Ona także była wspaniała. Może nie mogłybyśmy nazwać siebie najlepszymi przyjaciółkami, ale i tak lubiłyśmy przebywać w swoim towarzystwie. Dosyć często się kłóciłyśmy jednak nigdy o coś poważnego. Wspierałam ją w ciężkich chwilach, a ona mnie. Była pomiędzy nami pewna więź... która została zerwana w chwili jej śmierci... potrząsnęłam energicznie głową.
- Nie powinnam tego tak często tego wspominać. Gdyby Ania teraz to zobaczyła pewnie trzepnęłaby mnie w głowę i kazała się ogarnąć. Szkoda, że to nie jest takie łatwe, powiedzieć: muszę zapomnieć i iść dalej. Ale jeślibym o nich zapomniała to znaczy, że już ich nie kocham, to znaczy, że już nic dla mnie nie znaczą. Mimo wszystko nigdy tego nie zrobię, nigdy ich nie zapomnę. Oni dali mi poczuć czym jest prawdziwa rodzina. Jeszcze się im odwdzięczę. - Pomyślałam i zauważyłam jakieś duże drzewo, podbiegłam do niego po czym zmieniłam swą postać. Teraz będę mogła popatrzyć na swoje życie z innej perspektywy. Może to mi pomoże. W czymkolwiek. Pobiegłam do Zakazanego Lasu i zaczęłam pędzić przed siebie z ogromną szybkością. Zgrabnie omijałam wszelkie przeszkody, każdy mój krok był bezszelestny, zupełnie jak powiew wiatru.
Po kilku minutach byłam już na miejscu.
Wbiłam pazury w tą niesamowicie miękką trawę, znalazłam odpowiednią pozycję po czym położyłam łeb na glebie słuchając cichego śpiewu ptaków. Ta polana dawała mi ukojenie, chyba tylko tutaj mogłam spokojnie pomyśleć. Kiedyś do podejmowania decyzji życiowych służył mi Wielki Dąb, ale on jest w Polsce i... w zasadzie i co? Przecież mogę tam wrócić! Chciałam przejechać sobie ręką po twarzy, lecz w ostatniej sekundzie spostrzegłam, że jestem wilkiem. Sapnęłam cicho nad swoją głupotą, wstałam i znów przemieniłam się w człowieka. Otrzepałam się z niewidzialnego pyłku po czym zniknęłam z cichym trzaskiem. Teraz byłam w swoim pokoju, w mojej kochanej ojczyźnie. Zaciągnęłam tak dobrze znany mi zapach naszego domu. Pachniał lasem. W końcu mieszkaliśmy obok niego. Tak bardzo mi brakowało tego miejsca. Nagle usłyszałam szybkie kroki na schodach.
Odwróciłam się i zobaczyłam mojego kochanego braciszka. Stał oniemiały wlepiając we mnie spojrzenie swoich orzechowych tęczówek. Widziałam w nich niedowierzanie, radość oraz zdziwienie. Nie zdążyłam jednak zauważyć niczego więcej, bo w chwili obecnej tkwiłam w szczelnym uścisku młodego mężczyzny. Po kilku minutach w końcu mnie puścił.
- Co tutaj robisz? Przecie... - zaczął, lecz mu przerwałam.
- Powinnam być w Hogwarcie i ćwiczyć. Wiem, wiem... ale przyznasz, że za mną tęskniłeś - powiedziałam szczerząc zęby w jego kierunku. Blondyn pokręcił głową z pobłażaniem.
- Oczywiście. Tylko... czy ty możesz się tak po prostu teleportować i spotykać z moją skromną osobą, kiedy dusza zapragnie? Nie, żebym narzekał... ale brzmi to tak jakbyś łamała prawo - rzekł na co wzruszyłam ramionami.
- Nikt mi nie zabroni odwiedzać swojego brata zważając na to, iż nie zobaczę cię przez rok czy dwa lata. A nawet, gdyby zabronili to i tak znalazłabym sposób, by cię zobaczyć - odpowiedziałam pewnym tonem.
