,,Rodzina to nie krew. To ludzie, którzy cię kochają. Ludzie, którzy cię wspierają." Cassandra Clare
.......................................................................................................
14 lipca 2015 rok
Światło. Ponoć dawało nadzieję, radość.
Tylko szkoda, że w moim przypadku tak nie było. Zasnęłam koło pierwszej w nocy, a promienie słońca wdarły się bez zaproszenia do mojego pokoju budząc mnie przy tym koło piątej rano. Wiedząc, że już nie zasnę podniosłam się ciężko na łokciach i zaczęłam rozglądać się po pokoju mrużąc przy tym oczy. Wtedy mój wzrok padł na osobę, która znajdowała się po lewej stronie łóżka. Była to osoba, którą kochałam ponad życie. Ze wzajemnością zresztą.
Damian, bo tak się nazywała owa osoba wciąż spała i nie wyglądało na to, że miał się w najbliższym czasie obudzić. Złociste kosmyki włosów opadały mu na czoło, a na jego twarzy gościł lekki uśmiech. Patrząc na niego nie potrafiłam się opanować i uśmiechnęłam się ciepło. Temu człowiekowi zawdzięczałam wszystko, w tym życie. Gdyby nie on najprawdopodobniej bym się już dawno załamała i albo popełniłabym samobójstwo albo wylądowałabym w tak zwanym pokoju bez klamek.
Był moim kochanym, starszym braciszkiem, którego nigdy nie miałam.
Był moją iskierką nadziei wśród nieprzeniknionych ciemności. Był moim ziemskim aniołem, sensem życia. Potrafił mnie zrozumieć, gdy inni nie rozumieli. Potrafił mi pomóc, gdy inni nie potrafili. Potrafił wywołać uśmiech na mojej twarzy, gdy dla innych to wydawało się niemożliwe. Wiedział o mnie wszystko. Znał wszystkie moje sekrety, słabości, problemy i mógł je wielokrotnie wykorzystać przeciwko mojej osobie. Ale tego nie zrobił. Nigdy nie robił niczego by chociaż zrobić mi krzywdę. Byłam dla niego jak lalka z porcelany, która może się w każdej sekundzie rozbić na setki kawałeczków. Tylko dla niego byłam delikatna, krucha, LUDZKA. Dla innych byłam głównie silną, samowystarczalną dziewczyną, która potrafi znieść dosłownie wszystko.
Tyle, że oni patrzyli tylko na pozory. Nie potrafili patrzeć w głąb duszy człowieka.
Ludzie nie myślą, nie martwią się o innych. Natomiast człowiek potrafi pomóc, potrafi rozweselić, potrafi sprawić, iż wszystko nabiera pozytywnych barw, a życie dzięki niemu wydaje się być darem. Takim właśnie człowiekiem był Damian. Do takiego rodzaju człowieka należeli też rodzice i Ania. Ale kiedy oni odeszli został mi tylko Damian. Więcej nie miałam nikogo.
Potrząsnęłam mocno głową chcąc przestać o tym myśleć.
Jak najciszej potrafiłam podniosłam się z łóżka i uważając na to, żeby się nie wywalić o cokolwiek podeszłam do szafy wybrałam z niej jakieś ubrania i poszłam do łazienki. Gdy zamknęłam za sobą drzwi spojrzałam w lustro, a na moją twarz wpłynął głupi uśmiech, którego nie miałaby raczej żadna dziewczyna, gdyby ujrzała taki widok w lustrze. Moje zazwyczaj lśniące i gładkie loki tworzyły teraz wielki, czarny bałagan natomiast wory po oczami prawie sięgały brody. No może nie było aż tak źle, ale nie wyszłabym raczej tak gdziekolwiek. A komu to zawdzięczałam?
Kochanemu braciszkowi, który postanowił, że skoro są wakacje to powinnam iść później spać i spędzić trochę czasu z nim, bo ostatnio czuje się zaniedbywany. Pomińmy fakt, że i tak spędzam z nim każdą chwilę. Nie wiem już ile trwało to jego "nocowanie" w moim pokoju, ale z pewnością nie była to pierwsza taka noc. Wiedziałam, że się o mnie po prostu martwił, lecz w jego wykonaniu było to urocze, a jednocześnie zabawne. Mimo tego miał rację. Ja nigdy nie zapomniałam nawet na chwilę o tym co się zdarzyło tego feralnego dnia trzynastego lutego*.
Westchnęłam ciężko po czym zabrałam się za doprowadzanie siebie do porządku.
Po może piętnastu minutach byłam już czysta, pachnąca i radosna. Ostatni raz spojrzałam w lustro chcąc sprawdzić czy na pewno wyglądam dobrze. Swoje czarne loki związałam w warkocza, który sięgał mi daleko za łopatki, natomiast na siebie nałożyłam biały podkoszulek z napisem "I HATE EVERYONE", dżinsowe spodenki, czarne buty z ćwiekami oraz torebkę w tym samym kolorze. Opuściłam po cichu z łazienki i uważając na skrzypiące drzwi wyszłam na korytarz.
