piątek, 26 czerwca 2015

Avada Kedavra + BONUS

Witam!
Sprawa jest taka... Jutro wyjeżdżam na kolonie i nie będzie mnie przez dwa tygodnie. 
Wiem, wiem... powinnam dostać od was Avadą, Cruciatusem lub patelnią ewentualnie. Ale mam coś na pocieszenie! Mały bonus! Macie tutaj ciekawostki związane z rocznikiem 1960.
 Jeśli będzie to kogoś obchodziło ;)
Także do zobaczenia 10 lipca!
Selene Neomajni
PS: Praktycznie wszystkie ciekawostki będą związane z Syriuszem! <3



1. Syriusz i James razem przeżyli swój pierwszy gejowski pocałunek na siódmym roku, tuż przed pierwszą randką Jamesa z Lily. Potter okropnie się wtedy denerwował. (Zdjęcie na zrycie psychiki ♥)



2. Z perspektywy lat, Syriusz twierdził, że zainteresował się wtedy Jamesem tylko dlatego, że Potter nie ustąpił mu, jak to zwykle bywało z innymi rówieśnikami. Co więcej, sprzeciwił się mu. Poza tym, miał wesołe oczy...


3. Syriusz trzy razy przeszkodził Jamesowi w oświadczynach, zupełnie nieświadomie. Zorientował się dopiero wtedy, kiedy Potter brutalnie wyprowadził go z pokoju, pokazał mu pierścionek i kopnął go w tyłek xD


4. Kiedy Syriusz w wieku jedenastu lat trafił na peron dziewięć i trzy czwarte, boleśnie zderzył się z pewnym chłopcem. Pokłócili się wtedy, nakrzyczeli na siebie i śmiertelnie się obrazili. Pół godziny później siedzieli razem w jednym przedziale i zostali najlepszymi przyjaciółmi xD


5. Ulubionym przedmiotem Syriusza była Obrona przed Czarną Magią, ponieważ razem z resztą Huncwotów co roku mogli zrobić chrzest bojowy nowemu nauczycielowi… no i Łapa był całkiem niezły.



6. Kiedy Huncwoci opuszczali Hogwart na drzwiach, na których siedem lat wcześniej wyryli swoje nazwiska i przezwiska, dopisali także jedno zdanie. "Bez ryzyka nie ma zabawy"


7. Kilka tygodni po rozpoczęciu swojego pierwszego semestru w Hogwarcie, James, Syriusz, Remus i Peter (walić kolejność ona nie ma znaczenia) włóczyli się nocą po korytarzach. Przyłapał ich na tym Sir Cadogan, który zapoczątkował nazywanie ich „Huncwotami”. Całość rozpowszechnił Syriusz :3


8. Black ma skłonności nie tylko do ryzyka, ale i do hazardu. Wiele razy zakładał się z innymi (na przykład z Peterem, przeważnie o słodycze – Pettigrew nie posiadał niczego innego). Z tego powodu kiedyś przebiegł nago przez wszystkie korytarze w szkole... podczas przerwy.



9. Syriusz na koniec siódmej klasy, kiedy zdał wszystkie egzaminy, po raz pierwszy w życiu pocałował o wiele starszą od siebie osobę. Tą szczęściarą była... Minerwa McGonagall xD


10.  Syriusz swojego pierwszego papierosa zapalił pod koniec piątej klasy, po nieszczęsnym wysłaniu Snape’a do Wrzeszczącej Chaty. Swojego drugiego papierosa zapalił w Boże Narodzenie, tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego, kiedy dowiedział się o śmierci państwa Potter. Swojego trzeciego papierosa oddał wtedy Jamesowi. Swojego czwartego papierosa zapalił na godzinę przed ślubem swojego najlepszego przyjaciela. Swojego piątego papierosa zapalił, kiedy miał zostać wujkiem. Kolejne trzy paczki wypalił, kiedy jego świat się zawalił i został sam. Halloween, osiemdziesiąty pierwszy



11. Postać Severusa Snape'a jest wzorowana na nauczycielu chemii, który kiedyś uczył Rowling


12. Rowling powiedziała, że Syriusz był zbyt zajęty byciem buntownikiem, by się ożenić.


13. Skłonność Syriusza do robienia kawałów wszystkiemu i wszystkim objawiła się już w pierwszym dniu jego bytowania. Urodził się dużo wcześniej od wyznaczonego terminu.


14. Syriusz w czasie swojej szkolnej kariery miał wiele szlabanów. Łącznie przepracował osiemset czterdzieści dni, co daje mniej więcej dwa lata, trzy miesiące i dziewiętnaście dni. Oczywiście, w większości przypadków oszukiwał.


niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 7 "Moje życie to ciągłe pasmo pogrzebów!"

,,Najgorszym więzieniem jest przeszłość." Paul Coelho
.............................................................................................................

Perspektywa Adrianny:

Po spotkaniu z James'em teleportowałam się do domu mojego brata.
- Damian! Jesteś?! - zawołałam, lecz odpowiedziała mi cisza. Poszłam do kuchni, lecz tam go nie zastałam. Wbiegłam szybko na górę i zajrzałam do prawie wszystkich pokojów. Pustka, To dziwne. Przecież powinien już wrócić z pracy. Obiecał, że będzie.
Został mi tylko jeden pokój.
Starając się przestać myśleć o najgorszych scenariuszach przełknęłam ślinę i pociągnęłam za klamkę. W pomieszczeniu jakby nigdy nic stał sobie Damian słuchając muzyki przez słuchawki. Poczułam jak kamień spada mi z serca i podeszłam do młodego mężczyzny szturchając go w ramię. Blondyn drgnął lekko po czym szybko odwrócił się w moim kierunku. Najpierw był zdziwiony jednak sekundę później uśmiechał się szeroko od ucha do ucha. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo byłam już w stalowym uścisku brązowookiego.
- Wystraszyłaś mnie! - powiedział czochrając mi przyjaźnie włosy.
- Gdybyś ściszył trochę muzykę to byś usłyszał jak cię wołam - odpowiedziałam z ulgą.
- Wybacz, po prostu starałem się robić małe porządki - odrzekł wskazując ręką na dosyć spory bałagan będący w jego sypialni. Pokręciłam głową z zdegustowaniem.
- Nie ma mnie tylko jeden dzień, a tu taki syf.  Dobrze, że mogę używać czarów po za szkołą - rzekłam wyciągając swój "magiczny patyk". Wypowiedziałam kilka inkatacji, a pokój lśnił czystością.
- Wy czarodzieje macie łatwiej - stwierdził z westchnieniem opadając na czyste już łóżko.
- Czasami zastanawiam się co by było gdybym nie dostała listu z IMiBC - powiedziałam zajmując miejsce obok brata.
- Wtedy sprzątanie domu zajmowałoby nam całe dnie. - Jego głos nabrał bardziej żartobliwego tonu. Zapadła przyjemna cisza, która została szybko przerwana. W jednej chwili mężczyzna wyprostował się gwałtownie a z jego ust wypłynęły strumienie krwi. Uśmiech szybko znikł z mojej twarzy, a zastąpił go wyraz przerażenia. Podbiegłam do niego i wyciągnęłam różdżkę po czym zaczęłam szeptać różne formułki uleczające. Nic nie pomogło. Zostało jedno wyjście.. chwyciłam jego ręce i już chciałam się teleportować do szpitala lecz zauważyłam ogromny napis wypisany na ścianie... krwią. Myślisz, że się mnie pozbyłaś? Myślisz, że będziesz już bezpieczna? ON to dopiero początek. Ty będziesz następna. Twój ukochany morderca.
Poczułam rosnącą gulę w gardle i teleportowałam się do magicznego szpitala, który był w Polsce.
- Pomóżcie mu! On się zaraz udusi! - Wykrzyknęłam głosem drżącym od emocji. W jednej chwili obok mnie stanęli pielęgniarze. Wszystko działo się tak szybko... miałam wrażenie, że opuściłam swoje ciało i oglądam całe to zamieszanie z innej perspektywy. Patrzyłam się w ścianę nie rozumiejąc, nie pragnęłam zrozumieć. Nie chciałam usłyszeć tych kilku, żałosnych słów, które znowu zrujnowałyby mi życie ,,Przykro mi, nic nie mogliśmy zrobić". Przypomniałam sobie, gdy usłyszałam je pierwszy raz. Miałam jedenaście lat i wtedy straciłam swoją pierwszą, prawdziwą przyjaciółkę, dwa lata później historia się powtórzyła. ,,Przykro mi, nie mogliśmy nic zrobić". To zdanie dudni w mojej głowie i nie pozwalało zebrać myśli. Biorę głęboki wdech chcąc uspokoić zmysły. Dopiero w tej chwili dotarła do mnie powaga sytuacji. Wstała gwałtownie z krzesła, na którym nie wiem, kiedy usiadłam i zaczynam chodzić w tą i z powrotem. Serce biję jak oszalałe, krew pulsuję w żyłach, ból ściska żołądek na myśl, że Damian może umrzeć. Jedyne co mogę zrobić to czekać. Czekać i mieć nadzieję, iż on przeżyje. Mijają sekundy, minuty. Nagle drzwi się otwierają. Szybko odwracam głowę w tamtą stronę i widzę zmęczonego uzdrowiciela.
- Czy on...
- Żyje, ale jest w ciężkim stanie. Będziemy musieli go przenieść do Szpitala w Anglii, tam będzie miał lepszą opiekę. - Przerwał mi w połowie zdania. Kiwam powoli głową. Sytuacja naprawdę jest poważna.
- Czy mogłabym zobaczyć brata? - Mężczyzna otwiera drzwi, a ja z prędkością światła wbiegam do pomieszczenia mijając rzędy łóżek. W końcu dobiegłam na sam koniec. Nie pewnie odchylam zasłonę parawanu i siadam przy łóżku brązowookiego. Ze strachem w oczach patrzę na ostatniego członka mojej PRAWDZIWEJ rodziny. W mojej głowie słyszę złośliwy głos:
- Gdybyś nie wyjechała on nie leżałby w szpitalu! - To zdanie powtarza się jak echo. Nie odrywam wzroku od blondyna chociaż czuję z każdą sekundą rosnące poczucie winy. Na jego twarzy nie ma już śladu bólu czy przerażenia. Jest spokojny, żywy. Oddech ma nieumiarkowany. 
Boję się go dotknąć, czuję jakbym zwykłym dotykiem mogła go zranić.
- Musimy teraz przenieść pańskiego brata. Proszę wstać. - Słyszę obok siebie głos. Wypełniam polecenie nieznajomego. W tej samej chwili pokój wypełnia cichy trzask towarzyszący teleportacji.
- Złap moją rękę. - Robię to co każe pielęgniarz i po chwili czuję szarpnięcie w okolicach brzucha.
Ląduję w długim korytarzu. Krystalicznie-białe  ściany wywołują u mnie mały zawrót głowy. Jak ja nienawidziłam szpitali. Wszystko wyglądało tutaj jakby te budynki nie były dotknięte takimi emocjami jak radość, szczęście. Taki wystrój tylko potrafił przygnębić człowieka.
- Musisz tutaj poczekać na uzdrowicieli. Gdy wyjdą z pomieszczenia będziesz mogła odwiedzić pacjenta. - Po tych słowach zniknął. Zrezygnowana opadłam na jedno z krzeseł. Przeczesałam włosy palcami wzdychając ciężko. Czy to jakieś przeklęte fatum? Dlaczego zawsze muszę tracić tych na, których mi zależy? Pamiętam dzień, gdy powiedziano mi o śmierci rodziców i Ani, załamałam się. Długo zajęło mi dojście do siebie, a przez ten cały czas wspierał mnie Damian. Gdyby nie on wciąż siedziałabym w pokoju bojąc się wyjść na zewnątrz. Może bym popełniła samobójstwo? Ale on nie pozwał mi nawet myśleć o takich rzeczach. Ciągle był przy mnie, ciągle się mną opiekował.
Tylko jemu zależało. Na moją twarz wpłynął smutny uśmiech.
Wtedy przypomniałam sobie o dosyć istotnej rzeczy. Wyciągnęłam różdżkę i pomyślałam o szczęśliwych chwilach spędzonych z moją rodziną, w myślach natomiast wymówiłam inkatację. Po chwili z mojego magicznego ośrodka mocy wytrysnął srebrno-biały promień, który po chwili uformował się w wyjątkowo dużą wilczycę. Zwierzę patrzyło na mnie z zaufaniem i oczekiwaniem.
- Jestem w Świętym Mungu i nie będę mogła na razie wrócić do Hogwartu. Wszystko ze mną w porządku, niech się pani nie martwi. Przepraszam. Adrianna. - Zakończyłam swój wywód, a mój patronus pognał w kierunku okna i zniknął. Zniecierpliwiona i zmartwiona jednocześnie zaczęłam nerwowo tupać nogą zerkając cały czas na zegar wiszący na ścianie. Byłam trochę zdziwiona, że nie oprócz uzdrowicieli nie zobaczyłam żadnych ludzi. Może to jest sen? Może to jest piep*zony sen i zaraz się obudzę? Nadzieja matką głupich. Wtedy przypomniałam sobie ten napis na ścianie.
"Twój ukochany morderca"... przecież Iwanow oraz Cruel  nie żyją. Zostali skazani na pocałunek dementora pod koniec lutego. Ktoś się pod nich podszywa... ale kto? Jakbym nie była wystarczająco zestresowana zaczęłam powoli myśleć, że owa osoba może dopaść także mnie.
- Uspokój się! Jeszcze trochę, a zaczniesz zachowywać się jak rozchwiana emocjonalnie nastolatka! Damian jeszcze żyję i ty też. więc nie pie*dol o śmierci tylko czekaj! - Usłyszałam stanowczy głos w mojej głowie. Tego było mi trzeba, musiałam wziąć kilka głębokich wdechów i...
- Możesz już wejść. - Damski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Wstałam gwałtownie po czym bardzo szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Mijałam wiele rzędów łóżek jednak na żadnym z nich nie było mojego brata. W końcu doszłam do ostatniego posłania, które zostało zasłonięte parawanem. Niepewnie odchyliłam zasłonę i zobaczyłam tam ostatniego potomka rodziny Orłowskich leżącego nieprzytomnie i czwórkę ludzi krzątających się obok niego. Odchrząknęłam zwracając tym samym ich uwagę.
- Kim jesteś? - zapytał szatyn o szaro-zielonych oczach.
- Siostrą pacjenta. Co z nim? - spytałam nie odrywając wzroku od Damiana.
- Dostał wyjątkowo ciężką klątwą. Jego stan jest ciężki, lecz stabilny - powiedziała siwowłosa kobieta.
- Czy on... umrze? - To słowo wyjątkowo ciężko przeszło mi przez gardło. Staruszka spojrzała na mnie współczująco.
- Jeśli nie obudzi się w ciągu pięciu dni, to tak - powiedział inny mężczyzna. Poczułam jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody, a potem uderzył z pięści w twarz.
- Czy... mogę z nim zostać? - wydusiłam z trudnością na co czwórka ludzi pokiwała głową i wyszli. Siadłam obok blondyna i poczułam jak do moich oczu cisną się łzy.
- To jeszcze nie koniec, słyszysz? Musisz żyć, potrzebuję cię braciszku. Straciłam już prawie wszystko, ale nie mogę stracić ciebie. Nie zostawiaj mnie - wyszeptałam zduszonym głosem ściskając go za dłoń. Mijały godziny, a ja wciąż byłam przy nim. Bałam się, że jeśli wyjdę chociaż na chwilę to jego serce przestanie bić. Bałam się, że mnie zostawi.
Sama nie wiedziałam ile czasu już minęło odkąd tu jestem. Kilka godzin, dzień, tydzień, miesiąc, rok? Nie spałam, nie jadłam, nie kontaktowałam ze światem. Za którymś razem odwiedziła mnie profesor Mcgonagall i powiedziała, iż na razie moje treningi będą zawieszone. Byłam jej za to wdzięczna. Mój stan psychiczny był beznadziejny. Miałam uczucie jakbym znowu przeżywała tortury Cruel czy Iwanowa. Czułam okropny ból psychiczny. Ta dwójka morderców niszczyła moje życie nawet, gdy byli martwi. Chyba nigdy nie będzie mi dane zaznać spokoju.

