poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 14 Ojczyzna

,,Drodzy są rodzice, dzieci, krewni, domownicy, ale miłość wszystkiego zawarła w sobie ojczyzna.'' - Cyceron
........................................................................................

- Chodzi o to, że po wakacjach będziesz musiała pójść do Hogwartu - powiedziała, a mnie zamurowało.
- Dlaczego? - Zdołałam jedynie wydusić. I po co ja się tak rozpakowywałam?! Ugh!
- Możesz być pełnoletnia w świetle prawa polskiego, lecz nie znaczy to, że nie musisz już chodzić do szkoły. Ministerstwo zauważyłoby, że nie uczęszczasz do Hogwartu będąc w Anglii, więc prędzej czy później, by cię tam wysłało - odpowiedziała, a ja westchnęłam ciężko.
- No tak, ale... jeśli będę się uczyła w Hogwarcie to raczej każdy będzie mnie tam znał zważając na to, że będę nowa, a jeśli uda mi się wrócić z powrotem do przyszłości to mogę kiedyś spotkać jakąś osobę, która uczęszczała ze mną do waszej szkoły i jak wtedy jej wytłumaczę czemu w ogóle się nie zestarzałam i tak dalej?
- O to nie musisz się martwić, Adrienne. Profesor Dumbledore rzucił specjalne zaklęcie na naszą szkołę dzięki czemu, jak tylko wrócisz do przyszłości wszyscy ludzie, którzy uczyli się razem tobą zapomną o tym, że kiedykolwiek poznali osobą o imieniu Adrianne Orłowska.* - Wytłumaczyła mi spokojnie na, co ja niepewnie pokiwałam głową.
- Rozumiem, ale co z SUMami? Chyba będę musiała je zdawać tak? - Zadałam kolejne dręczące mnie pytanie.
- Niekoniecznie. Nie zostajesz  tu przecież na zawsze, prawda? Chociaż, jeśli chcesz to jest możliwość napisania SUMów. - Zastanowiłam się przez chwilę. W IMiBC mieliśmy tylko jeden egzamin i to pod koniec siódmego roku. Poza tym byłam całkiem niezła w nauce. W dodatku chciałam zobaczyć czego nauczyłam się przez całe moje życie i dwa miesiące szkolenia.
- Skoro tak to chciałabym zdawać SUMy - widząc zdziwioną minę Mcgonagall dodałam - Przecież sama pani powiedziała, iż nie zostanę tu na zawsze. No, chyba, że umrę to tu zostanę pochowana, ale skoro i tak nie jest to takie NA POWAŻNIE to chciałabym spróbować. Dowiedziałabym się czy lata mojej nauki nie poszły na marne. - Kobieta przeszyła mnie zaintrygowanym spojrzeniem po czym odpowiedziała.
- Dobrze, przejdziesz przez te testy tak jak inni uczniowie. Będzie komisja oraz nauczyciele z Hogwartu. Test odbędzie się pierwszego sierpnia. Będziesz miała trochę czasu na powtórzenie materiału. - Już stała przy drzwiach jednak odwróciła się po raz ostatni.
- Jesteś niezwykle ciekawą osobą Adrianno. Wątpię, żeby inny uczeń na twoim miejscu chciałby pisać SUMy. Kolacja jest za godzinę, nie spóźnij się - mówiąc to wyszła z pokoju. Gdy kroki na schodach ucichły całkowicie rzuciłam się na łóżku. W co ja się wpakowałam. SUMy, szkoła, a w międzyczasie szukanie horkruksów. Na brak wrażeń to ja nie mogłam narzekać. Podniosłam rękę do góry i zaczęłam się wpatrywać w srebrny pierścień dumnie spoczywający na moim palcu. W mojej misji nie chodziło tylko o to by uratować dosyć sporą ilość ludzi wliczając w to moją rodzinę. Chciałam trochę poprawić sytuację w Polsce gdzie panowali teraz ci mordercy-komuniści.
Mimowolnie zacisnęłam mocniej pięści myśląc o nich. Nienawidziłam Rosjan najbardziej na świecie. Może nie powinnam wrzucać wszystkich do jednego worka, lecz bądźmy szczerzy. Co byście myśleli i robili na moim miejscu? Potrafilibyście przebaczyć swoim katom, którzy zamordowali waszą rodzinę, a was traktowali jak bezwartościowe, podrzędne istoty znęcając się nad wami nawet po śmierci? Rosjanie pozwolili by Polska była wyniszczana kawałek po kawałku. Po rzekomym "końcu komunizmu" było jeszcze gorzej. W rządzie zasiedli zdrajcy ojczyzny dla, których najważniejsze były pieniądze. Miałam szanse pomóc mojej ojczyźnie i nie zamierzałam jej nie wykorzystać.
Ludzie umierali, bo chcieli Polskę wolną i suwerenną.
Ja zamierzałam dopełnić ich dzieła, aby śmierć tych wspaniałych Polaków nie poszła na marne. Nadejdzie czas zmian. Wszystko się zmieni, a raczej miałam taką nadzieję. Westchnęłam ciężko. Będę musiała nie długo zacząć wcielać swój plan w życie, bo jak tak dalej pójdzie to na planowaniu się skończy. A ludzie muszą usłyszeć prawdę! Żołnierze Wyklęci, Katyń, Treblinka... nie mogę tak tego zostawić. Postanowiłam, że dzisiaj w nocy zacznę. Co raz bardziej urozmaicam swój grafik dnia. Teraz doszło do tego, że będę rozpowszechniała prawdę w Polsce. Anonimowo oczywiście.
Muszę wszystko dokładnie opracować.
Wyciągnęłam różdżką po czym przyzwałam do siebie specjalną mapę, którą dostałam kiedyś od Sylwii. Brzydziłam się tą dziewczyną, ale nie mogłam narzekać na ten prezent. Był bardzo przydatny, gdy chciałam gdzieś się przenieść bądź pojechać, a nie znałam tego miejsca.
- Warszawa, Plac Defilad - powiedziałam dotykając palcem miejsca na mapie gdzie znajdowała się stolica i zamiast ścian pokoju zobaczyłam Plac Defilad. Nigdzie nie było ludzi, ale wszystko było idealnie zobrazowane. Gdybym nigdy wcześniej nie korzystała z tego urządzenia pewnie bym uwierzyła, iż naprawdę jestem w Warszawie. Zaczęłam się przechadzać ulicami szukając idealnego miejsca. To miasto zdecydowanie różniło się od tego, które widziałam w przyszłości. Tu wszystko było... stalinowskie. Chcąc nie chcąc zacisnęłam pięści. Miejsce gdzie chciałam wypełnić swój plan musiało być duże. Muszą na nim skupiać się wszystkie spojrzenia. Pałac Kultury!
Od razu skierowałam swój wzrok na tą ogromną budowlę. Będzie idealna.
Teraz musiałam znaleźć miejsce, w którym bez przeszkód będę się mogła teleportować. Jakiś zaułek czy coś w tym stylu. Zaczęłam się rozglądać nie stając w miejscu. Po kilku minutach znalazłam mój punkt teleportacji, na który raczej nikt nie będzie zwracał uwagi. Teraz mogłam wracać.
- Rzeczywistość. - Po wypowiedzeniu tych słów znów znalazłam się w MOIM pokoju.
Schowałam mapę do walizki i rozejrzałam się po pomieszczeniu przydałoby się tutaj coś zmienić. Jednak przypomniałam sobie, że będę musiała najpierw spytać o pozwolenie profesor Mcgonagall.
W końcu to jej dom.
Podniosłam się z łóżka i podeszłam do ogromnego okna. Delikatnie przejechałam palcami po, już śnieżnobiałej ramie wpatrując się jednocześnie w krajobraz. Wszędzie były drzewa. Nie kończące się pola zielonego lasu nieustannie przypominały mi o moim prawdziwym domu w Polsce, którego teraz nie miałam. Teraz nie miałam nic, Iwanow mi odebrał wszystko. Rodzinę, dom, radość.
W końcu będę miała szansę się odwdzięczyć.
Pociągnęłam za małą klamkę, a do pomieszczenia od razu wleciał przyjemny, chłodny wiatr. Usiadłam pozwalając nogom swobodnie zwisać w dół. Byłam jakieś kilkanaście metrów nad ziemią i mogłam spaść, bo nie było tu żadnych zabezpieczeń, ale nie przejmowałam się tym tylko przymknęłam oczy delektując się promieniami słońca, które padały na moją twarz.
Słyszałam z tak dalekiej odległości jak konik polny wygrywa swoją melodię na jakiejś polanie.
Słyszałam jak wiewiórka biega po gałęzi, a następnie chowa się do swojej dziupli. Słyszałam nawet trzepot skrzydeł motyla! Wykorzystywałam swoje moce i wsłuchiwałam się w odgłosy natury.
Nagle usłyszałam cichy trzask w pokoju.
Drgnęłam i obróciłam się chcąc zobaczyć co wydało ten dźwięk. Zobaczyłam Kasztanka po czym wstałam, a on pisnął:
- Pani Minerwa mówi, żeby pani Adrianna zeszła na dół.
- Mów mi po imieniu. Powiedz profesor Mcgonagall, że już schodzę. - Skrzat jedynie wytrzeszczył oczy po czym niepewnie kiwnął głową po czym się aportował. Zamknęłam okno i wyszłam z pokoju. Zbiegłam po schodach mimowolnie zerkając przy tym przez okno. Uwielbiałam widok lasu i nic nie mogłam na to poradzić. Gdy byłam na dole pociągnęłam za klamkę po czym przeszłam przez salon i wyostrzyłam słuch. Nie wiedziałam gdzie była kuchnia, więc musiałam zdać się na swój instynkt. Usłyszałam oddech Mcgonagall zza drzwi stojących na przeciwko mnie.
Te moce były bardzo przydatne, ale nigdy nie zapomnę jaką cenę musiałam za nie zapłacić.
Chcąc nie chcąc wzdrygnęłam się. Te wspomnienia były bardzo bolesne. W sensie fizycznym jak i psychicznym. Weszłam do kuchni. Pomieszczenie było średniej wielkości i wyglądało całkiem przyjemnie. Tutaj też, praktycznie wszystkie meble zostały wykonane z drewna. Ściany były kremowe i chyba tylko w tym pomieszczeniu nie było obrazów. W moje oczy rzuciła się profesor Mcgonagall w... letniej sukience?! W rzeczy samej. Kobieta miała na sobie sięgającą trochę przed kolano błękitną sukienkę na ramiączkach, która idealnie podkreślała jej atuty. Jednak włosy wciąż miała upięte w ciasnego koka. Przywitałam się z nią po czym razem zasiadłyśmy do stołu po czym zaczęłyśmy jeść kolację. Nie znałam się zbytnio na angielskiej kuchni, ale to co jadłam było pyszne.
Postanowiłam przerwać trochę niezręczną ciszę i zapytałam:
- Czy jest możliwość, że będę mogła trochę zmienić wygląd pokoju, w którym będę mieszkać w te wakacje? - Szarooka spojrzała na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- Oczywiście z tego pokoju i tak nikt już nie korzystał od... wielu lat, więc raczej to nie będzie problem - odrzekła wracając do konsumpcji deseru. Pokiwałam głowę i także zajęłam się jedzeniem. Posiłek minął w ciszy.
Żadna z nas nie miała nic do powiedzenia. Po kilkunastu minutach rozeszłyśmy się. Każda w swoją stronę. Gdy dotarłam do pokoju postanowiłam przejść do odrestaurowywania go. Zmieniłam łóżko na większe, całe w kolorze białym z kotarami, które były wykonane z bardzo cienkiego i niemalże przejrzystego materiału. Ściany zostawiłam takie jakie wcześniej były, a podłogę... trochę pod szlifowałam. Pomieszczenie było całkiem duże, ale puste.
Punkt centralny stanowiło łóżko i niewielka szafa.
W oczy rzuciły mi się drzwi, których wcześniej nie zauważyłam. Podeszłam do nich po czym pociągnęłam za klamkę, a gdy się otworzyły można by powiedzieć, że moja szczęka znajdowała się w okolicach podłogi. Toaleta była urządzona w iście królewskim stylu. Spodziewałam się, że ten pokój także będzie zaniedbany tak jak ten, w którym miałam mieszkać, a jednak się pomyliłam. Drewniane panele lśniły czystością, a na nich leżał biały i puchaty dywan.
Na ścianie wisiało lustro w eleganckiej oprawie, a pod nim znajdował się zlew. Nie było można też zapomnieć o wannie, która była pod baldachimem. W kącie pomieszczenia stało okno oraz niewielka szafka (nie wiem jak to nazwać dop.autorka). Czułam się jak jakaś piep*zona księżniczka, a nie nastoletnia czarownica. Tutaj wszystko zdawało się być... idealne i dopracowane.
Wyszłam stamtąd uprzednio zamykając drzwi.
Czułam się... dziwnie? To chyba dobre określenie. Padłam na swoje zmienione łóżko i z satysfakcją stwierdziłam, że jest bardzo miękkie po czym zatopiłam twarz w poduszce. Leżałam tak kilkanaście sekund, aż poczułam, że się duszę, więc chcąc nie chcąc przewróciłam się na plecy. Patrzyłam bezmyślnie w baldachim oczyszczając swój umysł. Nie wiedziałam co robić, więc zaczęłam szperać w swojej walizce. Gdy nie mogłam znaleźć tego czego szukałam postanowiłam pójść na łatwiznę przyzywając słuchawki różdżką do siebie. Po chwili w mojej dłoni leżał owy sprzęt. W IMiBC nie było można używać takich sprzętów jak telefony i tak dalej, ale uczniowie nie chcieli tego tak zostawić, więc stworzyli sprytne zaklęcie, które przechodziło z pokolenia na pokolenie i po części umożliwiało korzystanie z takich mugolskich sprzętów. Włożyłam słuchawki do uszu po czym powiedziałam:
- Włącz się. - A w moich uszach od razu usłyszałam głos wokalisty jednego z moich ulubionych zespołów. Nickelback.
- Well it's midnight, damn right 
We're wound up to tight
I've got a fist full of whiskey 
The bottle just bit me... - przymknęłam oczy wsłuchując się w odgłosy gitary elektrycznej. Pstrykałam palcami w rytm piosenki. Chociaż w tych latach ten zespół jeszcze nie istniał to nie zmieniało faktów, że kochałam ich muzykę. Przesłuchałam chyba wszystkie piosenki należące do nich oraz Bon Jovi. Nie wiedziałam, kiedy ogarnął mnie sen. Spodziewałam się, że znowu zobaczę Damiana, ale jakie było moje zdziwienie, gdy stałam, latałam w bądź każdym razie egzystowałam pośród białej pustki. Rozglądałam się wkoło kompletnie nie wiedząc o co chodzi. Nagle do moich uszu doleciały niebiańskie wręcz dźwięki. (https://www.youtube.com/watch?v=4U97Tp8ZLU8)
Przez chwilę miałam wrażenie, że to język rosyjski jednak po chwili stwierdziłam, iż to ukraiński. Nie wiedziałam co się dzieję i dlaczego słyszę ten głos.
On był taki... magiczny, doskonały. Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś tak pięknego. Nigdzie jednak nie widziałam właścicielki tego głosu. Jej śpiew był jak miód dla uszu. Słuchając go czułam rozlewające się ciepło po moim ciele. Mimowolnie przymknęłam oczy z przyjemności. Nagle zapadła cisza. Natychmiast otworzyłam oczy rozglądając się wkoło. Napięłam mięśnie spodziewając się ataku lub czegoś w tym rodzaju, ale jedyne co usłyszałam to głośne bicie mojego serca.
Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się z powrotem w swoim pokoju. W tej samej chwili usłyszałam piosenkę AC/DC:
- Cause I'm back 
Yes, I'm back 
Well, I'm back 
Yes, I'm back 
Well, I'm back, back... - to się nazywa wyczucie czasu.
- Wyłącz się - powiedziałam, a muzyka od razu przestała grać. Wyjęłam słuchawki z uszu i znowu zaczęłam bezsensownie wpatrywać się w sufit. Ten sen był dziwny. Znaczy, ja ogółem zawsze miałam dziwne sny. Zazwyczaj ktoś mnie mordował, torturował, a ja zazwyczaj uciekałam i rzadko, kiedy udawało mi się ujść z życiem. Jednak ten był inny. W pełni kontrolowałam swoje ruchy, byłam w swoim ciele co rzadko się zdarzało w snach, które miałam kiedyś.
Kompletnie nie wiedziałam co robić.
Miałam mętlik w głowie i nie mogłam uspokoić swoich myśli. Wstałam z łóżka, a następnie ruszyłam ku drzwiom. Postanowiłam, że przejdę się trochę po tej... rezydencji. Zbiegłam szybko po schodach i stanęłam przed dosyć długim rzędem drzwi. Spojrzałam niepewnie na pierwsze, lecz uświadomiłam sobie, że takie łażenie po pokojach byłoby niekulturalne z mojej strony. Zwłaszcza, że dla profesor Mcgonagall jestem całkowicie obcą osobą. Stałam tak zastanawiając się co zrobić, kiedy usłyszałam kroki. Natychmiast się odwróciłam i zobaczyłam właścicielkę tego domu. Spojrzała na mnie bystro po czym zapytała:
- Potrzebujesz czegoś Adrianno?
- W zasadzie to tak. Bardzo chciałabym zobaczyć jakie materiały będą na SUM-ach. Wie pani, książki czy coś w tym stylu. Myślę, że nauka w mojej dawnej szkole troszeczkę różni się trochę od tej w Hogwarcie. Chciałabym się przygotować. - Szarooka zmarszczyła delikatnie brwi.
- Oczywiście. Przejdźmy do salonu. - Kiwnęłam głową ruszając za czarownicą. Po kilkunastu sekundach znalazłyśmy się w przestronnym pomieszczeniu. Kobieta wskazała mi dłonią abym usiadła na kanapie. Wykonałam jej polecenie, a ona wyjęła różdżkę po czym używając magii niewerbalnej przyzwała do siebie kilkadziesiąt ksiąg i zaczęła mówić.
- SUM-y jak pewnie wiesz to testy pisane w piątej klasie, które sprawdzają wiedzę ucznia z  transmutacji, zaklęć, eliksirów, astronomii, obrony przed czarną magią, zielarstwa, historii magii i dziedzin jakie on sam sobie wybrał. Na początku wybierz, które z dodatkowych zajęć chciałabyś pisać test. - Zamyśliłam się przez chwilę. W IMiBC nie mieliśmy takich zajęć jak Numerologia, a ja z pewnością jej bym nie zrozumiała, więc postanowiłam wybrać te, w których raczej bym sobie poradziła.
- Wróżbiarstwo - odpowiedziałam. Co prawda nigdy w życiu nie uczyłam się Wróżbiarstwa, czasami tylko coś czytałam o tym w książkach, ale chciałam... w zasadzie nie wiem czemu je wybrałam. Chyba po prostu ciekawość wzięła górę.
- Dobrze. Tutaj masz książki od pierwszego do piątego roku ze wszystkich przedmiotów. Wątpię, żebyś miała jakiekolwiek problemy z nauką, ale warto sobie przypomnieć. Na testach będą zajęcia teoretyczne i praktyczne. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - spytała na koniec uprzejmie.
- Raczej nie. Przepraszam za zrobienie kłopotu - odrzekłam grzecznie. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w pokoju na górze i przeglądałam książki z klas pierwszych. Większość rzeczy znałam, więc nie widziałam problemu. Gdy zaczęło się robić ciemno zapaliłam lampkę, która nie wiadomo skąd pojawiła się obok łóżka i dalej przypominałam sobie wszystkie zaklęcia bądź inne ważne rzeczy. Już trochę znużona czytaniem podręcznika od historii magii spojrzałam na zegar i moje oczy niemalże wyszły z orbit. Była już dwudziesta trzecia, a ja dzisiaj miałam wykonać swój plan.
Zmieniłam swoje ubranie na to, w którym jechałam motocyklem tylko, że tym razem nałożyłam skórzaną kurtkę. Upewniłam się, iż miałam przy sobie wszystko co potrzebne teleportowałam się do zaułka, który wcześniej znalazłam. Ulice były niemalże puste dlatego, że panowała teraz godzina policyjna.
- Invisibilis magicae - wyszeptałam natychmiast stając się niewidzialną. Rozejrzałam się czy nikt nie idzie po czym wyszłam ze swojej kryjówki wyciągając od razu różdżkę którą skierowałam na siebie i używając zaklęcia Control Aeris przeniosłam się i "stanęłam" w powietrzu. Wolną ręką sięgnęłam do mojej podręcznej torebki szukając specjalnego pędzla. Pamiętam, gdy dostałam go kiedyś od kolegi, który jako jedyny wiedział, że to ja byłam autorką tych wszystkich kawałów. Uznał, że mi się przyda. Miał rację. Teraz się przydaję.
Zaczęłam "malować" pędzlem po Pałacu Kultury pisząc wielkimi literami: "NADCHODZI KRES PANOWANIA KOMUNISTÓW-MORDERCÓW! MOŻECIE ZABIĆ NAS, ALE NIE ZABIJACIE NASZEJ WIARY! NIECH ŻYJE WOLNA POLSKA!"
Gdy skończyłam "zleciałam" na dół nie mogąc doczekać się efektów.
Myślicie pewnie, że jakie efekty skoro nie miałam farby. Otóż ten pędzel jej nie potrzebował. Wystarczyło napisać coś na jakiejś powierzchni, a wiadomość pojawiała się po kilku godzinach. W ten sposób nie musiałam ryzykować zostania złapaną i co nie podlega wątpliwości, bycia torturowaną przez tych komunistów. Patrzyłam z dumą na swoje dzieło, którego tak naprawdę, nie było teraz widać. Jak bardzo chciałabym ujrzeć miny tych komunistów, gdy zobaczą ten napis.
Zadowolona z siebie przeniosłam się z powrotem do Anglii.
Zgasiłam światło po czym poszłam do łazienki zabierając ze sobą rzeczy potrzebne do higieny osobistej. Odkręciłam wodę, a podczas gdy ona leciała ja myłam zęby wciąż myśląc o Polsce i o swoim dziele. Wyplułam do zlewu zawartość swojej jamy ustnej po czym podbiegłam do wanny zakręcając kurek. Woda natychmiast przestała lecieć, a ja zaczęłam zdejmować ubrania.
Chwilę później już byłam w ciepłej wodzie.
Odchyliłam głowę lekko do tyłu opierając się o krawędź wanny. Po kilkunastu minutach wyszłam z łazienki już ubrana w swoją pidżamę, która składała się z sięgającej do połowy uda koszulki z zespołem AC/DC i krótkich, ale to bardzo krótkich spodenek. Od razu położyłam się do łóżka i niemalże natychmiast ogarnął mnie sen.