Stąpając na palcach weszłam na schody odwróciłam się na chwilę. Dosłownie na chwilę, ale zapomniałam, że schody są trochę śliskie, a ja miałam skarpetki oraz niezwykłego pecha, więc w jednej chwili straciłam równowagę, a po chwili rozległo się donośne: "KUUUUUUUU*WA!" i było można usłyszeć dźwięk spadającego ciała. Leżałam na podłodze cała obolała, jednak nie wiedzieć czemu wybuchnęłam głośnym śmiechem. Jedynym logicznym wyjaśnieniem był fakt, że nie byłam normalna. Nie minęła minuta, a zjawił się Damian. W jego wzroku było można dostrzec niezrozumienie i pobłażliwość. Tarzałam się po podłodze ze śmiechu jeszcze trochę, aż mój brat wzniósł oczy ku niebu i jedną ręką postawił mnie do pionu prowadząc przy tym do kuchni.
Gdy usiadłam na krześle z trudem opanowałam swój ciągły rechot.
Położyłam głowę na stole zakrywając się rękoma i zaczęłam głęboko oddychać próbując się uspokoić, kiedy uznałam, że już wróciłam do swojego poprzedniego stanu do moich nozdrzy wdarł się zapach świeżo zmielonych ziaren kakaowca. Podniosłam głowę i obróciłam głowę w kierunku, z którego było czuć owy aromat. Widząc Damiana niosącego dwa kubki, z których wydobywał się ten zapach uśmiechnęłam się szeroko.
To była po części nasza tradycja.
Na śniadanie zawsze, ale to zawsze piliśmy kawę. Jak to mawiał mój brat "dzień bez kawy to dzień stracony". Gdy postawił szklankę z tym niebiańskim napojem niemalże się na niego rzuciłam. Przed skonsumowaniem wdychałam ten zapach pełną piersią. Po chwili zaczerpnęłam jeden łyk i uśmiechnęłam się błogo. Ona była taaaaka dobra. Po chwili usłyszałam cichy chichot. Zwróciłam swój wzrok na Damiana obserwując go bacznie.
- O co chodzi? - spytałam zdziwiona jego reakcją. Spojrzał na mnie swoimi wiecznie śmiejącymi się, orzechowymi tęczówkami i odpowiedział szybko:
- Nic, już nic. Pij, bo wystygnie. Co chcesz na śniadanie? - zapytał zmieniając temat wstając przy tym od stołu. Jego zachowanie było dziwne, ale nie należałam do typu ciekawskich ludzi, więc zadowoliłam się taką odpowiedzią i rzekłam:
- Nie wiem. Ty coś wybierz. - Odkąd razem z Damianem zostaliśmy sami to on gotował wszystkie posiłki. Głównie dlatego, że jedyne danie jakie potrafiłam zrobić to jajecznica, a o samej jajecznicy długo byśmy nie pociągnęli. Poza tym ja byłam leniwa, a on studiował gastronomię, więc nawet nie musiałam go prosić, żeby zrobił mi coś do jedzenia, bo on uwielbiał gotować.
W przeciwieństwie do mnie.
Także podczas, gdy on stał przy garach ja odpoczywałam z kubkiem kawy w dłoni zastanawiając się przy tym co będziemy dzisiaj robić. Od dawna, bardzo dawna nie wychodziłam do ludzi. Głównymi czynnikami, które to spowodowały były współczujące spojrzenia ludzi zamieszkujących niewielkie miasteczko, w którym mieszkałam, wytykanie palcami, ciągłe szepty na mój temat i ciągłe pytania jak się czuję, zapewnienia, że jeśli będę czegoś potrzebowała to każdy może mi pomóc. Prychnęłam zirytowana pod nosem. Jakbym teraz tego potrzebowała. Teraz już było dobrze. Chyba...
Z rozmyślań wyrwał mnie głos blondyna.
- Bon appétit, mademoiselle! - Usłyszałam i po chwili leżał przede mną talerz z naleśnikami w bitej śmietanie, z owocami oraz kolorowy koktajl. Na sam widok, aż ślinka ciekła.
- Jak zdołałeś to przygotować tak szybko? - spytałam pożerając wzrokiem swoje śniadanie. On tylko zaśmiał się wesoło i powiedział, żebym jadła. Nie czekając na nic zabrałam się za jedzenie. Po chwili Damian do mnie dołączył.
- I jak? Smakowało? - spytał zabierając talerze, gdy skończyliśmy jeść. Oparłam się o oparcie krzesła wpatrując się w sufit.
- Całkiem, całkiem. Widać, że nie obijałeś się na lekcjach, braciszku. Jestem z ciebie dumna - odparłam, lecz odpowiedział mi tylko szum wody. Nagle usłyszałam przy uchu głos Damiana.
- No dobra! Teraz idź na górę i spakuj potrzebne rzeczy! Jedziemy na wycieczkę - rzekł radosnym głosem. Po kilkunastu latach mieszkaniu z nim pod jednym dachem stwierdziłam, iż dosyć często jestem bardziej poważna niż on. A przecież dzieliło nas, aż dziesięć lat różnicy!
Wiedziałam, że nie ma co się z nim wykłócać, bo i tak postawi na swoim, więc ruszyłam w stronę swojego pokoju. Gdy dotarłam na miejsce szybko schowałam do torby swój mały ekwipunek.