Dolina Godryka, 31 lipca

Siedziałem w pokoju, gdy nagle usłyszałem jakiś trzask na dole. 
Zdziwiony  zbiegłem cicho po schodach. Wtedy usłyszałem zmęczony głos... dyrektorki Hogwartu, co jeszcze bardziej wprawiło mnie w zdziwienie i zaciekawienie. Podszedłem bliżej drzwi kuchni po czym wsłuchałem się w rozmowę pomiędzy Mcgonagall, a moim ojcem. Może nie powinienem podsłuchiwać, ale to było bardzo dziwne, że profesorka odwiedza nas podczas wakacji.
- ... ona jest w bardzo ciężkim stanie. Boję się, że jeśli on umrze Adrianne nie poradzi sobie ze szkoleniem i misją. - Słysząc imię mojej nowo poznanej koleżanki zacząłem słuchać uważniej.
- Ta dziewczyna przeżyła wiele złego w życiu, ale jestem pewien, że nie zrezygnuje z misji. Sama pani wie dlaczego - odezwał się pewnie ojciec, a ja byłem zszokowany. Na pewno chodziło o Adrienne tylko co ona ma wspólnego z dyrektorką i tatą? I jeszcze ta misja...
- Wiem, że nie zrezygnuje, lecz jego śmierć ją zmieni. To ostatni, żywy członek jej rodziny. Już jest z nią źle! Nic nie je, w ogóle nie śpi! Ona potrzebuje pomocy! - Głos kobiety zrobił się głośniejszy, a ja poczułem przemożną chęć zobaczenia się z Adrienne. Mimo tego, że znałem ją tak krótko to jakiś cichy głosik w mojej głowie mówił, iż ona mnie teraz potrzebuje. Coś mi mówiło, że powinienem być przy niej. Co się ze mną dzieje? Westchnąłem zdenerwowany po czym zapukałem w drzwi i nie czekając na odpowiedź wszedłem do środka. Rozmówcy stanęli jak wryci patrząc na mnie ze zdziwieniem oraz lekkim zdenerwowaniem. Pewnie zastanawiali się ile usłyszałem z tego o czym rozmawiali.
- Czy chodzi o Adrienne? Adrianne Orłowska? - zapytałem chcąc się upewnić.
- James, nie powinieneś podsłuchiwać. Ta sprawa nie dotyczy ciebie. - Usłyszałem karcący głos ojca.
- Znam Adrienne i jeśli dzieję się z nią coś złego raczej powinienem o tym wiedzieć i ją wesprzeć - powiedziałem twardym tonem. 
- Wątpię byś coś wskórał James. Ona nikogo się nie słucha. - Do moich uszu doszły słowa profesorki.
- Tym bardziej powinienem ją zobaczyć. W ciężkich chwilach przyjaciele sobie pomagają, a nie zostawiają na pastwę losu - powiedziałem pewnie i zauważyłem w oczach zielonookiego dumę.
- Możesz spróbować. Ja już muszę wracać, do widzenia - rzekła szarooka po czym zniknęła. Przeniosłem swój wzrok na ojca, który podał mi rękę. Złapałem ją tym samym teleportując się do św. Munga.
- Piętro czwarte, urazy pozaklęciowe, łóżko na samym końcu - wyjaśnił drogę, a ja skinąłem głową.
- Wrócę Błędnym Rycerzem - powiedziałem, a następnie usłyszałem trzask teleportacji. Ruszyłem szybkim krokiem przed siebie, aż doszedłem do windy. Wszedłem, wcisnąłem guzik i czekałem. Byłem zniecierpliwiony oraz trochę martwiłem się o Adrianne. Jakby nie dość wycierpiała to jeszcze jej brat. Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Szybko wybiegłem z maszyny, a następnie popędziłem w stronę oddziału, który wskazał mi ojciec. Mijałem rzędy łóżek jednak w ciągu kilku sekund dotarłem na miejsce. Delikatnie odsłoniłem zasłonę parawanu i zobaczyłem Adriannę siedzącą przy młodym mężczyźnie. Trzymała jego dłoń wpatrując się w niego ze smutkiem. Naprawdę nie była w najlepszym stanie.
Miała podkrążone oczy, spierzchnięte usta, włosy nie opadały na jej ramiona z elegancją tylko wisiały smętnie i o ile było to możliwe była jeszcze bledsza niż zwykle. Patrząc na nią moje serce wypełniało współczucie oraz smutek.
- Adrianne... - wyszeptałem, a ona na dźwięk mojego głosu spięła się i odwróciła głowę w moją stronę. Wtedy jej lazurowe tęczówki zetknęły się z moimi. Zaniemówiłem. Nigdy nie widziałem tyle bólu w ludzkich oczach. Wyciągnąłem powoli dłoń w jej stronę. Zerknęła na nią niepewnie, lecz po chwili nasze palce zetknęły się. Jeszcze raz spojrzała w moje oczy i nagle wstała gwałtownie po czym przytuliła mnie mocno jakbym był jej ulubioną przytulanką. Objąłem ją ostrożnie w talii. W moich ramionach była taka krucha, bezbronna. Oparłem swój podbródek na czubku głowy brunetki wzdychając jej zapach. Po kilkunastu sekundach poczułem jak dziewczyna poluźnia uścisk, a ja nie chcąc tworzyć niezręcznej sytuacji wypuściłem czarownicę ze swoich objęć. Wróciła na swoje miejsce i powiedziała:
- Wybacz, nie powinnam...
- Nie przepraszaj mnie. Rozumiem cię, przyszedłem tu, żeby ci pomóc, jak przyjaciel.
- Przyjaciele to tylko ludzie, a oni zawsze nas opuszczają zostawiając po sobie jedynie żal oraz smutek - rzekła pusto.
- Nie wszyscy... - zacząłem, lecz ona mi przerwała.
- Wszyscy, James. Wszyscy - zaakcentowała ostatnie słowo - Gdyby ludzie nas nie opuszczali nie siedziałabym tutaj sama. A jak widzisz ostatnia osoba, którą obchodził mój los leży w szpitalu i może umrzeć. Mam dosyć tego, że tracę wszystkich moich bliskich. Wiesz jak cholernie boli świadomość, że co raz więcej osób cię opuszcza? Moje życie to ciągłe pasmo pogrzebów! Tylko czekać kto będzie następny! Może ja? Przynajmniej nikt nie będzie tęsknił za taką jędzą. Chociaż tyle dobrego - powiedziała ironicznie wstając przy tym gwałtownie.
- Jesteś pod wpływem silnych emocji, uspokój się. Mówienie takich rzeczy w niczym ci nie pomoże. - Starałem się mówić spokojnie i przemówić jej do rozsądku, jednak nie wiele to pomogło.
- Dzieciak, który ma wszystko. Dzieciak, który nigdy niczego nie stracił śmie mi mówić, żebym się uspokoiła! Ha! Dobre sobie! Posłuchaj, doceniam to, że tu przyszedłeś, ale nie potrzebuję słuchać twojej pieprzonej gadki o byciu silnym i innych pierdołach! Zostaw. Mnie. W. Spokoju! 
Tylko tyle od ciebie wymagam. Proszę, wyjdź. - Dokończyła już spokojniejszym tonem chociaż nadal trzęsła się z furii. Westchnąłem ciężko po czym szybko skróciłem dzielący nas dystans i mocno ją przytuliłem. Nie zwracałem uwagi na bluzgi pod moim adresem czy też fakt, że mnie kopała oraz drapała gdzie popadnie próbując się wyrwać. Mocno ją trzymałem czekając, aż się uspokoi. Po kilku minutach poczułem jak powoli opiera swoją głowę o zagłębienie w mojej szyi, a drobne ręce obejmują mnie w pasie. Jeszcze bardziej przylgnęła swoim ciałem do mojego po czym stanęła na palcach przenosząc swoje dłonie na mój kark, który zaczęła gładzić.
- Przepraszam. Jestem beznadziejna. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że teraz nie muszę patrzeć ci w oczy. Chyba zapadłabym się pod ziemię ze wstydu - wyszeptała, a następnie oparła swoje czoło o mój obojczyk wcześniej muskając go przypadkowo ustami, a ja się delikatnie uśmiechnąłem.
- Nie masz za co przepraszać. To była normalna reakcja z twojej strony.
- Wiesz... wciąż nie rozumiem jednego. Przecież mnie nawet nie znasz. Spotkaliśmy się tylko dwa razy. Czemu mi pomagasz? - zapytała cicho. Zastanowiłem się przez chwilę.
- Może to się wydać dziwne, ale... tak mi podpowiada serce. Nie słucham się go praktycznie wcale, ale tym razem zrobiłem wyjątkiem i... nie żałuję. Kurde, zabrzmiało to trochę tak jakbym potajemnie wyznawał ci miłość - powiedziałem zdziwiony, a jednocześnie rozbawiony słowami, które wypłynęły z moich ust. W tej samej chwili usłyszałem cichy chichot wydobywający się z gardła dziewczyny.
- Ja nie chcę zostać sama - rzekła, nagle zmieniając ton.
- Nie zostaniesz, zaufaj mi - odpowiedziałem gładząc ją po plecach - A teraz pójdziesz coś zjeść i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu! - Już otwierała usta jednak nie czekając na odpowiedź Adrienne wziąłem ją na ręce i ruszyłem w stronę wyjścia. Wierciła się, ale przez to, że nic nie jadła jej wysiłki były daremne.
- Ja nie mogę opuścić Damiana! Zostaw mnie! Muszę do niego wrócić! - mówiła rozzłoszczonym głosem próbując się wyrwać.
- Obiecuję ci, że jak tylko zjesz cokolwiek od razu wrócimy do szpitala - odpowiedziałem i wszedłem razem z nią do windy po czym zjechaliśmy na dół.
- Nie mogę go zostawić! Rozumiesz?! Nie mogę... - w tej samej chwili jej głos się załamał, a ja postanowiłem zainterweniować.
- Hejj... przecież wrócisz do niego. Nie będziemy gdzieś łazili tylko coś zjemy, ok? - spytałem, a ona milczała. Po chwili jednak...
- Wiesz, że za porwanie idzie się do więzienia? - zapytała zabawnie mrużąc oczy na co ja po raz kolejny się roześmiałem.
- Nie pozwolisz, żeby mnie tam wsadzili - odpowiedziałem pewnie.
- Skąd ta pewność? - Zadała kolejne pytanie.
- A kto cię wtedy będzie nosił na rękach?
- A, w tym to muszę się z tobą zgodzić. Chociaż... - zerknęła na mnie i wybuchnęła głośnym, niepohamowanym śmiechem. Widać, że brakowało jej tego, a ja osiągnąłem swój cel. Znów się śmiała. Tak jak wtedy. Po sekundzie jej zaraźliwy rechot udzielił się również mi.