Sen:
Byłam na strasznie wysokiej górze.
Moja biała suknia jak zwykle powiewała na wietrze. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Damiana. Nagle zobaczyłam znajomą blond czuprynę kilkanaście metrów przede mną.  Stał do mnie tyłem wpatrując się w jakiś punkt znajdujący się przed nim. Zmarszczyłam brwi po czym ruszyłam w jego kierunku chcąc się przywitać. Kiedy stałam tuż za nim, on odwrócił się, ale zamiast typowego dla niego, radosnego uśmiechu zobaczyłam twarz Iwanowa wykrzywioną w sadystycznym uśmiechu. Moje oczy rozszerzały się w geście przerażenia. Nagle poczułam jak spycha mnie z krawędzi. Chciałam złapać ramię tego mordercy, jednak natrafiłam na powietrze. 
Zaczęłam spadać z ogromną szybkością. 
Zacisnęłam mocno oczy chcąc wybudzić się z tego koszmaru chociaż wiedziałam, że to niemożliwe. Nagle poczułam straszliwy ból. Chciałam krzyczeć, lecz z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. W każdy milimetr mojego ciała był wbity długi oraz gruby gwóźdź. Czułam jak przebijają mi głowę, oczy, gardło, ręce, nogi. Wszystko. Po moich policzkach zaczęło coś spływać. Były to łzy bólu wymieszane z krwią. Nic nie widziałam, nie mogłam nic powiedzieć, nie mogłam umrzeć. Jedyne co mogłam zrobić to błagać w myślach, żeby to się skończyło. W tej samej chwili usłyszałam mrożący krew w żyłach śmiech tego popapranego mordercy. 
- I co Adrianno, stęskniłaś się za mną? Nie odpowiesz? Od kiedy jesteś taka małomówna? - mówiąc to parsknął ironicznym śmiechem, a ja próbowałam zaczerpnąć chociaż jednak głęboki oddech, lecz było to zbyt bolesne, więc musiałam się zadowolić urywanymi i płytkimi oddechami, które sprawiały mi trochę mniejszy ból.
- Nie wiesz, że starszym się odpowiada? Już ja cię nauczę szacunku. - Nagle poczułam jak serki nowych gwoździ przebijają moje gardło, z którego nie wiem jakim cudem wydobył się wrzask bólu. Nowe łzy zaczęły wypływać jeszcze większymi ilościami z moich oczodołów. Nie mogłam ich powstrzymać. Cudem zdołałam wycharczeć:
- Żałosny sku*wiel! - Kolejna dawka bólu oraz łez. Już sama nie wiem co bolało bardziej. To jak wbijał we mnie te żelazne pręty czy wrzaski przy, których lała się niewyobrażalna ilość krwi. Nagle to wszystko zniknęło, a ja znalazłam się na polanie nie skalana swoją krwią.
Natychmiast wstałam i zobaczyłam swojego brata, który uśmiechał się radośnie.
Nie wiele myśląc zaczęłam uciekać. Słyszałam jego wołanie jednak nie zwracałam na to uwagi. Chciałam się wydostać z tego piep*zonego, świata fikcji. W jednej chwili poczułam jak coś mnie zatrzymuje obejmując mocno w talii. Zaczęłam się szarpać krzycząc przy tym niemiłosiernie. Nagle usłyszałam przy swoim uchu szept:
- Nie uciekaj, Adi. Nic ci nie zrobię. - Jednak ja nie zamierzałam w to uwierzyć. Nadal się szarpałam, ale on nie puszczał. W końcu się poddałam, a "mój brat" dopiero wtedy poluźnił uścisk. Gwałtownie od niego odskoczyłam, lecz blondyn spojrzał na mnie troskliwym wzrokiem tych swoich ciepłych, orzechowych tęczówek. Patrzyłam na niego nieufnie. Już sama nie wiedziałam w co mam wierzyć.
- Spokojnie. Jego już nie ma. Nic ci nie zrobię - rzekł wyciągając dłoń w moją stronę. Niepewnie jej dotknęłam jednak nic się nie stało. Posłał mi delikatny, uspokajający uśmiech.
- On ci nic nie zrobi, ale ja tak. - W tej samej chwili ciało Damiana rozpadło się na kawałeczki. Zdusiłam w sobie okrzyk. Za nim stał Iwanow cały obryzgany krwią. Patrzył na mnie swoim szaleńczym wzrokiem uśmiechając się prowokacyjnie. Próbując zachować spokojny ton zaczęłam mówić raczej sama do siebie:
- Jesteś fikcją. To tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę. Ty nie jesteś prawdziwy - powtarzałam jak mantrę, ale przerwał mi jego szaleńczy śmiech. Wtedy zobaczyłam jak blisko mnie jest. Wstrzymałam oddech mocno zaciskając zęby, gdy przejechał mi swoją dłonią po policzku.
- Masz rację. Jestem fikcją i to koszmar, z którego się wybudzisz, ale za nim to nastąpi... mamy jeszcze dużo czasu na zabawę, Ari. - Wtedy wszystko zaczęło blaknąć, robić się niewyraźne. W tej samej chwili się obudziłam.
Koniec snu

Szybko podniosłam się do pozycji siedzącej.
Oddychałam ciężko i gwałtownie dotknęłam swojego gardła. Odetchnęłam z ulgą, gdy nie było zroszone krwią. Dopiero teraz spostrzegłam, że nie jestem sama w pokoju. Po obu moich stronach stali dyrektor Dumbledore ze zmarszczonym czołem jakby się nad czymś zastanawiał oraz profesor Mcgonagall z przerażeniem i jednocześnie ulgą wypisaną na twarzy.
- C-co się stało? - zapytałam zachrypniętym głosem. Dopiero wtedy poczułam jak wszystko mnie niemiłosiernie boli i mimowolnie syknęłam z bólu. Czarownica natychmiast wyczarowała jakąś szmatkę oraz naczynie z wodą po czym zaczęła mi przecierać twarz. Kompletnie nie wiedziałam o co chodzi. Dopiero, gdy zobaczyłam jaki szmatka ma kolor. Krwistoczerwona. Zobaczyłam swoje odbicie w tafli wody i mało nie odskoczyłam. Pod moimi oczami widniały długie smugi zaschniętej krwi. Spojrzałam zdezorientowana na dwójkę nauczycieli.
- Czy to był... - spytałam trochę niewyraźnie jednak przerwał mi dyrektor patrząc na mnie współczującym spojrzeniem swoich błękitnych tęczówek.
- Tak, Adrianno. To był koszmar, ale nie ostatni. Będzie ich więcej.
.............................................................................................
*Komplikejted. Sama nie wiem, jak to logicznie wytłumaczyć, ale cii...
Witam!
Tą notkę dedykuję Norris, z którą łączy mnie dosyć sporo (pomińmy fakt, że na oczy jej nie widziałam) i która tak bardzo nie mogła się doczekać rozdziału i która pisze tak długie oraz za*ebiste komentarze, które wielbię. Przekaż pozdrowienia swojemu Tłuczkowi Do Mięsa! xd
Oł Dżidżyst Krajst... właśnie coś sobie uświadomiłam. Skoro teraz mam zaległości w dodawaniu rozdziałów (a są wakacje) to pomyślcie co będzie w roku szkolnym o.O ! Trzymajcie kciuki i błagajcie Merlina o litość dla mnie! A tak wg, stworzyłam nową zakładkę "Autorka", więc jak kogoś interesuje moja osoba to zachęcam do czytania i komentowania ewentualnie.
Selene Neomajni