Tylko szkoda, że w moim przypadku tak nie było. Zasnęłam koło pierwszej w nocy, a promienie słońca wdarły się bez zaproszenia do mojego pokoju budząc mnie przy tym koło piątej rano. Wiedząc, że już nie zasnę podniosłam się ciężko na łokciach i zaczęłam rozglądać się po pokoju mrużąc przy tym oczy. Wtedy mój wzrok padł na osobę, która znajdowała się po lewej stronie łóżka. Była to osoba, którą kochałam ponad życie. Ze wzajemnością zresztą.
Damian, bo tak się nazywała owa osoba wciąż spała i nie wyglądało na to, że miał się w najbliższym czasie obudzić. Złociste kosmyki włosów opadały mu na czoło, a na jego twarzy gościł lekki uśmiech. Patrząc na niego nie potrafiłam się opanować i uśmiechnęłam się ciepło. Temu człowiekowi zawdzięczałam wszystko, w tym życie. Gdyby nie on najprawdopodobniej bym się już dawno załamała i albo popełniłabym samobójstwo albo wylądowałabym w tak zwanym pokoju bez klamek.
Był moim kochanym, starszym braciszkiem, którego nigdy nie miałam.
Był moją iskierką nadziei wśród nieprzeniknionych ciemności. Był moim ziemskim aniołem, sensem życia. Potrafił mnie zrozumieć, gdy inni nie rozumieli. Potrafił mi pomóc, gdy inni nie potrafili. Potrafił wywołać uśmiech na mojej twarzy, gdy dla innych to wydawało się niemożliwe. Wiedział o mnie wszystko. Znał wszystkie moje sekrety, słabości, problemy i mógł je wielokrotnie wykorzystać przeciwko mojej osobie. Ale tego nie zrobił. Nigdy nie robił niczego by chociaż zrobić mi krzywdę. Byłam dla niego jak lalka z porcelany, która może się w każdej sekundzie rozbić na setki kawałeczków. Tylko dla niego byłam delikatna, krucha, LUDZKA. Dla innych byłam głównie silną, samowystarczalną dziewczyną, która potrafi znieść dosłownie wszystko.
Tyle, że oni patrzyli tylko na pozory. Nie potrafili patrzeć w głąb duszy człowieka.
Ludzie nie myślą, nie martwią się o innych. Natomiast człowiek potrafi pomóc, potrafi rozweselić, potrafi sprawić, iż wszystko nabiera pozytywnych barw, a życie dzięki niemu wydaje się być darem. Takim właśnie człowiekiem był Damian. Do takiego rodzaju człowieka należeli też rodzice i Ania. Ale kiedy oni odeszli został mi tylko Damian. Więcej nie miałam nikogo.
Potrząsnęłam mocno głową chcąc przestać o tym myśleć.
Jak najciszej potrafiłam podniosłam się z łóżka i uważając na to, żeby się nie wywalić o cokolwiek podeszłam do szafy wybrałam z niej jakieś ubrania i poszłam do łazienki. Gdy zamknęłam za sobą drzwi spojrzałam w lustro, a na moją twarz wpłynął głupi uśmiech, którego nie miałaby raczej żadna dziewczyna, gdyby ujrzała taki widok w lustrze. Moje zazwyczaj lśniące i gładkie loki tworzyły teraz wielki, czarny bałagan natomiast wory po oczami prawie sięgały brody. No może nie było aż tak źle, ale nie wyszłabym raczej tak gdziekolwiek. A komu to zawdzięczałam?
Kochanemu braciszkowi, który postanowił, że skoro są wakacje to powinnam iść później spać i spędzić trochę czasu z nim, bo ostatnio czuje się zaniedbywany. Pomińmy fakt, że i tak spędzam z nim każdą chwilę. Nie wiem już ile trwało to jego "nocowanie" w moim pokoju, ale z pewnością nie była to pierwsza taka noc. Wiedziałam, że się o mnie po prostu martwił, lecz w jego wykonaniu było to urocze, a jednocześnie zabawne. Mimo tego miał rację. Ja nigdy nie zapomniałam nawet na chwilę o tym co się zdarzyło tego feralnego dnia trzynastego lutego*.
Westchnęłam ciężko po czym zabrałam się za doprowadzanie siebie do porządku.
Po może piętnastu minutach byłam już czysta, pachnąca i radosna. Ostatni raz spojrzałam w lustro chcąc sprawdzić czy na pewno wyglądam dobrze. Swoje czarne loki związałam w warkocza, który sięgał mi daleko za łopatki, natomiast na siebie nałożyłam biały podkoszulek z napisem "I HATE EVERYONE", dżinsowe spodenki, czarne buty z ćwiekami oraz torebkę w tym samym kolorze. Opuściłam po cichu z łazienki i uważając na skrzypiące drzwi wyszłam na korytarz.