Perspektywa Adrianny:

Po raz pierwszy od kilku dni, śmiałam się.
Będąc z James'em byłam taka szczęśliwa, wolna od wszelkich zmartwień. Potrafił poprawić mi humor, potrafił wywołać uśmiech na mojej twarzy. Każda normalna osoba unikałaby mnie po tym co wcześniej zrobiłam, ale nie on. Zachowaniem przypominał mi Damiana. 
Zawsze chciał rozweselać ludzi.
- Kiedy mnie puścisz? - spytałam rozbawiona, gdy byliśmy w Błędnym Rycerzu. On siedział na siedzeniu a ja na jego kolanach. Dla obcego człowieka z pewnością wyglądaliśmy jak dwójka zakochanych nastolatków. Ale nimi nie byliśmy.
- A nie jest ci wygodnie? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Wzniosłam oczy ku niebu.
- Ale dlaczego Londyn? Nie lepiej iść ma Pokątną? - Zadałam kolejne pytania.
- Nie jadłaś kompletnie nic od trzech dni. Raczej nie pojedziemy na Pokątną, żeby napchać cię słodyczami, prawda? W Londynie zjemy coś zdrowszego - odpowiedział.
- Twoje dbanie o moje zdrowie na prawdę mi pochlebia, lecz jesteś pewny...
- Ja rozumiem, że ty kochasz wszystko co niezdrowe i tuczące. ale teraz MUSISZ zjeść coś normalnego. Wolałbym nie mieć później wyrzutów sumienia, gdy kupisz hula hop i będzie na ciebie pasowało - odpowiedział poważnie na co dałam mu sójkę w bok.
- Jesteśmy na miejscu. Trzynaście sykli. - Usłyszeliśmy głos konduktora. Potter wstał i jedną ręką trzymał moje ciało a drugą wyjął portfel i zapłacił. To tak się da? Brązowooki wyszedł (razem ze mną na rękach) z autobusu i stanęliśmy na jednej z głównych ulic Londynu.
- Siedząc na twoich rękach, czuję się jak idiotka. wiesz? - zwróciłam się do niego jednak on nie zwrócił uwagi na to co powiedziałam i szedł dalej mijając przechodniów, którzy dziwnie na nas patrzyli.
- Możesz mnie puścić. Raczej dam radę iść - rzekłam. Spojrzał na mnie niepewnie (i delikatnie opuścił na ziemi. Cały czas czułam na sobie uważny wzrok bruneta. Postawiłam pierwsze trzy kroki i zobaczyłam mroczki przed oczami. Czułam jak się chwieję. Myślałam, że upadnę jednak czyjeś silne ręce oplotły mnie w talii, a ja zobaczyłam mrok... 

***

Obudziłam się w jakimś barze.
Nieprzytomnie rozejrzałam się wokół, aż natrafiłam na duże, czekoladowe oczy patrzące na mnie z opiekuńczością. Gwałtownie odskoczyłam, gdy zdałam sobie sprawę jak blisko znajduję się twarz Potter'a. I znając moje szczęście pewnie bym spadła z krzesła gdyby nie ręce James'a oplatające mnie w talii. Tkwiliśmy w takiej pozie jeszcze chwilę, aż zauważyłam zaciekawione spojrzenia klientów.
- Możesz mnie już puścić. - powiedziałam na co on wyszczerzył zęby i przywrócił moją osobę do pozycji siedzącej.
- Zemdlałaś - odpowiedział na moje niezadane pytanie. Co dziwne w jego głosie było słychać troskliwość. Wtedy podeszła do nas kelnerka. Miała bardzo mocny (swoją drogą dosyć tandetny) makijaż, bluzkę z głębokim dekoltem, czarne, proste włosy,  mocną opaleniznę oraz flirciarski uśmiech.
- Co podać? - zapytała James'a przymilnym tonem. Myślałam, że będzie się na nią gapił jak na ósmy cud świata jednak on spojrzał na mnie.
- Co byś chciała? - spytał mnie uprzejmie nie zwracając uwagi na kelnerkę. Mina czarnowłosej była bezcenna.
- Nie wiem, nie znam się na angielskim jedzeniu. Ty coś wybierz - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem.
- W takim razie po proszę dwie porcje Cauliflower cheese, jedną porcję jabłkowego Crumble i dwie szklanki soku pomarańczowego - odpowiedział, a ona specjalnie MUSIAŁA nachylić się tuż przed nosem bruneta, żeby zapisać zamówienie dając mu doskonały widok na swój dekolt. Chłopak jednak nie spuszczał wzroku ze mnie, chciało mi się śmiać z jego miny, ale ostatnimi siłami powstrzymałam się.
- To wszystko? - spytała młodego czarodzieja patrząc na niego jak głodny wilk na bezbronną owieczkę kompletnie mnie przy tym ignorując.
- Tak - odpowiedział krótko, a ona odeszła kręcąc "seksownie" biodrami w stronę baru. Gdy odeszła zaczęłam chichotać.
- I co cię tak śmieszy? - zapytał zbulwersowany.
- Nie powiem, że nie. Masz branie. - odpowiedziałam rozbawiona.
- Wybacz, ale gustuję w kobietach w moim przedziale wiekowym - odpowiedział zdegustowany moim zachowaniem.
- Mam nadzieję, że mnie się to nie tyczy - powiedziałam nabierając poważnego tonu.
- Ciebie tyczy się w szczególności, bejbe - odpowiedział wysyłając mi buziaka w powietrzu, a ja położyła, ręce i głowę na stół chcąc uniknąć wybuchnięcia głośnym śmiechem. Po kilku głębokich wdechach nareszcie nabrałam powagi. Kilka minut później przyszła kelnerka z naszymi zamówieniami.
- I ty chcesz, żebym to wszystko zjadła? - spytałam z westchnięciem przecierając oczy.
- Jak nie zjesz to cię nakarmię - rzekł żartobliwie grożąc palcem. Wiedząc, że nie mam wyboru zaczęłam powoli opróżniać zawartość swojego talerza. 
- Skończyłam - powiedziałam, kiedy pochłonęłam ostatni kęs Cauliflower cheese. Czułam się pełna jak nigdy dotąd.
- A ciasto? - zapytał James.
- Nie przesadzasz? Jeszcze trochę i nie zmieszczę się w drzwiach.
- I tak masz to zjeść - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Zlituj się... - powiedziałam błagalnie jednak on nie zwracał uwagi na moje błagania.
- Ale ja nie chcę! - rzekłam tonem małego dziecka. Spojrzał na mnie z pobłażaniem oraz westchnął ciężko. Wziął łyżeczkę, włożył na nią mały kawałek ciasta i przybliżył do mojej twarzy. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Co ty robisz? - spytałam odchylając się do tyłu na krześle zezując przy tym na łyżkę.
- Jak to co? Nie chcesz jeść to cię nakarmię - odpowiedział wciąż przybliżając łyżeczkę do moich ust.
- Ale... - chciałam coś powiedzieć, ale wykorzystał moment i wpakował mi kawałek ciasta do buzi. Chcąc nie chcąc musiałam go przełknąć.
- Jak zjem, zapłacisz mi za to - powiedziałam mściwym tonem, a na jego twarzy zagościł wyraz typu: ,,Ta, jasne...".
- A teraz otwieramy buzię. Leci samolocik...

