zamek! - Pomyślałam po czym wstałam nakładając naszyjnik.
- Invisibilis magicae - powiedziałam po czym stałam się niewidoczna.
Cel pierwszy: Pokój Życzeń. Zeszłam najpierw do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Był zupełnie taki jak opisała go Rowling. Dosyć przytulny jednak taki pusty. Z tego co powiedziała mi profesor Mcgonagall w wakacje Gruba Dama nie zawsze jest w swoim obrazie i nie trzeba podawać hasła, aby wejść do PWG. Przeszłam przez portret i ruszyłam w prawą stronę. Kilkanaście minut później byłam już przed gobelinem Barnabasza Bzika i trolli. Przeszłam trzy razy wzdłuż ściany myśląc o pięknym krajobrazie, który zobaczyłam w kwietniu jadąc razem z moją przyszywaną rodziną w góry.
Nagle przede mną stanęły drzwi.
Pociągnęłam je za klamkę i gdy byłam w środku zamknęłam. Wtedy ujrzałam swój wymarzony widok. Soczyście zieloną trawę a na niej piękne różnokolorowe kwiaty, gdzieniegdzie pagórki natomiast w oddali było widać górski krajobraz.
Rzuciłam się na podłoże od razu czując przyjemne łaskotanie źdźbeł trawy.
Zmieniłam pozycję i leżałam teraz na plecach patrząc z sentymentem w ten niezwykle piękny, ale niestety fikcyjny nieboskłon. Taki sam widziałam, gdy mieliśmy wracać do domu z naszej jakże "wspaniałej" przerwy świątecznej. Słońce przyjemnie grzało, ptaki ćwierkały a na niebie nie było żadnej złowrogiej chmurki. A ironia losu polegała na tym, że nawet pogoda powiedziała mi wtedy "spie*dalaj", bo wcześniejsze dziesięć dni były pochmurne, zimne i deszczowe. Natomiast kiedy wyjeżdżałam wszystko wyglądało jakby chciało mi zrobić na złość. Nagle pomyślałam jaką mam ochotę na tymbarka o smaku pomarańczy. W tej samej chwili w mojej ręce pojawiła się butelka z pomarańczowym płynem.
- No i to rozumiem! - Pomyślałam biorąc spory łyk kojąc tym samym swoje pragnienie.
- Szkoda, że w IMIBC nie ma takiego pokoju. - Poczułam delikatny smutek ogarniający mnie, gdy pomyślałam o mojej szkole Hogwart mógł być sobie wspaniały jednak nie miał tego czegoś co IMBIC. Mieliśmy tam zajęcia z jazdy konnej, lekcje łucznictwa, zajęcia sztuki samoobrony, zajęcia artystyczne oraz parę innych. Tam było po prostu wszystko co kocham. Oczywiście owe zajęcia były tylko dla chętnych, nikt nikogo nie zmuszał do chodzenia na nie. Porozmyślałam jeszcze trochę i doszłam do wniosku, że muszę zwiedzić jeszcze parę miejsc. Wstałam, otrzepałam się z niewidzialnego pyłku i wyszłam z tego pomieszczenia obiecując, że jeszcze tu kiedyś wrócę. Teraz na moim celowniku była Wieża Astronomiczna, Niestety nigdzie nie pisało jak do niej dotrzeć.
Stałam tak jeszcze chwile, gdy nagle poczułam jak moje ciało oblewa lodowaty dreszcz.
Zwróciłam głowę w prawo i zobaczyłam Prawie Bezgłowego Nicka, który masował się po brzuchu mrucząc coś pod nosem. Przez chwilę stałam oniemiała, ale zauważyłam, że duch zaczyna odlatywać, więc postanowiłam zaryzykować.
Invisibilis magicae - wyszeptałam i znów byłam widoczna.
- Przepraszam! Sir  Nicholas'ie! - zawołałam, a duch odwrócił się w moją stronę wyraźnie zszokowany.
- Przepraszam! Czy mógłbyś mi powiedzieć jak dotrzeć na wieżę Astronomiczną? - spytałam podbiegając do niego.
- Ty chyba nie jesteś uczennicą Hogwartu. Co tutaj robisz, młoda damo? - zapytał uprzejmym tonem.
- Owszem nie chodzę do tej szkoły, ale profesor Mcgonagall mnie tu sprowadziła i... długa historia. W bądź każdym razie powiedziała, iż mogę zwiedzić zamek, lecz nie znam za dobrze tych wszystkich zakamarków. Mógłbyś mi powiedzieć jak mam tam dotrzeć?
- Musisz iść w tamtą stronę, potem skręcić w lewo, następnie w prawo i tam będą schody prowadzące na górę - odpowiedział nadal zdziwionym głosem wskazując swoją przezroczystą ręką kierunek. Podziękowałam głową i zaczęłam iść drogą, którą wskazał mi Sir Nicholas.
Wejście na szczyt zajęło mi tylko kilka minut. Sama nie wiem jakim cudem, ale widok stamtąd był niesamowity. A szczególnie widok na Zakazany Las. Wyglądał tak tajemniczo, naturalnie nawet trochę mrocznie jednak przyciągał uwagę. Usiadłam na kamiennej barierce machając beztrosko nogami. Było to niezwykle głupie, ale coś mnie do tego ciągnęło. To ryzyko, to niebezpieczeństwo. Po prostu nie mogłam bez nich żyć.
Spojrzałam na swoje dłonie położone na cegłach, a w oczy od razu rzucił mi się napis: "J.P + L.E = ♥". Szczerze mówiąc to miałam wrażenie, że wiedziałam, co oznaczają te skróty. No bo chyba każdy słyszał o słynnym James'ie Potter'e i o jego zalotach do niejakiej Lily Evans. Tak na prawdę to z XXI wieku mało kto znał ich prawdziwą historię. Mugolskie bloggerki tworzyły różne opowiadania na ich temat. Dosyć często zmieniały mnóstwo faktów jednak nikt nie mógł potwierdzić jaka była prawda. Lilyanne raz była wybuchową dziewczyną o ognistym temperamencie, raz nieśmiałą nastolatką, innym razem żałosną idiotką. To na prawdę straszne co robią z niej te wszystkie amatorskie pisarki.
