,,Najgorszym więzieniem jest przeszłość." Paul Coelho
.............................................................................................................
Perspektywa Adrianny:
Po spotkaniu z James'em teleportowałam się do domu mojego brata.
- Damian! Jesteś?! - zawołałam, lecz odpowiedziała mi cisza. Poszłam do kuchni, lecz tam go nie zastałam. Wbiegłam szybko na górę i zajrzałam do prawie wszystkich pokojów. Pustka, To dziwne. Przecież powinien już wrócić z pracy. Obiecał, że będzie.
Został mi tylko jeden pokój.
Starając się przestać myśleć o najgorszych scenariuszach przełknęłam ślinę i pociągnęłam za klamkę. W pomieszczeniu jakby nigdy nic stał sobie Damian słuchając muzyki przez słuchawki. Poczułam jak kamień spada mi z serca i podeszłam do młodego mężczyzny szturchając go w ramię. Blondyn drgnął lekko po czym szybko odwrócił się w moim kierunku. Najpierw był zdziwiony jednak sekundę później uśmiechał się szeroko od ucha do ucha. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo byłam już w stalowym uścisku brązowookiego.
- Wystraszyłaś mnie! - powiedział czochrając mi przyjaźnie włosy.
- Gdybyś ściszył trochę muzykę to byś usłyszał jak cię wołam - odpowiedziałam z ulgą.
- Wybacz, po prostu starałem się robić małe porządki - odrzekł wskazując ręką na dosyć spory bałagan będący w jego sypialni. Pokręciłam głową z zdegustowaniem.
- Nie ma mnie tylko jeden dzień, a tu taki syf. Dobrze, że mogę używać czarów po za szkołą - rzekłam wyciągając swój "magiczny patyk". Wypowiedziałam kilka inkatacji, a pokój lśnił czystością.
- Wy czarodzieje macie łatwiej - stwierdził z westchnieniem opadając na czyste już łóżko.
- Czasami zastanawiam się co by było gdybym nie dostała listu z IMiBC - powiedziałam zajmując miejsce obok brata.
- Wtedy sprzątanie domu zajmowałoby nam całe dnie. - Jego głos nabrał bardziej żartobliwego tonu. Zapadła przyjemna cisza, która została szybko przerwana. W jednej chwili mężczyzna wyprostował się gwałtownie a z jego ust wypłynęły strumienie krwi. Uśmiech szybko znikł z mojej twarzy, a zastąpił go wyraz przerażenia. Podbiegłam do niego i wyciągnęłam różdżkę po czym zaczęłam szeptać różne formułki uleczające. Nic nie pomogło. Zostało jedno wyjście.. chwyciłam jego ręce i już chciałam się teleportować do szpitala lecz zauważyłam ogromny napis wypisany na ścianie... krwią. Myślisz, że się mnie pozbyłaś? Myślisz, że będziesz już bezpieczna? ON to dopiero początek. Ty będziesz następna. Twój ukochany morderca.
Poczułam rosnącą gulę w gardle i teleportowałam się do magicznego szpitala, który był w Polsce.
- Pomóżcie mu! On się zaraz udusi! - Wykrzyknęłam głosem drżącym od emocji. W jednej chwili obok mnie stanęli pielęgniarze. Wszystko działo się tak szybko... miałam wrażenie, że opuściłam swoje ciało i oglądam całe to zamieszanie z innej perspektywy. Patrzyłam się w ścianę nie rozumiejąc, nie pragnęłam zrozumieć. Nie chciałam usłyszeć tych kilku, żałosnych słów, które znowu zrujnowałyby mi życie ,,Przykro mi, nic nie mogliśmy zrobić". Przypomniałam sobie, gdy usłyszałam je pierwszy raz. Miałam jedenaście lat i wtedy straciłam swoją pierwszą, prawdziwą przyjaciółkę, dwa lata później historia się powtórzyła. ,,Przykro mi, nie mogliśmy nic zrobić". To zdanie dudni w mojej głowie i nie pozwalało zebrać myśli. Biorę głęboki wdech chcąc uspokoić zmysły. Dopiero w tej chwili dotarła do mnie powaga sytuacji. Wstała gwałtownie z krzesła, na którym nie wiem, kiedy usiadłam i zaczynam chodzić w tą i z powrotem. Serce biję jak oszalałe, krew pulsuję w żyłach, ból ściska żołądek na myśl, że Damian może umrzeć. Jedyne co mogę zrobić to czekać. Czekać i mieć nadzieję, iż on przeżyje. Mijają sekundy, minuty. Nagle drzwi się otwierają. Szybko odwracam głowę w tamtą stronę i widzę zmęczonego uzdrowiciela.
- Czy on...
- Żyje, ale jest w ciężkim stanie. Będziemy musieli go przenieść do Szpitala w Anglii, tam będzie miał lepszą opiekę. - Przerwał mi w połowie zdania. Kiwam powoli głową. Sytuacja naprawdę jest poważna.
- Czy mogłabym zobaczyć brata? - Mężczyzna otwiera drzwi, a ja z prędkością światła wbiegam do pomieszczenia mijając rzędy łóżek. W końcu dobiegłam na sam koniec. Nie pewnie odchylam zasłonę parawanu i siadam przy łóżku brązowookiego. Ze strachem w oczach patrzę na ostatniego członka mojej PRAWDZIWEJ rodziny. W mojej głowie słyszę złośliwy głos:
- Gdybyś nie wyjechała on nie leżałby w szpitalu! - To zdanie powtarza się jak echo. Nie odrywam wzroku od blondyna chociaż czuję z każdą sekundą rosnące poczucie winy. Na jego twarzy nie ma już śladu bólu czy przerażenia. Jest spokojny, żywy. Oddech ma nieumiarkowany.
Boję się go dotknąć, czuję jakbym zwykłym dotykiem mogła go zranić.
- Musimy teraz przenieść pańskiego brata. Proszę wstać. - Słyszę obok siebie głos. Wypełniam polecenie nieznajomego. W tej samej chwili pokój wypełnia cichy trzask towarzyszący teleportacji.