1. Kuchnia Mcgonagall (trochę nowoczesna, ale ciii...):


2. Trochę odrestaurowany pokój Adrianny:


3. Łazienka:


niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 13 Rodzina

Obudziłam się na łóżku w pomieszczeniu, które
przez jakiś czas miało być moim pokojem. Przypomniałam sobie o Damianie. On był jak zwykle wyrozumiały, miły. Nie miał do mnie wyrzutów. Tolerował mnie, moją impulsywność. Mimo, że czasami go tym raniłam, on cały czas mi wybaczał. Był moim idealnym, starszym braciszkiem. A ja? Młodszą, wyrodną siostrą, która nawet nie potrafiła docenić jego starań. Potrząsnęłam energicznie głową. Zdecydowanie powinnam zacząć sprzątać. Podniosłam się powoli po czym wyjęłam różdżkę.
- Scourgify! Secar (wysuszyć hiszp.)!  Pulido (polerować)! Internos (odnowić)! Tergeo! - Zaczęłam wymawiać w myślach wszystkie znane mi zaklęcia domowe po kolei celując różdżką w różne części pokoju. To w podłogę, to w szafę i tak dalej. Po kilku sekundach pokój był w miarę czysty jednak gdzieniegdzie było trzeba użyć mugolskich środków czystości. Mimo tego, pomieszczenie i tak wyglądało na w miarę zadbane. Postanowiłam, że pójdę spytać się profesorki gdzie je trzyma.
Wyszłam z pokoju i już chciałam zejść schodami na dół, ale przypomniałam sobie, iż tutaj także trzeba sprzątnąć. To było dosyć dziwne. W całym domu było schludnie i czysto, ale tutaj... to pomieszczenie wyglądało gorzej niż włosy Dominiki po tym jak Sylwia pomyliła zaklęcia i skróciła ją praktycznie na zero. Wycelowałam mój magiczny ośrodek mocy w pierwszy schodek i wypowiedziałam w myślach formułkę zaklęcia. Wbrew pozorom brud nie zniknął za to ja zaczęłam spadać ze schodów z głośnym hukiem. Zanim rozbiłam swoją głową zdążyłam się chwycić barierki.
Cholerna niezdarność!
To nie pierwszy raz, kiedy prawie straciłam przez to życie! Niestety, ta cecha utrzymywała się na mnie niczym jakieś żałosne fatum. W ciągu miesiąca zawsze muszę się wywalić chociaż parę razy przez co na moim ciele zawsze pojawią się jakieś siniaki czy zadrapania. To już na treningach Quidditcha w dawnej szkole miałam ich mniej! Wtedy coś sobie przypomniałam i przejechałam swoją dłonią po twarzy. Pomyliłam inkatacje! Zamachnęłam różdżką, a brud natychmiast zniknął. Zamachnęłam dłonią jeszcze raz, a całe schody lśniły czystością. Podniosłam się z podłogi, a następnie otrzepałam swoje ubranie z kurzu po czym weszłam na długi korytarz. Nagle poczułam jak coś małego odbija się od moich nóg. Spojrzałam w dół i zobaczyłam skrzata z małymi szarymi oczami oraz małym, trochę zakrzywionym nosku.
Szybko wstał i zaczął przepraszać schylając się przy tym.
- Nic się nie stało. To nie tylko twoja wina, mogłam uważać gdzie idę. - Gdy stworzenie podniosło głowę patrząc na mnie z niedowierzaniem szybko dodałam: - Jestem Adrianna. Nie jestem pewna czy... - zaczęłam, lecz przerwał mi skrzat.
- Kasztanek wie, kim pani Adrianna jest. Pani Minerwa powiedziała Kasztankowi, że pani Adrianna będzie u nas przez jakiś czas mieszkała. Czy pani Adrianna czegoś potrzebuje? - Wtrąciło stworzenie.
- W zasadzie to tak. Czy w tym domu są jakieś mugolskie środki czystości czy coś takiego? - zapytałam na co on, zrobił duże oczy.
- A po co to pani Adriannie? Sprzątanie to robota dla skrzatów! - przerwał na chwilę po czym dodał prędko - Pani Adrianna mieszka w tym pokoju na górze? - spytał, a ja kiwnęłam twierdząco głową.
- Kasztanek się tym zajmie. Niech pani Adrianna się tym nie przejmuje! - Już chciał się aportować, ale go zatrzymałam.
- Wiesz może gdzie jest profesor Mcgonagall?
- Pani Minerwa musiała pilnie wyjść. Mówiła, że Kasztanek ma przekazać przekazać pani Adriannie, iż nie wie, kiedy wróci i że pani Adrianna może gdzieś wyjść, ale niech pani Adrianna nie zapomina o kolacji. Czy Kasztanek będzie jeszcze pani Adriannie potrzebny? - zapytał, a ja zaprzeczyłam i jedyne co usłyszałam to odgłos towarzyszący aportacji. Może rzeczywiście powinnam się gdzieś przejść? Skoro i tak będę musiała tu jeszcze przez jakiś czas mieszkać to powinnam zapoznać się z tym terenem. Ruszyłam w kierunku bardzo dużego salonu.
Urządzony był trochę staromodnie, ale z klasą.
Ściany były w większości obłożone drewnem, a na nich zazwyczaj widniały obrazy przedstawiające różnych ludzi. Wszystkie meble zostały wykonane z ciemnego drewna i obite ciemno-czerwoną skórą, w pomieszczeniu stało też wiele lamp. Nad kominkiem wisiała tarcza z dwoma skrzyżowanymi mieczami. Przeszłam po czerwono-złotym dywanie i ruszyłam w kierunku drzwi.
Pociągnęłam za klamkę i wyszłam na dwór.
Było bardzo ciepło, ale na moje szczęście wiał przyjemny, chłodny wietrzyk, który dawał mi orzeźwienie. Postanowiłam przejść się trochę wokół domu, a w zasadzie rezydencji profesor Mcgonagall. Gdy szłam piaszczystą ścieżką i wdychałam zapach kwiatów oraz trawy mimowolnie przypominałam sobie o Polsce i o domowym ogródku mojej matki. Taak... tam zawsze było pełno kwiatów. Mama je uwielbiała. Nagle stanęłam w miejscu. Przecież jestem w latach siedemdziesiątych! To znaczy, że rodzice żyją! Teraz są pewnie młodsi ode mnie, ale... będę mogła ich chociaż zobaczyć!
- Invisibilis magicae - mruknęłam i gdy już byłam niewidzialna teleportowałam się do Polski pod Wielki Dąb. Teraz było tu trochę inaczej, ale jakże wspaniale! Uwielbiałam wracać do mojej ojczyzny. Tutaj był mój dom, a dawniej przyjaciele, rodzina. Opierając się o drzewo usłyszałam jakieś krzyki dziecka. Wytężyłam słuch i usłyszałam wołanie o pomoc. Na powrót stałam się widzialna po czym pędem ruszyłam w stronę głosów. Nie minęło kilka sekund, a ja przybiegłam na miejsce. Zobaczyłam małego, topiącego się chłopca w jeziorze. Poczułam rosnącą gulę w gardle. Nie umiałam pływać, ale co? Przecież nie mogłam pozwolić, żeby się utopił! Spojrzałam szybko w prawo oraz w lewo, a następnie wyjęłam różdżkę, którą wcelowałam w tonącego blondyna.
Po chwili był już obok mnie wypluwając wodę z ust.
W tym samym czasie schowałam mój magiczny ośrodek mocy do wewnętrznej kieszeni koszuli poklepując jednocześnie chłopca delikatnie po plecach. Po chwili odwróciła głowę w moją stronę i zobaczyłam duże, orzechowe oczy. Identyczne jak te, które miał Damian. Nie zdążyłam jednak nic zrobić, bo mały przytulił się do mnie mocno.
Byłam zszokowana.
Nikt mnie nie przytulał od... dawna, pomijając oczywiście sny, które spędzałam z Damianem, ale one nie działy się naprawdę. Poklepałam nerwowo dziecko po głowie chcąc już, żeby mnie puściło. On jakby czytając mi w myślach poluźnił uścisk, a ja kucnęłam i starałam się przybrać mój w miarę miły ton.
- Jak się nazywasz? - zapytałam chyba trochę zbyt chłodno, bo brązowooki wzdrygnął się lekko.
- Paweł. Bawiłem się tutaj z moją koleżanką, ale przez przypadek wpadłem do jeziora. Ona nie umiała pływać to pobiegła po pomoc. Przepraszam, że sprawiłem pani kłopot - powiedział skruszony, a ja poczułam na sobie spojrzenie tych brązowych tęczówek. Miałam wrażenie, że skądś ją znam...
- Paweł! - Usłyszałam kobiecy głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam wystraszoną kobietę biegnącą w naszą stronę razem z mężczyzną i małą dziewczynką. Nie minęła chwila, a już stała obok nas ściskając mocno blondyna.
- Coś ty sobie myślał?! Mówiłam wam, żebyście się nie bawili obok jeziora! - Słysząc jej karcący, a jednocześnie trochę drżący głos wstałam powoli. Chłopca ściskał teraz na około czterdziestoletni szatyn. Spojrzałam teraz na matkę dziecka. Była starszą wersją swojego syna. Miała brzoskwiniową cerę, a na jej twarzy gdzieniegdzie widniały zmarszczki. Duże, orzechowe oczy patrzące na mnie z wdzięcznością, zgrabny, prosty nos oraz ładnie wykrojone, różowiutkie usta.
- Dziękuję ci, uratowałaś naszego syna. Jesteśmy ci wdzięczni...
- Adrianna. Nie musi pani dziękować. To zwykła, ludzka reakcja. Raczej każdy by tak zrobił na moim miejscu - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Blondynka uśmiechnęła się delikatnie po czym powiedziała:
- Pewnie nigdy nie będziemy w stanie w pełni się odwdzięczyć za to co dla nas zrobiłaś, ale przyjdź chociaż do nas na obiad. Akurat skończył się gotować - zaproponowała. Odmawiałam, lecz ci ludzie, najwyraźniej nie przyjmowali odmowy do wiadomości, więc chcąc nie chcąc, ruszyłam razem z nimi. Nawiązałam z nimi rozmowę wtedy coś sobie przypomniałam.
- Jak się właściwie państwo nazywają? - spytałam.
- Przez to całe zamieszanie zapomnieliśmy się przedstawić! Ja jestem Helena Orłowska, to mój mąż Stefan, syn Paweł i jego koleżanka, Marysia. - Na chwilę stanęłam jak wryta jednak po chwili mocno potrząsnęłam głową idąc dalej. Czyli to byli moi dziadkowie. I jakby było mało, nie dość, że ich poznałam to jeszcze uratowałam życie własnemu przyszłemu ojcu...
- A jak brzmi twoje nazwisko? - zapytała Hele... znaczy babcia. Znaczy Helena. No dobra, Helena.
- Orłowska - odpowiedziałam.
- Cóż to za przypadek! Ale mógłbym cię o coś spytać, Adrianno? Czy twoje oczy... to ich naturalny kolor? Nie zrozum mnie źle, po prostu nigdy takich nie widziałem.
- Tak, to naturalny kolor moich tęczówek. Taka się z nimi urodziłam i praktycznie nikt nie wierzył, gdy mówiłam, że to mój prawdziwy kolor - odrzekłam i nim się obejrzałam doszliśmy na miejsce. Stanęłam przed niewielkim, drewnianym dworkiem. Wokół niego był także mały aczkolwiek piękny ogródek. Do moich nozdrzy doleciał zniewalający zapach wiciokrzewu, maciejki i lawendy. To jedyne co się nie zmieniło w tym miejscu. Pachniało tak pięknie i tak znajomo. Wyrwałam się z amoku i podążyłam razem za moimi przyszłymi przyszywanymi dziadkami w stronę dworku.