- Nie chcę, żebyś miała przeze mnie kłopoty - powiedział stanowczo.
- Serio? Zwiałam specjalnie z Anglii, żeby ciebie zobaczyć, a ty mi prawisz kazania? Spodziewałam się milszego spędzania dnia z tobą - odparłam udając zawiedzenie.
- Tym razem wygrałaś. Może chcesz coś do jedzenia? Zrobiłem spaghetti - mówiąc to na jego twarz wpłynął radosny uśmiech. Zeszliśmy na dół po czym zaczęliśmy jeść oraz rozmawiać o... w zasadzie o wszystkim. Byłam taka szczęśliwa mogąc go w końcu zobaczyć.
21:30, Polska, dom rodziny Orłowskich
- Serio? Króliczki? - zapytał Damian nie dowierzając po czym zaczął rechotać.
- Nawet nie wiesz ile ja się z tego śmiałam. Prawie mnie złapał! - odpowiedziałam z uśmiechem rozbawienia - Wiesz może, która godzina? - dodałam po chwili.
- Dwudziesta pierwsza trzydzieści... - zaczął trochę zdziwiony.
- Ale się zasiedziałam! Już dawno powinnam być w zamku! - Powiedziałam lekko zdenerwowana i wstałam gwałtownie.
- Nawet nie zauważyłem, kiedy ten czas tak szybko minął... szkoda, że nie możesz zostać. - W jego głosie było słychać widoczny smutek. Spojrzałam na niego podnosząc delikatnie kąciki ust, a następnie go uściskałam.
- Jeszcze wrócę, obiecuję. Będę cię odwiedzać codziennie jeśli tylko będę miała czas - rzekłam na co młody mężczyzna westchnął i przytulił mnie mocniej do swojej piersi.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało... moja malutka siostrzyczka będzie ratować świat, a ja nie będę mógł jej wspierać. Ja... dobra już cię puszczam, bo jeszcze trochę i nie pozwolę ci tam wrócić! - Powiedział po czym wybuchnął w połowie smutnym w połowie radosnym śmiechem i puścił mnie.
- Do zobaczenia - rzekłam po czym zniknęłam z cichym trzaskiem.
21:35, Wielka Brytania, Hogwart
Wylądowałam na Polanie Słonecznego Blasku (jak widać już zdążyłam ochrzcić to miejsce).
Słońce zaczęło już powoli zachodzić, więc wyszeptałam dwa słowa czyniące mnie niewidzialną, wyostrzyłam zmysły po czym spadłam na cztery łapy. Popędziłam przed siebie, czując przyjemny, chłodny wiaterek. Kiedy wreszcie dobiegłam do celu swojej wędrówki po raz kolejny zmieniłam swoją postać, a kilka minut później już leżałam w łóżku rozmyślając nad swoim popapranym życiem. Znowu.
21;35, Wielka Brytania, Dolina Godryka
Leżałem w łóżku podsumowując dzisiejszy dzień.
Adrianna. Ta brunetka przyciągnęła moją uwagę. Widać było już na pierwszy rzut oka, że nie jest jak inne dziewczyny. Jej postawa, kpiący uśmiech, nawet sposób poruszania się był zupełnie odbiegający od reszty. Miała w sobie coś co sprawiało, że chciało się ją bliżej poznać, lecz ona trzymała ludzi na dystans. W moich uszach cały czas rozbrzmiewał jej dźwięczny śmiech, jeszcze nigdy nie słyszałem tak pięknego głosu.
Miała także bardzo ciekawy charakter, zdecydowanie. Wredna, tajemnicza, pewna siebie, skryta. Jednak zgodziła się, żebyśmy oprowadzili ją po ulicy Pokątnej. Szkoda, iż nie zdążyliśmy.
Obudziłam się dosłownie przed chwilą.