Zeszłam z barierki po czym zaczęłam szybko zbiegać schodami.
Postanowiłam odwiedzić Zakazany Las. Jednak wcześniej założyłam mój naszyjnik. Miałabym kłopoty gdyby jakiś duch lub ktokolwiek widział mnie u wejścia do tej puszczy. Kilka minut później stałam wśród drzew spowita mrokiem mimo słonecznego dnia. Wyostrzyłam zmysły, a po chwili stałam na czterech łapach. Owszem byłam animagiem jednak nie z własnej woli. Pierwszy raz przemieniłam się, gdy miałam dziesięć lat. Byłam wtedy w swoim pokoju, więc nikt nie mógł mnie zobaczyć. To mój kolejny sekret. W bądź każdym razie moja animagiczna postać przybierała kształt pięknej, czarnej wilczycy. Zawsze będąc w szkole do, której uczęszczałam zmieniałam się w wilka i biegałam nocą po łąkach lub wychodziłam poza tereny IMIBC. Nie martwiłam się tym, że ktoś może mnie zobaczyć, ponieważ nocą od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta także moja obecność była w pewnym sensie codziennością. Potrząsnęłam łbem i zaczęłam biec przed siebie z ogromną prędkością. Będąc tutaj czułam jakąś... więź z tym miejscem. Było tu trochę przerażająco jednak pod postacią zwierzęcia nie musiałam aż tak się martwić o swoje bezpieczeństwo.
Gorzej gdybym była teraz człowiekiem.
Ciekawe czy to prawda z tym Aragogiem. Chociaż... nie, wolę jednak nie sprawdzać. Wiatr targał przyjemnie moją sierść natomiast ja nadal biegłam. Biegnąc czułam nieopisaną wolność, radość. Wtedy byłam po prostu szczęśliwa. Nagle wpadłam na jakąś polanę. Tylko tutaj było aż tak dużo słońca. Słoneczne promienie dodawały niesamowity urok tej polanie, zielona trawa miło łaskotała moje łapy a samo miejsce wydawało się idealne do popołudniowej drzemki.
Zmieniłam się na chwilę w człowieka i wypowiedziałam odpowiednie słowa po czym znów byłam widoczna. Położyłam się na plecach przymykając powieki. Co innego było być tutaj pod postacią człowieka, a co innego pod postacią zwierzęcia. Byłam w stu procentach pewna, że jeszcze tutaj wrócę jednak teraz chciałam jeszcze korzystać ze swojego czasu. Wyostrzyłam zmysły po czym znów widziałam świat z innej perspektywy. Ruszyłam przed siebie z tęsknotą spoglądając na ten wspaniały obszar.
- Jeszcze tu wrócę. - Pomyślałam pędząc przed siebie. Po upłynięciu godziny stanęłam przed Wrzeszczącą Chatą. Czyli jestem już blisko Hogsmeade. Może je odwiedzę? W końcu to wioska czarodziei, więc nie powinni być zaskoczeni moim widokiem... ale na wszelki wypadek będę się trzymała na uboczu, bo jeszcze będę miała kłopoty. Oglądałam tych magicznych ludzi przyglądając się im z ciekawością. Wszyscy byli tacy różni. Nagle zobaczyłam sklep Zonka. Może być ciekawie...
- Ej, James! Spójrz! - Usłyszałam jakiś męski głos. Od razu zwróciłam łeb w tamtą stronę i ujrzałam dwóch chłopców być może w moim wieku. Oboje byli wysocy i posiadali ciemne włosy jeden z nich miał jednak bardziej roztrzepane.
- Co... - wtedy chłopak spojrzał na mnie i zaniemówił. Nie no serio? Jestem aż taka brzydka?
- Głupia! Jesteś teraz wilkiem i cię widać! - Zabrzmiał głosik w swojej głowie. No to wpadłam. Może jeszcze uda mi się zwiać... zaczęłam się powoli wycofywać nie spuszczając wzroku z chłopców jakby mieli się zaraz na mnie rzucić. Śmieszne, jestem teraz dzikim zwierzęciem, a boję się jakiś nastolatków! Zaczynam schodzić na psy...
- Ej, nie uciekaj! Nic ci nie zrobimy! - powiedział brunet o imieniu James. Może i nie wyglądali na morderców bezbronnych zwierząt jednak wolałam nie ryzykować.
- No chodź. Do nogi piesku - rzekł ten drugi zachęcająco klepiąc się po udzie. Spojrzałam na niego jak na idiotę. Czy ja wyglądam na psa? Wtedy usłyszałam cichy chichot.
 - Stary, czy ty naprawdę nie rozróżniasz psa od wilka? - odpowiedział przyglądając się przyjacielowi z rozbawieniem jednak po chwili przeniósł wzrok na mnie. W jego oczach widziałam błyski rozbawienia, ale też fascynację i ciekawość. Wyciągnął ostrożnie w moją stronę dłoń, a ja usadowiłam swoje wilcze poślady na ziemi i nie spuszczając z niego wzroku nie ruszyłam się nawet o milimetr. Nagle usłyszałam dziewczęcy pisk.
- Mamo! Patrz to wilk! - Zerknęłam w tamtą stronę i zobaczyłam rudowłosą dziewczynkę zmierzającą w moją stronę razem z kobietą. Kuźwa! Za dużo świadków! Ostatni raz spojrzałam na chłopaków i jak najszybciej umiałam, zwiałam w stronę lasu.