Kilkanaście samolocików później:

- Teraz to już będziesz musiał mnie nieść - powiedziałam żartobliwie, gdy wychodziliśmy z knajpy.
- Jak księżniczka każe - rzekł tonem prawdziwego rycerza i wziął mnie na ręce.
- Ale ja żartowałam! - Byłam zdziwiona, kiedy zaczął ze mną iść w stronę jakiegoś zaułka.
- A ja nie - odpowiedział, a na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech.
- Trzymaj mnie mocno. Będziemy się teleportować - powiedziałam, a chłopak zrobił jak kazałam. Po chwili zniknęliśmy z cichym trzaskiem. Wylądowaliśmy w toalecie w św. Mungu.
- Serio, toaleta? - zapytał podnosząc jedną brew do góry.
- Tak, muszę się przebrać, więc możesz już mnie puścić - rzekłam, a on ostrożnie opuścił moje ciało na ziemię.
- Skoro tak ci dzisiaj pomagam to może... - zaczął poruszając sugestywnie brwiami.
- Nie. Sama się ubiorę - powiedziałam i zamknęłam drzwi jednej z kabin. Wyjęłam z torebki ubrania (Adrianna wcześniej przyzwała je do siebie zaklęciem Accio dop.autorka) i zaczęłam się przebierać. Wyszłam z kabiny mając na sobie czarną koszulkę, jasnoniebieską koszulę, ciemno-czerwone spodenki oraz białe trampki.Odkręciłam kurek od kranu i przemyłam twarz świeżą wodą.
 Poczułam się jak nowo narodzona. Wtedy zauważyłam za sobą James'a.
- Gotowa? - spytał na co kiwnęłam głową. Wyszliśmy z pomieszczenia, któro było również na czwartym piętrze po czym ruszyliśmy w stronę oddziału. Gdy byliśmy przed drzwiami zatrzymałam James'a.
- O co chodzi?
- Chciałam ci podziękować za to, że pomogłeś mi... znów żyć. Wiem, iż zachowałam się jak idiotka względem ciebie, ale te wszystkie wydarzenia mnie przytłaczały. Przestałam sobie z nimi radzić. Dzisiaj wszystkie negatywne emocje znalazło ujście i... jest mi głupio, że wyżyłam się na tobie. Przepraszam - dodałam ciszej spuszczając głowę. Chłopak delikatnie podniósł mój podbródek do góry każąc tym samym spojrzeć w oczy.
- Nie musisz mi dziękować, jestem twoim przyjacielem, tak? Przyjaciele sobie pomagają. Nigdy nie przeżyłem w życiu tak wiele jak ty, ale po części cię rozumiem - powiedział a na kąciki moich ust podniosły się do góry. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Brązowooki pokrył się uroczym rumieńcem.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziałam. Brunet już chciał coś powiedzieć, ale przerwała nam uzdrowicielka.
- Adrianno twój brat on....

........................................................................................................................
Witam!
Wiem, wiem krótki rozdział, ale chyba wyszedł lepiej niż tamten. Jak widzicie pokazałam Adriannę w trochę innym świetle. Wszystkie emocje, które kumulowała w sobie przez tyle lat znalazły ujście, więc proszę, żebyście ją zrozumieli. Liczę na komentarze. Zapomniałabym dodać 26 czerwca będziecie mieli niespodziankę (niekoniecznie miłą, ale jak kto woli). Domyślacie się jaką?
Selene Neomajni

1. Strój Adrianny:

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 6 Snowdonia

,,Mając kogoś na oku tak ciężko jest zamknąć powiekę....zwłaszcza, gdy na niej siedzi szyderczo machając nogami." Autor: ?
...............................................................................................

2 tygodnie później, 28 lipca

Moje szkolenie trwa już piętnaście dni.
Uczę się wielu przydatnych rzeczy, odwiedzam Pestkę, Damiana, gadam z Irytkiem obmyślając nowe żarty na przyszły rok szkolny... zapomniałam wspomnieć, że w ostatnim czasie całkiem dobrze poznałam poltergeista. Może rzeczywiście jest wredny, chamski, niewychowany, wulgarny, bezczelny, ale mimo tego był bardzo zabawny oraz błyskotliwy. Opowiadał mi niezwykle dużo historii z Hogwartu. Zaczynając od Huncwotów i kończąc na czasach współczesnych.
Z tego co się dowiedziałam mój nowy kolega zarabiał rekordową ilość szlabanów jednak zdaniem ducha nigdy nie pobiłby James'a Potter'a I i jego przyjaciół. Co raz częściej zaczęłam rozmyślać nad moją misją. Miałam dopiero piętnaście lat, a musiałam przejść trudne szkolenie, przenieść się w czasie, znaleźć oraz zniszczyć wszystkie horkruksy, zabić Voldemorta i wrócić z powrotem do teraźniejszości żyjąc tak jakbym nie uratowała świata przed okrutnym czarnoksiężnikiem. Mam barwne życie, czyż nie? Westchnęłam przeciągle.
Od mojego ostatniego spotkania z brązowookim minęły ponad dwa tygodnie. Nie żebym za nim tęskniła, ale byłam zdziwiona, że tamta dziennikarka nie opublikowała swojego WSPANIAŁEGO artykułu dotyczącego mnie i Harry'ego Potter'a. Codziennie dostawałam Proroka Codziennego i nie było chociaż wzmianki o mojej osobie. Całe szczęście nikt nie wiedział jak wyglądam. No prawie.
Był kwadrans po piętnastej. 
Z tego co powiedziała Minerwa robię bardzo duże postępy i stwierdziła, iż niedługo będę ćwiczyła nad zaklęciami niewerbalnymi. Nie jestem pewna czy z nimi poradzę sobie równie dobrze jak z poprzednimi ćwiczeniami, lecz zawsze warto mieć nadzieję. W chwili obecnej leżałam na łóżku w gryfońskim dormitorium i zastanawiałam się co mam zrobić. Może by tak... chociaż... nie powinnam ryzykować. Jednakże... bez ryzyka nie ma zabawy!
Wstałam szybko z posłania i zbiegłam prędko do Pokoju Wspólnego. Pędziłam korytarzami z prędkością światła mijając zdziwione obrazy oraz kilka duchów. Kilka minut później wbiegłam do gabinetu profesor Mcgonagall o dziwo w ogóle nie czułam zmęczenia. Kobieta spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Chciałabym się zapytać czy istnieję możliwość, żebym mogłabym wyjść dzisiaj na ulicę Pokątną. - powiedziałam.
- Oczywiście, tylko proszę cię wróć najpóźniej o dwudziestej. Dobrze? Pamiętaj, że jesteś bardzo ważna dla naszej misji. Po za tym sprawuję nad tobą tymczasową opiekę i... - zaczęła, lecz jej delikatnie przerwałam.
- Będę uważać niech się pani nie martwi. Dziękuję i do zobaczenia! - rzekłam po czym wyszłam spokojnie z pomieszczenia. Przywołałam do siebie pieniądze po czym teleportowałam się w owe miejsce. Miałam nadzieję, iż nie natrafię tu na Ritę Skeeter. Jedyne co chcę dzisiaj zrobić to spokojnie spędzić popołudnie bez żadnych...
- Kto by pomyślał, że jeszcze cię tutaj zobaczę. - Usłyszałam obok siebie młodego Potter'a po czym westchnęłam ciężko.
- Czy ty mnie śledzisz?
- Gdzieżbym śmiał! Widzisz, kochana, to najwyraźniej przeznaczenie cały czas splata nasze drogi ze sobą. Może powinniśmy przestać od niego uciekać... - spojrzałam na niego z pobłażaniem.
- Wmawiaj sobie, wmawiaj - odparłam idąc dalej, a James nie odstępował mnie na krok. Serio, co za namolny człowiek.
- Dlaczego tu znowu wróciłaś? Czekaj, niech zgadnę. Miałaś nadzieję, że spotkasz moją skromną osobę, prawda? Ha, wiedziałem - powiedział nie czekając na moją odpowiedź na co parsknęłam śmiechem.
- Chciałbyś. Przybyłam tu tylko i wyłącznie dla Malfoya i jego lśniącej, blond czupryny. Poza tym, stęskniłam się za jego jakże umiejętnymi metodami podrywu. - Tym razem to on parsknął śmiechem.
- A właśnie mam takie pytanie... jakim cudem ty umiesz się teleportować?! Przecież naukę teleportacji można zacząć dopiero od siedemnastego roku życia!
- U was w Anglii tak, w Polsce nie. Ponieważ jestem Polką mogę używać czarów bez konsekwencji i co z tym idzie teleportacji. U nas pełnoletność można uzyskać w wieku piętnastu lat, a ja już mam szesnaście - odpowiedziałam z ogromną satysfakcją, kątem oka zobaczyłam zdziwione spojrzenie brązowookiego.
- Myślałem, że jesteśmy w tym samym wieku - powiedział zamyślony.
- Jestem od ciebie młodsza? - zapytałam nie dowierzając.
- Starsza. - Poprawił mnie, a ja podniosłam brwi do góry. Tego się nie spodziewałam.
- To gdzie się teraz udamy, piękna damo? - W jednej chwili jego głos uległ zmianie. Był bardziej głęboki oraz pociągający jednak w jego oczach wciąż igrały rozbawione ogniki.
- Wybacz, jesteś dla mnie za młody - odpowiedziałam ze śmiechem.
- Mówią, że w miłości nie ma liczb... - odrzekł poruszając sugestywnie brwiami.
- Udam, że tego nie słyszałam - powiedziałam rozbawiona, po czym dodałam - Jestem tu dopiero drugi raz, więc czy to nie ty powinieneś mnie gdzieś zaprowadzić? - spytałam, a on uśmiechnął się tylko i ruszyliśmy w kierunku, który tylko on znał.