Życie jest okrutne i nie daję mi się wyspać. Chociaż są plusy. Moim zdaniem Hogwart o takiej porze wygląda wyjątkowo magicznie. Uwielbiam chodzić korytarzami zamku i patrzeć jak pierwsze, poranne promienie słoneczne wkradają się w mury tej niesamowitej budowli... Wow! Zdecydowanie to wczesne wstawanie pobudza moją wyobraźnię! Kto by pomyślał, że mogłabym używać takich wyrafinowanych słów? Wstałam szybko z łóżka i popędziłam do łazienki (oszczędzę wam tego jakże nudnego opisu dop.autorka). Wróciłam z niej mając na sobie szary podkoszulek na bardzo cienkich ramiączkach, dżinsowe spodenki, długą, sięgającą do połowy uda koszulę w kratkę, czarną torebkę, kapelusz, okulary przeciwsłoneczne i buty w tym samym kolorze.
Wyciągnęłam różdżkę po czym powiedziałam:
- Accio Wichura! - Moja torba zaczęła się powoli trząść, aż wyleciała z niej miniaturka miotły lądując na mojej wyciągniętej dłoni. Rzuciłam na nią odpowiednie zaklęcie i po chwili w ręce trzymałam oryginalną wersję owego sprzętu. Była piękna. Lśniąca, cała wykonana z czarnego drzewa hebanowego, na rączce widniał srebrny napis Wichura, niezwykle szybka i zwrotna. Została wyprodukowana w serii limitowanej na całym świecie jest ich tylko dziesięć. Tak na prawdę to było można dostać ją za darmo. Ale zawsze jest jedno, ale. Tak na prawdę ta miotła sama wybiera sobie właściciela. Dziwne, prawda? Lecz wykonawcy postarali się, żeby była wyjątkowa. I taka była. Pamiętam, gdy ją otrzymałam... z miłym sentymentem pogładziłam jej trzonek.
Było to gorące, lipcowe popołudnie roku 2012 na ulicy Odnowiciela*. Przechadzałam się razem z starszym bratem rozmawiając o najnowszych miotłach. Kto by pomyślał, iż rok temu, o tej samej porze byłam jeszcze normalną/nienormalną nastolatką? Dopiero później okazało się kim byłam na prawdę. Byłam czarownicą. Myślałam, że to jakiś żart, myślałam, że po prostu czytałam za dużo Harry'ego Potter'a, a teraz mam zwidy. Jednak to wszystko było prawdą. Nie poszłam do Hogwartu, zostałam uczennicą Instytutu Magii imienia Bolesława Chrobrego w Polsce. Na początku żałowałam, ale szybko zmieniłam zdanie, gdy pierwszy raz pojechałam do tej szkoły.
Pokochałam ją całym sercem.
- Ej, Ari! - Usłyszałam rozbawiony głos Damiana, który wyrwał mnie z rozmyślań.
- Co? - spytałam na co on pokręcił głową z pobłażaniem.
- Mówiłem, że powinniśmy chyba zrobić zakupy - powiedział widząc moje pytające spojrzenie.
- Jasne, tylko... - i wtedy zobaczyłam ją. Olśniewająca, jedyna w swoim rodzaju, przyciągająca uwagę. "Wichura". Najnowsza i zarazem najlepsza miotła na świecie była niemalże na wyciągnięcie dłoni. Pociągnęłam blondyna za rękę po czym spojrzałam oniemiała na to cudo. Dopiero chwilę później zauważyłam stojącego obok niej mężczyznę. Miał może z 30 parę lat, wyglądał niczym ci faceci z mugolskich telenoweli. No wiecie... czarujący uśmiech, śnieżnobiałe zęby biły po oczach jak lampy od roweru, nieskazitelna cera, umięśniona sylwetka, wysoki wzrost, a do tego bardzo głęboki głos.
- Witam, was. Oto najnowsza i... - tutaj zaczął wymieniać wszystkie zalety.
- ...Można ją dostać za darmo... - wtedy zaczęłam słuchać z zainteresowaniem, co mówił ten facet. Po raz pierwszy od jakiś pięciu minut.