Perspektywa James'a:

- Lily! Przez ciebie ona uciekła! - Zwróciłem się karcąco w stronę młodszej siostry.
- Ale ja nie chciałam! - pisnęła cichutko wyglądając jakby miała zaraz płakać. Do tej pory zastanawiałem się po kim ona odziedziczyła tą niebywałą wrażliwość. Westchnąłem przeciągle i podszedłem do niej kucając  obok dziesięciolatki.
- Tylko nie płacz. Może jeszcze ją zobaczymy - powiedziałem pocieszająco. Spojrzała na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami błyszczącymi od łez.
- Na prawdę? - zapytała zafascynowanym tonem.
- Jak będziesz grzeczna - odpowiedziałem z delikatnym uśmiechem.
W jednej chwili rozpromieniła się.
- James, Fred co wy robiliście z tym zwierzęciem? - spytała matka patrząc na nas podejrzliwie. Grunt to zaufanie.
- Nic takiego, ciociu. Czy ty nam nie ufasz? Przecież wiesz jacy jesteśmy naprawdę - odpowiedział Fred przybierając niewinny wyraz twarzy na, co ja niemal nie parsknąłem śmiechem.
- Wiem i to właśnie powód, dla którego was o to pytam - odpowiedziała z cichym westchnieniem.