Stąpając na palcach weszłam na schody odwróciłam się na chwilę. Dosłownie na chwilę, ale zapomniałam, że schody są trochę śliskie, a ja miałam skarpetki oraz niezwykłego pecha, więc w jednej chwili straciłam równowagę, a po chwili rozległo się donośne: "KUUUUUUUU*WA!" i było można usłyszeć dźwięk spadającego ciała. Leżałam na podłodze cała obolała, jednak nie wiedzieć czemu wybuchnęłam głośnym śmiechem. Jedynym logicznym wyjaśnieniem był fakt, że nie byłam normalna. Nie minęła minuta, a zjawił się Damian. W jego wzroku było można dostrzec niezrozumienie i pobłażliwość. Tarzałam się po podłodze ze śmiechu jeszcze trochę, aż mój brat wzniósł oczy ku niebu i jedną ręką postawił mnie do pionu prowadząc przy tym do kuchni.
Gdy usiadłam na krześle z trudem opanowałam swój ciągły rechot.
Położyłam głowę na stole zakrywając się rękoma i zaczęłam głęboko oddychać próbując się uspokoić, kiedy uznałam, że już wróciłam do swojego poprzedniego stanu do moich nozdrzy wdarł się zapach świeżo zmielonych ziaren kakaowca. Podniosłam głowę i obróciłam głowę w kierunku, z którego było czuć owy aromat. Widząc Damiana niosącego dwa kubki, z których wydobywał się ten zapach uśmiechnęłam się szeroko.
To była po części nasza tradycja.
Na śniadanie zawsze, ale to zawsze piliśmy kawę. Jak to mawiał mój brat "dzień bez kawy to dzień stracony". Gdy postawił szklankę z tym niebiańskim napojem niemalże się na niego rzuciłam. Przed skonsumowaniem wdychałam ten zapach pełną piersią. Po chwili zaczerpnęłam jeden łyk i uśmiechnęłam się błogo. Ona była taaaaka dobra. Po chwili usłyszałam cichy chichot. Zwróciłam swój wzrok na Damiana obserwując go bacznie.
- O co chodzi? - spytałam zdziwiona jego reakcją. Spojrzał na mnie swoimi wiecznie śmiejącymi się, orzechowymi tęczówkami i odpowiedział szybko:
- Nic, już nic. Pij, bo wystygnie. Co chcesz na śniadanie? - zapytał zmieniając temat wstając przy tym od stołu. Jego zachowanie było dziwne, ale nie należałam do typu ciekawskich ludzi, więc zadowoliłam się taką odpowiedzią i rzekłam:
- Nie wiem. Ty coś wybierz. - Odkąd razem z Damianem zostaliśmy sami to on gotował wszystkie posiłki. Głównie dlatego, że jedyne danie jakie potrafiłam zrobić to jajecznica, a o samej jajecznicy długo byśmy nie pociągnęli. Poza tym ja byłam leniwa, a on studiował gastronomię, więc nawet nie musiałam go prosić, żeby zrobił mi coś do jedzenia, bo on uwielbiał gotować.
W przeciwieństwie do mnie.
Także podczas, gdy on stał przy garach ja odpoczywałam z kubkiem kawy w dłoni zastanawiając się przy tym co będziemy dzisiaj robić. Od dawna, bardzo dawna nie wychodziłam do ludzi. Głównymi czynnikami, które to spowodowały były współczujące spojrzenia ludzi zamieszkujących niewielkie miasteczko, w którym mieszkałam, wytykanie palcami, ciągłe szepty na mój temat i ciągłe pytania jak się czuję, zapewnienia, że jeśli będę czegoś potrzebowała to każdy może mi pomóc. Prychnęłam zirytowana pod nosem. Jakbym teraz tego potrzebowała. Teraz już było dobrze. Chyba...
Z rozmyślań wyrwał mnie głos blondyna.
- Bon appétit, mademoiselle! - Usłyszałam i po chwili leżał przede mną talerz z naleśnikami w bitej śmietanie, z owocami oraz kolorowy koktajl. Na sam widok, aż ślinka ciekła.
- Jak zdołałeś to przygotować tak szybko? - spytałam pożerając wzrokiem swoje śniadanie. On tylko zaśmiał się wesoło i powiedział, żebym jadła. Nie czekając na nic zabrałam się za jedzenie. Po chwili Damian do mnie dołączył.
- I jak? Smakowało? - spytał zabierając talerze, gdy skończyliśmy jeść. Oparłam się o oparcie krzesła wpatrując się w sufit.
- Całkiem, całkiem. Widać, że nie obijałeś się na lekcjach, braciszku. Jestem z ciebie dumna - odparłam, lecz odpowiedział mi tylko szum wody. Nagle usłyszałam przy uchu głos Damiana.
- No dobra! Teraz idź na górę i spakuj potrzebne rzeczy! Jedziemy na wycieczkę - rzekł radosnym głosem. Po kilkunastu latach mieszkaniu z nim pod jednym dachem stwierdziłam, iż dosyć często jestem bardziej poważna niż on. A przecież dzieliło nas, aż dziesięć lat różnicy!
Wiedziałam, że nie ma co się z nim wykłócać, bo i tak postawi na swoim, więc ruszyłam w stronę swojego pokoju. Gdy dotarłam na miejsce szybko schowałam do torby swój mały ekwipunek.