- Złap moją rękę. - Robię to co każe pielęgniarz i po chwili czuję szarpnięcie w okolicach brzucha.
Ląduję w długim korytarzu. Krystalicznie-białe ściany wywołują u mnie mały zawrót głowy. Jak ja nienawidziłam szpitali. Wszystko wyglądało tutaj jakby te budynki nie były dotknięte takimi emocjami jak radość, szczęście. Taki wystrój tylko potrafił przygnębić człowieka.
- Musisz tutaj poczekać na uzdrowicieli. Gdy wyjdą z pomieszczenia będziesz mogła odwiedzić pacjenta. - Po tych słowach zniknął. Zrezygnowana opadłam na jedno z krzeseł. Przeczesałam włosy palcami wzdychając ciężko. Czy to jakieś przeklęte fatum? Dlaczego zawsze muszę tracić tych na, których mi zależy? Pamiętam dzień, gdy powiedziano mi o śmierci rodziców i Ani, załamałam się. Długo zajęło mi dojście do siebie, a przez ten cały czas wspierał mnie Damian. Gdyby nie on wciąż siedziałabym w pokoju bojąc się wyjść na zewnątrz. Może bym popełniła samobójstwo? Ale on nie pozwał mi nawet myśleć o takich rzeczach. Ciągle był przy mnie, ciągle się mną opiekował.
Tylko jemu zależało. Na moją twarz wpłynął smutny uśmiech.
Wtedy przypomniałam sobie o dosyć istotnej rzeczy. Wyciągnęłam różdżkę i pomyślałam o szczęśliwych chwilach spędzonych z moją rodziną, w myślach natomiast wymówiłam inkatację. Po chwili z mojego magicznego ośrodka mocy wytrysnął srebrno-biały promień, który po chwili uformował się w wyjątkowo dużą wilczycę. Zwierzę patrzyło na mnie z zaufaniem i oczekiwaniem.
- Jestem w Świętym Mungu i nie będę mogła na razie wrócić do Hogwartu. Wszystko ze mną w porządku, niech się pani nie martwi. Przepraszam. Adrianna. - Zakończyłam swój wywód, a mój patronus pognał w kierunku okna i zniknął. Zniecierpliwiona i zmartwiona jednocześnie zaczęłam nerwowo tupać nogą zerkając cały czas na zegar wiszący na ścianie. Byłam trochę zdziwiona, że nie oprócz uzdrowicieli nie zobaczyłam żadnych ludzi. Może to jest sen? Może to jest piep*zony sen i zaraz się obudzę? Nadzieja matką głupich. Wtedy przypomniałam sobie ten napis na ścianie.
"Twój ukochany morderca"... przecież Iwanow oraz Cruel nie żyją. Zostali skazani na pocałunek dementora pod koniec lutego. Ktoś się pod nich podszywa... ale kto? Jakbym nie była wystarczająco zestresowana zaczęłam powoli myśleć, że owa osoba może dopaść także mnie.
- Uspokój się! Jeszcze trochę, a zaczniesz zachowywać się jak rozchwiana emocjonalnie nastolatka! Damian jeszcze żyję i ty też. więc nie pie*dol o śmierci tylko czekaj! - Usłyszałam stanowczy głos w mojej głowie. Tego było mi trzeba, musiałam wziąć kilka głębokich wdechów i...
- Możesz już wejść. - Damski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Wstałam gwałtownie po czym bardzo szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Mijałam wiele rzędów łóżek jednak na żadnym z nich nie było mojego brata. W końcu doszłam do ostatniego posłania, które zostało zasłonięte parawanem. Niepewnie odchyliłam zasłonę i zobaczyłam tam ostatniego potomka rodziny Orłowskich leżącego nieprzytomnie i czwórkę ludzi krzątających się obok niego. Odchrząknęłam zwracając tym samym ich uwagę.
- Kim jesteś? - zapytał szatyn o szaro-zielonych oczach.
- Siostrą pacjenta. Co z nim? - spytałam nie odrywając wzroku od Damiana.
- Dostał wyjątkowo ciężką klątwą. Jego stan jest ciężki, lecz stabilny - powiedziała siwowłosa kobieta.
- Czy on... umrze? - To słowo wyjątkowo ciężko przeszło mi przez gardło. Staruszka spojrzała na mnie współczująco.
- Jeśli nie obudzi się w ciągu pięciu dni, to tak - powiedział inny mężczyzna. Poczułam jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody, a potem uderzył z pięści w twarz.
- Czy... mogę z nim zostać? - wydusiłam z trudnością na co czwórka ludzi pokiwała głową i wyszli. Siadłam obok blondyna i poczułam jak do moich oczu cisną się łzy.
- To jeszcze nie koniec, słyszysz? Musisz żyć, potrzebuję cię braciszku. Straciłam już prawie wszystko, ale nie mogę stracić ciebie. Nie zostawiaj mnie - wyszeptałam zduszonym głosem ściskając go za dłoń. Mijały godziny, a ja wciąż byłam przy nim. Bałam się, że jeśli wyjdę chociaż na chwilę to jego serce przestanie bić. Bałam się, że mnie zostawi.
Sama nie wiedziałam ile czasu już minęło odkąd tu jestem. Kilka godzin, dzień, tydzień, miesiąc, rok? Nie spałam, nie jadłam, nie kontaktowałam ze światem. Za którymś razem odwiedziła mnie profesor Mcgonagall i powiedziała, iż na razie moje treningi będą zawieszone. Byłam jej za to wdzięczna. Mój stan psychiczny był beznadziejny. Miałam uczucie jakbym znowu przeżywała tortury Cruel czy Iwanowa. Czułam okropny ból psychiczny. Ta dwójka morderców niszczyła moje życie nawet, gdy byli martwi. Chyba nigdy nie będzie mi dane zaznać spokoju.
Dolina Godryka, 31 lipca
Siedziałem w pokoju, gdy nagle usłyszałem jakiś trzask na dole.