16:45, Ulica Pokątna

- Co to jest? - zapytałam zaciekawiona patrząc na coś co przypominało gumę do żucia.
- Nieziemska balonówka. Nigdy o niej nie słyszałaś? Spróbuj, jest pyszna - odpowiedział zachęcająco James. Z pewnością nie była to zwykła guma, ale dlaczego, by nie spróbować? Posłuchałam go i już po chwili rozpływałam się nad tym przysmakiem. Była słodka, ale nie przesłodzona i wydawało się, że jest świetnym materiałem na zrobienie balonu, więc postanowiłam spróbować swoich sił i nagle poczułam jak unoszę się kilka metrów nad ziemią. Spojrzałam szybko w dół i w tej samej chwili balon pękł. Zaczęłam spadać i chciałam wylądować o własnych nogach, ale poczułam jak  ktoś, mnie łapie. Spojrzałam na swojego "wybawcę" i zobaczyłam duże, czekoladowe tęczówki wpatrujące się we mnie. Wystraszona taką bliskością wydałam z siebie dziwny pisk po czym gwałtownie wyskoczyłam z jego objęć prawie się wywalając, ale jak można było się spodziewać, James chcąc mi pomóc chwycił moją rękę, ale przez przypadek pociągnęłam go za sobą w skutek czego oboje wylądowaliśmy na ziemi. Znaczy ja na ziemi, a Potter na mnie.
- Mógłbyś ze mnie zejść? Odcinasz mi dopływ powietrza i czuję się tak trochę niezręcznie - powiedziałam, a na jego twarz wpłynął rozbawiony uśmiech, lecz wstał po czym pomógł mi stanąć na własnych nogach.
- To gdzie teraz? - spytałam otrzepując się z niewidzialnego pyłku.
- Interesujesz się może Qudditch'em? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Oczywiście! W mojej szkole jestem szukającą żeńskiej drużyny Qudditch'a - odparłam z dumą.
- Żeńska drużyna Qudditch'a?
- W IMiBC nie ma podziału na domy tak jak w Hogwarcie. Jest podział dziewczyny/chłopaki. Czasami z nimi gramy i są całkiem nieźli i różnie bywa z wygranymi. Raz wygrywają oni, a raz my - po sekundzie dodałam - A ty grasz?
- Ja także gram. Tylko na pozycji ścigającego w gryfońskiej drużynie. Panie przodem - powiedział otwierając przede mną drzwi, gdy doszliśmy do sklepu.
Weszłam do środka z ciekawością oglądając każdy milimetr pomieszczenia.
W powietrzu było można poczuć zapach pasty do polerowania rączki miotły i drewna. Ten aromat kojarzył mi się z wieloma wspomnieniami. Wygranymi lub przegranymi meczami, złamanymi kończynami...
- Adrienne. - Poczułam szturchnięcie w bok tym samym wybudzając się z rozmyślań.
- Wybacz, zamyśliłam się. - odpowiedziałam, a moją uwagę przykuł dosyć spory plakat. Podeszłam do niego i zauważyłam, że jest to reklama meczu. Hiszpania kontra Polska, który odbędzie się trzydziestego pierwszego sierpnia. Westchnęłam ciężko.
- Idziesz na ten mecz? - Usłyszałam Jamesa przy swoim uchu i drgnęłam zdziwiona tą bliskością.
- Niestety nie, pod koniec sierpnia wyjeżdżam - odparłam z nutą smutku na co chłopak pokiwał głową zamyślony. 
- Skoro tak, to chodźmy! W końcu nie wiadomo czy się jeszcze spotkamy, więc trzeba ten czas wykorzystać! - powiedział dziarskim głosem brunet, a ja się mimowolnie uśmiechnęłam.

Perspektywa James'a:

-Skoro tak, to chodźmy! W końcu nie wiadomo czy się jeszcze spotkamy, więc trzeba ten czas wykorzystać! - Na twarz Adrianny wpłynął uroczy uśmiech, który dodał jej jeszcze większego uroku. Chcąc nie chcąc, musiałem go odwzajemnić.
- Może pójdziemy na lody? - Dziewczyna pokiwała głową i kilka minut później już jedliśmy lody, a Rianna uczyła, a raczej próbowała mnie nauczyć mówić po polsku. Swoją drogą to bardzo trudny język. (Włączcie sobie ten filmik: https://www.youtube.com/watch?v=jniKtV-ny5o )
- Powtórz: jajecznica ze szczypiorkiem. - powiedziała rozbawionym głosem.
- Jajcnica ze szczycpiorkem. - odparłem pewnie, a ona zaczęła się śmiać. Wyglądała wtedy tak pięknie. Delikatnie zaróżowione policzki, wesołe błyski w jej lazurowych tęczówkach i ten śmiech... przez chwile naszła mnie ochota na pocałowanie jej, ale ostatkami zdrowego rozsądku powstrzymałem się. Gdybym to zrobił... wolę się nie zastanawiać nad konsekwencjami.
Po chwili wzięła głęboki wdech i wydech.
- To nie jest śmieszne! Wiesz jakie to trudne?! - zapytałem udając zbulwersowanego.
- Przecież wiem. A teraz powiedz: barszcz z uszkami - rzekła wciąż z uśmiechem na twarzy.
- Barszcz s su*ami. - odpowiedziałem, a ona wybuchnęła jeszcze głośniejszym śmiechem. Mimowolnie sam zacząłem rechotać. Po kilku minutach dziewczyna postanowiła jednak utrzymać nas przy życiu i zasłoniła swoją dłonią usta.
- To co powiedziałem źle tym razem? - spytałem na wydechu, a ona znów zaczęła chichotać.
- Barszcz z su*ami. - rzekła po angielsku, a ja wytrzeszczyłem oczy.
- Polski w twoim wykonaniu przyznać muszę, brzmi uroczo - powiedziała, a kąciki moich ust podniosły się do góry.
- Zabiorę cię w pewne miejsce - odparłem wyciągając dłoń w jej kierunku. Spojrzała na nią niepewnie jednak ją przyjęła. Pociągnąłem ją za rękę i skierowaliśmy się za Pokątną.
Wezwałem Błędnego Rycerza, a po chwili byliśmy już w drodze do Parku Narodowego Snowdonii. Byłem pewny, że tamto miejsce przypadnie do gustu Adriannie. Znaczy miałem taką nadzieję, ona była wyjątkowa, a to miejsce także miało swój urok chociaż nie równał się z nią. 
Chciałem zapamiętać chwile spędzone z nią jak najlepiej.
- Galeon i dziesięć syklów - powiedział mężczyzna, gdy dojechaliśmy na miejsce. Zapłaciłem po czym wysiedliśmy z autobusu, który natychmiast zniknął.
- Wow... tu jest niesamowicie - rzekła z fascynacją oglądając się wokół. Na moją twarz wpłynął uśmiech satysfakcji, czyli jednak dobrze trafiłem.
- Wiedziałem, że będzie ci się podobać - odpowiedziałem pewnym tonem. A po chwili dodałem - Chodź, wejdziemy na tamten szczyt. Tam będzie jeszcze lepszy widok - powiedziałem idąc w kierunku wzgórza jednak poczułem dłoń Adrianny dotykającą moją. 
Odwróciłem się i zobaczyłem jej uśmiech.
- Istnieję coś takiego jak teleportacja - rzekła splatając swoje palce z moimi a ja poczułem przyjemne ciepło rozlewające się po moim ciele. Nagle stanęliśmy na wzgórzu. Tak jak przypuszczałem widok był stąd niesamowity. Siedliśmy na trawie podziwiając krajobraz w ciszy.
- Mogłabyś sprawdzić czy dobrze wypowiem po polsku jakieś dwa słowa? - spytałem po chwili namysłu. Zwróciła na mnie swoje duże, lazurowe oczy patrzące na mnie z rozbawieniem po czym kiwnęła głową.
- Jesteś piękna - powiedziałem, a dziewczyna chwilowo się spięła jednak nie trwało to długo.
- Yyy... dzięki? - Odpowiedziała niepewnie jakby nie wiedząc, jak się zachować. Przysunąłem się do niej po czym przybliżyłem swoje wargi do twarzy brunetki, a następnie wyszeptałem prosto do jej ucha delikatnie muskając je ustami.
- Naprawdę jesteś piękna - powtórzyłem swoje słowa czekając na reakcję dziewczyny, która odwróciła głowę w drugą stronę nie odzywając się do mnie ani słowem. Czyżbym ją zawstydził?
Nie, to niemożliwe, pomyślałem.
Jednak na moją twarz wpłynął iście huncwocki uśmiech. Czyli działam tak na wszystkie dziewczyny, a ona nie jest wyjątkiem. Złapałem delikatnie palcami za podbródek Adrianny odwracając głowę czarownicy w moją stronę. Na policzkach dziewczyny wykwitły dorodne rumieńce, a z jej karnacją wyglądała niczym porcelanowa lalka. Przybliżyłem się do niej jeszcze bardziej i gdy już prawie ją pocałowałem ta odtrąciła moją rękę po czym wybuchnęła głośnym, nieposkromionym śmiechem. Zdezorientowany patrzyłem na nią nie rozumiejąc czemu się śmieje.
Rechotała tak jeszcze przez jakiś czas jednak po chwili się uspokoiła spoglądając na mnie z pobłażaniem i rozbawieniem.
- Wybacz, nigdy nie potrafiłam prawidłowo przyjmować takich górnolotnych i innych komplementów od facetów. A jeszcze jak chciałeś mnie pocałować to już... - nie doczekałem się odpowiedzi, bo wróciła do tego, co wcześniej zaczęła starając się zakrywać dłonią usta. Czyli jednak nie była jak reszta dziewczyn. Ona była inna. Nie wiem czemu, ale w pewnym sensie poczułem ulgę, że mi nie uległa. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłem wydawała się być wyjątkowa. I taka była.
- W zasadzie to nie powinnam się śmiać. Przecież dla ciebie jako faceta taki kosz od dziewczyny jest nie do przyjęcia czyż nie? Powinnam ci raczej współczuć, biedny casanovo. Przykro mi, ale już na mnie czas. Żegnaj, niewyżyty casanovo! - Mówiła wciąż się zaśmiewając się niemalże do łez po czym zaczęła powoli wstawać jednak złapałem ją za rękę również wstając.
- Co się stało, casanovo? Znowu chcesz mnie pocałować? - zapytała jednak w jej słowach nie słyszałem ani krzty kpiny czy drwin.
- Wybacz, za tamto. Poniosło mnie. Zejdziemy na dół? - spytałem mając cichą nadzieję, że się zgodzi. Wzięła kilka głębokich wdechów na uspokojenie po czym odpowiedziała.
- W porządku, casanovo, w porządku. Tylko nie próbuj znowu się dobierać do mej osoby, bo jeszcze trochę i umrę ze śmiechu, dobrze? - odpowiedziała wciąż z figlarnym uśmiechem na ustach. Zdecydowanie miała w sobie to coś. Świadczył o tym fakt, że jeszcze nie dostałem w twarz.
- Słowo harcerza! Ale możesz z powrotem nazywać mnie James? Casanova jakoś mi nie leży.
- Przeszkadza ci to, casanovo? Ale okej, niech ci będzie, JAMES. Złap moją rękę, szybciej zejdziemy na dół - odpowiedziała akcentując moje imię wskazując swoją dłoń. Zrobiłem tak jak kazała i po chwili poczułem jak moje stopy odrywają się od ziemi, a wszystko wiruje. Trwało to jednak tylko chwilę. Gdy byliśmy na dole Adrienne schowała swoje dłonie częściowo w kieszeń i ruszyła przed siebie.
- Może opowiesz mi coś o sobie? Prawie nic o tobie nie wiem. - Zaproponowałem. Ta spojrzała na mnie z tajemniczym błyskiem w oczach i odpowiedziała.
- Jedyne, co musisz wiedzieć o mej osobie to, to że nie jestem normalna, mam szesnaście lat i pochodzę z Polski. Może ty opowiesz mi coś o sobie casa... James. - Poprawiła się szybko na co westchnąłem i wiedząc, że nie dojdę z nią do porozumienia zdradziłem kilka faktów ze swojego życia, a potem zaczęliśmy gadać o... wszystkim w zasadzie. Pomiędzy nami nawet na chwilę nie zapadła niezręczna cisza. Brunetka była świetnym słuchaczem jak i rozmówcą, a rozmowa z nią potrafiła rozśmieszyć, zmusić do przemyślenia niektórych faktów, zastanowieniem się nad sensem życia i najważniejsze było to, że miała poczucie humoru. Prawie, co chwila wybuchaliśmy śmiechem. 
- Wiesz, która jest godzina? - spytała, a ja spojrzałem na swój zegarek.
- Dziewiętnasta dwadzieścia - odrzekłem lekko zdziwiony. Rozmowa z Adrianną tak mnie pochłonęła, że nie zwróciłem nawet uwagi, która jest godzina.
- Zapomniałam, że muszę jeszcze coś zrobić! Odprowadzę cię na Pokątną. - rzekła, a na moją twarz wpłynął wyraz zawiedzenia, ale pokiwałem głową. Przecież nie mogłem jej mieć cały czas przy sobie. Po chwili staliśmy na owej ulicy. Chciała się teleportować, lecz zatrzymałem ją.
- A nie dostanę buziaka? - zapytałem wlepiając w nią swój smutny wzrok na, który każda dziewczyna dostawała palpitacji serca. Jednak ona spojrzała na mnie rozbawiona.
- Hmm... pomyślmy. Jesteś casanovą, czarującym wszystkie dziewczyny, a ja jestem dziewczyną, więc... powinnam się bać? Żartuję, ale w policzek. Bez żadnych numerów - powiedziała grożąc mi żartobliwie palcem. Nastawiłem policzek, a ona stanęła na palcach i powoli zaczęła się do niego zbliżać. Kiedy była wystarczająco blisko odwróciłem twarz i pocałowałem ją w usta.