Były w nim pieniądze, telefon i różdżka. Tak, byłam czarownicą. Ale nie chodziłam do Hogwartu, Durmstrangu czy Beauxbatons. Chodziłam do Instytutu Magii imienia Bolesława Chrobrego, w skrócie: IMiBC. Była to elitarna szkoła gdzie uczęszczali jedynie czarownice i czarodzieje o polskich korzeniach. Uczyliśmy się tam trochę innych przedmiotów niż w Hogwarcie. Zamiast Starożytnych Runów na przykład mieliśmy lekcje z samoobrony. Przerwałam swoje rozmyślania i zbiegłam schodami na dół.
- Kiedy mi powiesz gdzie jedziemy? - zapytałam, gdy spotkałam brata w salonie.
- Dowiesz się na miejscu - odparł tajemniczo. a ja wywróciłam oczami jednak moje usta nadal były wygięte w łuk. Weszliśmy do garażu, a blondyn odpalił samochód natomiast ja siadłam na miejsce z przodu.
- Niepełnoletnia! Siadasz z tyłu i zapinaj pasy! - powiedział ,,srogim" tonem na, co ja wybuchnęłam śmiechem.
- Ty i bezpieczeństwo? To dwa słowa, które w jednym zdaniu brzmią absurdalnie. - Damian wyszczerzył zęby i po chwili byliśmy w drodze.
- Może dasz mi jakąś podpowiedź dokąd jedziemy? - spytałam nie mogąc wytrzymać. On spojrzał na mnie rozbawiony i znów skupił się na drodze.
- Rozmowny jesteś, nie ma co - sarknęłam spoglądając na krajobraz za szybą.
- Powiem tylko, że to miejsce bardzo Ci się spodoba - odpowiedział tajemniczo.
- Skąd masz tą pewność? - zapytałam po raz kolejny patrząc na niego z zaintrygowaniem.
- No nie wiem... może dlatego, że znam cię od szesnastu lat i mieszkamy w jednym domu? - odpowiedział z lekko kpiącym uśmiechem. Po godzinie jazdy dotarliśmy na miejsce.
- Aeroklub Lubelski... - zobaczyłam tablice z takim właśnie napisem. Chwilę przetwarzałam ową informację, a następnie zwróciłam głowę w stronę blondyna, który miał wielkiego banana na twarzy.
- Czy to jest... - nie dokończyłam, bo on pokiwał głową. Stałam jeszcze przez chwilę, a następnie rzuciłam się w jego stronę z dzikim piskiem.
- Jesteś najlepszy!
- Już to słyszałem. Mogłaś być bardziej oryginalna - stwierdził, ale mimo tego jego twarz przyozdabiał radosny uśmiech.
- Pan Damian Orłowski? - Usłyszeliśmy jakiś kobiecy głos. Puściłam go i stanęliśmy przed dosyć niską kobietą, która posłała nam miły uśmiech.
- Tak. - Jego odpowiedź była zwięzła i krótka.
- Proszę za mną. Zaprowadzę was na miejsce skąd odbierze was samolot - rzekła po czym ruszyła w kierunku lotniska natomiast my za nią.
- Proszę pójść do drugiego budynku po lewej i powiedzieć mężczyźnie w okienku swoje nazwisko. Wtedy dostaną państwo stroje. Życzę miłej zabawy oraz zachęcam do ponownej wizyty. - Spełniliśmy jej prośbę i kilkanaście minut później byliśmy już w przestworzach. Niestety, nie mogłam mieć własnego spadochronu. Według tych ludzi byłam za młoda i powinnam skakać z kimś doświadczonym. "Kimś doświadczonym" okazał się być Damian. O dziwo wyszło na to, że był on ich stałym klientem.
- Proszę teraz wyskoczyć. - Usłyszałam głos pilota. Zadarłam głowę do góry po czym spojrzałam na Damiana i powiedziałam:
- Czy jeśli zginę... to obiecujesz, że będziesz opiekował się moją Wichurą* do końca swoich dni oraz nie pozwolisz, żeby ktokolwiek jej dosiadał? - spytałam pełnym przejęcia głosem.
- Uwielbiam to twoje optymistyczne podejście do życie, Ari - powiedział rozbawiony.
- Uwielbiam to twoje optymistyczne podejście do życie, Ari - powiedział rozbawiony.
- Skaczcie już! - Do naszych uszu dotarł ponaglający głos pilota na co zgodnie wybuchliśmy głośnym śmiechem.
- Raz, dwa...
- Trzy! - Dokończyłam i wyskoczyliśmy z samolotu śmiejąc się w głos, co było trochę trudne, ponieważ powietrze napełniało nam usta, co nie zmieniało faktu, że to było niesamowite. Wszystko działo się tak szybko, ale widok... odbierał mowę w ustach. Tego nie dało się opisać w słowach.
Trzeba, by było samemu skoczyć, żeby to zobaczyć.
Trzeba, by było samemu skoczyć, żeby to zobaczyć.
Nagle zobaczyłam powoli zbliżającą się ziemię. Byłam zawiedziona, że to już koniec, lecz byłam jednocześnie szczęśliwa, iż w ogóle mogłam przeżyć coś takiego. Następnym razem sama skoczę. Kilkanaście sekund później byliśmy już na jakiejś łące.
- To był najpiękniejszy dzień mojego życia! - wykrzyczałam z całej siły i usłyszałam echo.