Perspektywa Adrianny:

- Jak mogłam być tak głupia i dałam się zauważyć?! - Myślałam leżąc na polanie, którą niedawno odkryłam  - Jeśli ktoś rozpoznałby we mnie człowieka miałabym przechlapane. Ale przecież nie rozpoznali, tak? Nie powinnam tak wychodzić do ludzi pod taką postacią, lecz nie powinnam też nie wiadomo ile o tym rozmyślać. Było, minęło. - Pomyślałam jeszcze jakiś czas rozmyślając o paru sprawach, lecz ten mech był tak kusząco miękki, że postanowiłam się trochę zdrzemnąć.

Kilka godzin później:

Gdy się obudziłam było już ciemno.
- Cholera! Mogłam nie zasypiać tylko od razu wrócić! Dobrze chociaż, że dobrze widzę w nocy. - Pomyślałam wstając, po czym zaczęłam biec przed siebie. Szczerze mówiąc nie było tu aż tak źle. Myślałam, iż w nocy będzie tutaj krajobraz jak z horroru jednak pomyliłam się. Znaczy trochę. Otaczała mnie przerażająca cisza przerywana jedynie moim szybkim oddechem i stukaniem łap o podłoże. Nagle usłyszałam wycie.
- Wilki w Zakazanym Lesie? Jeszcze ich tu brakowało! - Przyśpieszyłam. Dzięki mojemu zwierzęcemu instynktowi mogłam obliczyć odległość dzielącą moją skromną osobę od zamku. Zostało jeszcze jakieś piętnaście minut i będę leżeć w SWOIM kochanym, ciepłym łóżeczku!
Pędziłam przed siebie, gdy nagle zderzyłam się z jakimś innym wilkiem. Był średniej wielkości i miał szare futerko. Warknęłam na niego co w przetłumaczeniu na język ludzki znaczyło:
"Uważaj szczeniaku!". Ten tylko na mnie spojrzał i ruszył przed siebie.
Wstałam po czym dobiegłam do progu Zakazanego Lasu. Dotarłam do drzwi zamku, ale zobaczyłam, że są zamknięte. Jak mogłam być taka głupia! Przecież to oczywiste, iż zamykają drzwi na noc! Byłam zrozpaczona, lecz nie straciłam nadziei. Skupiłam całą swoją uwagę na tym, by zmienić postać i teraz stałam na dwóch nogach. Wyciągnęłam różdżkę z mojej torebki po czym wyszeptałam:
- Control Aeris! - Skierowałam różdżkę na siebie, a następnie zaczęłam lecieć w powietrzu. Gdy stanęłam na kamiennej posadzce Wieży Astronomicznej odetchnęłam z ulgą. Wypowiedziałam słowa uruchamiające talizman po czym zmęczona zaczęłam cicho schodzić po schodach czując ogarniającą mnie senność. Nie natknęłam się na Filch'a czy Panią Norris (o ile ona jeszcze żyję) i bez przeszkód doszłam do dormitorium. Wzięłam szybki prysznic po czym zasnęłam natychmiastowo.
............................................................................................
*I tak, owszem, pani Rowling w moim opowiadaniu istnieję i napisała wszystkie części HP. Więcej o tym znajdziecie w podstronie "Zaklęcia i inne ciekawostki".
**W moim opowiadaniu każdy dyrektor Hogwartu może się teleportować w zamku.
...............................................................................................................
Witam!
O to kolejny rozdział! Jeśli przeczytacie to proszę o komentowanie!
Zostawcie po sobie jakikolwiek ślad. Nie wymagam jakiś strasznie długich opinii ;)
A tak! Zapomniałabym! Kolorowa Dama prosiła mnie abym napisała zdrobnienia do imienia Adrianny, więc proszę: Ari, Ria ewentualnie Adzikejszyn xd

1. Naszyjnik Adrianny:


2. Polana.