- ...Wystarczy, żeby miotła cię wybrała... - zakończył swój wywód.
- Jak miotła może kogoś wybrać? - zapytałam z niedowierzaniem wpatrując się w niego zaciekawiona.
- Została specjalnie za programowana, aby mogła wybrać osobę, która zostanie jej właścicielem. Wybór należy tylko do niej. Jak na razie nikomu się to nie udało... - powiedział, a ja postanowiłam spróbować. Wiem, co pomyślicie... kolejna małolata myśląca, że jest właśnie "Wybranką". No cóż... raz kozie śmierć!
- Mogę spróbować? - spytałam, a on spojrzał na mnie rozbawiony. Czy ja powiedziałam coś śmiesznego?
- Ty? - W jego głosie było słychać wyraźne lekceważenie. Wtedy poczułam jak krew zaczyna mi pulsować w żyłach, lecz zdobyłam się na spokój.
- Tak, czy to jest dziwne? Skoro inni mogą to dlaczego ja nie? - zapytałam ciskając z oczu błyskawice.
- Ale... - zaczął, lecz mój brat mu przerwał.
- Posłuchaj, wielu idiotów było na jej miejscu i dawaliście im spróbować, więc dlaczego ona ma być inna? Pozwól jej - rzekł twardym tonem, czarnowłosy spojrzał na niego i bez słowa podał mi miotłę. Wtedy poczułam jakiś niesamowity chłód oraz silny wiatr w chwili dotknięcia trzonka. Facet, który się ze mnie naśmiewał patrzył teraz oniemiały, z resztą nie tylko on. Wszyscy znajdujący się na ulicy tak patrzyli w naszym kierunku. Oprócz Damiana, na jego twarzy widniał uśmiech jakby wiedział, że miotła mnie wybierze.
- I co nadal jest ci do śmiechu? - zapytał Latynosa z kpiącym uśmiechem - Wiedziałem, że Ci się uda - szepnął do mnie, a na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech.
Taak... Doskonale pamiętam ten dzień.
Wichura wybrała mnie na swoją właścicielkę spośród tylu czarodziejów oraz czarownic. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Gdy wróciłam do IMiBC zaczęłam trenować Quidditch'a. Szło mi całkiem nieźle szczerze mówiąc. I tak się stało, że pewnego dnia szukająca naszej damskiej drużyny Quidditch'a nie mogła zagrać w meczu i wystawili moją skromną osobę. Po wygranym meczu już na stałe objęłam tą posadę. Zawsze grałyśmy przeciwko chłopakom. To, że jesteśmy dziewczynami nie oznacza, iż jesteśmy takie delikatne jak się innym zdaję. Dosyć często wygrywałyśmy z płcią brzydką. Chociaż zdarzały się wyjątki... faceci i ich męska duma... zawsze mówili, że dają nam fory, a na prawdę to po prostu nie dali sobie z nami rady! I tyle w temacie.
- No, Adrianno. Rusz dupę, bo będziesz tak rozmyślać do zmierzchu. - Usłyszałam złośliwy głosik w mojej głowie. Rzeczywiście. Przecież miałam polatać! Nie robiłam tego już od... dawna. Muszę po ćwiczyć, jeszcze wypadnę z formy! O ile już nie wypadłam... zeszłam do Pokoju Wspólnego Gryfonów i już chciałam wyjść przez dziurę w obrazie, gdy uświadomiłam sobie pewien fakt... odwróciłam głowę w prawo i podeszłam do bocznej strony kominka. Tędy będzie szybciej!
Narysowałam palcem literę "G" i przede mną pojawiło się tajne przejście.