- To jeszcze nie koniec atrakcji - powiedział z uśmiechem mężczyzna. Zerknęłam na niego zdziwiona.
- Mamy do odwiedzenia jeszcze Lublin. Dzisiaj Festiwal Kolorów! - Gdy to usłyszałam patrzyłam na niego oniemiała.
- Zdecydowanie jesteś najlepszym bratem jakiego kiedykolwiek miałam! - mówiąc to uścisnęłam go mocno, a on poklepał mnie po głowie.
- Wiem, wiem. - Gdy wróciliśmy na lotnisko od razu pojechaliśmy na Festiwal Kolorów.
Świetnie się bawiliśmy. Od ostatnich dwóch miesięcy nigdy nie byłam tak radosna, jak teraz. Po powrocie do domu od razu oczyściłam siebie oraz Damiana za pomocą różdżki**, a teraz leżałam na łóżku wspominając dzisiejszy dzień. Nagle, usłyszałam z dołu dzwonek do drzwi. Nie zeszłam na dół, ponieważ słyszałam z dołu głos mojego przyszywanego brata.
- Adrianno! - Usłyszałam swoje pełne imię. Damian nigdy, ale to NIGDY nie zwracał się do mnie pełnym imieniem. Chyba, że była to jakaś bardzo poważna sytuacja. Zmarszczyłam brwi i odłożyłam lekturę na bok po czym zeszłam na dół. To, co tam zobaczyłam zbiło mnie z tropu. Kilka metrów przed sobą ujrzałam starszą kobietę o dosyć surowym wyrazie twarzy. Siwe włosy miała spięte w ciasny kok, twarz oblegało dużo zmarszczek natomiast na jej ciele zamiast typowych babcinych ubrań miała szatę czarodzieja. Przypominała mi...
- Mcgonagall? - Wyrwało mi się za nim zdołałam się powstrzymać. Kobieta skinęła głową, a moja szczęka znalazła się gdzieś w okolicach podłogi. O co tu chodzi?!
- Z pewnością stało się coś ważnego skoro przybyła tu pani, aż z Wielkiej Brytanii - powiedziałam uprzejmie nadal będąc w lekkim szoku. Chociaż nie, lekki szok to za mało powiedziane.
- Owszem Adrianno. I ma to związek z tobą - odparła spokojnie przewiercając mnie swoim wzrokiem na wylot.
- Skąd pani zna moje imię? - spytałam mrużąc delikatnie oczy. Coś było nie tak.
- Wydarzenie, które miało miejsce niespełna sześć miesięcy temu obiegło cały mugolski i magiczny świat. Niezwykle mi przykro z powodu waszej straty. - Zwróciła się do mnie i Damiana całkowicie szczerze.
- Nie chciałbym być niegrzeczny, ale w jakim celu nas pani odwiedziła? - Zadał pytanie Damian.
- Tak, jak wspominałam pańska siostra ma dużo wspólnego z moim przybyciem. Powierzono jej misję, którą będzie musiała wypełnić. - Jej głos był bardzo poważny. Przez chwilę nawet miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Miałam wrażenie, że to popularny ostatnimi czasami prank.
- Bardzo przepraszam, ale ja chyba też mam tu coś do powiedzenia. Nie rozumiem o, co...
- Przeniesiesz się w czasie do roku 1975. Ale najpierw będziesz musiała odbyć specjalne szkolenie trwające dwa miesiące. Zważając na pewne okoliczności będziesz ćwiczyła swoje umiejętności w Hogwarcie.
- Jak to Hogwart?! - zapytaliśmy w tym samym momencie. Nie no, teraz byłam pewna, że to jakiś kiepski prank. Zaraz wyskoczą tu jacyś faceci z kamerami i wszyscy zaczną rechotać pytając jakie to uczucie dać się wkręcić. Nie! Nie mam zamiaru się tak bawić!
- Skąd mam wiedzieć, że to co pani mówi jest prawdą? Przykro mi, lecz nie wierzę w nic co pani mówi. W końcu, kto normalny przychodzi do czyjegoś domu i wygaduje tak niedorzeczne rzeczy? Nikt. No, ten żart się nie udał. Był kiepski i się na niego nie nabrałam. No może przez chwilę tak było, ale... - zaczęłam szybko mówić jednak kobieta mi przerwała.
- Spodziewałam się, że taka sytuacja będzie mogła mieć miejsce, więc pozwól mi pokazać, iż nie kłamię - mówiąc to wyciągnęła zza pazuchy szaty, średniej długości kijek, który rzeczywiście wyglądał jak prawdziwa różdżka, ale to mogła być bardzo dokładna replika, prawda? To nie może być... przerwałam jednak swoje rozmyślania, gdy z różdżki wystrzeliło małe stado niebieskich ptaszków, które wystrzeliły w górę po czym wyleciały przez okno. Zerknęłam na Damiana, który mimo tego wciąż wpatrywał się w kobietę trochę nieufnie.
- Dlaczego ja? Przecież Harry Potter już uratował świat przed Voldemortem, siedemnaście lat temu! Po co mam teraz wracać do czasów, w których panuje wojna? - pytałam wciąż nie dowierzając w to co ta czarownica mówi. Od momentu, kiedy razem z rodzicami i Anią zostaliśmy porwani moje zaufanie do obcych ograniczyło się do zera.