Zdziwiony zbiegłem cicho po schodach. Wtedy usłyszałem zmęczony głos... dyrektorki Hogwartu, co jeszcze bardziej wprawiło mnie w zdziwienie i zaciekawienie. Podszedłem bliżej drzwi kuchni po czym wsłuchałem się w rozmowę pomiędzy Mcgonagall, a moim ojcem. Może nie powinienem podsłuchiwać, ale to było bardzo dziwne, że profesorka odwiedza nas podczas wakacji.
- ... ona jest w bardzo ciężkim stanie. Boję się, że jeśli on umrze Adrianne nie poradzi sobie ze szkoleniem i misją. - Słysząc imię mojej nowo poznanej koleżanki zacząłem słuchać uważniej.
- Ta dziewczyna przeżyła wiele złego w życiu, ale jestem pewien, że nie zrezygnuje z misji. Sama pani wie dlaczego - odezwał się pewnie ojciec, a ja byłem zszokowany. Na pewno chodziło o Adrienne tylko co ona ma wspólnego z dyrektorką i tatą? I jeszcze ta misja...
- Wiem, że nie zrezygnuje, lecz jego śmierć ją zmieni. To ostatni, żywy członek jej rodziny. Już jest z nią źle! Nic nie je, w ogóle nie śpi! Ona potrzebuje pomocy! - Głos kobiety zrobił się głośniejszy, a ja poczułem przemożną chęć zobaczenia się z Adrienne. Mimo tego, że znałem ją tak krótko to jakiś cichy głosik w mojej głowie mówił, iż ona mnie teraz potrzebuje. Coś mi mówiło, że powinienem być przy niej. Co się ze mną dzieje? Westchnąłem zdenerwowany po czym zapukałem w drzwi i nie czekając na odpowiedź wszedłem do środka. Rozmówcy stanęli jak wryci patrząc na mnie ze zdziwieniem oraz lekkim zdenerwowaniem. Pewnie zastanawiali się ile usłyszałem z tego o czym rozmawiali.
- Czy chodzi o Adrienne? Adrianne Orłowska? - zapytałem chcąc się upewnić.
- James, nie powinieneś podsłuchiwać. Ta sprawa nie dotyczy ciebie. - Usłyszałem karcący głos ojca.
- Znam Adrienne i jeśli dzieję się z nią coś złego raczej powinienem o tym wiedzieć i ją wesprzeć - powiedziałem twardym tonem.
- Wątpię byś coś wskórał James. Ona nikogo się nie słucha. - Do moich uszu doszły słowa profesorki.
- Tym bardziej powinienem ją zobaczyć. W ciężkich chwilach przyjaciele sobie pomagają, a nie zostawiają na pastwę losu - powiedziałem pewnie i zauważyłem w oczach zielonookiego dumę.
- Możesz spróbować. Ja już muszę wracać, do widzenia - rzekła szarooka po czym zniknęła. Przeniosłem swój wzrok na ojca, który podał mi rękę. Złapałem ją tym samym teleportując się do św. Munga.
- Piętro czwarte, urazy pozaklęciowe, łóżko na samym końcu - wyjaśnił drogę, a ja skinąłem głową.
- Wrócę Błędnym Rycerzem - powiedziałem, a następnie usłyszałem trzask teleportacji. Ruszyłem szybkim krokiem przed siebie, aż doszedłem do windy. Wszedłem, wcisnąłem guzik i czekałem. Byłem zniecierpliwiony oraz trochę martwiłem się o Adrianne. Jakby nie dość wycierpiała to jeszcze jej brat. Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Szybko wybiegłem z maszyny, a następnie popędziłem w stronę oddziału, który wskazał mi ojciec. Mijałem rzędy łóżek jednak w ciągu kilku sekund dotarłem na miejsce. Delikatnie odsłoniłem zasłonę parawanu i zobaczyłem Adriannę siedzącą przy młodym mężczyźnie. Trzymała jego dłoń wpatrując się w niego ze smutkiem. Naprawdę nie była w najlepszym stanie.
Miała podkrążone oczy, spierzchnięte usta, włosy nie opadały na jej ramiona z elegancją tylko wisiały smętnie i o ile było to możliwe była jeszcze bledsza niż zwykle. Patrząc na nią moje serce wypełniało współczucie oraz smutek.
- Adrianne... - wyszeptałem, a ona na dźwięk mojego głosu spięła się i odwróciła głowę w moją stronę. Wtedy jej lazurowe tęczówki zetknęły się z moimi. Zaniemówiłem. Nigdy nie widziałem tyle bólu w ludzkich oczach. Wyciągnąłem powoli dłoń w jej stronę. Zerknęła na nią niepewnie, lecz po chwili nasze palce zetknęły się. Jeszcze raz spojrzała w moje oczy i nagle wstała gwałtownie po czym przytuliła mnie mocno jakbym był jej ulubioną przytulanką. Objąłem ją ostrożnie w talii. W moich ramionach była taka krucha, bezbronna. Oparłem swój podbródek na czubku głowy brunetki wzdychając jej zapach. Po kilkunastu sekundach poczułem jak dziewczyna poluźnia uścisk, a ja nie chcąc tworzyć niezręcznej sytuacji wypuściłem czarownicę ze swoich objęć. Wróciła na swoje miejsce i powiedziała:
- Wybacz, nie powinnam...
- Nie przepraszaj mnie. Rozumiem cię, przyszedłem tu, żeby ci pomóc, jak przyjaciel.
- Przyjaciele to tylko ludzie, a oni zawsze nas opuszczają zostawiając po sobie jedynie żal oraz smutek - rzekła pusto.
- Nie wszyscy... - zacząłem, lecz ona mi przerwała.
- Wszyscy, James. Wszyscy - zaakcentowała ostatnie słowo - Gdyby ludzie nas nie opuszczali nie siedziałabym tutaj sama. A jak widzisz ostatnia osoba, którą obchodził mój los leży w szpitalu i może umrzeć. Mam dosyć tego, że tracę wszystkich moich bliskich. Wiesz jak cholernie boli świadomość, że co raz więcej osób cię opuszcza? Moje życie to ciągłe pasmo pogrzebów! Tylko czekać kto będzie następny! Może ja? Przynajmniej nikt nie będzie tęsknił za taką jędzą. Chociaż tyle dobrego - powiedziała ironicznie wstając przy tym gwałtownie.