Godzinę później:

- Bardzo dziękuję za gościnę, ale muszę już wracać. Jestem tu tylko przejazdem - powiedziałam wstając od stołu. Czułam się trochę dziwnie. Rozmawiałam teraz z moimi dziadkami, których nigdy wcześniej nie poznałam, a mimo tego wydawali mi się tacy bliscy. Rozumieli mnie jak własna rodzina chociaż nigdy nie łączyły nas żadne więzy krwi.
- No cóż, nie możemy cię wiecznie zatrzymywać. Jesteś w końcu młoda. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała naszej pomocy to nasze drzwi zawsze będą stały przed tobą otworem - rzekła Helena na co kiwnęłam głową i się pożegnałam po czym wyszłam na zewnątrz. Wdychałam zapach kwiatów pełną piersią nie zatrzymując się jednak. Gdy opuściłam posesję Orłowskich schowałam się za drzewami i teleportowałam się z powrotem do Wielkiej Brytanii. 
Nie minęła sekunda, a ja już byłam w MOIM pokoju. 
Teraz było tu idealnie czysto. Widać Kasztanek się postarał. Opadłam zrezygnowana na łóżko. Poczułam dziwną pustkę. Mimo, że nigdy nie byłam w rodzinnym domu Marii Orłowskiej to wydał mi się taki znajomy. Posiadał cudowne, rodzinne ciepło. Miałam wrażenie, iż mogłam im zaufać.
Potrząsnęłam energicznie głową.
Powinnam się trochę rozpakować. Otworzyłam swoją walizkę i zaczęłam wyjmować z niej ubrania, których miałam niemało. Nagle natknęłam się na miniaturkę motocyklu mojego brata. Wzięłam go do dłoni i spojrzałam zdziwiona. Kiedy ja go zapakowałam? To było podejrzane, ale mimowolnie zaczęłam wracać wspomnieniami do momentów, kiedy nim jeździłam. 
To było takie... cudowne, a jednocześnie niebezpieczne.
Coś w środku mojej głowy zaczęło mnie kusić, a jednocześnie upominać. W świetle mugolskiego prawa nie mam osiemnastu lat, więc gdyby ktoś mnie spytał o dowód, to po pierwsze: nie mam go, a po drugie Damian by mnie poćwiartował gdyby wiedział, że ktoś skonfiskował jego kochany motocykl. Ale jazda na tej maszynie była taka... zajebiście cudowna. Zaczęłam rozważać za i przeciw, aż doszłam do wniosku, że przecież nie mam kasku. I jak na zawołanie, pod którąś bluzką znalazłam i kask. To przeznaczenie. A przecież, jak to powiedział James: 
,,Nie powinno się uciekać od przeznaczenia". 
Chyba po raz pierwszy muszę mu przyznać rację! Po krótkim przemyśleniu stwierdziłam jednak, że najpierw uporządkuję rzeczy, a potem wybiorę się na przejażdżkę. Musiało minąć z kilkanaście minut aż wszystko posegregowałam, ale w reszcie skończyłam. Postanowiłam się jednak najpierw przebrać. Pod ręką miałam akurat ten sam strój, w którym jeździłam w śmierć Damiana. Rzuciłam zaklęcie na ubranie i po chwili już miałam je na sobie. Do plecaka wsadziłam pieniądze, różdżkę oraz inne potrzebne rzeczy. W dłoni ostrożnie ściskałam motocykl oraz kask. 
Po chwili teleportowałam się na jedną z łąk w miejscowości Dulwich Village. 
Pamiętałam jak kiedyś wybrałam się tam razem z moją rodziną. Łąka była pusta. Wokół też nie było żadnych ludzi, więc przeszłam przez ogrodzenie i stanęłam na drodze. Postawiłam motocykl na asfalcie i za pomocą czaru powiększyłam go do jego normalnych rozmiarów. 
To samo zrobiłam z kaskiem. 
Wsiadłam na motocykl i odpaliłam go. Uśmiechnęłam się ironicznie słysząc odgłos wydawany przez maszynę. Może i byłam nieletnia, ale... bez ryzyka nie ma zabawy. Po chwili już zaczęłam mknąć przed siebie. Mijałam łąki, domy gdzieniegdzie lasy. A gdzie jechałam? Tego nie wiedziałam. 
Postanowiłam zdać się na moją damską intuicję. 
Co było pewnie nieodpowiedzialne, lecz zawsze chciałam zrobić coś tak głupiego nawet jeśli miałabym potem tego żałować. Wtedy czułam nieograniczoną wolność, a w duchu śmiałam się ze swojej głupoty i dziecinności. Skręcałam w różne strony. Raz w lewo, raz w prawo. Raczej unikałam dużych miast, lecz moja orientacja w terenie stanowiła wiele do życzenia, więc tak się jakoś stało, że wylądowałam w Londynie. Tutaj, niestety musiałam zwolnić, żeby nie przyciągać zbytniej uwagi i nie zarobić mandatu. Patrzyłam na drogę, ale starałam się też w miarę rozglądać po... wszystkim. Podziwiałam budowle i ogólnie całe to miasto. Nagle poczułam jak schnie mi w gardle. Postanowiłam wpaść do jakiegoś sklepu i kupić coś do picia. Wjechałam w jakąś mniej uczęszczaną ulicę i zaparkowałam motocykl po czym zdjęłam kask poprawiając włosy. Weszłam do niewielkiego budynku. Gdy otwierałam drzwi usłyszałam ciche pobrzękiwanie dzwoneczka oznajmiające przyjście nowego klienta. Przywitałam się z poczciwym, starszym mężczyzną i zaczęłam szukać jakiegoś napoju. Padło na butelkę coca-coli. Zapłaciłam po czym wyszłam na zewnątrz. Usiadłam na siedzeniu motocykla, a następnie otworzyłam butelkę po czym wzięłam dużego łyka.
Oblizałam usta rozkoszując się tym niebiańskim smakiem.
Obok mnie przechodzili jacyś ludzie przyglądający mi się ze zdziwieniem lub zaciekawieniem, a niektórzy z... pogardą? Szczerze mówiąc to mało mnie to obchodziło. Nagle przede mną stanęła jakaś grupka około, dwudziestoparoletnich facetów. Wypiłam ostatni łyk coli po czym wyrzuciłam pustą butelkę do kosza stojącego niedaleko mnie. Teraz przeniosłam swój wzrok na tych, najprawdopodobniej mugoli.
- Potrzebujecie czegoś? Jeśli nie to przesuńcie się łaskawie, chyba, że chcecie zostać potrąceni - powiedziałam, a oni zrobili głośne "uuuu". Nie no, to jakiś powrót do mugolskiej podstawówki czy jak?
- Współczuję ludziom, którzy będą dzielili z tobą drogę. Biedni, jeszcze nie wiedzą co ich czeka - rzekł jakiś wysoki, barczysty brunet uśmiechając się kpiąco, a jego koledzy zaczęli zgodnie rechotać. Prychnęłam i założyłam ręce na piersi sztyletując mężczyznę wzrokiem.
- Sugerujesz, że nie potrafię jeździć? - spytałam zaczepnie.
- A potrafisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie nie spuszczając ze mnie wzroku.
- A chcesz się przekonać? - Postanowiłam kontynuować jego grę.
- Jeśli dostanę gwarancję, że nie wyląduję przez ciebie w szpitalu...
- Jedyna osoba przez, którą możesz tam wylądować, to ty sam. Jesteś zbyt pewny siebie, a tacy ludzie przeceniają siebie i swoje umiejętności. Poza tym, skoro nie umiesz nawet zapanować nad własnymi słowami to co dopiero nad motocyklem. - Uzyskałam swój cel. Sprowokowałam go.
- Założymy się? - Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się ironicznie. Przecież nie byłabym sobą gdybym nie wykorzystała takiej okazji...

Perspektywa Syriusza:

Szliśmy razem z Jamesem po ulicach mugolskiego Londynu.
Nie było tu nic specjalnego. Kobiety jak zwykle pożerały nas wzrokiem, a szare chmury potrafiły wpędzić człowieka w depresję. Londyn jak zwykle powiewał nudą. Leniwym wzrokiem przeczesywałem każdy skrawek tego cholernego miasta w poszukiwaniu czegoś co mogłoby przyciągnąć moją uwagę. Wtedy zobaczyłem małe zbiorowisko ludzi. Pociągnąłem Rogacza w tamtą stronę zaciekawiony, co oczywiście spotkało się z protestem powyżej wymienionego. Kiedy doszliśmy na miejscu stwierdziłem, że się nie myliłem. Zobaczyłem tam dwójkę motocyklistów.
Mężczyznę i kobietę. 
Każde z nich po innej stronie, a pomiędzy nimi jakiś facet. Dał jeden znaki i dało się słyszeć odgłosy warczenia silników. Byli pochyleni i skupieni. Mężczyzna dał kolejny znak po czym odjechali z niesamowitą szybkością zostawiając po sobie kurz oraz zaciekawienie widzów. Nagle odezwał się ten sam mugol, który stał pomiędzy nimi.
- UWAGA, UWAGA! Odbywa się tutaj mały wyścig pomiędzy naszym kolegę, a tamtą kobietą! Przyjmujemy zakłady! - Rozszedł się szum zaciekawienia. Moje oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Uwielbiałem hazard.
- Łapo... - usłyszałem głos Rogacza obok siebie.
- Tak, Rogaczu. Myślę, że dzisiaj zarobimy trochę pieniędzy - mówiąc to pociągnąłem go za sobą. Przecież nie byłbym sobą gdybym nie wykorzystał takiej okazji...

Perspektywa Adrianny:

Moje serce biło jak oszalałe.
Adrenalina, ryzyko, niebezpieczeństwo. Tak dawno tego nie czułam. Przyśpieszyłam trochę i dogoniłam mojego konkurenta. Jechaliśmy razem ramie w ramię. Starałam się skupić na drodze, lecz było to trochę trudne zważając na to, że byłam bardzo podniecona. Skręciliśmy gwałtownie w prawo.
Tym razem ja prowadziłam.
Tu już nie chodziło tylko o wygraną. Tu chodziło o honor. Nie mogłam przegrać. To poważnie uraziłoby moją dumę. Po części sama sprowokowałam go do zakładu, a teraz nie ma odwrotu. W chwili obecnej mogę tylko zdać się na siebie i swój motocykl. Po chwili i on mnie dogonił. 
Mieliśmy przejechać wyznaczoną trasę i wrócić z powrotem.
Teraz wracaliśmy to był najważniejszy moment. Nagle poczułam jak mój motocykl gwałtownie zwolnił, a przeciwnik wychodzi na prowadzenie. Usłyszałam jedynie jego głośny, kpiący śmiech. Teraz wracaliśmy. On nie mógł wygrać. Wyjęłam szybko różdżkę i użyłam kilku zaklęć na swojej maszynie. Po czym szybko na nią wsiadłam i odjechałam z niesamowitą szybkością. Co z tego, że to było nie fair? Nie było mowy o żadnych zasadach.

Perspektywa Syriusza:

Zacisnąłem mocno zęby i rozszerzyłem oczy widząc jak mężczyzna zbliża się do końca.
Postawiłem na tą laskę dwieście funtów! Nie mogła przegrać! Powoli przygotowywałem się na porażkę, gdy ni stąd ni zowąd owa motocyklistka wyprzedziła swojego konkurenta. Skąd się wzięła? Może gdybym uważniej się przyglądał to bym wiedział.
Wyprzedziła go po czym zaczęła jechać na jednym kole odrywając jednocześnie, jedną rękę od kierownicy i pokazując mu dłonią niecenzuralny gest. Przekroczyła prowizoryczną metę wśród oklasków widzów. Przez jeszcze jakiś czas jechała na jednym kole, ale zawróciła się i podjechała do przegranego. Najprawdopodobniej coś mu powiedziała, bo ten zdjął kask i warknął coś wściekle.
Było słychać okrzyki by zdjęła kask i pokazała twarz jednak ona tego nie zrobiła.
Pokręciła przecząco głową po czym machnęła swoją wyjątkowo bladą ręką coś na gest pożegnania po czym zawróciła swój motocykl i ruszyła w naszą stronę wszyscy natychmiast się rozeszli. 
Kiedy koło nas przejeżdżała zauważyłem na jej palcu srebrny pierścień chyba z motywem orła, ale nie miałem pewności, bo nie zdążyłem się przyjrzeć. Wyszczerzyłem zęby w stronę Rogacza, a on odpowiedział mi tym samym po czym oboje zgodnie ruszyliśmy po pieniądze.

Pokój Adrianny, jakiś czas później:

Motocykl oraz kask zmniejszyłam jeszcze przed wejściem do rezydencji Mcgonagall.
Teraz stałam przed lustrem rozczesując włosy, które się trochę splątały. Na mojej twarzy widniały delikatne rumieńce oraz uśmiech pełen satysfakcji. Opadłam na łóżko zadowolona. W uszach wciąż słyszałam warczenie silnika i słowa przegranego:
"Odpie*dol się". 
W normalnej sytuacji pewnie bym odpowiedziała równie niecenzuralnie, ale za bardzo napawałam się swoim zwycięstwem by zwracać uwagę na tego idiotę. Zmieniłam ubranie i w tej samej chwili usłyszałam pukanie do drzwi od razu przybrałam swój normalny wyraz twarzy pozbywając się uśmiechu. Zaprosiłam gościa do środka. Nie zdziwiłam się specjalnie, gdy zobaczyłam profesor Mcgonagall.
- O co chodzi pani profesor? - spytałam.
- Chodzi o to, że po wakacjach będziesz musiała pójść do Hogwartu - powiedziała, a mnie zamurowało.
..................................................................................
Witam!
Tak naprawdę to od początku wiedziałam, że Adrianna pójdzie do Hogwartu, ale wolałam potrzymać was w niepewności.
Selene Neomajni

1. Salon Mcgonagall





























2. Dworek Orłowskich:



















3. Strój Adrianny:









niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 12 Powrót do przeszłości

,,Jedna zmiana przygotowuje drugą." Niccolò Machiavelli
................................................................................

To dzisiaj. Dzisiejszy dzień był moim ostatnim w roku 2015.
Równo o godzinie piętnastej miało zmienić się wszystko. Miałam zostawić to co kochałam i to co nienawidziłam tutaj, by cofnąć się w czasie i zmienić przeszłość. Tu, zostawiam moją słabszą powłokę, bo w przeszłości nie będę znała nikogo kogo znałam tu, nie będę cierpieć. Będę silna. W końcu obiecałam to JEMU, prawda? Muszę dotrzymać danego słowa. Nie mogę kłamać.
Godzina. Została mi jeszcze tylko godzina.
Potem wszystko się zmieni. Spojrzałam na swoją niewielką walizkę. Odejdę. Tak po prostu. Czy nie powinnam się jednak na początku pożegnać? Powinnam. Podniosłam się z łóżka, ale zamiast normalnie zejść schodami otworzyłam okno na roścież. Spojrzałam w dół było dosyć wysoko. Wzruszyłam ramionami.
Tak będzie szybciej. Rzuciłam na siebie zaklęcie Kameleona po czym stanęłam na parapecie. Wzięłam głęboki oddech. Zrobiłam krok do przodu. Pierwszy. Drugi. Patrzę w dół. Robię kolejne dwa kroki. Spadam. Zachowuję zimną krew i po chwili uderzam o ziemię. Nie czuję bólu, chociaż powinnam być już martwa lub mieć chociaż połamane kości. Biegiem ruszam w stronę Zakazanego Lasu. Nie przemieniam się w wilka, lecz wciąż zostaję pod swoją ludzką postacią. Nawet nie wiem, kiedy dobiegłam na polanę. Teleportuję się na cmentarz w Polsce. Zaczęłam odwracać się w każdą stronę i dopiero, kiedy dostrzegłam, że jestem sama zdjęłam z siebie zaklęcie Kameleona.
Teraz stałam przed trzema grobami.
Jeden należy do moich przyszywanych rodziców, drugi do siostry, a trzeci... do brata. ,,Miłość jest wieczna". Pamiętam jak kiedyś mówił mi, że bardzo chciał, aby właśnie taki napis widniał na jego grobie. Mówił, że jeśli kiedyś zginie, a ja będę żyć to mam pamiętać o tym co wyryto na tej kamiennej płycie. Mówił, że mam pamiętać. Będę.
Wyjęłam z torby cztery białe róże. Biel symbolizowała w końcu niewinność i nadzieję. A oni umarli jako ludzie niewinni. Natomiast ja miałam nadzieję, iż jeszcze uda mi się ich spotkać. Żywych.
Położyłam każdą z nich na kamiennej płycie.
- Dzisiaj rozpocznę swoją wielką podróż w nieznane. Nie wiem co mnie tam spotka. Ale jednego jestem pewna, nie pozwolę byście musieli znowu cierpieć. Zrobiliście dla mnie tak wiele. Teraz będę miała okazję się odwdzięczyć. Chociaż to i tak nie wynagrodzi wam w pełni krzywd, które spotkały was z mojej strony. Dotrzymam danego słowa, choćbym musiała zapłacić za to życiem.
Iwanow i Cruel zapłacą srogą cenę za swoje przewinienia. Osobiście tego dopilnuję, a teraz... nadszedł czas pożegnania. Kocham was i nigdy nie zapomnę - mówiąc to wstałam z ziemi po czym ostatni raz spojrzałam na ich groby. Już jest czas. Teleportowałam się z powrotem do Wielkiej Brytanii. Droga, którą pokonałam do zamku minęła wyjątkowo szybko. Nawet nie zauważyłam, kiedy stałam już na błoniach. Zostało mi tak nie wiele czasu. Co ja mam teraz robić?
Chyba powinnam go jakoś w miarę pożytecznie wykorzystać.
W końcu nie wiem, kiedy wrócę. O ile wrócę. Westchnęłam ciężko. Nic mi się nie chciało robić. Słońce grzało niemiłosiernie, a ja siedziałam w cieniu drzew i nie wiedziałam co zrobić ze swoją ostatnimi czasy, nędzną egzystencją przez następne czterdzieści pięć minut. Wiał chłodny wiaterek, natomiast moje oczy zaczęły się kleić. Chyba mogę sobie uciąć małą drzemkę. Co mi szkodzi. I nim zdążyłam się zorientować już zostałam porwana w objęcia Morfeusza.