- Ostatnim życzeniem, świętej pamięci Albusa Dumbledore'a było to, żebym odnalazła i przekonała cię do wzięcia udziału w misji. Musisz być naprawdę kimś potężnym skoro on cię wybrał, Adrienne* - powiedziała z całkowitą powagą czarownica zaciskając mocno usta w cienką kreskę czekając na moją odpowiedź. Była z lekka zdenerwowana.
- Skąd mam wiedzieć, że to co pani mówi jest prawdą? Przykro mi, lecz nie wierzę w nic co pani mówi. W końcu, kto normalny przychodzi do czyjegoś domu i wygaduje tak niedorzeczne rzeczy? Nikt. No, ten żart się nie udał. Był kiepski i się na niego nie nabrałam. No może przez chwilę tak było, ale... - zaczęłam szybko mówić jednak kobieta mi przerwała.
- Spodziewałam się, że taka sytuacja będzie mogła mieć miejsce, więc pozwól mi pokazać, iż nie kłamię - mówiąc to wyciągnęła zza pazuchy szaty, średniej długości kijek, który rzeczywiście wyglądał jak prawdziwa różdżka, ale to mogła być bardzo dokładna replika, prawda? To nie może być... przerwałam jednak swoje rozmyślania, gdy z różdżki wystrzeliło małe stado niebieskich ptaszków, które wystrzeliły w górę po czym wyleciały przez okno. Zerknęłam na Damiana, który mimo tego wciąż wpatrywał się w kobietę trochę nieufnie.
- Dlaczego ja? Przecież Harry Potter już uratował świat przed Voldemortem, siedemnaście lat temu! Po co mam teraz wracać do czasów, w których panuje wojna? - pytałam wciąż nie dowierzając w to co ta czarownica mówi. Od momentu, kiedy razem z rodzicami i Anią zostaliśmy porwani moje zaufanie do obcych ograniczyło się do zera.
- Ostatnim życzeniem, świętej pamięci Albusa Dumbledore'a było to, żebym odnalazła i przekonała cię do wzięcia udziału w misji. Musisz być naprawdę kimś potężnym skoro on cię wybrał, Adrienne* - powiedziała z całkowitą powagą czarownica zaciskając mocno usta w cienką kreskę czekając na moją odpowiedź. Była z lekka zdenerwowana.
- A jeśli nie będę chciała? - dodałam po chwili wciąż nie wierząc w to co się dzieje.
- Nie mogę cię do niczego zmuszać, lecz gdybyś podjęła odpowiednią decyzję mogłabyś uratować wiele istnień mugoli i czarodziejów w tym swoich rodziców i siostrę - odpowiedział.
- Wiem, że może być to nieprawdopodobne, ale musisz mi zaufać. - W mojej głowie była tylko jedna myśl...
*Na potrzeby opowiadania przeniosłam dzień, w którym porwano Adriannę i jej rodzinę na trzynastego lutego.
**Wichura to miotła Adrianny, o której dowiecie się więcej w następnych rozdziałach.
***Ze względu na to, że Mcgonagall jest Angielką zwraca się do Adrianny angielskim odpowiednikiem jej imienia.
**Wichura to miotła Adrianny, o której dowiecie się więcej w następnych rozdziałach.
***Ze względu na to, że Mcgonagall jest Angielką zwraca się do Adrianny angielskim odpowiednikiem jej imienia.
1. Strój Adrianny:
Number one?!
OdpowiedzUsuńYea! Będzie William ♥♥♥ Adrianna i to, że odchodzą wszyscy jej bliscy jest niepokojące. A nawet bardzo. Zobaczymy co z tym połączeniem Huncwoci-Adrianna. Teraz musi się przenieść do Hogwartu... Wow... Czekam na nn - A
UsuńWill będzie, ale trzeba na niego trochę poczekać... Ale będzie! Dziękuję ;)
UsuńSelene Neomajni
Odrazu mówię, że się raczej nie rozpiszę za co przepraszam, ale naprawdę świetna notka. Super pomysł z tym że jest polka w obecnych czasach i później może przenieść się do1975 roku do hogwartu. Tak to bardzo mi się podoba i czekam na następne rozdziały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Azi
Dzięki :)
UsuńSelene Neomajni
Proponuję zmienić trochę kolor tła. Jest za ciemne i litery się z nim zlewają :(.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, jak dalej potoczy się ta historia. Generalnie lubię opowiadania, gdzie współczesny bohater cofa się do czasów Huncwotów, albo nawet do młodości Voldemorta. Czekam na nexta :)
U mnie nowy rozdział :)
http://nocturne.blog.pl/
Dziękuję ^^
UsuńSelene Neomajni
Bardzo fajny pomysł!
OdpowiedzUsuńTylko skąd główna bohaterka poznała Minerwę McGonagall? Chociaż w sumie...Tak dużo ją wyróżnia xD
W ogóle bardzo ciekawie piszesz! Nie mogę doczekać się następnego rozdziału!