- Jesteś pod wpływem silnych emocji, uspokój się. Mówienie takich rzeczy w niczym ci nie pomoże. - Starałem się mówić spokojnie i przemówić jej do rozsądku, jednak nie wiele to pomogło.
- Dzieciak, który ma wszystko. Dzieciak, który nigdy niczego nie stracił śmie mi mówić, żebym się uspokoiła! Ha! Dobre sobie! Posłuchaj, doceniam to, że tu przyszedłeś, ale nie potrzebuję słuchać twojej pieprzonej gadki o byciu silnym i innych pierdołach! Zostaw. Mnie. W. Spokoju!
Tylko tyle od ciebie wymagam. Proszę, wyjdź. - Dokończyła już spokojniejszym tonem chociaż nadal trzęsła się z furii. Westchnąłem ciężko po czym szybko skróciłem dzielący nas dystans i mocno ją przytuliłem. Nie zwracałem uwagi na bluzgi pod moim adresem czy też fakt, że mnie kopała oraz drapała gdzie popadnie próbując się wyrwać. Mocno ją trzymałem czekając, aż się uspokoi. Po kilku minutach poczułem jak powoli opiera swoją głowę o zagłębienie w mojej szyi, a drobne ręce obejmują mnie w pasie. Jeszcze bardziej przylgnęła swoim ciałem do mojego po czym stanęła na palcach przenosząc swoje dłonie na mój kark, który zaczęła gładzić.
- Przepraszam. Jestem beznadziejna. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że teraz nie muszę patrzeć ci w oczy. Chyba zapadłabym się pod ziemię ze wstydu - wyszeptała, a następnie oparła swoje czoło o mój obojczyk wcześniej muskając go przypadkowo ustami, a ja się delikatnie uśmiechnąłem.
- Nie masz za co przepraszać. To była normalna reakcja z twojej strony.
- Wiesz... wciąż nie rozumiem jednego. Przecież mnie nawet nie znasz. Spotkaliśmy się tylko dwa razy. Czemu mi pomagasz? - zapytała cicho. Zastanowiłem się przez chwilę.
- Może to się wydać dziwne, ale... tak mi podpowiada serce. Nie słucham się go praktycznie wcale, ale tym razem zrobiłem wyjątkiem i... nie żałuję. Kurde, zabrzmiało to trochę tak jakbym potajemnie wyznawał ci miłość - powiedziałem zdziwiony, a jednocześnie rozbawiony słowami, które wypłynęły z moich ust. W tej samej chwili usłyszałem cichy chichot wydobywający się z gardła dziewczyny.
- Ja nie chcę zostać sama - rzekła, nagle zmieniając ton.
- Nie zostaniesz, zaufaj mi - odpowiedziałem gładząc ją po plecach - A teraz pójdziesz coś zjeść i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu! - Już otwierała usta jednak nie czekając na odpowiedź Adrienne wziąłem ją na ręce i ruszyłem w stronę wyjścia. Wierciła się, ale przez to, że nic nie jadła jej wysiłki były daremne.
- Ja nie mogę opuścić Damiana! Zostaw mnie! Muszę do niego wrócić! - mówiła rozzłoszczonym głosem próbując się wyrwać.
- Obiecuję ci, że jak tylko zjesz cokolwiek od razu wrócimy do szpitala - odpowiedziałem i wszedłem razem z nią do windy po czym zjechaliśmy na dół.
- Nie mogę go zostawić! Rozumiesz?! Nie mogę... - w tej samej chwili jej głos się załamał, a ja postanowiłem zainterweniować.
- Hejj... przecież wrócisz do niego. Nie będziemy gdzieś łazili tylko coś zjemy, ok? - spytałem, a ona milczała. Po chwili jednak...
- Wiesz, że za porwanie idzie się do więzienia? - zapytała zabawnie mrużąc oczy na co ja po raz kolejny się roześmiałem.
- Nie pozwolisz, żeby mnie tam wsadzili - odpowiedziałem pewnie.
- Skąd ta pewność? - Zadała kolejne pytanie.
- A kto cię wtedy będzie nosił na rękach?
- A, w tym to muszę się z tobą zgodzić. Chociaż... - zerknęła na mnie i wybuchnęła głośnym, niepohamowanym śmiechem. Widać, że brakowało jej tego, a ja osiągnąłem swój cel. Znów się śmiała. Tak jak wtedy. Po sekundzie jej zaraźliwy rechot udzielił się również mi.
Perspektywa Adrianny:
Po raz pierwszy od kilku dni, śmiałam się.
Będąc z James'em byłam taka szczęśliwa, wolna od wszelkich zmartwień. Potrafił poprawić mi humor, potrafił wywołać uśmiech na mojej twarzy. Każda normalna osoba unikałaby mnie po tym co wcześniej zrobiłam, ale nie on. Zachowaniem przypominał mi Damiana.
Zawsze chciał rozweselać ludzi.
- Kiedy mnie puścisz? - spytałam rozbawiona, gdy byliśmy w Błędnym Rycerzu. On siedział na siedzeniu a ja na jego kolanach. Dla obcego człowieka z pewnością wyglądaliśmy jak dwójka zakochanych nastolatków. Ale nimi nie byliśmy.
- A nie jest ci wygodnie? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Wzniosłam oczy ku niebu.
- Ale dlaczego Londyn? Nie lepiej iść ma Pokątną? - Zadałam kolejne pytania.
- Nie jadłaś kompletnie nic od trzech dni. Raczej nie pojedziemy na Pokątną, żeby napchać cię słodyczami, prawda? W Londynie zjemy coś zdrowszego - odpowiedział.
- Twoje dbanie o moje zdrowie na prawdę mi pochlebia, lecz jesteś pewny...
- Ja rozumiem, że ty kochasz wszystko co niezdrowe i tuczące. ale teraz MUSISZ zjeść coś normalnego. Wolałbym nie mieć później wyrzutów sumienia, gdy kupisz hula hop i będzie na ciebie pasowało - odpowiedział poważnie na co dałam mu sójkę w bok.