Gdy się od niej odsunąłem na jej twarz wpłynął uśmiech rozbawienia.
- Zaufaj casanovie, a on i tak to perfidnie wykorzysta do swoich celów. Naprawdę, jesteś niewyżyty i gdyby nie fakt, iż jest tu tylu ludzi już dawno dostałbyś Avadą - powiedziała z westchnieniem mrużąc oczy.
- Ja? Niewyżyty? Ranisz moje uczucia, Adrienne. Po prostu...
- Jesteś niewyżyty, rozumiem. Jednak nie myśl, że ujdzie ci to płazem, casanovo - rzekła brunetka tonem zwiastującym kłopoty. Nagle poczułem jak upadam na ziemię, a jedyne co usłyszałem to cichy trzask.towarzyszący teleportacji. Pokręciłem głową z rozbawieniem. Ta dziewczyna była zdecydowanie wyjątkowa.
.........................................................................................................................
Witam!
Rozdział wyszedł mi... średnio. Nie spodobał mi się zbytnio. A no tak! Dam wam mały spojler! ;3
W następnym rozdziale stanie się coś strasznego. Nie mogę zdradzić co, ale będzie smutno i ciekawie. I kto wie... może James odegra tam całkiem dużą rolę.
Selene Neomajni






2. Park Narodoy Snowdonii:


niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 5 "Jesteś moją jedyną rodziną"

,,Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu."
Antoine de Saint-Exupéry
...............................................................................................

Nagle usłyszałam jakieś szybkie kroki i zobaczyłam... profesor Mcgonagall.
- Co tu robisz Adrianno? Myślałam, że przyjdziesz później - odezwała zdziwiona. Wstałam z podłogi i otrzepałam się z niewidzialnego pyłku.
- Gdy byłam na Pokątnej przypomniałam sobie o pewnej ważnej rzeczy. Wcześniej nie mogłam znaleźć żadnego logicznego rozwiązania, więc postanowiłam, że może poszukam w bibliotece odpowiedzi na swoje pytanie - odpowiedziałam bez zająknięcia. Kobieta zmierzyła mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- I jak? Znalazłaś to czego szukałaś? - spytała.
- Znalazłam, ale nie wiem co o tym sądzić. Czy powinnam się cieszyć czy się tego bać... - odparłam jednak po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam.
- Ludzie dosyć często nie wiedzą co powinni robić. W takich chwilach zwierzają się innym lub czekają aż rozwiązanie przyjdzie samo. Nie powinnam ci mówić co masz zrobić. Ale wiedz jedno, nigdy nie podejmuj decyzji pod wpływem impulsu, bo możesz potem żałować tego do końca życia - powiedziała, a jej głos stał się jakiś... odległy natomiast jej oczy zaszyły się mgłą jednak tylko na chwilę, bo po chwili odzyskała rezon - No dobrze! Chyba możemy wracać do ćwiczeń! Na czym skończyłyśmy?

Kilka godzin później, 16:30

Niedawno skończyłam swoje ćwiczenia, teraz miałam mnóstwo wolnego czasu.
Wyszłam z zamku i skierowałam swoje kroki na błonia. Szłam zamyślona. Co raz częściej zaczynałam myśleć o przeszłości, czy dobrze robię zgadzając się na tą misję i zostawiając Damiana... Nie łączyły nas więzy krwi, lecz był on dla mnie jak prawdziwy, starszy brat. Opiekował się mną, bronił przed innymi, uczył wielu przydatnych rzeczy, było można z nim pogadać o wszystkim.
Nie żebym źle dogadywała się z moją przyszywaną siostrą!
Ona także była wspaniała. Może nie mogłybyśmy nazwać siebie najlepszymi przyjaciółkami, ale i tak lubiłyśmy przebywać w swoim towarzystwie. Dosyć często się kłóciłyśmy jednak nigdy o coś poważnego. Wspierałam ją w ciężkich chwilach, a ona mnie. Była pomiędzy nami pewna więź... która została zerwana w chwili jej śmierci...  potrząsnęłam energicznie głową.
- Nie powinnam tego tak często tego wspominać. Gdyby Ania teraz to zobaczyła pewnie trzepnęłaby mnie w głowę i kazała się ogarnąć. Szkoda, że to nie jest takie łatwe, powiedzieć: muszę zapomnieć i iść dalej. Ale jeślibym o nich zapomniała to znaczy, że już ich nie kocham, to znaczy, że już nic dla mnie nie znaczą. Mimo wszystko nigdy tego nie zrobię, nigdy ich nie zapomnę. Oni dali mi poczuć czym jest prawdziwa rodzina. Jeszcze się im odwdzięczę. - Pomyślałam i zauważyłam jakieś duże drzewo, podbiegłam do niego po czym zmieniłam swą postać. Teraz będę mogła popatrzyć na swoje życie z innej perspektywy. Może to mi pomoże. W czymkolwiek. Pobiegłam do Zakazanego Lasu i zaczęłam pędzić przed siebie z ogromną szybkością. Zgrabnie omijałam wszelkie przeszkody, każdy mój krok był bezszelestny, zupełnie jak powiew wiatru.
Po kilku minutach byłam już na miejscu.
Wbiłam pazury w tą niesamowicie miękką trawę, znalazłam odpowiednią pozycję po czym położyłam łeb na glebie słuchając cichego śpiewu ptaków. Ta polana dawała mi ukojenie, chyba tylko tutaj mogłam spokojnie pomyśleć. Kiedyś do podejmowania decyzji życiowych służył mi Wielki Dąb, ale on jest w Polsce i... w zasadzie i co? Przecież mogę tam wrócić! Chciałam przejechać sobie ręką po twarzy, lecz w ostatniej sekundzie spostrzegłam, że jestem wilkiem. Sapnęłam cicho nad swoją głupotą, wstałam i znów przemieniłam się w człowieka. Otrzepałam się z niewidzialnego pyłku po czym zniknęłam z cichym trzaskiem. Teraz byłam w swoim pokoju, w mojej kochanej ojczyźnie. Zaciągnęłam tak dobrze znany mi zapach naszego domu. Pachniał lasem. W końcu mieszkaliśmy obok niego. Tak bardzo mi brakowało tego miejsca. Nagle usłyszałam szybkie kroki na schodach.
Odwróciłam się i zobaczyłam mojego kochanego braciszka. Stał oniemiały wlepiając we mnie spojrzenie swoich orzechowych tęczówek. Widziałam w nich niedowierzanie, radość oraz zdziwienie. Nie zdążyłam jednak zauważyć niczego więcej, bo w chwili obecnej tkwiłam w szczelnym uścisku młodego mężczyzny. Po kilku minutach w końcu mnie puścił.
- Co tutaj robisz? Przecie... - zaczął, lecz mu przerwałam.
- Powinnam być w Hogwarcie i ćwiczyć. Wiem, wiem... ale przyznasz, że za mną tęskniłeś - powiedziałam szczerząc zęby w jego kierunku. Blondyn pokręcił głową z pobłażaniem.
- Oczywiście. Tylko... czy ty możesz się tak po prostu teleportować i spotykać z moją skromną osobą, kiedy dusza zapragnie? Nie, żebym narzekał... ale brzmi to tak jakbyś łamała prawo - rzekł na co wzruszyłam ramionami.
- Nikt mi nie zabroni odwiedzać swojego brata zważając na to, iż nie zobaczę cię przez rok czy dwa lata. A nawet, gdyby zabronili to i tak znalazłabym sposób, by cię zobaczyć - odpowiedziałam pewnym tonem.
- Nie chcę, żebyś miała przeze mnie kłopoty - powiedział stanowczo.
- Serio? Zwiałam specjalnie z Anglii, żeby ciebie zobaczyć, a ty mi prawisz kazania? Spodziewałam się milszego spędzania dnia z tobą - odparłam udając zawiedzenie.
- Tym razem wygrałaś. Może chcesz coś do jedzenia? Zrobiłem spaghetti - mówiąc to na jego twarz wpłynął radosny uśmiech. Zeszliśmy na dół po czym zaczęliśmy jeść oraz rozmawiać o... w zasadzie o wszystkim. Byłam taka szczęśliwa mogąc go w końcu zobaczyć.