~Wikkusia
PS. Na moim blogu dwa nowe rozdziały: http://hptajemnicarodzinydumbledore.blogspot.com/
Dziękuję. Wybacz! Zapomniałam dodać skąd ją zna, ale w następnych rozdziałach wszystko bardziej wyjaśnię ;)
UsuńSelene Neomajni
Zajmuję sobie miejsce, wrócę z komentarzem za chwilę. A, i wydaje mi się dziwne, że tytuł rozdziału to "Jak to Hogwart?!" a w adresie jest "...jak-to-wielka-brytania", ale to tylko tak się czepiam.
OdpowiedzUsuńZa chwilę wracam!
K. D.
Jak to Hogwart?!? Jak to McGonagall?!? Jak to rok 1975?!? I jeszcze będzie Lily, Dor, Rogacz i Łapa?!? Ubóstwiam Ciebie i Twój blog! Już myślałam, że będzie to opowieść o (sekundę, jak się streszcza "Adrianna"? Napisz to w następnym rozdziale, bo nie lubię się zwracać do nikogo po pełnym imieniu.) Adriannie i szkole w Polsce im. ... kogośtam, już nie pamiętam (;-D), ale się nie martwiłam, bo Wiem, że masz GENIALNE pomysły (wnioskując z poprzedniego bloga). A tu nagle takie BUUM! Ratowanie świata przed Tylko-Ty-Wiesz-Kim. Po prostu kosmos. Super Ci wyszło to, że z jednej strony przyszłość (lipiec w końcu za niecałe 2 miesiące) a z drugiej- przeszłość! No i będzie Will. <3 Pisz szybko, bo bez następnego rozdziału nie przetrwam! A jak się długo nie będzie pojawiał, przyjdę do Ciebie, rzucę Imperiusa i wszyscy będą mi wdzięczni za kolejne 10 rozdziałów opublikowanych w 3 dni. (buhahahahahaha!!!!!!!!)
UsuńProszę, nie zmuszaj mnie do przemocy O:-)
Kolorowa Dama
PS. Aha, i czy ktoś mi jeszcze raczy wytłumaczyć, dlaczego w poprzednim komentarzu jest godzina 5:46, skoro ja o tej godzinie jeszcze smacznie chrapałam? Dziiiiwneeee... A, i jeszcze na potwierdzenie zapisuję tutaj, że jest równa 16:27. Zobaczymy jaka się wyświetli nad komentarzem.
PPS. Nie ''streszcza" tylko "zdrabnia". Sorry, przejęzyczyłam się.
UsuńŻałuję, że przeczytałam Twój komentarz. Teraz tak cholernie bolą mnie policzki od uśmiechania się! Na Huncwotów i Rudą będziesz musiała trochę poczekać. Z resztą, jak na wszystkich, którzy są z przeszłości.
UsuńJeśli rzucisz we mnie Imperius'em to ja rzucę w Ciebie Abracadabrą! Nowy rozdział dopiero w weekend. Sama nie wiem dlaczego wyświetla się zła godzina. To chyba mój komputer źle działa albo coś :/
Dziękuję za miłe słowa ;)
Selene Neomajni
Jak to Hogwart?! Jak ty tak możesz, mieć takie wspaniałe pomysły? Z komentarzy powyżej wnioskuję, że miałaś drugiego bloga. Dusze Evans... Tak to się nazywało? Nie ważne, carpe diem. Cieszę się, że w końcu mam szansę przeczytać bloga o polce w Hogwarcie, bo takiego jeszcze nie znalazłam. Mam nadzieję, że rozdział pojawi się niedługo!
OdpowiedzUsuńNo cóż... Zawsze miałam dużo pomysłów chociaż nie które nie miały w ogóle sensu. Cieszę się, że podoba Ci się pomysł na to opowiadanie. Jeśli chcesz mogę podać Ci adres na mojego dawnego bloga.
UsuńSelene Neomajni
Wiem, przepraszam :C Ogólnie wszystkich teraz przepraszam, bo zaniedbuję ich blogi :C
OdpowiedzUsuńAle przeczytałam, a mam nadzieję, że już niedługo w szkole zrobi się luźnej i wrócę do moich długaśnych komentarzy :)
Bardzo fajny rozdział!
Życzę ci weny i pozdrawiam!
Mania :*
Nic się nie stało ;)
UsuńDziękuję, że w ogóle komentujesz. A tak w ogóle to zaraz dodam rozdział, więc oczekuj! ;D
Selene Neomajni
Pisałam długi post ale wylaczyl mi sie telefon a juz mi sie nie chce pisac wiec w skrócie super - Sky (Kaja z kolonii)
UsuńKochana Selene Neomajni ^_~
OdpowiedzUsuńRozdział był genialny, no i już w pierwszym rozdziale pojawiło się moje imię ( zaiste) a mianowicie przyjęła je ciotka, która miała wylew krwi do mózgu.... I się wydało, że mam na imię Monika c: No ale co do Damiana to jest cudowny ⌒.⌒ i ta jego wycieczka *_* też taką chcę ;D jejku i ta podróż w czasie do 1975 roku coś pięknego c: No i nareszcie McGonagall c: Jedyne, czego żałuję to fakt, iż w Polsce nie ma Szkoły Magii i Czarodziejstwa... Bo przecież bym do niej trafiła prawda? XD
Pozdrawiam
Mała Czarna ^^