- Jesteśmy na miejscu. Trzynaście sykli. - Usłyszeliśmy głos konduktora. Potter wstał i jedną ręką trzymał moje ciało a drugą wyjął portfel i zapłacił. To tak się da? Brązowooki wyszedł (razem ze mną na rękach) z autobusu i stanęliśmy na jednej z głównych ulic Londynu.
- Siedząc na twoich rękach, czuję się jak idiotka. wiesz? - zwróciłam się do niego jednak on nie zwrócił uwagi na to co powiedziałam i szedł dalej mijając przechodniów, którzy dziwnie na nas patrzyli.
- Możesz mnie puścić. Raczej dam radę iść - rzekłam. Spojrzał na mnie niepewnie (i delikatnie opuścił na ziemi. Cały czas czułam na sobie uważny wzrok bruneta. Postawiłam pierwsze trzy kroki i zobaczyłam mroczki przed oczami. Czułam jak się chwieję. Myślałam, że upadnę jednak czyjeś silne ręce oplotły mnie w talii, a ja zobaczyłam mrok...
***
Obudziłam się w jakimś barze.
Nieprzytomnie rozejrzałam się wokół, aż natrafiłam na duże, czekoladowe oczy patrzące na mnie z opiekuńczością. Gwałtownie odskoczyłam, gdy zdałam sobie sprawę jak blisko znajduję się twarz Potter'a. I znając moje szczęście pewnie bym spadła z krzesła gdyby nie ręce James'a oplatające mnie w talii. Tkwiliśmy w takiej pozie jeszcze chwilę, aż zauważyłam zaciekawione spojrzenia klientów.
- Możesz mnie już puścić. - powiedziałam na co on wyszczerzył zęby i przywrócił moją osobę do pozycji siedzącej.
- Zemdlałaś - odpowiedział na moje niezadane pytanie. Co dziwne w jego głosie było słychać troskliwość. Wtedy podeszła do nas kelnerka. Miała bardzo mocny (swoją drogą dosyć tandetny) makijaż, bluzkę z głębokim dekoltem, czarne, proste włosy, mocną opaleniznę oraz flirciarski uśmiech.
- Co podać? - zapytała James'a przymilnym tonem. Myślałam, że będzie się na nią gapił jak na ósmy cud świata jednak on spojrzał na mnie.
- Co byś chciała? - spytał mnie uprzejmie nie zwracając uwagi na kelnerkę. Mina czarnowłosej była bezcenna.
- Nie wiem, nie znam się na angielskim jedzeniu. Ty coś wybierz - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem.
- W takim razie po proszę dwie porcje Cauliflower cheese, jedną porcję jabłkowego Crumble i dwie szklanki soku pomarańczowego - odpowiedział, a ona specjalnie MUSIAŁA nachylić się tuż przed nosem bruneta, żeby zapisać zamówienie dając mu doskonały widok na swój dekolt. Chłopak jednak nie spuszczał wzroku ze mnie, chciało mi się śmiać z jego miny, ale ostatnimi siłami powstrzymałam się.
- To wszystko? - spytała młodego czarodzieja patrząc na niego jak głodny wilk na bezbronną owieczkę kompletnie mnie przy tym ignorując.
- Tak - odpowiedział krótko, a ona odeszła kręcąc "seksownie" biodrami w stronę baru. Gdy odeszła zaczęłam chichotać.
- I co cię tak śmieszy? - zapytał zbulwersowany.
- Nie powiem, że nie. Masz branie. - odpowiedziałam rozbawiona.
- Wybacz, ale gustuję w kobietach w moim przedziale wiekowym - odpowiedział zdegustowany moim zachowaniem.
- Mam nadzieję, że mnie się to nie tyczy - powiedziałam nabierając poważnego tonu.
- Ciebie tyczy się w szczególności, bejbe - odpowiedział wysyłając mi buziaka w powietrzu, a ja położyła, ręce i głowę na stół chcąc uniknąć wybuchnięcia głośnym śmiechem. Po kilku głębokich wdechach nareszcie nabrałam powagi. Kilka minut później przyszła kelnerka z naszymi zamówieniami.
- I ty chcesz, żebym to wszystko zjadła? - spytałam z westchnięciem przecierając oczy.
- Jak nie zjesz to cię nakarmię - rzekł żartobliwie grożąc palcem. Wiedząc, że nie mam wyboru zaczęłam powoli opróżniać zawartość swojego talerza.
- Skończyłam - powiedziałam, kiedy pochłonęłam ostatni kęs Cauliflower cheese. Czułam się pełna jak nigdy dotąd.
- A ciasto? - zapytał James.
- Nie przesadzasz? Jeszcze trochę i nie zmieszczę się w drzwiach.
- I tak masz to zjeść - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Zlituj się... - powiedziałam błagalnie jednak on nie zwracał uwagi na moje błagania.
- Ale ja nie chcę! - rzekłam tonem małego dziecka. Spojrzał na mnie z pobłażaniem oraz westchnął ciężko. Wziął łyżeczkę, włożył na nią mały kawałek ciasta i przybliżył do mojej twarzy. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Co ty robisz? - spytałam odchylając się do tyłu na krześle zezując przy tym na łyżkę.
- Jak to co? Nie chcesz jeść to cię nakarmię - odpowiedział wciąż przybliżając łyżeczkę do moich ust.
- Ale... - chciałam coś powiedzieć, ale wykorzystał moment i wpakował mi kawałek ciasta do buzi. Chcąc nie chcąc musiałam go przełknąć.
- Jak zjem, zapłacisz mi za to - powiedziałam mściwym tonem, a na jego twarzy zagościł wyraz typu: ,,Ta, jasne...".
- A teraz otwieramy buzię. Leci samolocik...
Kilkanaście samolocików później:
- Teraz to już będziesz musiał mnie nieść - powiedziałam żartobliwie, gdy wychodziliśmy z knajpy.
- Jak księżniczka każe - rzekł tonem prawdziwego rycerza i wziął mnie na ręce.