21:30, Polska, dom rodziny Orłowskich

- Serio? Króliczki? - zapytał Damian nie dowierzając po czym zaczął rechotać.
- Nawet nie wiesz ile ja się z tego śmiałam. Prawie mnie złapał! - odpowiedziałam z uśmiechem rozbawienia - Wiesz może, która godzina? - dodałam po chwili.
- Dwudziesta pierwsza trzydzieści... - zaczął trochę zdziwiony.
- Ale się zasiedziałam! Już dawno powinnam być w zamku! - Powiedziałam lekko zdenerwowana i wstałam gwałtownie.
- Nawet nie zauważyłem, kiedy ten czas tak szybko minął... szkoda, że nie możesz zostać. - W jego głosie było słychać widoczny smutek. Spojrzałam na niego podnosząc delikatnie kąciki ust, a następnie go uściskałam.
- Jeszcze wrócę, obiecuję. Będę cię odwiedzać codziennie jeśli tylko będę miała czas - rzekłam na co młody mężczyzna westchnął i przytulił mnie mocniej do swojej piersi.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało... moja malutka siostrzyczka będzie ratować świat, a ja nie będę mógł jej wspierać. Ja... dobra już cię puszczam, bo jeszcze trochę i nie pozwolę ci tam wrócić! - Powiedział po czym wybuchnął w połowie smutnym w połowie radosnym śmiechem i puścił mnie.
- Do zobaczenia - rzekłam po czym zniknęłam z cichym trzaskiem.

21:35, Wielka Brytania, Hogwart

Wylądowałam na Polanie Słonecznego Blasku (jak widać już zdążyłam ochrzcić to miejsce).
Słońce zaczęło już powoli zachodzić, więc wyszeptałam dwa słowa czyniące mnie niewidzialną, wyostrzyłam zmysły po czym spadłam na cztery łapy. Popędziłam przed siebie, czując przyjemny, chłodny wiaterek. Kiedy wreszcie dobiegłam do celu swojej wędrówki po raz kolejny zmieniłam swoją postać, a kilka minut później już leżałam w łóżku rozmyślając nad swoim popapranym życiem. Znowu.

21;35, Wielka Brytania, Dolina Godryka

Leżałem w łóżku podsumowując dzisiejszy dzień.
Adrianna. Ta brunetka przyciągnęła moją uwagę. Widać było już na pierwszy rzut oka, że nie jest jak inne dziewczyny. Jej postawa, kpiący uśmiech, nawet sposób poruszania się był zupełnie odbiegający od reszty. Miała w sobie coś co sprawiało, że chciało się ją bliżej poznać, lecz ona trzymała ludzi na dystans. W moich uszach cały czas rozbrzmiewał jej dźwięczny śmiech, jeszcze nigdy nie słyszałem tak pięknego głosu.
Miała także bardzo ciekawy charakter, zdecydowanie. Wredna, tajemnicza, pewna siebie, skryta. Jednak zgodziła się, żebyśmy oprowadzili ją po ulicy Pokątnej. Szkoda, iż nie zdążyliśmy.

15 lipca, 03:30, Hogwart

Obudziłam się dosłownie przed chwilą.
Życie jest okrutne i nie daję mi się wyspać. Chociaż są plusy. Moim zdaniem Hogwart o takiej porze wygląda wyjątkowo magicznie. Uwielbiam chodzić korytarzami zamku i patrzeć jak pierwsze, poranne promienie słoneczne wkradają się w mury tej niesamowitej budowli... Wow! Zdecydowanie to wczesne wstawanie pobudza moją wyobraźnię! Kto by pomyślał, że mogłabym używać takich wyrafinowanych słów? Wstałam szybko z łóżka i popędziłam do łazienki (oszczędzę wam tego jakże nudnego opisu dop.autorka). Wróciłam z niej mając na sobie szary podkoszulek na bardzo cienkich ramiączkach, dżinsowe spodenki, długą, sięgającą do połowy uda koszulę w kratkę, czarną torebkę, kapelusz, okulary przeciwsłoneczne i buty w tym samym kolorze.
Wyciągnęłam różdżkę po czym powiedziałam:
- Accio Wichura! - Moja torba zaczęła się powoli trząść, aż wyleciała z niej miniaturka miotły lądując na mojej wyciągniętej dłoni. Rzuciłam na nią odpowiednie zaklęcie i po chwili w ręce trzymałam oryginalną wersję owego sprzętu. Była piękna. Lśniąca, cała wykonana z czarnego drzewa hebanowego, na rączce widniał srebrny napis Wichura, niezwykle szybka i zwrotna. Została wyprodukowana w serii limitowanej na całym świecie jest ich tylko dziesięć. Tak na prawdę to było można dostać ją za darmo. Ale zawsze jest jedno, ale. Tak na prawdę ta miotła sama wybiera sobie właściciela. Dziwne, prawda? Lecz wykonawcy postarali się, żeby była wyjątkowa. I taka była. Pamiętam, gdy ją otrzymałam... z miłym sentymentem pogładziłam jej trzonek.

Było to gorące, lipcowe popołudnie roku 2012 na ulicy Odnowiciela*. Przechadzałam się razem z starszym bratem rozmawiając o najnowszych miotłach. Kto by pomyślał, iż rok temu, o tej samej porze byłam jeszcze normalną/nienormalną nastolatką? Dopiero później okazało się kim byłam na prawdę. Byłam czarownicą. Myślałam, że to jakiś żart, myślałam, że po prostu czytałam za dużo Harry'ego Potter'a, a teraz mam zwidy. Jednak to wszystko było prawdą. Nie poszłam do Hogwartu, zostałam uczennicą Instytutu Magii imienia Bolesława Chrobrego w Polsce. Na początku żałowałam, ale szybko zmieniłam zdanie, gdy pierwszy raz pojechałam do tej szkoły. 
Pokochałam ją całym sercem.
- Ej, Ari! - Usłyszałam rozbawiony głos Damiana, który wyrwał mnie z rozmyślań.
- Co? - spytałam na co on pokręcił głową z pobłażaniem.
- Mówiłem, że powinniśmy chyba zrobić zakupy - powiedział widząc moje pytające spojrzenie. 
- Jasne, tylko... - i wtedy zobaczyłam ją.  Olśniewająca, jedyna w swoim rodzaju, przyciągająca uwagę. "Wichura". Najnowsza i zarazem najlepsza miotła na świecie była niemalże na wyciągnięcie dłoni. Pociągnęłam blondyna za rękę po czym spojrzałam oniemiała na to cudo. Dopiero chwilę później zauważyłam stojącego obok niej mężczyznę. Miał może z 30 parę lat, wyglądał niczym ci faceci z mugolskich telenoweli. No wiecie... czarujący uśmiech, śnieżnobiałe zęby biły po oczach jak lampy od roweru, nieskazitelna cera, umięśniona sylwetka, wysoki wzrost, a do tego bardzo głęboki głos.
- Witam, was. Oto najnowsza i... - tutaj zaczął wymieniać wszystkie zalety.
- ...Można ją dostać za darmo... - wtedy zaczęłam słuchać z zainteresowaniem, co mówił ten facet. Po raz pierwszy od jakiś pięciu minut.
- ...Wystarczy, żeby miotła cię wybrała... - zakończył swój wywód.
- Jak miotła może kogoś wybrać? - zapytałam z niedowierzaniem wpatrując się w niego zaciekawiona.
- Została specjalnie za programowana, aby mogła wybrać osobę, która zostanie jej właścicielem. Wybór należy tylko do niej. Jak na razie nikomu się to nie udało... - powiedział, a ja postanowiłam spróbować. Wiem, co pomyślicie... kolejna małolata myśląca, że jest właśnie "Wybranką". No cóż... raz kozie śmierć!
- Mogę spróbować? - spytałam, a on spojrzał na mnie rozbawiony. Czy ja powiedziałam coś śmiesznego?
- Ty? - W jego głosie było słychać wyraźne lekceważenie. Wtedy poczułam jak krew zaczyna mi pulsować w żyłach, lecz zdobyłam się na spokój.
- Tak, czy to jest dziwne? Skoro inni mogą to dlaczego ja nie? - zapytałam ciskając z oczu błyskawice.
- Ale... - zaczął, lecz mój brat mu przerwał.
- Posłuchaj, wielu idiotów było na jej miejscu i dawaliście im spróbować, więc dlaczego ona ma być inna? Pozwól jej - rzekł twardym tonem, czarnowłosy spojrzał na niego i bez słowa podał mi miotłę. Wtedy poczułam jakiś niesamowity chłód oraz silny wiatr w chwili dotknięcia trzonka. Facet, który się ze mnie naśmiewał patrzył teraz oniemiały, z resztą nie tylko on. Wszyscy znajdujący się na ulicy tak patrzyli w naszym kierunku. Oprócz Damiana, na jego twarzy widniał uśmiech jakby wiedział, że miotła mnie wybierze.
- I co nadal jest ci do śmiechu? - zapytał Latynosa z kpiącym uśmiechem - Wiedziałem, że Ci się uda - szepnął do mnie, a na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech.


Taak... Doskonale pamiętam ten dzień.
Wichura wybrała mnie na swoją właścicielkę spośród tylu czarodziejów oraz czarownic. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Gdy wróciłam do IMiBC zaczęłam trenować Quidditch'a. Szło mi całkiem nieźle szczerze mówiąc. I tak się stało, że pewnego dnia szukająca naszej damskiej drużyny Quidditch'a nie mogła zagrać w meczu i wystawili moją skromną osobę. Po wygranym meczu już na stałe objęłam tą posadę. Zawsze grałyśmy przeciwko chłopakom. To, że jesteśmy dziewczynami nie oznacza, iż jesteśmy takie delikatne jak się innym zdaję. Dosyć często wygrywałyśmy z płcią brzydką. Chociaż zdarzały się wyjątki... faceci i ich męska duma... zawsze mówili, że dają nam fory, a na prawdę to po prostu nie dali sobie z nami rady! I tyle w temacie.
- No, Adrianno. Rusz dupę, bo będziesz tak rozmyślać do zmierzchu. - Usłyszałam złośliwy głosik w mojej głowie. Rzeczywiście. Przecież miałam polatać! Nie robiłam tego już od... dawna. Muszę po ćwiczyć, jeszcze wypadnę z formy! O ile już nie wypadłam... zeszłam do Pokoju Wspólnego Gryfonów i już chciałam wyjść przez dziurę w obrazie, gdy uświadomiłam sobie pewien fakt... odwróciłam głowę w prawo i podeszłam do bocznej strony kominka. Tędy będzie szybciej!
Narysowałam palcem literę "G" i przede mną pojawiło się tajne przejście.
Zeszłam spokojnie schodami, aż doszłam na dół. Znowu narysowałam tą samą literę i weszłam na skąpane w słońcu błonia. Wciągnęłam z uwielbieniem zapach porannej rosy. To taki orzeźwiający zapach. Nie wiele myśląc wsiadłam na moją Wichurę i poderwałam się do góry. Będąc w powietrzu czułam jakąś nieokreśloną radość, wolność. Przez tamten okres już prawie zapomniałam co oznaczają te dwa słowa. Nagle poczułam niezwykły przypływ pewności siebie. Poderwałam trzonek miotły do góry i zaczęłam lecieć w stronę chmur. Gdy byłam na odpowiedniej wysokości postanowiłam wykonać wyjątkowo niebezpieczny zwód, który ćwiczyłam w ostatnich miesiącach. Skupiłam całą swoją uwagę na poprawnym wykonaniu wszystkich czynności.
Pochyliłam się mocno w przód przylegając całym ciałem do miotły i zaczęłam kierować się bardzo szybko w dół zachowując wciąż pozycję pionową. Kiedy wyczułam odpowiedni moment zaczęłam się obracać z niesamowitą szybkością. Moje serce biło jak oszalałe, a rozum mówił, żebym zrezygnowała, bo będzie nieszczęście. Jednak go nie słuchałam. Gdy byłam prawie przy samej ziemi w ostatniej sekundzie poderwałam trzonek miotły delikatnie do góry po czym prędko skierowałam się w lewo tym samym unikając śmierci. To co zrobiłam nazwano Zwodem Ostatniej Nadziei.
Nazwa nie wzięła się znikąd.
W 1950 roku na Mistrzostwach Świata w Quidditch'u ten manewr wykonał Marek Andrzejewicz. Grały wtedy dwie, najlepsze drużyny: Warszawskie Anioły i Cerbery z Saragossy. Polska kontra Hiszpania. Najbardziej emocjonujący mecz tamtych czasów.
W ostatnich minutach gry Cerbery miały czterdzieści punktów przewagi.
Wszyscy myśleli, iż wygrana jest po stronie Latynosów, jednak szukający Andrzejewicz przekreślił ich szansę na wygraną, lecz zapłacił za to zbyt wysoką cenę. Złapał znicza, lecz nie zdążył wyhamować i skręcił sobie kark uderzając w podłoże. Został wielkim bohaterem, ale nikt nie powtórzył jego wyczynu. Byłam strasznie szczęśliwa, że udało mi się w końcu go wykonać.
Ćwiczyłam przez kilka miesięcy.
Za drugim razem złamałam rękę, a za trzecim palec. Jednak za trzynastym w końcu mi wyszło! A mówią, że trzynastka to pechowa liczba! Z radości zrobiłam beczkę w powietrzu szczerząc jednocześnie zęby. Życie jest piękne! Poleciałam w stronę boiska i zrobiłam kilka okrążeń na rozgrzewkę. Tak dawno latałam na miotle... czas, żeby sobie przypomnieć jak to było!