Sen:
Tym razem siedziałam na jakiejś huśtawce, a wokół mnie rozciągała się ogromna łąka pełna fioletowych kwiatów. Jak zwykle miałam na sobie tą białą, zwiewną suknię. Szczerze mówiąc to się nawet do niej przyzwyczaiłam. Jest ładna i wygodna. Tylko dlaczego biała? Tego nie wiedziałam.
- Witaj siostrzyczko. - Usłyszałam przy uchu głos Damiana. Na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech. Ledwo się podniosłam, a on już stał przede mną. Nie czekając na nich wtuliłam się w niego tak jakbym nie widziała go co najmniej kilka lat. A przecież spędziłam z nim całą dzisiejszą i wczorajszą noc! Objął mnie w talii i tradycyjnie oparł swój podbródek o czubek mojej głowy. 
- Ja też się za tobą stęskniłem, mała. Nawet nie wiesz jak bardzo - powiedział.
- Dlaczego zawsze widzę ciebie? Co z rodzicami, Anią ? Czemu ich nie widzę? To jest niesprawiedliwe i dziwne - rzekłam wyplątując się z jego objąć po czym siadłam na huśtawkę i zaczęłam powoli bujać się do przodu i do tyłu nie spuszczając wzroku z Damiana. 
Blondyn westchnął i usiadł obok mnie na trawie.
- To rzeczywiście dziwne i niesprawiedliwe. Nawet nie wiesz co czuła Ania, gdy dowiedziała się, że nie może się z tobą spotkać. Nie wspomnę już o tym jak zareagowali rodzice. Ich reakcję zapamiętam do swojego życia-nieżycia. Do końca swojego... tego czegoś co powinno nazywać się życiem. - Jego wzrok był utkwiony w jakimś punkcie znajdującym się przed nami. Miał lekko zmarszczone brwi i trochę smutny wyraz twarzy. Westchnęłam ciężko i zaczęłam mocniej odpychać się stopami od ziemi. Bujałam się bardzo wysoko. Przymknęłam oczy delektując się ciepłymi promieniami słońca i orzeźwiającym wietrzykiem. Miałam wrażenie, że jestem w miejscu gdzie nie ma problemów, trosk, zmartwień. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Damiana, który brutalnie przywrócił moje myśli na ziemię.
- Niedługo będziesz musiała tam... wrócić. Wiesz w co się pakujesz? - Gwałtownie zatrzymałam huśtawkę hamując ją piętami. Zgrabiłam się trochę i odpowiedziałam:
- Ja nie chcę żyć w rzeczywistości gdzie was nie będzie. Muszę chociaż spróbować. Bądźmy szczerzy, myślisz, że jak długo wytrzymam spotykając się z tobą tylko w snach? Poza snami jestem zupełnie samotna. Prędzej czy później pewnie bym oszalałam i nie wiadomo co by z tego wynikło. - Teraz to mój wzrok był utkwiony w jakiś punkcie przede mną. Po chwili poczułam jak kładzie swoje dłonie na moich ramionach. Podniosłam delikatnie głowę do góry i natrafiłam na duże, orzechowe tęczówki należące do mojego brata, w których kryły się braterska miłość i troskliwość.
- Ty NIGDY, nigdy nie będziesz sama. Zawsze będziemy z tobą. Nieważne kim będziesz, nieważne co będziesz robić, nieważne co będzie. Rozumiesz? My cię nie opuścimy. Jesteśmy rodziną, prawda? Rodzina trzyma się razem. - Nie mogąc tego słuchać bardzo szybko wstałam prawie zderzając się głowami z blondynem. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ale ja chciałabym mieć was przy sobie! Chciałabym czuć waszą obecność, chciałabym was zobaczyć, uściskać, porozmawiać. Chciałabym, żebyście byli ŻYWI! Niestety, zawsze ja musiałam być tą, która traci! Czasami myślę, że lepiej by było gdybyście już na samym początku odesłali mnie do sierocińca! - Czułam jak rozpacz oraz złość wypełniają każdy milimetr mojego ciała. Zacisnęłam pięści chcąc się uspokoić, lecz to nic nie pomogło.

- Nawet tak nie mów! Gdyby nie ty... - zaczął zbulwersowany, ale mu przerwałam.
- Gdyby nie ja, wciąż byście żyli! Moglibyście tworzyć normalną, szczęśliwą rodzinę i żadna piep*zona przybłęda nie zepsułaby waszego szczęścia! To przeze mnie jesteście martwi! Przeze mnie i moją waloną głupotę! Jestem winna waszej śmierci. Jestem winna tych nieszczęść, które was spotkały...! - Mój głos już lekko drżał, a Damian po prostu mnie przytulił. Stałam tam sztywna. Czułam ogromną nienawiść do siebie samej. Nie mogłam tu być. Odepchnęłam go z całej siły i jedyne co pamiętam to te pełne bólu orzechowe tęczówki. Rzuciłam się w stronę łąki po czym zaczęłam biec tak szybko na ile pozwalała mi moja długa suknia. W pewnym momencie poczułam jak spadam w nicość...



Koniec snu

Obudziłam się na błoniach.
Wstałam gwałtownie, a następnie przetarłam oczy dłońmi wzdychając przy tym ciężko. Wiedziałam, że zareagowałam zbyt gwałtownie i będę musiała przeprosić Damiana. Wstałam powoli, aż nagle przypomniałam sobie, że muszę się dzisiaj przenieść w czasie. Rzuciłam się z prędkością światła w stronę zamku. Droga do wieży Gryffindoru zajęła mi tylko kilka minut, jak nie mniej. Te wilcze geny czy coś nie są takie złe. Wleciałam do Pokoju Wspólnego, w którym była już profesor Mcgonagall. 
- Przepraszam za spóźnienie, ale ja... - zaczęłam jednak kobieta mi przerwała.
- Nie spóźniłaś się. Jest równo piętnasta. - Siwowłosa trzymała w dłoniach jakieś pudełko i list. Byłam trochę zaintrygowana jednak nie okazałam tego.
- W tym pudełku jest Zmieniacz Czasu. Będziesz musiała wziąć w dłoń i powiedzieć: "Rok 1975, 30 czerwca, Hogwart, gabinet profesora Dumbledore, godzina 15:00!". Gdy skończysz mówić od razu przeniesiesz się tam gdzie powinnaś. Natomiast to jest list, który będziesz musiała podarować profesorowi Dumbledore. Nie przejmuj się, on wszystko zrozumie - rzekła na jednym wydechu po czym dodała głosem przesiąkniętym już troską i smutkiem - Adrianno, chcę, abyś wiedziała, że te niespełna dwa miesiące, przez które cię uczyłam były najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała ostatnimi czasy. Byłaś bardzo zdolną, błyskotliwą uczennicą. To był zaszczyt cię uczyć. Żywię nadzieję, iż wszystko pójdzie pomyślnie, a ty wkrótce do nas wrócisz. Uważaj na siebie. Czasy wojny były bardzo ciężkie i okrutne - mówiąc to uścisnęła mi dłoń. Kiwnęłam głową po czym wyjęłam różdżkę i zmniejszyłam swoją walizkę, a następnie schowałam ją do kieszeni.
- Będę się starała. Ale wszystko jest teraz niepewne - odpowiedziałam szczerze oraz krótko. Poprawiłam torbę na ramieniu po czym wzięłam od kobiety pudełko wraz z listem.
- Tylko... czy horkruksy będą ukryte w tych miejscach, które były opisane w książce? - zapytałam.*
 - Nie, Rowling wymyśliła swoją własną wersję co do tego. Części duszy Voldemorta były i będą starannie ukryte. Ale nie martw się, będzie dobrze. - Słysząc ostatnie słowa chciałam wybuchnąć ironicznym śmiechem, lecz powstrzymałam się. Kiwnęłam niepewnie głową. Czyli będzie trudniej niż myślałam.
- Skoro tak to skąd będę wiedziała gdzie je znaleźć? - Nie ma co, dostałam bardzo skomplikowane zadanie.
- Dowiesz się wkrótce. Nie będzie łatwo jednak wiem, że sobie poradzisz. Jesteś silną czarownicą, Adrianno. Poradzisz sobie. Wierzę w ciebie. - Posłała mi spojrzenie pełne otuchy. Wyjęłam z pudełka Zmieniacz Czasu. Wzięłam głęboki oddech, a następnie powiedziałam głośno i wyraźnie:
 "Rok 1975, 30 czerwca, Hogwart, gabinet profesora Dumbledore, godzina 15:00!". 
Wszystko zawirowało. Widziałam prawie każde wspomnienie z mojego życia w bardzo szybkim tempie. Gdy zobaczyłam mniejszą wersję siebie leżącą przed drzwiami zobaczyłam pustkę. Moje serce przestało przez chwilę bić jednak już chwilę później wylądowałam w gabinecie należącym do dyrektor Mcgonagall. Znaczy teraz do dyrektora Albusa Dumbledore. Nagle poczułam na sobie zdziwione, a jednocześnie zaciekawione spojrzenie bystrych, błękitnych tęczówek. Przyjrzałam się posiadaczowi tych niebieskich oczu. Długa, srebrna broda oraz takie same włosy, szata była koloru jego oczu, a na niej po wyszywane szare, błyszczące gwiazdki, twarz została trochę obsiana zmarszczkami, na lekko skrzywionym nosie widniały zaś okulary połówki. Odchrząknęłam czując się odrobinę niezręcznie po czym zaczęłam mówić po angielsku, żeby mnie zrozumiał:
- Przepraszam, że wpadam tak nagle, ale sprawa jest dosyć ważna. Może mi pan wierzyć lub nie, lecz przybywam z przyszłości. Zostałam tu wysłana przez profesor Mcgonagall, która wysłała mnie tu z pana woli. Tutaj ma pan list, który powinien wyjaśnić niektóre sprawy - mówiąc to podałam mu kopertę. Jego brwi powędrowały lekko do góry, gdy zaczął czytać, jednak później je delikatnie zmarszczył. Nagle poczułam jak coś mnie trąca w ramię. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam... feniksa. Wyglądał niesamowicie. Jego upierzenie miało kolor ognia natomiast małe, paciorkowate oczy przyglądały mi się z uwagą. Wystawił łeb w moją stronę. Niepewnie go pogłaskałam na co przymknął powieki delektując się chwilą. Z zamyślenia wyrwał mnie głos profesora Dumbledore'a.
- Dał ci się dotknąć. Feniksy są bardzo trudnymi do oswojenia stworzeniami. Większości ludzi oswojenie ich zajmuje nawet kilka lat. Natomiast tobie zajęło to niespełna minutę. Teraz rozumiem co miał na myśli mój sobowtór z przyszłości... - mówiąc to zamyślił się przez chwilę.
- Co będę musiała teraz zrobić? Kiedy mam zacząć poszukiwanie horkruksów? - zapytałam twardo przestając głaskać feniksa, który nie był specjalnie zadowolony z tego powodu.
- Misja związana z horkruksami jest dosyć skomplikowana. Usiąść proszę, a spróbuję ci to pokrótce wytłumaczyć. - Wykonałam polecenie czarodzieja po czym zaczęłam słuchać z uwagą.
- Z tego listu wynika, iż nie masz zwyczajnych snów. W twoich snach będą pojawiać się wskazówki dotyczące misji. Istnieje sześć horkruksów i będziesz musiała zniszczyć każdy z nich. Gdy wszystkie zostaną unicestwione będziemy mogli zgładzić Lorda Voldemorta bez przeszkód. - I dokładnie jak w książce zaczął kręcić dłońmi młynek.
- Jak to przez moje sny? Jakie wskazówki? - To czego się dowiedziałam kompletnie mnie zszokowało. Spodziewałam się... no dobra. Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego!
- Trochę trudno mi to wyjaśnić...
- Adrianna - rzekłam, gdy przypomniałam sobie, że się nie przedstawiłam.
- Adrianne. Z tego co napisał ja z przyszłości wynika, że rzucono na ciebie klątwę. Nie mylę się? - Pokręciłam przecząco głową, a on wrócił do swojego wywodu - Ta klątwa miała jedynie wyniszczać twoją psychikę podczas snów, jednak dziwnym trafem to właśnie dzięki niej będziesz mogła rozpocząć swoją misję. Wskazówki nie będą się pojawiać w każdym śnie. Będą one nieregularne. Co do twoich koszmarów. Spróbuję znaleźć coś co chociaż trochę je złagodzi. W tym liście pisze też, że mam cię powierzyć pod opiekę profesor Mcgonagall. - Wyjął różdżkę po czym przywołał swojego patronusa. Dużego, srebrnego feniksa - Minerwo, przybądź proszę do mojego gabinetu najszybciej jak to możliwe. - Gdy skończył mówić patronus wyleciał przez okno.
- Dropsa? - spytał dyrektor podsuwając mi opakowanie z cukierkami. Grzecznie odmówiłam i w tej samej chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do pomieszczenia.
- Wzywałeś mnie, Albusie? - Obok mnie stanęła młodsza wersja dyrektorki Mcgonagall. Zdziwione spojrzenie jej szarych oczu spoczęło na mojej twarzy.
- Kim pani jest? - zapytała mnie. Teraz to ja byłam zdziwiona. Czy ja wyglądam aż tak staro?
- Minerwo, właśnie w tej sprawie cię wezwałem. To jest Adrianne. Przybyła ona z przyszłości, żeby zniszczyć horkruksy należące do Lorda Voldemorta. Ona może nam pomóc. - Czarownica wyglądała na zszokowaną. No cóż... niecodziennie ma się okazje spotkać dziewczynę, która ma uratować świat.
- To przecież absurd! Jak... - zaczęła oburzona, lecz dyrektor jej przerwał.
- Rozumiem twoje zdziwienie Minerwo, ale czy żartowałbym w takiej sytuacji? - Zadał retoryczne pytanie na co szarooka westchnęła ciężko po czym zapytała:
- A co ja mam z tym wspólnego? - spytała, natomiast ja zastanawiałam się jak zareaguje, gdy dowie się jaką rolę odegra w tym całym przedstawieniu.
- Adrianne będzie musiała u ciebie zamieszkać. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko - powiedział na co oczy szatynki rozszerzyły się gwałtownie po czym powiedziała trochę niepewnym głosem:
- Oczywiście. - Na twarz mężczyzny wpłynął delikatny uśmiech po czym zwrócił się do nas:
- Myślę, że to tyle. Adrianne, informuj mnie, proszę jeśli coś się stanie. - Kiwnęłam głową wiedząc, iż ma na myśli moje sny, a następnie spojrzałam na profesor Mcgonagall, której oczy były już utkwione we mnie.
- Złap moją rękę, Adrianne. - Wykonałam jej polecenie i poczułam szarpnięcie w okolicach brzucha i nie minęło kilka sekund jak znowu poczułam twardy grunt pod nogami. Już nie stałyśmy na posadzce w gabinecie Dumbledore'a tylko na piaszczystej ścieżce przed dużym domem, który był prawie cały obłożony szarym kamieniem. Wyglądał naprawdę imponująco. Okna lśniły nieskazitelną czystością tak jak białe ramy. Wokół był uroczy ogródek pełny małych krzaków. Posiadłość znajdowała się w lesie co jeszcze bardziej mi się spodobało.
- Jak brzmi twoje nazwisko? - Z zamyślań wyrwał mnie głos profesorki.
- Proszę mi wybaczyć, że się nie przedstawiłam. To wszystko jest trochę przytłaczające. Adrianna Orłowska - powiedziałam wciąż idąc.
- Może opowiesz mi coś więcej o sobie? - spytała czarownica otwierając drzwi. Znalazłyśmy się w długim i bardzo gustownie urządzonym holu. Przeszłyśmy do salonu, a ja w tym czasie powiedziałam jej trochę o sobie. Gdy skończyłam mówić odezwała się:
- Nigdy bym nie pomyślała, że masz szesnaście lat. Wyglądasz na o wiele starszą. To dziwne, nie słyszałam o jakiejkolwiek magicznej szkole w Polsce - rzekła trochę zdziwiona.
- Komuniści już zadbali o to, żeby nikt z zewnątrz nie dowiedział się o Instytucie. - Wspominając Rosjan skrzywiłam się. Iwanow obrzydził mi całą Rosję oraz wszystko co z nią związane, ale komunistów nienawidziłam jeszcze zanim go poznałam - Nasza szkoła ma bardzo wysoki poziom. Nauczyciele byli mili i wyrozumiali, przynajmniej w znaczącej większości. Mieliśmy też dodatkowe zajęcia, które dyrektorka uznała za pomagające nam dostosować się do wszystkich warunków panujących w świecie gdzie nie można używać magii. Jazda konna, lekcje samoobrony, łucznictwo. Są też zajęcia artystyczne. Mogłabym godzinami opowiadać jak tam jest wspaniale, ale wolałabym pani nie przeszkadzać. Chyba jest pani trochę zajęta, prawda? - Czarownica spojrzała na mnie zaciekawionym wzrokiem, w którym nie było już surowości tylko ciekawość.
- Masz racje, Adrianne. Są czasy wojny, jednak kiedyś z pewnością posłucham twoich opowieści. Twoja szkoła wydaje się być rzeczywiście fascynująca. No dobrze, teraz zaprowadzę cię do twojego pokoju. Chodź za mną. - Ruszyłam za szarooką. Gdzieniegdzie było można dostrzec obrazy, ale w większości, przestrzeń na ścianach była pusta. Nagle kobieta popchnęła delikatnie jakieś drzwi, które otworzyły się z głośnym skrzypieniem jakby ktoś nie wchodził przez nie od wielu lat. Gdy zaczęłyśmy iść na górę zauważyłam, iż farba schodzi ze ścian, a schody są bardzo brudne, natomiast w niektórych miejscach wyrosły nawet jakieś zielone roślinki. Ale mi to nie przeszkadzało.
Miało to jakąś tajemniczą nutę.
Kiedy stanęłyśmy przed kolejnymi drzwiami szatynka wahała się przez chwilę, lecz po chwili niepewnie pociągnęła za klamkę i weszłam do niezwykle zaniedbanego średniej wielkości pokoju.
- Wybacz mi, że... - zaczęła kobieta, ale jej przerwałam.
- Niech się pani nie przejmuje brudem. To da się szybko uprzątnąć - mówiąc to wyciągnęłam różdżkę, ale poczułam jak ostrzegawczo łapie mnie za rękę. Spojrzałam na nią zdziwiona, a po chwili pokiwałam głową ze zrozumieniem i powiedziałam uspokajającym głosem:
- Spokojnie. W świetle prawa polskiego jestem pełnoletnia, więc mogę bez przeszkód używać magii oraz teleportować się z miejsca na miejsce. Moje czary nie będą miały żadnych przykrych konsekwencji. - Szarooka wyglądała na zdziwioną jednak szybko się otrząsnęła.
- Kiedy już się tu zadomowisz to pamiętaj, że śniadanie oraz kolacja są o ósmej, a obiad o dwunastej. - Kiwnęłam głową i po chwili usłyszałam już skrzypienie drzwi. Wyczyściłam łóżko po czym padłam na nie jak długo chowając twarz w poduszkę. To wszystko wydawało się takie... dziwne. Nierealne.
Wtedy przypomniałam sobie o Damianie i mentalnie uderzyłam się dłonią w czoło.
Jak mogłam go tak potraktować?! Muszę go przeprosić. Zamachnęłam różdżką po raz kolejny wymawiając w myślach formułkę. Po chwili z mojej torby podróżnej wyleciał mały flakonik z jasnoniebieskim płynem. Wypiłam go jednym haustem i poczułam jak zmorzył mnie sen...