- Ale ja żartowałam! - Byłam zdziwiona, kiedy zaczął ze mną iść w stronę jakiegoś zaułka.
- A ja nie - odpowiedział, a na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech.
- Trzymaj mnie mocno. Będziemy się teleportować - powiedziałam, a chłopak zrobił jak kazałam. Po chwili zniknęliśmy z cichym trzaskiem. Wylądowaliśmy w toalecie w św. Mungu.
- Serio, toaleta? - zapytał podnosząc jedną brew do góry.
- Tak, muszę się przebrać, więc możesz już mnie puścić - rzekłam, a on ostrożnie opuścił moje ciało na ziemię.
- Skoro tak ci dzisiaj pomagam to może... - zaczął poruszając sugestywnie brwiami.
- Nie. Sama się ubiorę - powiedziałam i zamknęłam drzwi jednej z kabin. Wyjęłam z torebki ubrania (Adrianna wcześniej przyzwała je do siebie zaklęciem Accio dop.autorka) i zaczęłam się przebierać. Wyszłam z kabiny mając na sobie czarną koszulkę, jasnoniebieską koszulę, ciemno-czerwone spodenki oraz białe trampki.Odkręciłam kurek od kranu i przemyłam twarz świeżą wodą.
Poczułam się jak nowo narodzona. Wtedy zauważyłam za sobą James'a.
- Gotowa? - spytał na co kiwnęłam głową. Wyszliśmy z pomieszczenia, któro było również na czwartym piętrze po czym ruszyliśmy w stronę oddziału. Gdy byliśmy przed drzwiami zatrzymałam James'a.
- O co chodzi?
- Chciałam ci podziękować za to, że pomogłeś mi... znów żyć. Wiem, iż zachowałam się jak idiotka względem ciebie, ale te wszystkie wydarzenia mnie przytłaczały. Przestałam sobie z nimi radzić. Dzisiaj wszystkie negatywne emocje znalazło ujście i... jest mi głupio, że wyżyłam się na tobie. Przepraszam - dodałam ciszej spuszczając głowę. Chłopak delikatnie podniósł mój podbródek do góry każąc tym samym spojrzeć w oczy.
- Nie musisz mi dziękować, jestem twoim przyjacielem, tak? Przyjaciele sobie pomagają. Nigdy nie przeżyłem w życiu tak wiele jak ty, ale po części cię rozumiem - powiedział a na kąciki moich ust podniosły się do góry. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Brązowooki pokrył się uroczym rumieńcem.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziałam. Brunet już chciał coś powiedzieć, ale przerwała nam uzdrowicielka.
- Adrianno twój brat on....
Witam!
Wiem, wiem krótki rozdział, ale chyba wyszedł lepiej niż tamten. Jak widzicie pokazałam Adriannę w trochę innym świetle. Wszystkie emocje, które kumulowała w sobie przez tyle lat znalazły ujście, więc proszę, żebyście ją zrozumieli. Liczę na komentarze. Zapomniałabym dodać 26 czerwca będziecie mieli niespodziankę (niekoniecznie miłą, ale jak kto woli). Domyślacie się jaką?
Selene Neomajni
1. Strój Adrianny:
Dobry dzionek :D
OdpowiedzUsuńChciałabmy CIę zaprosić do czytania i oceny mojego bloga. Piszę o życiu Lily i Huncwotów w Hogwarcie. Pojawił się już siódmy rozdział ;)
Serdecznie zapraszam:
liljam.blog.pl
Buziaczki :*
Yennefer
Kochana Ty moja... jak chcesz, żebym oceniła Twojego bloga musisz najpierw ocenić moje opowiadanie :)
UsuńNo, bo wiesz... po coś jednak stworzyłam zakładkę "Spamownik".
Selene Neomajni
Witaj,
OdpowiedzUsuńJejku, nie wiem, czy dam radę opisać wszystko, o czym myślałam podczas czytania tego rozdziału. Pewnie o czymś zapomnę, ale się postaram :)
No więc na początek: właśnie zaczynałam myśleć, że Damian jest całkiem fajny i uroczy, a tu nagle, BAM, zaczyna krwawić. I ten napis na ścianie. Tak bardzo mnie to zaciekawiło i zdziwiło i w ogóle zrobiło mi się smutno i zaczęłam współczuć Adriannie. Niech on nie umiera. Nie, nie, nie, błagam. Chociaż w sumie to po przeczytaniu tytułu czegoś takiego się spodziewałam, ale zdążyłam o tym zapomnieć i udało Ci się mnie zaskoczyć. :)
Nie dziwię się jej, że tak bardzo się przejmuje. W końcu tylko brat jej został. No i James. Boże, James, który w tym rozdziale był przekochany, naprawdę. Cudownie, że do niej przyszedł, pocieszył i zabrał na ten obiad i nie patrzył na kelnerkę, tylko na nią. Super! I jeszcze był zabawny i poprawił jej humor. Śmiałam się jak idiotka przy "Kilkanaście samolocików później". Serio, strasznie mnie to rozbawiło :D Nawet teraz się śmieję, jak to piszę. Płaczę normalnie :) O, jeszcze był taki troskliwy i opiekuńczy. ♡♡♡
Ale trochę zdziwiłam się, że pojechali gdzieś, żeby coś zjeść, zamiast pójść do szpitalnego bufetu (jeśli takowy był). Myślę, że ja na miejscu Adrianny nie chciałabym w takim momencie opuszczać brata, a James powinien to zrozumieć. Ale i tak mi się bardzo podobało.
Oby tylko ten lekarz nie miał dla nich żadnych złych wiadomości. :(
Jeśli chodzi o styl pisania.
1) Przy dialogu nie daje się kropek przed takimi słowami jak powiedziała, rzekła, itp. (Nie wiem, czy dobrze to opisałam). W poprzednich rozdziałach chyba tego nie było albo rzuciło mi się w oczy dopiero teraz. + jeśli już dajesz kropkę, to po myślniku zdanie powinno zaczynać się z dużej litery.