Kilka godzin później, 10:30, Sala do Transmutacji

- Dobrze, spróbujmy ostatni raz. Gotowa? - Spytała Minerwa na co pokiwałam twierdząco głową.
- Legilimens! - Powiedziała, a ja próbowałam tworzyć barierę, lecz profesorce udało się przedrzeć.

- Zostaw ją ty psycholu! Ania! - wykrzyczała inna wersja mnie. Widziałam jak blond włosy mężczyzna przybliża się do przerażonej blondynki z szaleńczym uśmiechem i różdżką w ręku. Wiedziałam co to oznacza, nagle poczułam ogromną złość, nienawiść względem tej dwójki morderców.
- Zostaw ją - powtórzyłam ze złością, a blondyn zaczął się nagle dusić. Jego broń wyleciała mu z dłoni.
- Co ty robisz?! Przestań ty s*ko! - Usłyszałam przerażony głos Cruel natomiast jej pazury wbiły się ostrzegawczo w moją ranę na ramieniu. Ja jak gdyby nigdy nic patrzyłam się zamglonym oraz spokojnym wzrokiem w czarodzieja, który zaczął powoli umierać...

- Nie rozumiem,.. ja tego nie pamiętam, nigdy nie miałam takiego wspomnienia. - powiedziałam cicho, kiedy znów byłam w świecie realnym. Kobieta spojrzała na mnie współczująco.
- Musisz je pamiętać ono było w twojej głowie - rzekła.
- Ale jak? Przecież prawie go zabiłam... prawie zabiłam człowieka... - odpowiedziałam ledwie słyszalnie, lecz po chwili się otrząsnęłam.
- Proszę mi wybaczyć, nie chciałam przerywać ćwiczeń. Możemy zacząć od nowa? - zapytałam z trochę wymuszonym uśmiechem, czarownica nie odpowiedziała mi, ale jej spojrzenie wyrażało zgodę.

Perspektywa Minerwy:
Ta dziewczyna... ona miała niesamowitą moc.
Mogła zrobić komuś krzywdę bez użycia siły. Jedyną osobą, która to potrafiła był... Tom Riddle. Ale to niemożliwe, żeby ona mogła być z nim powiązana. Ale... nie. To nie możliwe... niemożliwe.

Perspektywa Adrianny:

To co zobaczyłam... wydawało się być jednocześnie obce, ale i znajome. 
Miałam wrażenie, że już to widziałam, lecz nie wiem skąd. Tylko... Skoro go już zabijałam dlaczego on  przeżył? Dlaczego odpuściłam? To było dla mnie tak niezrozumiałe... 
- Adrianne? - Zza myślenia wyrwał mnie głos szarookiej. 
- Może... - zaczęła niepewnym tonem, lecz jej przerwałam.
- Dam radę, nie mogę rezygnować za każdym razem, gdy zobaczę coś związanego z nimi - odparłam pewnie. Staruszka westchnęła.
- Dobrze przygotuj się - odpowiedziała i znów się zaczęło...

Kilka godzin później (znowu)

- Myślę, że z oklumencją na dzisiaj skończymy. Teraz poćwiczymy co innego. Chodź za mną - rzekła, a ja ruszyłam posłusznie za nią. Gdy szłyśmy na górę drogę zagrodził nam Irytek.
- Dzień dobry pani Dyrektor - powiedział w miarę uprzejmie kłaniając się przy tym tak nisko, aż kapelusz spadł mu na podłogę na co ja zachichotałam. 
- O! Witaj Adrianne! -  Natychmiast wyprostował się jak struna, a na ustach miał uśmieszek rozbawienia. Zapewne wciąż pamiętał tą akcję z Filch'em.
- Dzień dobry Irytku - odpowiedziała nauczycielka, ja tylko kiwnęłam głową na przywitanie po czym minęłyśmy poltergeista.
- Gdzie idziemy, pani profesor? - zapytałam.
- Do Pokoju Życzeń - odpowiedziała, a ja byłam lekko zdziwiona.
- Uwierz moja droga, uczę w tej szkole wiele lat. I znam niektóre zakamarki - powiedziała widząc moją twarz na co pokiwałam głową ze zrozumieniem. Po kilku minutach doszłyśmy do celu.
Kobieta przeszła koło ściany trzy razy i wtedy zobaczyłyśmy drzwi.
Pociągnęła za klamkę i weszłyśmy do środka. Pomieszczenie wyglądem przypominało las, ale nie było tu wielu drzew. Widziałam za to coś podobnego do toru przeszkód.
- Zgaduję, że będę musiała przebyć ten tor? - mówiąc to zaczęłam również oglądać sprzęt.
- Owszem, lecz będziesz musiała także sprawdzić swoje umiejętności magiczne - odparła.
- Dobrze, mogę już zaczynać? - spytałam a ona pokiwała głową. Zaczęłam szybko biec, wskoczyłam na dosyć długą ruchomą belkę. Gdy postawiłam pierwszy krok część deski znikła. Nie mogłam jej przeskoczyć, więc od razu wyciągnęłam różdżkę i wyszeptałam:
- Extend. - A belka natychmiast odzyskała swoją dawną długość. Pobiegłam dalej i zobaczyłam dementora. Nie wiedziałam skąd się wziął, lecz zareagowałam natychmiast. Przypomniałam sobie wszystkie szczęśliwe chwile z moją rodzinę i powiedziałam:
- Expecto patronum! - Z końca mojej różdżki wytrysnęła smuga, która po chwili uformowała się w ogromną wilczycę. która wbiegła w prost na przeciwnika. Kiedy stwór zniknął patronus wrócił do mojej różdżki, a ja ruszyłam dalej. Nagle poczułam, że nie mogę wykonać żadnego ruchu nogami i zapadam się pod ziemię. Byłam w bagnie. Usilnie próbowałam sobie przypomnieć to głupie zaklęcie... Jak ono się nazywało?! Avifors? Nie, nie... Muszę się śpieszyć! Błoto sięgało mi już do klatki piersiowej. Myśl, myśl... Już wiem!
- Ascendio! - rzekłam wyciągając dłoń ku górze po czym wystrzeliłam do góry niczym wodny pocisk. Upadłam na trawę, szybko wstałam po czym ruszyłam dalej. Nagle zobaczyłam Mcgonagall. To koniec?
- Czy... - nie zdążyłam zapytać, bo w moją stronę pognała zielona smuga w ostatniej chwili zdążyłam się uchylić. Miałam z nią walczyć?
Diminuendo! - Jasno-niebieski promień pomknął znowu w moją stronę.
- Protego! - wykrzyknęłam w ostatniej chwili. Czar odbił się od tarczy jednak za chwilę znów w moją stronę leciały różnokolorowe smugi. Wszystkie bezbłędnie odbiłam, aż stwierdziłam, że też muszę coś zrobić.
- Instantanea sagum! - powiedziałam po czym wycelowałam ten magiczny patyk przed siebie. Nagle pojawiła się mgła. Miałam tylko kilkanaście sekund, żeby coś wymyślić.
- Momento illusio! - szepnęłam po czym obok mnie stanął mój klon. Rzuciłam na siebie zaklęcie Kameleona po czym mgła zniknęła a ja na palcach ruszyłam w stronę szarookiej, która w tym momencie wycelowała w mojego sobowtóra kolejne zaklęcie jednak on rozpłynął się w powietrzu.
Chciałam wykorzystać zaskoczenie profesorki i zabrać jej różdżkę, ale poczułam jak coś odrzuca mnie w tył, a poczułam także jak tracę mój ośrodek mocy (różdżkę dop.autorka).
Nagle zobaczyłam przede mną postać kobiety trzymającą w dłoni dwa magiczne patyki.
- Jakim cudem mnie pani rozbroiła? Przecież byłam niewidzialna - spytałam podnosząc się do góry. Siwowłosa posłała mi delikatny uśmiech.
- Twój plan był bardzo dobry, a szczególnie użycie zaklęcia iluzji jednak zrobiłaś jeden mały błąd. Wypowiedziałaś na głos inkatację przez co łatwo rozpoznałam twoje zamiary i mogłam się ochronić przed twoim atakiem - odpowiedziała.
- Pochwała od pani jest równa najwyższemu odznaczeniu wojskowemu. Czuję się zaszczycona - powiedziałam oficjalnym tonem, a ona pokręciła głową z pobłażaniem. Reszta dnia minęła mi całkiem przyjemnie. Odwiedziłam kuchnię i przy okazji Pestkę, uciekałam przed Filch'em, spotkałam się z Damianem. Nie było, aż tak źle. Jednak wciąż gnębiło mnie to wspomnienie. Przecież ja prawie zabiłam człowieka... szkoda, że mi się nie udało. Ale skoro będę mogła powrócić do przeszłości... wykorzystam okazję.
...................................................................................................
Witam!
Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o zaklęciach bądź o europejskich drużynach Quidditch'a zapraszam do zakładki "Zaklęcia i inne ciekawostki". Jak wiecie nigdy nie piszę długich przemów, więc... Komentujcie i patrzcie na zdjęcia!

1. Strój Adrianny:
...

2. Damian (brat Adrianny):