Zeszłam spokojnie schodami, aż doszłam na dół. Znowu narysowałam tą samą literę i weszłam na skąpane w słońcu błonia. Wciągnęłam z uwielbieniem zapach porannej rosy. To taki orzeźwiający zapach. Nie wiele myśląc wsiadłam na moją Wichurę i poderwałam się do góry. Będąc w powietrzu czułam jakąś nieokreśloną radość, wolność. Przez tamten okres już prawie zapomniałam co oznaczają te dwa słowa. Nagle poczułam niezwykły przypływ pewności siebie. Poderwałam trzonek miotły do góry i zaczęłam lecieć w stronę chmur. Gdy byłam na odpowiedniej wysokości postanowiłam wykonać wyjątkowo niebezpieczny zwód, który ćwiczyłam w ostatnich miesiącach. Skupiłam całą swoją uwagę na poprawnym wykonaniu wszystkich czynności.
Pochyliłam się mocno w przód przylegając całym ciałem do miotły i zaczęłam kierować się bardzo szybko w dół zachowując wciąż pozycję pionową. Kiedy wyczułam odpowiedni moment zaczęłam się obracać z niesamowitą szybkością. Moje serce biło jak oszalałe, a rozum mówił, żebym zrezygnowała, bo będzie nieszczęście. Jednak go nie słuchałam. Gdy byłam prawie przy samej ziemi w ostatniej sekundzie poderwałam trzonek miotły delikatnie do góry po czym prędko skierowałam się w lewo tym samym unikając śmierci. To co zrobiłam nazwano Zwodem Ostatniej Nadziei.
Nazwa nie wzięła się znikąd.
W 1950 roku na Mistrzostwach Świata w Quidditch'u ten manewr wykonał Marek Andrzejewicz. Grały wtedy dwie, najlepsze drużyny: Warszawskie Anioły i Cerbery z Saragossy. Polska kontra Hiszpania. Najbardziej emocjonujący mecz tamtych czasów.
W ostatnich minutach gry Cerbery miały czterdzieści punktów przewagi.
Wszyscy myśleli, iż wygrana jest po stronie Latynosów, jednak szukający Andrzejewicz przekreślił ich szansę na wygraną, lecz zapłacił za to zbyt wysoką cenę. Złapał znicza, lecz nie zdążył wyhamować i skręcił sobie kark uderzając w podłoże. Został wielkim bohaterem, ale nikt nie powtórzył jego wyczynu. Byłam strasznie szczęśliwa, że udało mi się w końcu go wykonać.
Ćwiczyłam przez kilka miesięcy.
Za drugim razem złamałam rękę, a za trzecim palec. Jednak za trzynastym w końcu mi wyszło! A mówią, że trzynastka to pechowa liczba! Z radości zrobiłam beczkę w powietrzu szczerząc jednocześnie zęby. Życie jest piękne! Poleciałam w stronę boiska i zrobiłam kilka okrążeń na rozgrzewkę. Tak dawno latałam na miotle... czas, żeby sobie przypomnieć jak to było!
Kilka godzin później, 10:30, Sala do Transmutacji
- Dobrze, spróbujmy ostatni raz. Gotowa? - Spytała Minerwa na co pokiwałam twierdząco głową.
- Legilimens! - Powiedziała, a ja próbowałam tworzyć barierę, lecz profesorce udało się przedrzeć.
- Zostaw ją ty psycholu! Ania! - wykrzyczała inna wersja mnie. Widziałam jak blond włosy mężczyzna przybliża się do przerażonej blondynki z szaleńczym uśmiechem i różdżką w ręku. Wiedziałam co to oznacza, nagle poczułam ogromną złość, nienawiść względem tej dwójki morderców.
- Zostaw ją - powtórzyłam ze złością, a blondyn zaczął się nagle dusić. Jego broń wyleciała mu z dłoni.
- Co ty robisz?! Przestań ty s*ko! - Usłyszałam przerażony głos Cruel natomiast jej pazury wbiły się ostrzegawczo w moją ranę na ramieniu. Ja jak gdyby nigdy nic patrzyłam się zamglonym oraz spokojnym wzrokiem w czarodzieja, który zaczął powoli umierać...