Znów byłam na tej huśtawce. Znów tej białej sukience.
Ale nagle stało się coś czego nie przewidziałam. Wokół zaczęła rozbrzmiewać piękna, niebiańska wręcz melodia, której nigdy w życiu nie słyszałam. Wydawała się być znajoma, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć gdzie ją słyszałam. Potrząsnęłam mocno głową chcąc przestać o tym rozmyślać. Wstałam gwałtownie i zaczęłam się rozglądać wokół poszukując wzrokiem Damiana. W końcu to z nim chciałam się zobaczyć. Próbowałam ignorować muzykę, ale było to niemożliwe. Była niczym miód na moje uszy, serce. Była uspokajająca, łagodna, ale chyba brzmiały w niej jakiś smutek... wtedy zobaczyłam Damiana przy jakimś małym stawie. Zaczęłam biec w jego stronę nawołując jednocześnie brata. Jednak ten nie reagował. Kiedy dobiegłam do niego i dotknęłam ramienia blondyna on rozpłynął się w powietrzu. Zaskoczona i jednocześnie przerażona patrzyłam na miejsce gdzie wcześniej widziałam coś co miało być moim bratem. Nagle poczułam silne, męskie ręce obejmujące mnie w talii i głośne "BU!" przy uchu. Podskoczyłam i natychmiast wykonałam chwyt, którego nauczyłam się na lekcjach samoobrony. Po chwili przede mną leżał Damian zaśmiewając się w najlepsze.  Westchnęłam ciężko przecierając oczy dłońmi. Dziecko. Zachowuje się zupełnie jak dziecko. Po chwili młody mężczyzna się uspokoił. Wstał powoli wciąż trochę chichocząc jednak, gdy był już na nogach, przestał. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam słowo, które rzadko, kiedy wypowiadam szczerze:
- Przepraszam. - Po chwili już byłam w jego objęciach Wtuliłam się w klatkę piersiową starszego brata, a on gładził mnie uspokajająco po plecach. Dobrze wiedział, że tylko to potrafi mi poprawić humor. Kiedy się od niego odsunęłam na mojej twarzy kwitł już delikatny uśmiech. Mężczyzna pocałował mnie w czoło po czym powiedział.
- Daj spokój, siostrzyczko. Nic się nie stało. - Objął mnie ramieniem po czym zaczęliśmy iść w stronę kwiatowego pola. 
- Wiesz... mam wrażenie, że teraz wiele rzeczy się zmieni. Boję się, iż już nic nie będzie takie jak dawniej. - Wyznałam mu swoje obawy. Potarł delikatnie moje ramie chcąc dodać mi otuchy.
- Nieważne co się stanie. Zawsze będziemy razem. I nic tego nie zmieni. Razem?
- Z tobą zawsze - odpowiedziałam i ruszyliśmy ku zachodzącemu słońcu...

.........................................................................................
Witam!
Rozdział dwunasty ma małe opóźnienie, ale miałam mały zanik weny, więc wyszło jak wyszło. Mam do was małe pytanko. Na ile lat oceniacie mój styl pisania (jeśli chodzi o całe opowiadanie)? Będę wdzięczna za szczere odpowiedzi. To tyle. A, no tak! Komentujcie!
Selene Neomajni

1. Strój Adrianny:


2. Dom Mcgonagall:
















3. Schody prowadzące na górę:

























4. Pokój, w którym będzie mieszkać Adrianna:






















wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 11 Morderca

,,Słabi nigdy nie potrafią przebaczać. Przebaczenie jest cnotą silnych." Mahatma Gandhi
..........................................................................................................
15 sierpnia, Hogwart

Ten dzień rozwiązał jedną z zagadek, które męczyły mój umysł.
Mogłabym zastanawiać się czy dobrze zrobiłam, ale byłabym głupia robiąc to. Wiedziałam, że postąpiłam odpowiednio. Tylko dlaczego czuję ból patrząc na tą twarz? Odpowiedź była prosta. Bo widziałam twarz mordercy.

Kilkanaście godzin wcześniej, Hogwart:


Szczerze mówiąc to teraz nie wiedziałam co mam robić.
Spotkanie z Potterem lekko mnie wytrąciło z równowagi. Wygadywał wtedy takie niestworzone rzeczy... nie dało się słuchać tej obłudy. A może to ja po prostu nie chciałam mu wierzyć? Nauczyłam się jednak, że zaufanie to bardzo cenna rzecz na, którą trzeba sobie zasłużyć. Nie można go zdobyć czegoś od tak. To jest coś pięknego, lecz bolesnego. Coś co można stracić w jednej chwili.
Zaczęłam przeglądać zdjęcia, które znalazłam w swojej torbie.
Zawsze byłam sentymentalna. Mimo, iż patrzenie na tych ludzi sprawiało mi ból to nie zaprzestawałam tej czynności. Mimo, iż nie czułam się godna nawet o nich myśleć, myślałam. Wielokrotnie zastanawiałam się czy mogę być masochistką. Lubiłam się ranić patrząc na coś co straciłam jedynie przez własną głupotę. To mi przypominało, że nie mogę dwa razy popełnić tego samego błędu. Tym razem nie będę mogła się wahać ani chwili. Mimowolnie myślami powróciłam do tamtego momentu, w którym do teraz przeklinam się za swoją głupotę.

Retrospekcja:
Wszędzie była ciemność, ból i strach.
Deski drewnianej chatki przepuszczały niewiele światła. Widziałam tylko zarysy konkretnych postaci. Bałam się zrobić jakikolwiek ruch chociaż moje ciało zostało tak skatowane, że wątpiłam, żeby mi się udało ruszyć chociaż na milimetr. Serce waliło jak młotem. To była tylko chwilowa przerwa.
Tortury miały zacząć się już niedługo.
Mój nierówny oddech zagłuszał ciszę panującą w pomieszczeniu. Nagle poczułam jak ktoś delikatnie chwyta moją zakrwawioną dłoń ściskając ją pokrzepiająco.
- Mama? - wyszeptałam z trudem. Żebra bolały mnie niemiłosiernie, a każdy oddech powodował ogromny ból.
- Jestem tu córeczko. Jestem - odparła również szeptem nie chcąc obudzić naszych prześladowców. Leżałyśmy na podłodze wystraszone, bojąc się nadejścia nocy.
- Mamo... boję się... oni nas zabiją... zabiją... - mówiłam z trudem, lecz nie płakałam. Nie mogłam się tak upokorzyć, żeby uronić chociaż jedną łzę. To znaczyłoby, że wygrali. Że doprowadzili mnie do tak beznadziejnego stanu. To znaczyłoby, że się poddałam.
- Należymy do rodziny Orłowskich, Adrianno. A to zobowiązuje nas do odejścia z honorem. Choćby nie wiem, co, nie możemy dać im powodu do kpin. Umieramy jako ludzie dumni, a nie jako psy skomlące o łaskę. Pamiętaj, jesteśmy Polakami i mamy umrzeć jak Polacy. - W jej głosie wyraźnie słychać było powagę i świadomość z jaką mówi to słowa ściskając moją dłoń. Mama miała rację, jeśli mam umrzeć to, tylko i wyłącznie jako dumna Polka. Nagle zajaśniało światło. Musiałam zmrużyć oczy, aby zobaczyć cokolwiek. W tamtej chwili pragnęłam je jednak zamknąć. Cruel wyglądała na pozór normalnie gdyby nie ten sadystyczny uśmiech i te złowieszcze ogniki w oczach.
- No witam, witam! To kto dzisiaj będzie pierwszy? Hmm... może mamuśka, co? - I nie czekając na nic prostym zaklęciem rzuciła nią na drugi koniec pokoju. Nie mogłam pozwolić na to, żeby ją tak traktowała. Zaczęłam powoli wstawać wciąż chwiejąc się na nogach jednak była Śmierciożerczyni nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi tylko kucnęła przy mojej matce.
- I co mugolko? Boli? Ale to zaboli bardziej - rzekła po czym wyciągnęła nóż (który był czaromagiczny, ale o tym potem dop.autorka) i z całej siły wbiła go w jej dłoń. Na co kobieta z trudem zdusiła okrzyk bólu. Tego było za wiele. Rzuciłam się w kierunku niczego nie spodziewającej się sadystki i zaczęłam ją dusić. Czułam jednocześnie nienawiść, wściekłość, ale i spokój, opanowanie. Z dziką satysfakcją patrzyłam na jej próby zaczerpnięcia powietrza, które kończyły się niepowodzeniem. Powoli odliczałam sekundy napawając się tą chwilą. 
Kiedy już prawie była martwa usłyszałam jeszcze jak zdławionym głosem mówi:
- Zostaniesz morderczynią. - Ta chwila, w której się zawahałam, w której ją puściłam okazała się być najgorszym błędem mojego życia...