Wymyślę jakiś przykład, bo piszę na telefonie i nie za bardzo mogę przewinąć do góry.
a) - Dobrze. - powiedziała. (Bardzo oryginalne z mojej strony ^^) tu po "dobrze" nie powinno być kropki
b) - Pomarańcze. - przewróciła oczami. <--- Tutaj "przewróciła" powinno być z dużej.
Zresztą, myślę, że doskonale wiesz, o co mi chodzi. To pewnie raczej wina tego, że (jeśli się nie mylę) pisałaś na telefonie i automatycznie Ci to poprawiało. Albo coś w tym stylu, bo jak mówiłam, wcześniej tego nie widziałam. No, rozpisałam się :)
2) Były chyba trzy takie sytuacje, że ktoś coś mówił o kimś, a używał pierwszej osoby. Dla przykładu: lekarz mówi o Damianie: "Żyję". Potem było coś podobnego w rozmowie McGonagall z Harry'm, mówiła o Adriannie, a powiedziała coś w pierwszej osobie, czyli z tą końcówką 'ę'.
Ok. Chyba bardzo się rozpisałam :)
Czekam z zaciekawieniem, co się stanie w najbliższym rozdziale. Oby jej brat nie umarł. Chociaż opis jej uczuć i tego, jak James by ją pocieszał byłyby ciekawe. Nie mniej jednak, nie mogę się już doczekać. Zgadywanie, co się stanie nie jest moją mocną stroną.
Pozdrawiam serdecznie i całuję :*
Optimist
PS. Oczywiście, będę Cię informować o nowych rozdziałach i bardzo przepraszam, że tego nie zrobiłam, ale nie wiedziałam :) Poprawię się, obiecuję :D
PS2. Co do zakładek, na pewno je utworzę, jak tylko dostanę nowy szablon, bo właśnie na niego czekam. Ale dziękuję bardzo za radę, na 100% z niej skorzystam :)
Ja też polubiłam Damiana dlatego musiałam zrobić mu coś złego. ;)
UsuńOkej... normalny człowiek uzna, że to nie ma sensu, ale w mojej chorej wyobraźni to ma sens.
Miło mi czytać, iż jakiekolwiek momenty moich rozdziałów Cię bawią. Moje czytelniczki muszą się dużo śmiać!
Szpitalowego bufetu nie nie było, więc do niego nie poszli. Nawet nie wiesz jak jestem Ci wdzięczna za Twoje rady! Może nie musiałabyś ich pisać, gdyby nie moja jakże leniwa beta (czytaj: moja siostra). Obiecała poprawić rozdział no, ale wyszło jak wyszło.
Selene Neomajni
Witam!
OdpowiedzUsuńRozdział Super! W pewnych chwilach czułam tyle emocji, że nawet nie mogę sprecyzować ile i jakie... W jednej chwil byłam przerażona, a zaraz potem oddawałam się sutkowi rzem z Adrianną, aby za niedługo śmiać się w głos jak ona i James. Po prostu to było takie... nie wiem jak to sprecyzować... chyba jedynie może to oddać słowo realne lub rzeczywiste. Pozdrawiam i życzę weny :)
PS. Co do twojego komentarza na blogu, dziękuję za szczerość. Nie napiszę, że mnie to nie zabolało, bo bym skłamała. Jednak dał mi do zrozumienia, że jednak masz sporo racji i chyba muszę to zmienić. Dla samej siebie bym była z siebie w pełni zadowolona
PS2. Przepraszam, że tyle o twoim komentarzu, ale odpowiedzi na moim raczej nie przeczytasz, a chciałabym byś to wiedziała.
Sutkowi? xd
UsuńDobra, piszesz na telefonie, rozumiem. Cieszę się, że nie zabolał Cię mój komentarz (chociaż czasami potrafię być na prawdę straszną jędzą).
Dziękuję za komentarz :)
Selene Neomajni
Dzisiaj znalazłam twój blog i muszę Ci przyznać że fenomenalnie go piszesz. Oby tak dalej, nie przestawaj pisać i czekam na next :) ~Thalia
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mój blog przypadł Ci do gustu.
UsuńDziękuję za komentarz :)
Selene Neomajni
Jak zwykle pojawiam się z opóźnieniem, ale w końcu znalazłam czas na napisanie komentarza ;)
OdpowiedzUsuńCudownie opisałaś uczucia Adrianny. Widać było, że strasznie boi się o swojego brata. W ogóle zaciekawiłaś mnie tym atakiem i klątwą. Teoretycznie, aby ją rzucić, morderca musiał być gdzieś w pobliżu (chyba że to jakiś inny rodzaj zaklęcia, który działa niezależnie od odległości).
James skradł moje serce swoim zachowaniem. Był bardzo opiekuńczy i wiedział, że odwrócenie uwagi Adrianny od problemu wyjdzie jej na dobre. W końcu ciągłe zamartwianie się, gdy nic nie można zrobić, jest najgorszym stanem, w jakim może znaleźć się człowiek.
PS. Co do Twojego komentarza u mnie: Huncwoci są młodzi, głupi i zapatrzeni w siebie. Trudno, żeby przy takiej charakterystyce przejmowali się uczuciami "mniej fajnej" koleżanki. Na szczęście każdy człowiek w pewnym wieku trochę mądrzeje. Huncwotów też spotka dorosłość i może nawet będą żałować niektórych żartów, których ofiarami padli inni uczniowie ;)
Remus jest świetnym facetem (sama bym go wzięła bez zastanowienia, jako bezpieczną lokatę na przyszłość. W końcu ten typ i do dziecka w nocy wstanie, obiad ugotuje, posprząta...). Zarówno Lunatyk i Lisbeth kiedyś otrzymają należną im porcję szczęścia w miłości. Ale czy to będzie wspólne szczęście, czy każde z nich pójdzie swoją drogą - tego nie zdradzę :)
Kur... ka wodna! Już trzeci raz dodaję ten komentarz! Internety mnie nienawidzą!
UsuńJames martwi się o Adriannę, bo bardzo mu na niej zależy. Po części obudził się w nim syndrom starszego brata a po części... no... on ją kocha, więc wiesz.