- Nie rozumiem,.. ja tego nie pamiętam, nigdy nie miałam takiego wspomnienia. - powiedziałam cicho, kiedy znów byłam w świecie realnym. Kobieta spojrzała na mnie współczująco.
- Musisz je pamiętać ono było w twojej głowie - rzekła.
- Ale jak? Przecież prawie go zabiłam... prawie zabiłam człowieka... - odpowiedziałam ledwie słyszalnie, lecz po chwili się otrząsnęłam.
- Proszę mi wybaczyć, nie chciałam przerywać ćwiczeń. Możemy zacząć od nowa? - zapytałam z trochę wymuszonym uśmiechem, czarownica nie odpowiedziała mi, ale jej spojrzenie wyrażało zgodę.
Ta dziewczyna... ona miała niesamowitą moc.
Mogła zrobić komuś krzywdę bez użycia siły. Jedyną osobą, która to potrafiła był... Tom Riddle. Ale to niemożliwe, żeby ona mogła być z nim powiązana. Ale... nie. To nie możliwe... niemożliwe.
To co zobaczyłam... wydawało się być jednocześnie obce, ale i znajome.
Miałam wrażenie, że już to widziałam, lecz nie wiem skąd. Tylko... Skoro go już zabijałam dlaczego on przeżył? Dlaczego odpuściłam? To było dla mnie tak niezrozumiałe...
- Adrianne? - Zza myślenia wyrwał mnie głos szarookiej.
- Może... - zaczęła niepewnym tonem, lecz jej przerwałam.
- Dam radę, nie mogę rezygnować za każdym razem, gdy zobaczę coś związanego z nimi - odparłam pewnie. Staruszka westchnęła.
- Dobrze przygotuj się - odpowiedziała i znów się zaczęło...
Kilka godzin później (znowu)
- Myślę, że z oklumencją na dzisiaj skończymy. Teraz poćwiczymy co innego. Chodź za mną - rzekła, a ja ruszyłam posłusznie za nią. Gdy szłyśmy na górę drogę zagrodził nam Irytek.
- Dzień dobry pani Dyrektor - powiedział w miarę uprzejmie kłaniając się przy tym tak nisko, aż kapelusz spadł mu na podłogę na co ja zachichotałam.
- O! Witaj Adrianne! - Natychmiast wyprostował się jak struna, a na ustach miał uśmieszek rozbawienia. Zapewne wciąż pamiętał tą akcję z Filch'em.
- Dzień dobry Irytku - odpowiedziała nauczycielka, ja tylko kiwnęłam głową na przywitanie po czym minęłyśmy poltergeista.
- Gdzie idziemy, pani profesor? - zapytałam.
- Do Pokoju Życzeń - odpowiedziała, a ja byłam lekko zdziwiona.
- Uwierz moja droga, uczę w tej szkole wiele lat. I znam niektóre zakamarki - powiedziała widząc moją twarz na co pokiwałam głową ze zrozumieniem. Po kilku minutach doszłyśmy do celu.
Kobieta przeszła koło ściany trzy razy i wtedy zobaczyłyśmy drzwi.
Pociągnęła za klamkę i weszłyśmy do środka. Pomieszczenie wyglądem przypominało las, ale nie było tu wielu drzew. Widziałam za to coś podobnego do toru przeszkód.
- Zgaduję, że będę musiała przebyć ten tor? - mówiąc to zaczęłam również oglądać sprzęt.
- Owszem, lecz będziesz musiała także sprawdzić swoje umiejętności magiczne - odparła.