Koniec retrospekcji

Potrząsnęłam głową chcąc przestać wspominać.
Teraz liczyło się to, że już nigdy nie okażę słabości względem ludzi. Muszę być twarda i bezwzględna. To jedyny sposób, żeby przeżyć. Czy jedyny? Wypuściłam powietrze z głośnym świstem. Kto by pomyślał, że jeszcze kilka miesięcy temu moim największym zmartwieniem była trója z Zielarstwa na koniec roku? Dosyć dużo się zmieniło przez ten czas. Wstałam powoli z łóżka.
Tak bardzo chciałabym zobaczyć Damiana, rodziców i Anię.
Szkoda, że nie mam Kamienia Wskrzeszenia. Co ja bym dała, żeby zobaczyć ich chociaż raz. Tylko raz. Westchnęłam ciężko zmierzając w stronę drzwi. Wyszłam na korytarz i zeszłam po obszernych, drewnianych schodach. Po kilku minutach dotarłam do Pokoju Wspólnego. Wyglądał tak przytulnie, rodzinnie. Fotele i kanapa obite w czerwoną skórę, poduszki, dywan oraz ściany także miały barwy Gryffindoru. Zważając na to, że już wcześniej jadłam obiad postanowiłam pójść do lasu.
Ostatnimi czasy cały czas mnie coś tam ciągnęło.
Podeszłam do kominka, otworzyłam tajne przejście po czym zbiegłam na dół. Kiedy już byłam na dworze, stałam się niewidzialna. Wolałabym, żeby nikt nie wiedział, że jak nie mam co robić to idę sobie biegać do Zakazanego Lasu. Normalnie brzmiało to głupio oraz nieodpowiedzialnie, ale nie dla mnie. Rzuciłam się biegiem w stronę tej niebezpiecznej puszczy. W ciągu kilkunastu, a może kilku sekund dotarłam na miejsce. Gdy byłam już głęboko schowana między drzewami wyszeptałam:
Invisibilis magicae! - A następnie zmieniłam swą postać pędząc przed siebie.
Każdy mój zmysł był wyostrzony. Słyszałam śpiewanie ptaków nawet z najdalszego zakątka lasu. Moje oczy, a raczej ślepia, dostrzegały nawet najmniejszą rzecz.  Zręcznie omijałam wszystkie przeszkody, które napotykałam na swojej drodze. W tej chwili czułam, że mogłam wszystko. Tak zajęta byłam bieganiem, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, kiedy dobiegłam na tak dobrze znaną mi polanę. Zmieniłam swoją postać po czym uśmiechnęłam się błogo patrząc na to miejsce skąpane w słonecznych promieniach. Położyłam się na trawie podziwiając niesamowite barwy nieba.
Nagle poczułam pieczenie na nadgarstku.*
W jednej chwili moje oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy przypomniałam sobie co to oznacza. Wstałam szybko po czym wyciągnęłam różdżkę, dotknęłam piekącego nadgarstka i natychmiast teleportowałam się w miejsce gdzie powinien znajdować się James. Usłyszałam krzyki i zobaczyłam zwijającego się na ziemi chłopaka.
- Petrificus Totalus! - Nie czekając ani chwili wycelowałam mój magiczny ośrodek mocy w osobę, która torturowała młodego Pottera. Przeciwnik natychmiast skamieniał, a ja podbiegłam do bruneta, który oddychał ciężko nie wstając z podłogi. Dopiero teraz zauważyłam, że leżał w kałuży brunatno-czerwonej cieczy, a rana znajdowała się na klatce piersiowej.
- Cholera! - Zaklęłam po czym szybkim zaklęciem przyciągnęłam do siebie napastnika i zamurowało mnie, gdy zobaczyłam... Dominikę!
- Adrianne...? - wyszeptał brązowooki kładąc dłoń na moim policzku. Zwróciłam swoje oczy w jego stronę i mimowolnie coś ścisnęło moje serce, gdy widziałam w jakim jest stanie.
- Tak, to ja. Nie martw się, zaraz przeniosę cię do szpitala. Będzie dobrze - mówiąc to użyłam prostego czaru i w ciągu sekundy jego klatka piersiowa została szczelnie obwiązana białymi bandażami, które i tak już po kilku sekundach nasiąkły krwią. Pomogłam mu wstać, złapałam Jastrzębską za rękę i teleportowałam się do św. Munga.
- Pomocy! - krzyknęłam i przypomniałam sobie, że identyczna sytuacja już kiedyś miała miejsce. Natychmiast podbiegli do mnie uzdrowiciele, a ludzie będący w poczekalni patrzyli się na mnie zszokowani. No racja, przecież jestem cholerną sensacją! Jeden z nich wyczarował czarodziejskie nosze i gdzieś się z nim teleportował, a drugi zaczął zadawać pytania.
- Wiesz jakimi zaklęciami dostał? - mówił szybko, a ja wiedząc, że jest to ważne odpowiadałam równie prędko, ale wyraźnie.
- Nie wiem, ale przypuszczam, że były to jakieś czarno-magiczne - odparłam zgodnie z prawdą, a mężczyzna przeniósł wzrok na moją byłą najlepszą przyjaciółkę, która wciąż była pod wpływem mojego czaru.
- Dlaczego ona się nie rusza? Kim ona w ogóle jest? - zapytał marszcząc brwi.
- Rzuciłam na nią zaklęcie pełnego porażenia ciała, bo prawie zabiłaby waszego obecnego pacjenta - odpowiedziałam na co on pokiwał głową i powiedział:
- Jeśli to prawda trzeba wezwać aurorów. Natychmiast - rzekł stanowczo.
- Nie zmyśliłabym czegoś takiego. -  Szatyn spojrzał w moją stronę uważnie, a następnie westchnął.
- Możesz być spokojna. Twój kolega jest w dobrych rękach, niedługo przybędą aurorzy, więc jeśli możesz, poczekaj tutaj chwilę. - Niebieskooki chciał odejść, lecz zatrzymałam go.
- Czy nie powinniście poinformować jego rodziców o tym co się z nim dzieje? - spytałam, a on odpowiedział:
- Naturalnie, zostaną poinformowani. Nie martw się o to - rzekł po czym odszedł. Ledwo usiadłam na jedno z krzeseł, a już musiałam wstawać, bo przybyli wezwani czarodzieje.To się nazywa szybkość.
- O co chodzi? - zapytał jeden z nich uzdrowicielka, a on opowiedział mu to co ja mu powiedziałam. Po chwili wzrok aurorów skierował się na mnie.
- Czyli uważasz, że twoja koleżanka próbowała zabić Jamesa Pottera?
- Przecież gdyby tego nie zrobiła to bym państwa nie wzywała, prawda? - Ten tylko podniósł jedną brew w geście zaskoczenia, lecz przerwał mu inny auror. Był bardzo, bardzo wysoki, miał niewielki, spiczasty nos, dużo piegów, krótkie, rude włosy oraz jasno-brązowe oczy. Bardzo przypominał mi książkowy opis Ronalda Weasleya, ale nie miałam pewności, co do jego prawdziwej tożsamości.
- Wszystko nam opowiesz, ale najpierw musimy przetransportować ciebie i... ją do Ministerstwa Magii - mówiąc to podał mi ramię, a ja niepewnie je przyjęłam. Wszystko zaczęło wirować i po chwili wylądowałam w dosyć dużym pomieszczeniu gdzie panowały głównie ciemne odcienie błękitu. Pokój był idealny pod każdym względem. Znajdowały się tam dwa, duże okna, biurko wykonane z ciemnego drewna tak samo jak trzy krzesła stojące obok niego, podłoga lśniła czystością. Kiedy jakaś kobieta podniosła różdżkę skierowując ją w stronę Dominiki natychmiast zareagowałam.
- Niech pani uważa. Ona może w każdej chwili się teleportować bądź zrobić komuś krzywdę - powiedziałam ostrzegawczo. Brunetka spojrzała na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- Przecież ona ma dopiero... - zaczęła, lecz jej przerwałam.
- Ona jest Polką i skończyła piętnaście lat, a ten wiek w moim kraju oznacza pełnoletność i bez przeszkód może używać magii poza szkołą - rzekłam chłodnym tonem czym wszystkich zaskoczyłam.
- Ona ma rację, Kate. Nie przejmuj się tym, Adrienne. Oprócz pracowników Ministerstwa nikt inny nie może się tutaj teleportować - rudowłosy mężczyzna sam wyciągnął swoją różdżkę skierowując ją na Jastrzębską, zaczął coś szeptać pod nosem. Po chwili magiczny patyk Dominiki wylądował w jego dłoni, a właścicielka była skrępowana magicznymi linami. Mruknął jeszcze coś pod nosem, a po chwili szatynka zaczęła wierzgać dziko i krzyczeć. Wtedy jakaś czerwonowłosa kobieta wlała do jej ust przejrzysty eliksir, którym zapewne było Veritaserum. Po chwili zamilkła.
- Dlaczego próbowałaś zabić Jamesa Pottera?
- Bo wiedziałam, że darzy on sympatią Adriannę Orłowską sympatią, a ona jego. Moim celem jest zniszczenie jej życia - odparła. Czułam na sobie wiele spojrzeń jednak zachowałam kamienną twarz. To co usłyszałam kompletnie mnie zszokowało jednak nie okazałam tego.
- Dlaczego chcesz zniszczyć jej życie?
- To zemsta za to, że mnie zabito. -  Weasley słysząc tą odpowiedź nie przestawał jednak pytać:
- Jak naprawdę się nazywasz?
- Nikolaj Iwanow. - W gabinecie zaległa przerażająca cisza. Nikt się tego nie spodziewał. Auror, który ją przesłuchiwał zmarszczył brwi.
- Jak znalazłeś się w ciele tej dziewczyny?
- Nie jestem w jej ciele. Jest ona pod wpływem zaklęcia silniejszego niż Imperius, które rzuciłem na nią jeszcze żyjąc.
- Jakie to zaklęcie? Jak je zwalczyć? - Pytał lekko zdenerwowany.
- Regla espirit. By usunąć to zaklęcie potrzeba wielkiej siły woli ze strony ofiary, a ta dziewczyna tego nie wykazuje, więc z łatwością mogłem zawładnąć jej umysłem - odpowiedział Iwanow głosem Dominiki. Wtedy coś sobie uświadomiłam.
- Czy to ty opętałeś tamtą uzdrowicielkę i zabiłeś mojego brata?
- Tak. - W jednej chwili poczułam jak ogarnia mnie zimna furia, na przemian zaciskałam dłonie w pięści i je rozprostowywałam, aż zdecydowanie wzięłam jeden głęboki wdech chcąc się uspokoić co i tak za bardzo nie pomogło.
- I co dalej? - Zapytałam ze względnym spokojem. Nie ukazywałam emocji chociaż czułam jak coś wewnątrz mnie próbuję się wyrwać i rozwalić wszystko co znajduję się w zasięgu moich rąk. Brązowooki auror przesłuchujący wcześniej moją byłą przyjaciółkę westchnął ciężko przecierając oczy.
- Jak na razie nie możemy nic zrobić. Będzie trzeba ją tu zatrzymać do czasu, aż znajdziemy rozwiązanie. Ciebie osobiście odprowadzę do domu. Tylko musisz mi powiedzieć gdzie - rzekł patrząc na mnie, na co kiwnęłam głową.
- Londyn. Obojętnie gdzie, resztę drogi pokonam sama - odpowiedziałam.
- A czy ty czasem nie mieszkasz w Polsce? - odezwała się niejaka Kate patrząc na mnie zdegustowana.
- W chwili obecnej, nie. Lecz to już moja prywatna sprawa - odrzekłam na co ona wywróciła oczami - Czy chciałaby pani coś powiedzieć? - Dodałam widząc jej postawę, która była wyjątkowo irytująca, z resztą jak cała jej postać.
- Nawet nie jesteś pełnoletnia. Powinnaś mieszkać z kimś... - zaczęła jednak jej przerwałam.
- Dorosłym? Ciekawe z kim skoro wszyscy dorośli, których znam są martwi. Poza tym, jak już wcześniej wspominałam, jestem Polką i w moim kraju uzyskuje się pełnoletność w wieku piętnastu lat, a ja mam szesnaście. Myślę, że jako auror powinna pani zapoznać się chociaż z PODSTAWOWYMI prawami magii, które obowiązują w pozostałych krajach Europy. Nie chciałabym być nieuprzejma, ale po wypowiedzeniu tych słów wyszła pani na okropną ignorantkę - powiedziałam zimno patrząc w jej oczy, w których widniało oburzenie po czym zwróciłam się do rudowłosego aurora - To jak? Może mnie pan podrzucić? Wolałabym wyjść wcześniej, bo jeszcze trochę i wypowiedziałabym o parę słów za dużo na temat tej... pani - rzekłam, a ostatnie słowo wyjątkowo ciężko przeszło mi przez gardło. Sama nie wiem czemu, ale po prostu nie mogłam uwierzyć, że ta kobieta pracuje w tym zawodzie. Mężczyzna skinął na mnie głową na co ja złapałam jego ramię. Nie minęła sekunda, a ja już byliśmy w jakimś ciemnym zakątku w Londynie. Puściłam jego rękę i już chciałam się teleportować do Hogwartu, ale mężczyzna zatrzymał mnie.
- Gdyby wystąpiły jakieś poważne problemy to wyślij do mnie patronusa, dobrze? Umiesz go wyczarować? - Zadawał pytania na, które odpowiadałam twierdząco, a już po chwili wylądowałam na tak dobrze znanej mi, hogwardzkiej polanie. Położyłam się na tej jakże zielonej i miękkiej trawie chcąc zapomnieć o tym czego się dzisiaj dowiedziałam, lecz nie potrafiłam. Choćbym nie wiem jak chciała. Morderca moich rodziców oraz siostry sterowałam umysłem mojej byłej najlepszej przyjaciółki, która będąc pod jego wpływem, zabiła mojego brata. Brzmi to jak jakiś tani, mugolski horror. Szkoda tylko, że jestem w nim odtwórczynią głównej roli i chcąc nie chcąc muszę dalej grać. Póki ktoś łaskawie mnie nie zabije. Ach... i jak tu nie kochać życia? Nawet nie wiem, kiedy znużył mnie sen.
Sen:
Siedziałam na piasku, uśmiechając się delikatnie czując jak morskie fale muskały moje stopy. 
Zaraz, zaraz. Jak to? Skąd się tu do licha wziął piach, morze i dlaczego ja się uśmiecham?! Chciałam wstać, gdy poczułam, że ktoś siada obok mnie. Z zaskoczeniem stwierdziłam, iż to Damian. Miał na sobą białą koszulę, spodnie sięgające kolan w tym samym kolorze i oczywiście skrzydła. Nie rzuciłam się mu w ramiona, ale na moją twarz wpłynął smutny uśmiech.
- Znowu cię widzę. Dlaczego? - spytałam nie odrywając wzroku od niego jednak on wciąż patrzył na jakiś punkt przed sobą.
- Odkryłem to dopiero niedawno, lecz nasz rodzinny pierścień ma dziwną moc. Mogę cię odwiedzać w twoich snach jeśli tylko tego chcesz. Mogę cię zobaczyć, dotknąć. - Wtedy zwrócił swoją twarz w moją stronę po czym uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie mocno na co ja odwzajemniłam uścisk wdychając tak dobrze mi znany zapach, który zawsze kojarzył mi się z bezpieczeństwem.
- Ale nie o to chodzi, prawda? - zapytałam na co on zmienił pozycję i teraz opierałam się o jego klatkę piersiową twarzą będąc zwróconą w kierunku morza natomiast on objął mnie ramieniem opierając swój podbródek na czubku mojej głowy.
- Jak zwykle masz rację, siostrzyczko. Tam z góry obserwuję cię, wiem o wszystkim. Musisz być silna. Nie możesz dać ponieść się emocjom. Jednym ze sposobów, by przywrócić Dominikę jest wybaczenie.
- Nie rozumiem. Mam jej wybaczyć to, że zdradziła mnie, odbiła chłopaka, oczerniała publicznie i zabiła cię? To jest niewykonalne. Wiesz o tym dobrze - powiedziałam twardo.
- ,,Słabi nigdy nie potrafią przebaczać. Przebaczenie jest cnotą silnych" - zacytował, a ja odsunęłam się od niego po czym wstałam.
- Zrozum, iż ja nie potrafię jej wybaczyć! Tak samo jak nigdy nie wybaczę Cruel, Iwanowi i reszcie! Jestem słaba! Jestem cholernie słaba, ale patrz ile ci ludzie złego mi w życiu wyrządzili, a potem nie wykazali nawet żadnej skruchy! Wymagasz ode mnie rzeczy niewykonalnej! - powiedziałam głośno patrząc na niego, a po chwili stanął naprzeciwko mnie i teraz musiałam mocno zadzierać głowę do góry. Żałosne metr sześćdziesiąt pięć! Ten tylko pochylił się i położył mi dłonie na ramionach patrząc głęboko w oczy.
- Potrafisz. Znam cię, masz w sobie więcej siły niż połowa ludzi. Musisz ją tylko w sobie znaleźć.
- Błagam cię, nie zmuszaj mnie chociaż do tego, żebym wybaczyła jeszcze tym mordercom! Oni zapłacą za to co zrobili i dla nich nie ma ratunku - odpowiedziałam zimno.
- Nie zmuszę cię do tego. Wybór we wszystkim należy tylko do ciebie. Jednak możesz uratować życie Dominiki. Wystarczy wybaczyć, lecz to wybaczenie musi być szczere, inaczej nie będzie miało znaczenia - odwróciłam głowę w stronę morza. Musiałam to przemyśleć. Czy znajdę w sobie tyle siły?
- Ja chyba nie podołam, Damian. To ponad moje możliwości - mówiłam wciąż patrząc na bezkresny błękit.
- Dasz radę, Ari. Wiem, to. Teraz odejdę, ale spotkamy się niebawem - mówiąc to przyciągnął mnie do siebie po czym pocałował w czoło.
- Do zobaczenia i powodzenia. - Tylko tyle usłyszałam, bo wszystko się rozpłynęło.