Zgadzam się co do Remka, facet idealny ♥
Proszę... błagam... zlituj się nade mną i... zeswataj ich w końcu (Wilczka i Lis, żeby nie było)!
Dziękuję za komentarz :)
Selene Neomajni
Kiedy kolejny rozdział? ~Thalia
OdpowiedzUsuńRozdziały dodaję w niedzielę, ewentualnie w sobotę, ale to rzadko ;)
UsuńSelene Neomajni
Niespodzianka? Mam się bać?
OdpowiedzUsuńChciałabym się czepnąć takiej małej rzeczy. (tia... znowu. Wiem, jestem najgorszą osobą w przestrzeni kosmicznej i mi to pasuje) Jeśli James mówi coś o swoim ojcu to nie powinien używać formy "wybraniec" itp. Brzmi to po prostu źle. Przynajmniej dla mnie.
Przewidziałam, że coś stanie się jej bratu. Po prostu to wiedziałam. I teraz myślę, że on nie żyje, że zabiła go Natasza Iwanowa, która jest wampirem i ona chce się zemścić za rodziców. No i w świecie czarodziejów nie wiedzą o wampirach i myślą, że jest taka jak oni, ale Iwanow też był wampirem od paru wieków byli oboje. Albo za dużo oglądałam TVD. Nie mogę się doczekać ich rozstania. Będzie takie emocjonujące. Ona tak nagle bez pożegnania się wyniesie, a on nie będzie wiedział o co chodzi, a potem ona wróci i będzie pięknie. Pozdrawiam! -A
Dziękuję za radę. Obiecuję się poprawić ;)
UsuńZdecydowanie oglądasz za dużo TVD.
Właśnie zastanawiam się nad tym jak opisać ich spotkanie, ale mam jeszcze duużo czasu.
Dziękuję za komentarz ♥
Selene Neomajni
Bardzo się zdziwiłam kiedy zobaczyłam, że mi przypomniałaś o rozdziale, gdyż byłam święcie przekonana, że skomentowałam. Ach,te uroki internetu. :')
OdpowiedzUsuńMiałam napisany taki długaśny komentarz... :( Trzeba sobie teraz przypomnieć to co było napisane... :/
Rozdział świetny!
Damian nie może umrzeć! Nie pozwalam! Wtedy Adrianna nie będzie miała już nikogo, a tego nie chcę!
Mówiłam Ci już, że uwielbiam Jamesa i Riannę? Chcę aby byli razem!
Kurde i nwm co napisałam wcześniej xd :/ kurde! wena na komentarz odleciała! :o
Obiecuję Ci, że pod następną notką napiszę taki dłuuugaśny komentarz, że będziesz miała mnie dość na długo xD
W odpowiedzi na komentarz do Erin i Jamesa:
Z słowem 'była/był' itp. miałam nie mały problem i może dlatego jest tyle tego wyrazu... Długo myślałam nad tym czy robić tą perspektywę, ale zrezygnowałam.Postanowiłam nie zdradzać czytelnikom kto będzie swoje 'relacje z życia' ujawniał. Wszystko okaże się przecież za kilka notek, prawda? Lily Collins wzięłam z jednego, jedynego powodu, a mianowicie...miałam problem z dobraniem bohaterki i ona wydawała się być całkiem okey...
Pozdrawiam i życzę weny! :* :3 :D
*mam nadzieję, że ten komentarz się zapisze*
Nie przejmuj się, mi też zdarzyła się taka sytuacja jaką Ty opisałaś na początku ;)
UsuńCzy Damian umrze? Ho, ho! To będzie dosyć ciekawe!
Zapamiętam sobie ten długaśny komentarz. Ty chyba jesteś największą fanką Jarrianny na tym blogu ^^
Dziękuję za komentarz ♥
Selene Neomajni
Rozdział jak zwykle świetny i wg cudowny. Po raz kolejny polecę ci stronę polyve.com :)
OdpowiedzUsuńNo i jest nowy rozdział. Jak masz czas to przeczytaj <3
http://ap-pzc.blogspot.com/2015/06/rozdzia-ii-w-gabinecie-riddlea.html
Isia
Dziękuję za komentarz :)
UsuńSelene Neomajni
"...umarł."
OdpowiedzUsuńZgaduję XD Ale nie chciałabym, żeby umarł. Ale gdyby umarł, to by było bardzie takie wciągające. Ale zamiast tego mógł również gorzej się poczuć. Albo lepiej. Albo... nie no, piszę dalej, bo cię zanudzę :P
Ja chcę, żeby James i Rianna byli razem. Nie wiem co, nie wiem jak, ale oni mają być razem!
"Twój ukochany morderca". Hmm. Gdyby tu była liczba mnoga, to na pewno byłaby to moja klasa ^^
Życzę ci potopu weny,
Aria
Kochana Selene Neomajni :-)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz do ciebie zaglądam. Jednak dopiero wczoraj... a właściwie dzisiaj zajrzałam na bloga http://lily-evans-zmieniona-przepowiednia.blogspot.com/ i dowiedziałam się, że on już nie funkcjonuję. Tak więc obiecuję, że do końca tygodnia postaram się nadrobić wszystkie rozdziały (których nie tylko na twoim blogu nazbierało się że hoho XD) również na moim blogu pojawił się nowy 12 rozdział więc jakbyś była zainteresowana to serdecznie zapraszam.
A ja uciekam czytać i komentować. Cześć!
Pozdrawiam
Mała Czarna ^^
Ajajaj znów zawaliłam >.< Ale rozdział przeczytałam wcześniej na telefonie, a teraz komentuję, więc szczegółów zbytnio nie pamiętam :C
OdpowiedzUsuńAle rozdział był cudowny i jak zawsze wciągający!
Mam nadzieję, że mi wybaczysz, że tak się opuściłam w komentarzach :C
Pozdrawiam Mania :*
Co "on"? CO "ON"?!??!?!
OdpowiedzUsuńTy nas chcesz zabić oczekiwaniem?!?
Kolorowa Dama
PS. I tak kocham Twojego bloga! <3