- Dobrze, mogę już zaczynać? - spytałam a ona pokiwała głową. Zaczęłam szybko biec, wskoczyłam na dosyć długą ruchomą belkę. Gdy postawiłam pierwszy krok część deski znikła. Nie mogłam jej przeskoczyć, więc od razu wyciągnęłam różdżkę i wyszeptałam:
- Extend. - A belka natychmiast odzyskała swoją dawną długość. Pobiegłam dalej i zobaczyłam dementora. Nie wiedziałam skąd się wziął, lecz zareagowałam natychmiast. Przypomniałam sobie wszystkie szczęśliwe chwile z moją rodzinę i powiedziałam:
- Expecto patronum! - Z końca mojej różdżki wytrysnęła smuga, która po chwili uformowała się w ogromną wilczycę. która wbiegła w prost na przeciwnika. Kiedy stwór zniknął patronus wrócił do mojej różdżki, a ja ruszyłam dalej. Nagle poczułam, że nie mogę wykonać żadnego ruchu nogami i zapadam się pod ziemię. Byłam w bagnie. Usilnie próbowałam sobie przypomnieć to głupie zaklęcie... Jak ono się nazywało?! Avifors? Nie, nie... Muszę się śpieszyć! Błoto sięgało mi już do klatki piersiowej. Myśl, myśl... Już wiem!
- Ascendio! - rzekłam wyciągając dłoń ku górze po czym wystrzeliłam do góry niczym wodny pocisk. Upadłam na trawę, szybko wstałam po czym ruszyłam dalej. Nagle zobaczyłam Mcgonagall. To koniec?
- Czy... - nie zdążyłam zapytać, bo w moją stronę pognała zielona smuga w ostatniej chwili zdążyłam się uchylić. Miałam z nią walczyć?
- Diminuendo! - Jasno-niebieski promień pomknął znowu w moją stronę.
- Protego! - wykrzyknęłam w ostatniej chwili. Czar odbił się od tarczy jednak za chwilę znów w moją stronę leciały różnokolorowe smugi. Wszystkie bezbłędnie odbiłam, aż stwierdziłam, że też muszę coś zrobić.
- Instantanea sagum! - powiedziałam po czym wycelowałam ten magiczny patyk przed siebie. Nagle pojawiła się mgła. Miałam tylko kilkanaście sekund, żeby coś wymyślić.
- Momento illusio! - szepnęłam po czym obok mnie stanął mój klon. Rzuciłam na siebie zaklęcie Kameleona po czym mgła zniknęła a ja na palcach ruszyłam w stronę szarookiej, która w tym momencie wycelowała w mojego sobowtóra kolejne zaklęcie jednak on rozpłynął się w powietrzu.
Chciałam wykorzystać zaskoczenie profesorki i zabrać jej różdżkę, ale poczułam jak coś odrzuca mnie w tył, a poczułam także jak tracę mój ośrodek mocy (różdżkę dop.autorka).
Nagle zobaczyłam przede mną postać kobiety trzymającą w dłoni dwa magiczne patyki.
- Jakim cudem mnie pani rozbroiła? Przecież byłam niewidzialna - spytałam podnosząc się do góry. Siwowłosa posłała mi delikatny uśmiech.
- Twój plan był bardzo dobry, a szczególnie użycie zaklęcia iluzji jednak zrobiłaś jeden mały błąd. Wypowiedziałaś na głos inkatację przez co łatwo rozpoznałam twoje zamiary i mogłam się ochronić przed twoim atakiem - odpowiedziała.
- Pochwała od pani jest równa najwyższemu odznaczeniu wojskowemu. Czuję się zaszczycona - powiedziałam oficjalnym tonem, a ona pokręciła głową z pobłażaniem. Reszta dnia minęła mi całkiem przyjemnie. Odwiedziłam kuchnię i przy okazji Pestkę, uciekałam przed Filch'em, spotkałam się z Damianem. Nie było, aż tak źle. Jednak wciąż gnębiło mnie to wspomnienie. Przecież ja prawie zabiłam człowieka... szkoda, że mi się nie udało. Ale skoro będę mogła powrócić do przeszłości... wykorzystam okazję.
...................................................................................................
Witam!
Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o zaklęciach bądź o europejskich drużynach Quidditch'a zapraszam do zakładki "Zaklęcia i inne ciekawostki". Jak wiecie nigdy nie piszę długich przemów, więc... Komentujcie i patrzcie na zdjęcia!
1. Strój Adrianny:
2. Damian (brat Adrianny):