Koniec snu

Obudziłam się na polanie.
Usiadłam przecierając oczy. Cały czas myślałam o rozmowie z Damianem. Czy dam sobie rady? Wybaczenie ma być szczere, z głębi serca. Ja sobie nie poradzę, to zbyt ciężkie. Z powrotem położyłam się na trawie zamykając oczy wdychając zapach kory drzew, kwiatów. Ale czy gdybym była na miejscu Jastrzębskiej też nie chciałabym, żeby ktoś mi pomógł? Czy mam ją skazać na cierpienie z zemsty? Czy powinnam być taką egoistką jak ona? Niestety, nie potrafiłam.
Zawsze chciałam pomagać ludziom nawet w najgorszych sytuacjach.
Czy nie powinno być tak samo i tym razem? Powinnam, to mój obowiązek jako dobrego człowieka. Szkoda tylko, że to ja zawsze byłam tą, którą pomagała, a sama nigdy nie otrzymałam pomocy. Podniosłam się powoli z miejsca i teleportowałam.
Wylądowałam na łące gdzie wcześniej pożegnałam się z panem Weasleyem. Wyjęłam różdżkę po czym wyczarowałam swojego patronusa. Wilczyca patrzyła na mnie z przywiązaniem, ale i oczekiwaniem.
- Może pan przybyć na miejsce, z którego się dzisiaj teleportowałam? Na tą łąkę. Mam ważną sprawę. Adrianna. - Gdy skończyłam mówić mój patronus pomknął w jakąś stronę, a następnie rozpłynął się w powietrzu. Usiadłam na murku czekając na przybycie mężczyzny. Po minucie pojawił się. Zeskoczyłam z murka, a następnie podeszłam do niego.
- Myślę, że wiem jak uratować Dominikę, lecz musi mi pan zaufać. - Ten nic nie odpowiedział tylko podał mi ramię, a ja poczułam szarpnięcie w brzuchu, by następnie wylądować w tamtym niebieskim pomieszczeniu. Spojrzałam na uśmiechającą się ironicznie Dominikę, która patrzyła wprost na mnie. Westchnęłam ciężko po czym podeszłam do niej i powiedziałam po polsku:
- Wybaczam ci. Nie jesteś teraz sobą, ale wystarczy twoja wola walki. Możesz go pokonać. Wierzę w ciebie - mówiąc to dotknęłam delikatnie jej ręki i nagle jakaś siła odepchnęła mnie mocno do tyłu i pewnie bym walnęła w ścianę gdyby nie szybka reakcja rudowłosego aurora, który zamortyzował mój upadek za pomocą zaklęcia. Wtedy Dominika zaczęła wić się na krześle i krzyczeć. Wyglądało to dosyć przerażająco jednak, gdy pan Weasley chciał do niej podejść powstrzymałam go.
- Ona teraz walczy. Możemy jedynie czekać, jeśli jej się nie uda spróbuję znowu - rzekłam po kilku minutach zamilkła i siedziała już normalnie oddychając ciężko. Na jej twarzy widniały kropelki potu pokazujące zmęczenie dziewczyny. Podniosła głowę po czym zaskoczona zaczęła się rozglądać po pokoju.
- Gdzie ja jestem? Co tu robię? Adrianna? - Na wszelki wypadek brązowooki wyciągnął Veritaserum chcąc się upewnić, że to nie Iwanow.
- Jak się naprawdę nazywasz?
- Dominika Jastrzębska - odpowiedziała głosem wypranym z emocji.
- Nikolaju Iwanow, jesteś w ciele tej dziewczyny? - Odpowiedziała mu cisza co oznaczało, że ten morderca już opuścił jej ciało. Mężczyzna wyjął drugą fiolkę o szarym kolorze po czym wlał zawartość butelki do gardła szatynki. Dziewczyna natychmiast się ocknęła, a auror ją uwolnił.
- Dlaczego tu jestem? I co ty tutaj robisz? - zwróciła się do mnie z lekkim przestrachem w głosie. No tak, wciąż pamięta nasze spotkanie. Dziwne, myślałam, że była wtedy pod władzą Iwanowa, więc dlaczego mi wtedy niczego nie zrobiła...? Chciałam odpowiedzieć jednak uprzedził mnie trzydziestolatek.
- Zostałaś opętana przez Nikolaja Iwanowa i byłaś pod jego kontrolą przez dosyć długi okres. Gdyby nie Adrianna najprawdopodobniej wciąż by tak było - powiedział na co ona zwróciła w moją stronę swoje oczy patrzące na mnie z szokiem.
- Ty mi pomogłaś? Przecież... ja... ty... dziękuję - wykrztusiła rumieniąc się delikatnie. Nie odpowiedziałam tylko zwróciłam się do aurora.
- Niech pan ją przeniesie do domu. Z pewnością rodzice się martwią - rzekłam obojętnym głosem.
- A ciebie? Tam gdzie wcześniej? - spytał na co kiwnęłam głową po chwili poczułam szarpnięcie w okolicach brzucha i wylądowaliśmy na łące.
- No to... do widzenia - rzekłam po czym puściłam rękę rudowłosego i teleportowałam się do Zakazanego Lasu wtedy zobaczyłam, że słońce powoli zachodzi. Wyostrzyłam zmysły, a po chwili stałam na czterech łapach. Nie czekając na nic popędziłam przed siebie. Moja głowa była zapełniona tymi wszystkimi rzeczami jakich się dowiedziałam. Ciekawe czy chociaż raz w życiu będę mogła mieć spokojny dzień... po kilku minutach dobiegłam na skraj lasu już chciałam zmienić swoją postać, lecz zauważyłam Harry'ego Potter'a stojącego na boisku do Quidditcha. Schowałam się bardziej w cieniu drzew, by nie mógł mnie zauważyć i znów stałam się człowiekiem. Otrzepałam ubranie z niewidzialnego pyłku i poprawiłam włosy. Wolałabym, żeby nie wiedział o tym, że szlajam się po Zakazanym Lesie. W końcu jak sama nazwa wskazuje, nie można tam wchodzić. Po chwili bezszelestnie zaczęłam zmierzać w jego stronę.

Perspektywa Harry'ego:

Stałem na moim starym, szkolnym boisku od Quidditch'a. Wydaję mi się jakby jeszcze tak niedawno graliśmy tutaj z Ślizgonami. Zacząłem sobie przypominać te wszystkie mecze, kontuzje, zwycięstwa, porażki. Mimowolnie uśmiechnąłem się delikatnie. Szkoda, że te czasy już nigdy nie wrócą. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie damski głos:
- Co pan tu robi? - Odwróciłem się i zobaczyłem Adriannę. Nie wyglądała zbytnio zdziwiona moim przybyciem. Z jej wyrazu twarzy czy oczu nie dało się wywnioskować jakichkolwiek emocji. Pustka.
- Chciałbym ci podziękować za to, że uratowałaś Jamesa. To było bardzo odważne z twojej strony - powiedziałem szczerze.
- Nie ma mi pan za co dziękować. Zobaczyłam, że potrzebuje pomocy, więc mu pomogłam. To był zwykły odruch - odpowiedziała obojętnie.
- Oczywiście... James bardzo chciałby cię zobaczyć - powiedziałem oczekując na jakikolwiek ludzki odruch z jej strony, jednak się go nie doczekałem.
- Przykro mi, lecz nie będę mogła go odwiedzić. Gdybym to zrobiła, prędzej czy później bym tego pożałowała. Ludzie darzący mnie jakimkolwiek, ciepłym uczuciem nigdy dobrze nie kończą. Wystarczy spojrzeć na członków mojej rodziny. Nie chcę już więcej narażać niewinnych ludzi na cierpienie. Nie mogę być względem nich, aż taką egoistką. Proszę mi wybaczyć, ale ja już muszę iść. Do widzenia - rzekła pusto, chociaż przez chwilę w jej oczach chyba było widać smutek. Albo mi się zdawało. Patrzyłem na jej oddalającą się sylwetkę i postanowiłem, że nie będę jej męczył. Tak wiele przeżyła... otrząsnąłem się z zamyśleń i teleportowałem się do szpitala.

Godzina później, perspektywa Adrianny:

Sen:
Znowu byłam na tej samej plaży.
Zwiewna, biała suknia, którą miałam na sobie delikatnie powiewała na wietrze, a ja wdychałam pełną piersią słone, morskie powietrze. Nagle poczułam jak ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu. Obróciłam się i zobaczyłam Damiana, który uśmiechał się szeroko, a jego oczy błyszczały z dumy.
- Mówiłem, że ci się uda, Ari. Jestem z ciebie dumny - mówiąc to przytulił mnie mocno. Kiedy wyszłam z jego objęć zapytałam:
- Czy jak przeniosę się do przeszłości też będziemy mogli się spotykać? - zapytałam niepewnie. Nie poradziłabym sobie bez niego. Tęskniłabym za jego obecnością, głosem, dobrą radą.
- Oczywiście. W końcu nie urodziłem się w latach siedemdziesiątych, prawda? Byłem wtedy żywy-nieżywy w niebie, więc raczej z pewnością jeszcze się spotkamy, kiedy tylko zechcesz. Chodź, przejdziemy się. Jest taka piękna pogoda - mówiąc to przygarnął mnie do swojego boku, objął ramieniem i szliśmy przed siebie. Gdzie dokładnie? Tego nie wiedziałam. Liczyło się tylko to, że znów był obok mnie.
..........................................................................................
*Tak działało zaklęcie, które Adrianna rzuciła we wcześniejszym rozdziale na Jamesa.

Witam!
A teraz przyznać się, kto spodziewał się, że mordercą zostanie Dominika? Raczej nikt xd
Achh... jak ja uwielbiam robić takie momenty zaskoczenia! Wybaczcie to opóźnienie, ale wcześniej nie miałam pomysłu jak dokończyć rozdział, dlatego teraz jest takie opóźnienie. Wybaczycie? xd
Selene Neomajni
Czytasz - komentujesz

1. Strój Adrianny: